Obiecałem napisać coś więcej na temat programu „Edukacja dla przyszłości”, ogłoszonego przez „Polskę 2050”. Prawdę mówiąc, zbierałem się do tego jak pies do jeża. Jak dotąd, dwa razy nawiązałem do treści owego dokumentu, raz pisząc o dyrektorach szkół, których autorzy „Edukacji” zdali się nie zauważyć, drugi raz, poddając w wątpliwość sens ich flagowego pomysłu - pięknej skądinąd idei Komisji Edukacji Narodowej. Oba artykuły bezapelacyjnie zajęły pierwsze miejsca wśród moich publikacji pod względem szczupłości zasięgu – nie przekroczyły nawet jednej czwartej przeciętnej liczby czytelników „Wokół szkoły”. Zrodziło to we mnie obawę, że trzeci podzieli ich los, a w końcu każdy autor chce, by jego twórczość budziła zainteresowanie. Nie zachęcał również kompletny brak debaty na temat programu w mojej bańce informacyjnej, choć ożywione reakcje zdarzają się w niej po tekstach znacznie mniej ambitnych i znacznie mniej merytorycznych. Być może to kwestia objętości dokumentu, może przytłoczenia potencjalnych odbiorców przez zupełnie inne, codzienne troski? Przyczyną mógł być również dobór treści, powodujący, że „Edukacja dla Przyszłości” jest bardziej manifestem poglądów autorów, niż konkretnym programem działania, a poruszone przez nich tematy nie w pełni korespondują z problemami, których rozwiązania w moim odczuciu pilnie wymaga polska edukacja. Co jest zresztą całkowicie zrozumiałe z racji ogromu tematyki, może jednak zniechęcać do dyskusji w obecnych czasach, kiedy tekst powinien nie przekraczać objętości jednej strony, a jego tezy w sposób oczywisty muszą gwarantować sukces. Omawiany dokument nie spełnia żadnego z tych warunków, bo stron liczy ponad sto pięćdziesiąt, a co do sukcesu proponowanych działań…, no cóż, nie jest on, przynajmniej moim zdaniem, oczywisty.