Blog

Edukacja potrzebuje myślenia na chłodno!

(liczba komentarzy 4)

   Ani się obejrzałem, jak upłynął miesiąc od ostatniego wpisu, nie licząc jednego przedruku z archiwalnych wykopalisk. To najdłuższa przerwa w historii publikacji na blogu „Wokół szkoły”. Szczęśliwie nikt nie zgłosił z tego powodu zażalenia, co zdaje się potwierdzać słuszność poglądu, że bez regularnej aktywności po prostu znika się z przestrzeni internetu. Cały czas bowiem o uwagę odbiorców walczy nieprzeliczone mrowie konkurencyjnych przekazów.

   Tytułem wyjaśnienia: w ostatnich tygodniach pochłonęło mnie wprowadzanie STO na Bemowie w rytm codziennej pracy po wakacjach. W ramach nadzwyczajnej atrakcji ułożyłem, a właściwie wciąż jeszcze układam plan lekcji, co przy 28. oddziałach, od klas pierwszych SP do maturalnych, i blisko 90. nauczycielach jest zadaniem niebagatelnym. Nawet jeśli mam rzadkie dzisiaj szczęście dysponowania kompletem personelu, w ogromnej większości pracującego tylko w naszej placówce. Po prostu postulat dopasowania szkoły do potrzeb uczniów brzmi niezwykle pięknie w teorii, ale w praktyce oznacza istną ekwilibrystykę organizacyjną. Dość powiedzieć, że nie ma programu komputerowego zdolnego przyjąć wszystkie dane, które w naszej szkole muszą być wzięte pod uwagę przy układaniu planu. Robota „na piechotę”, gdy już zostaje ukończona, daje niesamowitą satysfakcję, ale wymaga ogromnego nakładu czasu. Kosztem choćby przyjemności pisania artykułów. Teraz jesteśmy na finiszu – my, bo wspomaga mnie Najlepsza z Żon – nawet jeśli porządkowanie zajęć dodatkowych, terapeutycznych czy fakultetów WF potrwa jeszcze przynajmniej tydzień - młódź radośnie bowiem korzysta z możliwości wyboru oraz zmieniania decyzji. Złapałem jednak chwilę oddechu.

   Brak czasu to istotny powód dłuższej pauzy na blogu, ale niejedyny. Jest również kwestia tematów. Oczywiście na początku września mogłem napisać coś miłego o przygotowaniach do roku szkolnego w gronie nauczycieli STO na Bemowie. Zespół sprawił się na medal. Albo o kartkach z wakacji, których uczniowie przysłali ponad dwieście, a na wielu mogliśmy przeczytać, że tęsknią(!) za szkołą i cieszą się na myśl o powrocie. O pierwszych dniach pełnych miłego (jeszcze) dla ucha gwaru na korytarzach. Problem w tym, że brakuje mi ognia do dzielenia się tymi codziennymi radościami. Wiem, że w polskiej oświacie trosk jest bez liku, a o sobie mogę w tym kontekście powtórzyć za wieszczem: „szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie”. Mocno to irracjonalne, ale dodatkowo wzmocnione obawą, że zaraz, za chwilę, coś się zepsuje. Każdy chyba dyrektor szkoły w dużym mieście ma świadomość, że wystarczy dłuższa choroba nauczyciela, by na wysuszonym z ludzi rynku pracy pozostać z wakatem i kolejnym potężnym bólem głowy. To skutecznie leczy z radosnego optymizmu.

   Tak jak osłabł mój zapał do opisywania codziennych doświadczeń, tak również zatraciłem wiarę w bardziej ponadczasowy sens swojej pracy. Wciąż uważam, że w skali lokalnego środowiska robimy coś wartościowego, ale jak nigdy wcześniej czuję jałowość tego wysiłku w perspektywie całego systemu. Kiedyś miałem nadzieje, że niepubliczna szkoła może być laboratorium nowych rozwiązań; w tej chwili widzę, że powszechną oświatę pozbawiono zdolności absorbowania takiego dorobku, stawiając ją w obliczu zapaści kadrowej i programowej. Oczywiście są tu i ówdzie bąbelki zmiany, ale poza lokalnymi pożytkami – choć bezcennymi – nie oferują one, moim zdaniem, nadziei na konieczne zmiany w systemie. Nawet jeśli Przemysław Czarnek i jego mocodawcy przejdą nareszcie do historii.

   Mimo nawału pracy przez cały ostatni miesiąc śledziłem jednak wydarzenia i publikacje dotyczące obecnej sytuacji w oświacie. Orientuję się w problemach kadrowych przedszkoli i szkół. Podzielam negatywną opinię o „podręczniku” prof. Roszkowskiego, choć nie mam pokusy spalenia go na stosie. Uważam po prostu, że nie ma na niego zapotrzebowania intelektualnego w gronie nauczycieli, a już na pewno wśród młodzieży. Jestem spokojny, że taka papierowa cegła jest po prostu bez szans we współczesnym świecie, niezależnie od lansu, jaki zapewnia jej minister. Z życzliwym spokojem, acz bez jakiejkolwiek wiary w sukces obserwuję zabiegi związków zawodowych w kwestii akcji protestacyjnej nauczycieli. Widzę też tysiąc i jeden powodów dalszego pogłębiania się zapaści polskiego systemu edukacji. Przy tym wszystkim nie odczułem jednak pokusy bieżącego komentowania, bowiem w powyższych kwestiach i beze mnie wylano pod koniec wakacji dostatecznie dużo atramentu. Jak zwykle bez efektu, bo ten może nastąpić tylko pod wpływem zmian politycznych, a na nie przyjdzie jeszcze poczekać.

   Mimo wszystko, korzystając z chwili oddechu, postanowiłem wrócić do pisania. Co więcej, zalęgła się we mnie idea warta poświęcenia czasu i uwagi, oraz podzielenia się nią z Czytelnikami. Zanim jednak zdradzę o co chodzi, napiszę trochę o jej genezie. A powstała ona z inspiracji pewnym postem na fejsbuku, sensacyjnym i emocjonalnym, jak zresztą miliony jemu podobnych w tym medium.

* * *

   Oto zdjęcie, jakie na swoim profilu FB zamieścił Marcin Zaród, Nauczyciel Roku 2013. Jakkolwiek nie spotkaliśmy się dotąd na żywo, jego publikacje fachowe oraz osobiste wieści z Tarnowa czytam zawsze z wielkim zainteresowaniem.

Fotografii towarzyszył emocjonalny wpis, który przytaczam tutaj w całości:

----------

Fejsbuk pyta: "O czym myślisz?"

Myślę o szóstoklasistce, której nowiutki, kupiony w tym roku przez rodziców plecak, nie wytrzymał starcia z przeładowaniem podręcznikami w polskiej szkole. NIKOGO u góry to nie interesuje. Ani przeładowanie podstaw programowych, ani przeładowanie kilogramami, które dziecko jest zmuszone brać co rano na swoje barki.

Dobijamy te dzieci

- fizycznie (kilogramami), a potem proponujemy zajęcia korekcyjne

- psychicznie, przyczyniając się do tego, że nie mogą "ogarnąć" tego, co się na ich barki wpycha (tutaj też kamyczek do ogródka firm zarabiających na social mediach) - a potem szukamy psychologów do szkół, żeby pomogli (w międzyczasie zamykając oddziały psychiatryczne)

- mentalnie, programem trzech lat gimnazjum wpakowanym w dwa ostatnie lata podstawówki, a potem próbujemy wysłać do poradni profilaktyczno-terapeutycznych

A dorośli na Szucha, dla których takie zdjęcia powinny być najważniejszą motywacją do natychmiastowego działania, zajmują się walką z nauczycielami i szczuciem jednych grup na drugie. I nie żeby przed 2015 rokiem ktoś realnie próbował coś z tym zrobić....

Przepraszam, bo nie lubię kląć, ale powiem jedno.... to musi jebnąć (dla oburzonych - DOKŁADNIE w tym celu wymyślono przekleństwa).

----------

   W zasadzie powinienem prześlizgnąć się po tym poście wzrokiem obojętnym, bo problem ciężkich plecaków był już na tapecie za moich szkolnych lat, jest kilka sposobów, by go ograniczyć, a pan Marcin piętnuje w jego kontekście tylko ministerstwo przy alei Szucha, o którym sam nie mam nawet szczątków dobrego mniemania. Kiedy jednak post został udostępniony przez mój ulubiony profil Nie dla chaosu w szkole, a także przez autorytet tej miary, co Profesor Bogusław Śliwerski, poczułem się trochę nieswojo.

   Patrząc na zdjęcie bez emocji, widzę na nim jedynie wiotki plecaczek turystyczny (na pewno nie tornister szkolny), który niewątpliwie padł ofiarą przeciążenia. Pęknięcie wygląda, jakby powstało w wyniku szarpnięcia w górę lub trzepnięcia kogoś w przyjacielskiej dziecięcej potyczce (wiem, że delikatna w domyśle szóstoklasistka nie pasuje do takiego obrazka, ale piszę szczerze co sobie pomyślałem). Na zdjęciu nie widać nawet, ile tych książek jest w środku. Wśród 229 komentarzy na profilu Nie dla chaosu w szkole znalazły się spostrzeżenia podobne do moich, stwierdzenia, że w szkole powinny być szafki i odpowiedzi, że są, ale nie wszędzie, wyrazy poparcia sprzeciwu wobec przeładowania tornistrów, programów nauczania i w ogóle, słowem wszystko na temat „zbyt ciężkie plecaki” wraz z przyległościami, co można sobie wyobrazić.

   Żeby pogłębić znajomość tematu poprosiłem jednego z piątoklasistów z mojej szkoły o możliwość zbadania problemu na przykładzie jego bagażu. Uzyskałem błogosławieństwo mamy i wkrótce stwierdziłem, że pakunek waży z pewnością zbyt dużo – około 7. kilogramów, aby nosić go w tym wieku na plecach. Chłopiec wytłumaczył mi jednak dobrotliwie, że powodem tego jest w dużej mierze obecność stelaża z kółkami, który wszakże daje możliwość przemieszczania się bez większego wysiłku po podłożu. Ten prosty patent umożliwia mojemu informatorowi transport dużej śniadaniówki, pełnego bidonu, zasobnego piórnika i bluzy od dresu. Książek w środku akurat nie było, bo spędziły noc w szkole na półce, ale ich ewentualne zabranie nie powiększyłoby problemu, właśnie ze względu na kółka. Rzecz jest do ogarnięcia – jak stwierdził mój młody rozmówca.

   W ostatecznym rozrachunku rzeczony post skłonił mnie do zadumy nad ogromem emocji, jakie wywołują w nas różne zjawiska, nie tylko zresztą w oświacie. O niszczącej sile propagowania tych emocji w mediach społecznościowych. O jałowości fejsbukowej „debaty”, bo przecież wspomniane 229 komentarzy niczego realnego do życia nie wniosło, a minister Czarnek, zatopiony w swojej bańce informacyjnej, nawet nie ma pojęcia o kolejnej filipice pod jego adresem. Żyje w atmosferze pochwał, których nie szczędzi mu jego własne środowisko.

   W tysiącach takich postów rozmieniamy na drobne prawdziwe problemy. Ani na krok nie zbliżamy się do ich rozwiązania. Mamy kilka partyjnych programów dla edukacji, równie pięknych, co odległych od prozy oświatowego życia, mamy moc drążących nas emocji i… zero konkretnych zamierzeń, wpisanych do sztambucha potencjalnym następcom Czarnka w nowym politycznym rozdaniu. To ostatnie spostrzeżenie wskazuje obecnie, moim zdaniem, sensowny kierunek działania. I na tym polega moja idea.

   Miał Marcin Zaród pełne prawo podzielić swoimi emocjami i bulwersującym go zdarzeniem na forum fejsbuka. Mogę jednak w tym miejscu zasugerować, Jemu i innym osobom z grona Nauczycieli Roku, cieszącym się w środowisku niekwestionowanym autorytetem, by podjęli próbę zebrania konkretnych, prostych, wręcz zerojedynkowych postulatów. Można sobie również wyobrazić w tej roli jakieś gremium powołane przez opozycję z grona naukowców, a nawet polityków zdolnych do planowania konkretnych działań.

   Osobom znającym moje wcześniejsze publikacje zwracam uwagę, że odchodzę tutaj od swojego wcześniejszego marzenia o ponadpartyjnym programie dla edukacji. Okazało się to mrzonką. Ale przygotowana oddolnie „ściągawka z konkretów” mogłaby potencjalnie przydać się dowolnej konfiguracji politycznej, o ile tylko podjęłaby ona zadanie przybliżenia polskiej edukacji do współczesności. Na pewno miałaby też większy potencjał sprawczy, niż tysiące emocjonalnych postów na fejsbuku, który ze swej natury nie nadaje się na miejsce rzeczowej debaty.

   Aby zilustrować powyższe myśli przykładem podam tutaj kilka konkretnych postulatów bezpośrednio lub tylko luźno powiązanych z problemem zbyt ciężkich uczniowskich plecaków. Przyjmuję ad hoc konwencję pytań z odpowiedziami.

   Czy państwo powinno wspierać rodziców w zakupie wyposażenia szkolnego dla dzieci?

Tak. System działa. Tzw. wyprawka szkolna powinna być jednak waloryzowana corocznie.

   Czy państwo powinno fundować zakup podręczników, a jeśli tak, to w jakim zakresie?

Obecny system zakupów dotowanych dotyczy szkoły podstawowej i działa poprawnie (abstrahując od tegorocznej wpadki ze zbyt późnym pojęciem przez MEiN, że obecność setek tysięcy nowych uczniów z Ukrainy wymaga przeznaczenia na ten cel dodatkowych funduszy). W obliczu inflacji należy zmienić system waloryzowania dotacji tak, aby jej wysokość była ustalana corocznie.

Wysokość dotacji na materiały ćwiczeniowe powinna być podwyższona, a zasady jej wydatkowania tak określone, by umożliwiała sfinansowanie nie tylko zakupu zeszytów ćwiczeń, ale także w pewnym zakresie podręcznej poligrafii w szkołach (zakup urządzeń i materiałów eksploatacyjnych, w tym papieru). Oferowane obecnie środki nie dają takiej możliwości. Dodatkowo, w tym zakresie, dotacja powinna objąć również szkoły ponadpodstawowe,

Do rozważenia: docelowe odejście od dotacji podręcznikowej na rzecz wyposażenia wszystkich uczniów w urządzenia elektroniczne, dające dostęp do podręczników i materiałów edukacyjnych. Wymagałoby to w krótkim okresie czasu zwiększenia nakładów, jednak rozwiązywałoby wiele problemów, jak choćby fizycznego przeciążenia uczniów. Pozwoliłoby też na obniżenie dotacji na materiały ćwiczeniowe. Słabym punktem w szkolnych realiach polskiej oświaty jest zapewnienie serwisu technicznego tak ogromnej masy sprzętu – stąd operacja musiałaby być  przemyślana i dobrze zaplanowana.

   Czy każdy uczeń powinien mieć w szkole przydzielone miejsce na przechowywanie swoich rzeczy?

Tak. Zapewnienie szafek wszystkim uczniom powinno być obowiązkiem organów prowadzących, przynajmniej tak długo, jak funkcjonować będą papierowe podręczniki i materiały ćwiczeniowe. Proces upowszechniania szafek można wesprzeć centralnym konkursem grantowym, wspierający placówki mające istotny problem, np. lokalowy, z wypełnieniem tego obowiązku.

   To tylko kilka konkretów dotyczących kwestii podręczników i innych materiałów potrzebnych uczniom. Kropla w morzu problemów do rozwiązania, ale od czegoś trzeba zacząć. 

* * *

   Nie spodobał mi się przytoczony wyżej post na fejsbuku, skłonił jednak do refleksji, być może dużo dalej idącej, niż mógł się spodziewać jego autor. Postaram się w kolejnych wpisach na blogu poszerzać tak zapoczątkowany katalog tego, co zrobić trzeba lub czego ruszać nie należy. Jeśli ktoś chciałby wykorzystać mój pomysł na większą skalę, kładę go tutaj na stole bez żadnych ograniczeń.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

No to jeszcze coś do tego wpisu: https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/brak-nauczycieli-to-tylko-wierzcholek-gory-lodowej-szykuje-sie-kleska/0bbpy8m,79cfc278 ;-)

Skomentował Justyna

Cenna uwaga, by zamiast w nieskończoność roztrząsać rzeczy, których nie możemy zmienić, powinniśmy podawać rozwiązania. Przydałoby się inne forum do dyskusji, bo Facebook ma te swoje bańki. I pewnie dlatego umknął panu Dyrektorowi post Agnieszki Halickiej, też Superbelferki jak Marcin Zaród, jej wpis na blogu zawiera dość konkretne postulaty, przy tym cenna perspektywa bibiotekarki, która co roku zajmuje się podręcznikowym zamętem. Dodałabym do problemów jeszcze dużą niechęć uczniów do podręczników, z których rzadko się uczą, czy zaglądają. Sama, pomagając córce w matematyce, nie korzystam z podręcznika, tylko z różnych stron internetowych, lekcji na YT, które lepiej tłumaczą zagadnienia niż podręczniki. Podręczniki nawet nie gwarantują, że jak się z nich uczy, to dobrze się przygotuje do sprawdzianu, bo nauczyciele korzystają z gotowców różnych wydawnictw. No i jeszcze problem podręczników i ćwiczeń, które niczego nie ćwiczą, tylko testują, dają często niepotrzebną pracę - no bo jak są, to nawet rodzice domagają się, by je wypełniać od początku do końca. Są szkoły i nauczyciele, gdzie nie ma podręczników wymaganych i nie korzysta się z ćwiczeń, wtedy dotację można przeznaczyć na materiały i na papier. Warto o tym rozmawiać.

Skomentował Ppp

Popieram. Lepiej i efektywniej jest wyciągać i zwalczać patologię oraz naprawiać wąskie gardła, niż reformować po całości.
Pozdrawiam.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Ppp
Generalnie zgoda, ale są GRANICE takiego łatania dziur ... ;-)

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...