Zanim będzie o edukacji, najpierw trochę o medycynie. W końcu jedno i drugie to – teoretycznie przynajmniej – służba społeczna, można zatem doszukiwać się analogii.
Jakiś czas temu odbiła się pewnym echem w mediach opisana przez „Politykę” historia młodego lekarza, który najpierw udzielił pomocy współpasażerowi na pokładzie samolotu, być może zresztą ratując mu życie, by po kilku dniach wystawić liniom lotniczym rachunek za wykonaną usługę.
Indagowana przez dziennikarza medyczna profesura pozwoliła sobie na delikatną dezaprobatę, wynikającą z archaicznego przekonania, że ratowanie życia jest misją lekarza, i czynności takiej, szczególnie w tak nadzwyczajnym wypadku, wręcz nie godzi się wyceniać. Młodych lekarzy w rzeczonym artykule o zdanie nie spytano, choć z całego kontekstu można się domyśleć, że prawdopodobnie uznaliby zachowanie bohatera publikacji za usprawiedliwione. W końcu czy kompetentna porada lekarska nie powinna być skalkulowana bez względu na okoliczności?