Blog

Ufaj i (nie) kontroluj!

(liczba komentarzy 6)

   A więc pojawienie się „belfrzej grypy” władzę zaniepokoiło. Może nawet zabolało. Mimo pełnych obłudy zapewnień pani minister Zalewskiej, że sezon na zachorowania, że ona wierzy nauczycielom, etc. Mimo że ogniska choroby nie rozlały się na razie po całym kraju. Ale coś w tym zazwyczaj pokornym nauczycielskim narodzie pękło. Wysokie podwyżki szybko i skutecznie uzyskane przez policjantów podziałały na wyobraźnię, a znacznie mniejszy wzrost wynagrodzeń zaoferowany przez MEN rozniecił ogień. Nie wspominając już o dziejącym się właśnie w oświacie Armageddonie i doprowadzającym do furii uśmiechu samozadowolenia na twarzy szefowej resortu, serwującej suwerenowi zmanipulowane dane dotyczące płac i księżycową wizję rzekomo udanej reformy, w której wszystko zostało policzone. Niestety, w nauczycielskich głowach i kieszeniach nijak się te obliczenia nie bilansują.

   Świadectwo rządowego niepokoju perspektywą oświatowej epidemii dotarło do mnie – dyrektora szkoły w postaci listu z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych zobowiązującego do kontrolowania i raportowania we wskazanym terminie (do 15-go dnia miesiąca) zwolnień lekarskich pracowników. Ponieważ zdążyłem wcześniej już przeczytać o tej akcji, obejmującej podobno nie tylko szkoły, ale wszystkich większych pracodawców, nawet się nie zdziwiłem. No może troszkę, bowiem przywołany w piśmie przepis obowiązuje od wielu lat, a tu nagle ZUS wymyślił sobie, że można mnie pogonić do kontroli. Za chińskiego boga nie uwierzę w przypadkowość tej koincydencji z nauczycielską epidemią.

   Przywołany w piśmie artykuł 68 ustawy o świadczeniach pieniężnych z ubezpieczenia społecznego niewątpliwie uprawnia płatnika (czyli w moim przypadku szkołę) do kontrolowania prawidłowości wykorzystywania zwolnień zgodnie z ich celem, jak również formalnej kontroli zaświadczeń lekarskich. Uprawnia, ale nie zobowiązuje! Nie sądzę, by owe prawo można było interpretować jako obowiązek kontrolowania i raportowania na żądanie ZUS. Nie mówiąc już o tym, że dokładanie mi kolejnej pracy, jaką jest nie tylko sama kontrola, ale również przygotowywanie raportów, oczywiście bez żadnego wynagrodzenia, budzi tylko wściekłość. Nawiasem mówiąc, formalna kontrola, o której też mowa w przytoczonym przepisie, w dobie zwolnień elektronicznych wydaje mi się pozbawiona sensu.

   Pismo odesłałem do radcy prawnego, szczególnie w celu wyjaśnienia, na jakiej podstawie ZUS miałby prawo żądać dokonywania kontroli i przedstawiania raportów, a sam zacząłem rozmyślać.

   Nie ma we mnie instynktownej niechęci do ZUS-u, takiej, jaką od lat odczuwam wobec Ministerstwa Edukacji Narodowej. W końcu Zakład w niezbyt już odległej przyszłości ma szansę wypłacać mi uczciwie wypracowaną emeryturę. Jest więc w moim interesie, by nikt nieuczciwie nie uszczuplał jego zasobów. Więcej, jako płatnik, który ze środków własnych musi pokryć koszt pierwszych tygodni zasiłków chorobowych pracowników, mam dobry powód, by tropić naciągaczy. Z drugiej jednak strony ufam ludziom, z którymi współpracuję; ba, zdarzało się, że chodzących po szkole z napuchniętym nosem i głową jak bania sam odsyłałem do lekarza, jasno wskazując granicę pomiędzy chwalebnym poświęcaniem się pracy, a brakiem rozsądku.

   No dobrze, ale jest faktem, że w grudniu i styczniu mieliśmy w szkole istne zatrzęsienie zwolnień. A jeśli ktoś rzeczywiście symulował? Albo chorował na prawdziwą „belfrzą grypę”? Zaczął mnie drążyć robak ciekawości, w efekcie czego podjąłem pewien eksperyment myślowy, który poniżej w skrócie zaraportuję.

   Na wstępie zastanowiłem się, gdzie mogę dokonać kontroli. W miejscu pracy? To byłoby najprostsze, ale moi chorzy pracownicy, nie wiedzieć czemu, nie chcą spędzać czasu zwolnienia w szkole. W miejscu pobytu? Bingo, ale to bywa daleko. Wśród zatrudnionych mam mieszkańców Sulejówka, Marek, Legionowa, Łomianek oraz Leszna. Kto zna trochę okolice Warszawy, ten będzie wiedział, że miejscowości te dzieli w porywach do 70 kilometrów, co przy kilku osobach do skontrolowania oznacza cały dzień z głowy. Nie mówiąc już o kosztach, których nikt mi nie zwróci. Na szczęście w ZUS-owskim poradniku znalazłem deskę ratunku – kontroli można dokonać „w innym miejscu, jeśli z posiadanych informacji wynika, że jest to celowe”. Świetnie! Według posiadanych przeze mnie informacji część pracowników włóczy się po internecie. Postanowiłem więc założyć profil na fejsbuku, który nazwałem niebanalnie Pan Dyrektor, by następnie za jego pomocą poszukać śladów chorującego personelu. Zleciłem fejsowi odnalezienie Anny Kowalskiej (jak raz trzeci dzień nieobecnej w pracy), a spośród kilkudziesięciu propozycji udało mi się zidentyfikować właściwą. No, jeżeli zamiast leżeć w łóżku bierze właśnie udział w manifestacji poparcia dla szefowej MEN, albo wręcz przeciwnie, to może znajdę na to niezbity dowód w postaci relacji beztrosko wrzuconej do sieci?! Kliknąłem zatem panią Annę i serce zabiło mi mocniej. Nie było co prawda zdjęcia z żadnej manifestacji, ale za to fotka jej samej, leżącej z miną pełną błogości na plaży w złocistych promieniach słońca. Tak spędza się czas zwolnienia chorobowego?!

   Niestety, po założeniu okularów przeczytałem w pięknej fejsbukowej polszczyźnie, że „Anna Kowalska była podczas wakacji w Władysławowo”, i datę, coś ze trzy lata wstecz. Innych danych wywiadowczych nie znalazłem i nic dziwnego, bo przecież mogę oglądać tylko to, co użytkownik udostępnia publicznie. Pomysł natychmiastowego zaproponowania pracownikom znajomości na fejsie z Panem Dyrektorem odrzuciłem - musieliby zwariować, by przystać na taką propozycję - hurtem wraz z całą ideą, by kontrolować ich aktywność w social mediach.

   A może by tak użyć telefonu? Tej metody nie wskazano w poradniku, ale przecież potrzeba jest matką wynalazku. Zadzwoniłem więc do pani Danuty, również od kilku dni nieobecnej w pracy.

   - Halo, dzień dobry! Pani Danuto, dzwonię pełen niepokoju o stan Pani zdrowia. A poza tym ZUS kazał mi skontrolować, czy prawidłowo wykorzystuje Pani zwolnienie. Czy mogę w tym celu zadać kilka prostych pytań?

   …

   - Super, bardzo się cieszę! Proszę zatem spojrzeć przed siebie i powiedzieć, co ma Pani przed oczami?

   …

   - Zaśnieżone górskie szczyty? W Warszawie?!

   …

   - A rozumiem, to obraz na ścianie. A z tyłu, za Panią?

   …

   - Walizkę? Czyżby była Pani w podróży?

   …

   - Teściowa przyjechała? Żeby się Panią opiekować w chorobie? No, proszę wybaczyć, ale brzmi to trochę niecodziennie…

   …

   - Świetna, bardzo kochana teściowa? To gratuluję. Taaak… A jak długo zamierza Pani przebywać na zwolnieniu? Przepraszam, nie wolno mi pytać o Pani stan zdrowia, bo RODO, ŚMODO i tak dalej, wie Pani, ale jeśli nie zapytam, to co potem napiszę w raporcie?!

   …

   - Dziękuję za zrozumienie. Tak, nie wiadomo jak długo… Aaaa, jest Pani w ciąży… Raz jeszcze gratulacje!

   …

   - Lekarz sam zaoferował zwolnienie? Tak myślałem, w dzisiejszych czasach ciąża jest jak choroba. Oczywiście. Proszę odpoczywać i oszczędzać się.

   …

   - Na pewno sobie poradzimy, choć będzie nam Pani brakowało. Mam nadzieję, że po urlopie rodzicielskim znowu zobaczymy się w pracy. Do miłego!

   Odłożyłem (w myślach) słuchawkę i zadumałem się. Kurczę, kim ja z marszu zastąpię w szkole panią Danutę?! Oczywiście naprawdę jej dobrze życzę, niech ma dziecko, zdrowe i dobrze chowające się, ale jej szczęście, to mój kłopot. No cóż, przynajmniej w raporcie mogę wpisać, że kontrola nie wykazała nieprawidłowości.

   W tym miejscu zakończyłem eksperyment myślowy. A wniosek z niego? Obawiam się, że jako dyrektor nie pomogę władzom w zmaganiach z „belfrzą grypą”. Wychodzi, że nie mam takiej możliwości.

   Inna sprawa, że nie chcę – w grze, jaką państwo narzuciło nauczycielom, stoję po stronie słabszych.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Dominika

Super tekst ????
Tak, te absurdy zusowskiej nagonki są niewiarygodne - znaczy niewiarygodne, że ktoś myśli, że da się ludzi w to wrobić ????

Skomentował Magdalena

Szpital.
Dwa dni po operacji mam gościa z pozdrowieniami szybkiego powrotu do zdrowia oraz poleceniem aby nanieść do dziennika lekcyjnego kilka informacji, ponieważ nikt nie może w moim imieniu, ani w zastępstwie tego uczynić.

Dedykuję premierowi Morawieckiemu oraz pani minister, która zaleciła dyrektorom kontrolę zwolnień lekarskich nauczycieli

Skomentował Xawer

@Magdalena
A niby jakim prawem ktoś (tejemniczy "gość") wydawał Pani jakiekolwiek polecenia? Trzeba mu było pokazać środkowy palec i lekceważącym gestem drzwi. Zmartwieniem przełożonych jest tak zorganizować pracę, jak Panią zastąpić, gdy Pani do świadczenia pracy jest niezdolna.
Z kontrolą zwolnień nie ma to żadnego związku - leżąc w szpitalu miała Pani całkowicie legalne zwolnienie. To akurat ów "gość" miał prawo sprawdzić - i nie powinien do tego w ogóle Pani angażować.

Skomentował Ewunia

Oddzial szpitalny. Powiadomiłam pracodawce o hospitalizacji.
Mam transfuzję krwi. Telefon: czy jutro przyjdę do pracy? Ach nie? To kiedy? Odpowiadam, że nie wiem, bo leżę na oddziale, leczenie w trakcie, złe wyniki... A to w wolnej chwili mam sprawdzić dziennik elektroniczny, uzupełnić co tam brakuje.

Skomentował Xawer

@Ewunia
Boże pracowników! Do tego nie trzeba związku zawodowego. Przecież odpowiada się " na razie mam zwolnienie do dnia xxx, ale proszę się liczyć z tym, że będzie przedłużone, jakby co, to zostanie dosłane. Do jego końca nie będę mieć wolnej chwili na zajmowanie się sprawami służbowymi. Proszę więcej nie dzwonić."

Skomentował Xawer

Panie Magdaleno i Ewuniu!
Jeśli już ktoś postanowił pracować na państwowej posadzie i płacić za to wszystkimi absurdami jej biurokracji i marnymi zarobkami, to niech przynajmniej korzysta z tych jej nielicznych przywilejów, czyli stabilności zatrudnienia i ścisłej podległości prawu pracy, również wtedy, gdy jest ono dla pracownika korzystne. Żadnej "wolnej chwili" ani "poleceń" służbowych w trakcie choroby!

W "wolnej chwili", na bardzo delikatną i grzeczną prośbę, a nie jakieś polecenie, może czasem w trakcie grypy zrobić coś ktoś, pracujący w luźno zarządzanej prywatnej firmie, gdzie z kolei wystarcza mu telefon "nie przyjdę dziś ani jutro, przeziębiłem się, a jak mi do poniedziałku nie przejdzie, to pójdę do lekarza", bez konieczności przynoszenia zwolnienia.

Jeśli nauczyciele państwowych szkół dają sobie z taką uzurpacją władzy nad nimi wchodzić na głowy dyrektorom szkół, to już nie wińcie o to Zalewskiej, ale własną kulturę korporacyjną z uwewnętrznionym poczuciem wszechwładzy: nauczyciel czuje się w prawie żądać od ucznia czy rodzica najdziwniejszych rzeczy, nie mających uzasadnienia prawnego, ale z kolei dyrektor może jemu wejść na głowę z żądaniem, by wypełniał dziennik leżąc w szpitalu, a on (albo przynajmniej wystarczająco wielu) się na to godzi. A dyrektora żałują tylko wtedy, gdy jemu z kolejnymi absurdami na głowę wchodzi Zalewska albo choćby burmistrz czy kurator.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...