Statystyki odwiedzin bloga „Wokół szkoły” pokazują, że artykuły stanowiące bieżącą publicystykę oświatowo-polityczną (takie jak „Pani minister w trzech interakcjach…” czy „Houston, mamy problem!”) mają wielokrotnie więcej czytelników niż teksty bardziej refleksyjne, wśród których szczególnie mizernym odbiorem odznaczył się „System edukacji w służbie społeczeństwa”. Smuci mnie to, choć niespecjalnie zaskakuje, bowiem powszechnie wiadomo, że „klikalność” jest wprost proporcjonalna do ładunku emocjonalnego przekazu. A zatem czytanie o błędach i kłamstwach minister Anny Zalewskiej stanowi dla przeciwników „dobrej zmiany” – lwiej części odbiorców mojej publicystyki – zdecydowanie większą atrakcję niż lektura rozważań, czemu powinien służyć system edukacji. Pierwsze przyjemnie umacnia w przekonaniu, że pani Zalewska i jej reforma, to jedna wielka katastrofa. Drugie w obecnej sytuacji wydaje się jałowe. A w każdym razie – nie budzi emocji.
Niestety, nawet jeśli bardzo źle oceniać obecną reformę, sama zmiana władzy, bez dobrego pomysłu na przyszłość, to za mało, żeby żyć potem (w placówkach oświatowych) długo i szczęśliwie. Kiedy uda się odsunąć obecną ekipę rządzącą, potrzeba znalezienia odpowiedzi na pytanie, co dalej z polską edukacją, stanie się nagle paląca. Chwilowo wygląda, że może być z tym problem…