Zrobiłem miesięczną przerwę w publikowaniu na blogu. Z dwóch powodów. Po pierwsze, zacząłem porządkować informacje na temat programu STO na Bemowie. Diabli wiedzą, jak potoczy się dalej historia polskiej edukacji, więc postanowiłem zebrać jednym miejscu to, co wydaje mi się cenne w dorobku pedagogicznym kierowanej przeze mnie placówki. Może to kogoś jeszcze zainspiruje, a może po prostu uzyska walor pamiątki. Mam nadzieję skończyć tę pracę jeszcze w sierpniu i ogłosić jej efekty Urbi et Orbi, na blogu, oczywiście.
Drugi powód przerwy jest prozaiczny. Po prostu żaden bieżący temat nie "zakręcił" mną aż tak bardzo, by skłonić do pisania, szczególnie w obliczu braku wiary, że w środku wakacji znajdzie się znacząca grupa zainteresowanych czytelników. Jeśli komuś jednak brakuje Pytlaka - komentatora na blogu, może liczyć, że w niedługim czasie coś nowego opublikuję. Wyczuwam nadchodzące powoli przebudzenie.
Dzisiejszy artykuł jest przypadkowym skutkiem mojej kronikarsko-muzealnej aktywności. Dla oszczędności czasu szukałem w dawnych materiałach gotowego już wyjaśnienia, co to jest Wszechnica szkolna. Znalazłem artykuł, który zahacza o ten temat. Wydał mi się ciekawy, choć - jak wszystkie świadectwa historyczne (liczy sobie bowiem lat dziesięć) - głównie jako ciekawostka. Dzielę się nim w tym miejscu, jeszcze w ramach sezonu ogórkowego w edukacji (choć trudno powiedzieć, czy to pojęcie ma jeszcze sens w czasach nieustannej erupcji sensacyjnych informacji).