Blog

Na co cierpi polska szkoła?

(liczba komentarzy 12)

   Polska szkoła jest poważnie chora, cierpi. Pozwolę sobie nie uzasadniać w tym miejscu, dlaczego tak uważam. Jeśli ktoś nie widzi tego na co dzień, niech sięgnie do różnych publikatorów; znajdzie tam całe morze świadectw stanu chorobowego. Urzędowy optymizm prezentuje jedynie ministerstwo edukacji, ale zaczarować rzeczywistości po prostu się nie da, podobnie jak obecność drukarek 3D w każdej szkole nie jest w stanie zrekompensować rosnącego braku nauczycieli wielu specjalności.

   Chorują także inne instytucje społeczne, ale to żadna pociecha. Tym bardziej, że taki czy inny związek ze szkołą ma blisko połowa społeczeństwa, jej niedomagania są więc szczególnie odczuwalne. Nie oznacza to jednak, niestety, powszechnej troski. Przez większość niezadowolonych traktowana jest raczej niczym zdychająca kobyła, okładana kijami ze wszystkich stron w nadziei, że pociągnie jeszcze swój wózek, albo zejdzie wreszcie z tego świata, robiąc miejsce dla nowomodnych koni mechanicznych.

   Obserwując szkołę od wewnątrz widzę mnóstwo symptomów jej choroby i niewiele nadziei na wyleczenie. Traktuję to jako wyraźny znak czasów przełomu, o których świetnie czyta się w podręcznikach historii, ale dużo gorzej znosi na własnej skórze. Czuję smutek, tym większy, że sam mam dobre wspomnienia ze szkolnej młodości i jak najlepsze doświadczenia z długich lat pracy pedagogicznej. Chciałbym wierzyć, że pacjentkę można jeszcze wyleczyć, albo przynajmniej wywołać reinkarnację. Alternatywą jest ciągnąca się zapaść, a z nią niepewność i udręka wielu ludzi, nie tylko młodych.

   Choroba, na którą cierpi szkoła, ma wiele przyczyn. Najważniejszym, moim zdaniem, jest utrata poczucia sensu istnienia. Instytucję tę powołano w celu powszechnego, z czasem wręcz obowiązkowego kształcenia młodego pokolenia, odbywającego się w interesie społecznym, według ustalonych programów, obowiązujących całą zbiorowość. Obecnie, kiedy dominuje indywidualizm, kiedy każdy oczekuje niezawodnego zaspokojenia swoich potrzeb, ta pierwotna misja zatraca rację bytu. Skutkuje to buntem uczniów i ich rodziców, frustracją i ucieczką nauczycieli, a co za tym idzie, coraz gorszą atmosferą w poszczególnych placówkach.

   Przez długie lata sensem istnienia szkoły była jej funkcja źródła i ostoi wiedzy. To już przeszłość, rozbita w proch i pył przez konkurencję zasobów internetu. Trudność z wymyśleniem co w zamian, to osobne źródło szkolnego bólu głowy. A kolejnym jest brak perspektyw.

   Powszechnie poddaje się w wątpliwość sens obecnego modelu, jednak nie ma zgody, jak powinien się zmienić. Co ciekawe, ludzie, którzy radzi by budować od nowa tę instytucję na gruzach starej, często równocześnie zachwycają się szkołą fińską. Tymczasem ona, choć liberalna, na pewno lepiej zorganizowana niż polska i ciesząca się dużym zaufaniem społecznym, wcale nie jest bytem o jakimś przełomowym kształcie. Co rodzi nadzieję, że szkołę można jednak uleczyć, a nie od razu pogrzebać. Pytanie tylko, czy uda się to akurat nad Wisłą?

   Na poczucie beznadziei składają się nie tylko rujnujące efekty inspirowanych ideologicznie reform systemu edukacji, ale także okoliczności zewnętrzne, takie jak doświadczenie pandemii, pogłębiający się podział polityczny społeczeństwa, czy dające się odczuć poczucie zagrożenia wojennego. W powszechnym odczuciu wszystkie te nieszczęścia nie miały prawa się zdarzyć, a jednak zaistniały, rodząc poczucie, że szkoła niedostatecznie nas na nie przygotowała i nie ma pomysłu, co zrobić, żeby przyszłość mogła ułożyć się lepiej.

   Wspomniałem tutaj o ideologicznych inspiracjach. Niestety, polska szkoła pozostaje we władzy polityków, którzy próbują lepić ją niczym plastelinę, bazując głównie na własnych wyobrażeniach. Postulat uczynienia z niej przedmiotu społecznego konsensusu pojawia się w publicznym dyskursie już od pewnego czasu – sam jestem jego rzecznikiem, ale jakakolwiek zmiana w tym względzie uwarunkowana jest jednak wolą polityczną rządzących. Chwilowo trudno sobie wyobrazić, by choćby w tej jednej dziedzinie zechcieli ograniczyć swoje wpływy.

   Brak perspektyw dotyczy także jednostek. Uczniowie nie wiedzą, czemu mają uczyć się akurat tego, czego wymaga szkoła. Rodzice nie wiedzą, jaki konkretny pożytek dla przyszłości ich dzieci, poza ewentualnie zdaniem państwowego egzaminu, ma uczęszczanie do szkoły i różne związane z tym czynności, jak choćby odrabianie prac domowych czy czytanie lektur. Nauczyciele nie są pewni swojej przydatności, przyszłości ekonomicznej, czy wręcz racji bytu w świecie, który rychło kształtować będzie zapewne sztuczna inteligencja. Ja sam, trwając na rubieży dyrektora szkoły, boleśnie odczuwam zmianę pomiędzy śmiałym kreśleniem kolejnych planów na przyszłość mojej placówki, co z powodzeniem czyniłem lat temu dziesięć czy dwadzieścia, a obecnym doraźnym tylko reagowaniem na zmieniające się warunki działania. Co będzie za trzy, pięć, albo dziesięć lat, stanowi dla mnie nieprzeniknioną tajemnicę, nawet w sferze marzeń.

   Choroba polskiej szkoły jest także sumą nieszczęść, konfliktów i niezaspokojonych oczekiwań milionów jej interesariuszy. Stała się areną walki wszystkich ze wszystkimi, w której prawa każdej ze stron nie stanowią płaszczyzny porozumienia, ale oręż, którym zadaje się ciosy innym. Każdy żąda respektowania swoich praw, zazwyczaj słusznie, ale mało kto ma świadomość, że życie społeczne nie bardzo daje się budować wyłącznie na zaspokajaniu indywidualnych potrzeb. Myślenie kategoriami zbiorowości znalazło się jednak, póki co, w lamusie.

   Mimo ogólnej mizerii cały czas są ludzie działający na rzecz zmiany obecnej sytuacji. Tak się złożyło, że trakcie poświątecznego weekendu będę brał udział w trzech różnych konferencjach poświęconych szkole. Na trzech różnych poziomach: przygotowania kadry zarządzającej do codziennej pracy, regionalnej dyskusji o bieżących problemach, oraz debaty nad potrzebami i możliwymi kierunkami zmian na skalę systemową. Takich inicjatyw jest znacznie więcej, i gdyby tylko ich liczba mogła nagle przerodzić się w zmianę jakościową, szkoła byłaby już dzisiaj bliska reinkarnacji. Niestety, przeszkodę stanowi całkowity brak przełożenia tej obywatelskiej troski (i aktywności) na działania władz oświatowych. Dlatego o owoce najłatwiej jest na forum lokalnym; na skalę systemową przyjdzie na nie jeszcze długo poczekać. Można tylko mieć nadzieję na przesilenie polityczne i na to, że kolejne rozdanie ludzi zarządzających systemem edukacji nie potraktuje go jako łupu, ale uzna za dobro wspólne. Czego Czytelnikom życzę w przedświątecznym okresie, od wieków kojarzącym się z cudownymi wydarzeniami. Bo, mówiąc szczerze, bez cudu będzie ciężko, co piszę deklarując wszakże, że póki sił dam z siebie wszystko. Bo cuda najlepiej wychodzą, kiedy się im choć trochę pomaga...

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Katarzyna

Zgadzam się ze wszystkim, co Pan napisał. Dodałabym tylko, że szkoła, składająca się przecież z trzech społeczności: uczniów, nauczycieli, rodziców, jest dokładnym odbiciem sposobu w jakim funkcjonuje nasze społeczeństwo. "Wielki naród, społeczeństwo żadne". Nie widać szacunku i dbałości o instytucje publiczne i wspólne przestrzenie. Polacy traktują zbudowane przez innych dobra publiczne, jako należne "dojne krowy" do nieustającej eksploatacji. No cóż, tkanka demokracji narasta powoli, a w demokracji konieczna jest dbałość o dobro publiczne, w tym np. szkołę. Nie jestem tu optymistą, to jeszcze jakieś trzy pokolenia, jak dobrze pójdzie i jakiś twardy but nie stanie nam znowu na karkach.

Skomentował Monika

Ja nawet powiedziałam na radzie, że możemy się zachwycać fińskimi systemami edukacji, ale póki nauczyciel nie będzie godnie zarabiał nie będzie szacunku. Proszę porównać zarobki nauczycieli w Finlandii z innymi zawodami i jak trudno tam się dostać na studia pedagogiczne...

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Bardzo słusznie, poza jednym. Te trzy wspomniane dyskusje o stanie polskiej edukacji to WYŁĄCZNIE odbicie toczącej się już nieformalnie kampanii wyborczej i wojny polsko-polskiej - szanse na wypracowanie czegokolwiek rozsądnego w ich ramach są ZEROWE :-(

Skomentował Iii

Nie wydaje mi się, że jakiekolwiek zmiany są możliwe, nie ze względu na kampanię wyborczą czy też jakiekolwiek różnice polityczne, a po prostu kult indywidualizmu. Rodzice dzieci potrafią się pokłócić na dowolny temat (postępowanie nauczycieli w konkretnych sprawach, smak kotleta na stołówce, czy wycieczka powinna być tak czy inaczej, nauczyciel ma uczyć tak czy inaczej), więc również wojna polsko-polska nie jest wytłumaczeniem, raczej po prostu „ja, moje, mnie”.. W takich warunkach wychowują się dzieci i przejmują te postawy dorosłych. Chyba przyszłość to edukacja indywidualna, żeby rozwinąć każdy indywidualny talent i nie przegapić żadnej indywidualnej potrzeby…

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Iii
1. W ramach wojny polsko-polskiej nie ma szans by zajęta nią polska "klasa polityczna" CHCIAŁA na serio zająć się REALNYMI problemami polskiej edukacji (geneza obojętna!), a nie tylko traktować wybrane SYMPTOMY jej stanu jako pałki do okładania drugiej strony :-(
2.Edukacja jest zorganizowana(!!!) jak jest bo to jest, w ogromnej mierze kwestia KASY. Edukacja INDYWIDUALNA każdego wymagałaby OGROMNEJ KASY, i masy innych ZASOBÓW jakiej polskie społeczeństwo jako całość(!) NIE MA i mieć nie będzie!!!

Skomentował Alina

A może zacznijmy od drobiazgu - zamiany miejscami 9 miliardów złotych pieniędzy publicznych na edukacje przedszkolną? Zamiast z budzetów gmin niech zapłaci budżet państwa? Dla zwykłych obywateli to zamiana nie od razu zauważalna, chyba że się jest z wiejskiej biednej gminy, której dzieci nie chodzą do przedszkola. I to pieniądz publiczny i to pieniądze publiczne. Ale uwierzcie - różnica będzie bardzo duża. I ogromna przyjemność dla zwykłych obywateli. Poczujemy się nie poddanymi, a prawdziwym SUWERENEM - wolnym obywatelem demokratyczne kraju wpływającym na budżet państwa i budżety samorządów. To możemy zrobić tylko do lipca. W lipcu tworzony jest bowiem budżet państwa na 2024 rok. I jeszcze przed wyborami będzie wiadomo, czy się nam uda czy nie. A jak nam się uda, to będzie prawdziwy cud o jakim Jarek (Pytel) marzy od dawna.

Skomentował Alina

Oczywiście błąd w nazwisko Jarka Pytlaka. Zaczęłam myśleć, o czym marzy ten inny Jarek. I tak mi się napisało. Popełnianie błędów to rzecz ludzka. Oczywistym błędem jest też to, z czym się wiążą te miliardy (9) słownie dziewięć wspomniane wyżej. Dotacja na jednego przedszkolaka z budżetu państwa w 2023 roku wyniosła 1506 zł/dziecko/rok. Kasy na młodsze (1, 2 lat było 12 tys) i starsze (6 lat - powyżej 6 tys. zł.dziecko/rok). Czyli te 1506 zł to był ewidentny BŁĄD. Po prostu urzędnicy "zgubili" przedszkolaki w wieku 3-5 lat. I to dawno temu. W konsekwencji 1/3 dzieci wiejskich nie chodzi do przedszkoli, bo ich gminy są biedne i ich nie stać dopłacać do przedszkoli na dziecko 8 czy więcej tysięcy złotych do tego, co daje państwo. Dlatego MY - OBYWATELE możemy teraz się o to upomnieć. Jak zrobimy to teraz - przed lipcem, to mamy szanse wygrać te 9 miliardów. I o to chodzi. Prze lipcem - bo w lipcu rząd zaczyna prace nad budżetem na 2024 rak. Budżet będzie gotowy przed WYBORAMI. Czy to jest jasne? Czy dobrze wytłumaczyłam? Teraz będzie ważne wytłumaczenie tego innym wyborcom - zwłaszcza rodzicom i dziadkom dzieci przedszkolnych. Czyli Kochany Jarku - bierzmy się do roboty!

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Alina
Od roku 1989 w Polsce wprowadzono RYNEK, również RYNEK PRACY. A ten jest w Polsce ZRÓŻNICOWANY - ceny dóbr i usług, m.in.PRACY są różne. Więc ten pomysł żeby CENTRALNIE z PAŃSTWOWEGO BUDŻETU edukację jest marny w jednych miejscach podatnik PRZEPŁACI, a w innych, gdzie ceny wyższe, NIE DA SIĘ z tej kasy stworzyć pełnowartościowej usługi. Tak , że to czysta i szkodliwa UTOPIA :-( Na dodatek w wielkich miastach, gdzie odległości do rodzin i pracy większe, a same rodziny jednopokoleniowe, potrzeba tych żłobków i przedszkoli jest dużo większa ...

Skomentował Jarosław Pytlak

@Włodzimierz
Alinie chodzi o coś bardzo prostego - finansowanie całej edukacji z budżetu. Chodzenie do przedszkola jest istotne, faktycznie, bardziej dla rodziców dzieci wielkomiejskich, ale z punktu widzenia społeczeństwa - dzieci wiejskie szczególnie powinny tam uczęszczać, ze względu na potrzebę wyrównywania szans edukacyjnych. A finansowanie edukacji opiera się na pewnych wagach; nic trudnego, aby te wagi dopasować do środowisk, do których są adresowane. Alina w swoim prostym postulacie ma całkowitą rację.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@JP
Widzi Pan ministra z dowolnej opcji, który w płacach wprowadzi, jak w II RP, współczynnik np. 1,5 dla stolicy??? ;-) BTW RYNEK dyktuje RÓŻNE przeliczniki zależnie od dobra ...

Skomentował Alina

Obecnie system finansowania wygląda następująco: dotacja (nie subwencja) na dziecko w wieku 3-5 lat wyniosła w 2022 r 1506 zł. Na każde dziecko w każdej gminie tak samo. Dotacja na 2023 została zrewaloryzowana współczynnikiem inflacji do 1607 zł na jedno dziecko. Do tego gminy dodają z własnego budżetu ile chcą i mogą. Jedne więcej, inne mniej. Statystycznie: 15% płaci państwo, 85% płacą gminy, dzieci w mieście wszystkie chodzą do przedszkola, na wsi - 1/3 nie chodzi. I nie chodzą te z najbiedniejszych rodzin, najbiedniejszych gmin.
Koszt w różnych gminach jest różny, wynosi 10 tysięcy i więcej, nawet znacznie więcej. Postulowane przez nas 10 tys. zł/dziecko w 2024 wystarczy w biednych gminach na dobrą edukację, bogate sobie dołożą z własnego budżetu do 15 czy nawet 17 tysięcy zł/dziecko/2024.
Chcemy PRZED WYBORAMI zamienić finansowanie, tak, aby 85% było z budżetu państwa, a 15% z budżetów gmin. Oczywiście statystycznie. Budżet państwa tworzony jest w lipcu. Czyli w lipcu-sierpniu już będzie wiadomo, czy został nasz pomysł uwzględniony.
Uchwała budżetowa będzie głosowana w Sejmie po wakacjach, a przed wyborami. To będzie czas na nasze, obywatelskie wpływy na posłów. Ważne będzie, aby KAŻDY poseł czuł zainteresowanie swoich wyborców. Marzy nam się, aby wszyscy obywatele zjednoczyli się w zachęcaniu posłów do głosowania za 10 tys. złotych na edukację przedszkolną.
My, obywatele, rodzice, dziadkowie, nauczyciele itd. mamy szanse tylko PRZED WYBORAMI.

Skomentował Alina

Przed WYBORAMI mamy szanse wygrać pieniądze dla dzieci przedszkolnych na czas po WYBORACH - w 2024 roku. Wierzę, że to się nam wspólnie uda. I to będzie piękne zwycięstwo OBYWATELI. Niezależnie od tego, która partia wygra wybory, wygrają dzieci.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...