Aktualności
Szanowny Panie Trenerze Michniewicz, Drodzy Piłkarze!
Jako kibic ze stażem przekraczającym pół wieku, pamiętający legendarne mecze Górnika Zabrze z AS Roma, zakończone zwycięskim dla Polaków losowaniem zespołu awansującego do finału rozgrywek, pozwalam sobie wygłosić opinię na temat Waszego występu na Mundialu w Katarze.
Nie czuję żadnej satysfakcji z awansu reprezentacji do fazy pucharowej. Jestem zawstydzony Waszą postawą we wstępnej fazie mistrzostw. To co prezentujecie jest żenujące. Dość przytoczyć popularny teraz mem, w którym Trenerowi gratuluje się całkowitego zneutralizowania w meczu z Argentyną jednego z najlepszych napastników świata. Własnego napastnika, Roberta Lewandowskiego.
Polska reprezentacja nie dysponuje gorszymi zawodnikami niż drużyny Japonii, Korei Południowej albo Maroko, których postawa budzi ogólne uznanie, a nawet podziw. Ich graczom po prostu się chce, a trenerzy mają jakiś pomysł na grę, nawet z zespołami wyżej notowanymi. U nas tego nie widać! Nie tworzymy zespołu na miarę drugiej Japonii, tylko zbieraninę nieporadnych graczy, unikających tego, co jest solą tej gry, czyli podawania piłki do partnerów i ambitnego dążenia do zdobycia bramki.
Pan, Trenerze, prawdopodobnie wierzy, że dołączył właśnie do panteonu selekcjonerów z sukcesami, obok Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka. Otóż jest Pan w błędzie! Ich zespoły grały w piłkę nożną, budziły nie tylko radość z sukcesów, ale i zadowolenie z oglądania widowiska piłkarskiego. Pański zespół swoja nieporadnością budzi tylko irytację i politowanie. Nie wiem jak to się Panu udało, zrobić z trzech gwiazd i kilkunastu przyzwoitych zawodników takie zaprzeczenie drużyny reprezentacyjnej.
Czeka Was jeszcze mecz przeciwko Francji. Ostatnia szansa by pokazać, że macie pojęcie o tym czym jest, albo powinna być, gra w piłkę nożną. Że potraficie nie głupio cierpieć na boisku, tylko szczerze dążyć do zwycięstwa. To nieprawda, że wynik jest ważniejszy od gry. Dotychczasowa gra hańbi Was, niezależnie od tego, że pozwoliła przedłużyć pobyt na Mundialu.
Zacznijcie, Panowie, grać w piłkę nożną i okażcie się godni miana reprezentantów kraju. W meczu z Francją to Wasza ostatnia szansa.
Jarosław Pytlak
Postscriptum dla polityków, którzy próbują wykorzystać propagandowo występ piłkarzy na Mundialu.
Tym, którzy zdecydowali o „honorowej” asyście myśliwców dla samolotu z reprezentantami lecącego do Kataru, życzę dobrego zdrowia, bo na rozum zdecydowanie za późno. Tak samo zresztą, jak na przyzwoitość, która dyktowałaby niewykorzystywanie sprzętu wojskowego do zabawy, w dobie wojny toczącej się u polskich granic.
Errare humanum est!
Błądzić jest rzeczą ludzką, ale muszę przyznać, że trudno mi wyjść ze zdumienia w kwestii popełnionej omyłki. Oto nie dalej jak w miniony weekend napisałem na blogu post o wyprowadzeniu kozy, czyli zawieszeniu obowiązywania norm zatrudnienia w placówkach nauczycieli-specjalistów w zakresie wsparcia psychologiczno-pedagogicznego. Tymczasem okazało się, że Senat, w którym miała zostać dopisana stosowna poprawka w nowelizacji Karty Nauczyciela… nie przyjął tego wniosku, zgłoszonego przez jednego z senatorów PiS. Uroczyście zatem prostuję – normy będą obowiązywać, co ucieszy być może tych, którzy już wstępnie dogadali się z potrzebnymi pracownikami, niechybnie zmartwi jednak innych, którzy specjalistów nie znajdą, bo ich po prostu zabraknie. Jak napisałem na blogu – dobrze, że te normy są, bo bardzo potrzeba w placówkach oświatowych psychologów, pedagogów specjalnych etc. Z drugiej strony, z pustego i Salomon…, więc któż koniec końców zostanie obsadzony w roli chłopca do bicia?! Oczywiście, że dyrektor, bo to jego obowiązkiem jest znalezienie nakazanych specjalistów. A ponieważ dyrektorzy nie są to ludzie w ciemię bici i nie takie rafy nauczyli się już obchodzić, należy oczekiwać licznych świadectw kreatywnej polityki zatrudnienia. Myślę, że można także spodziewać się pomysłów ze strony firm szkoleniowych, wyspecjalizowanych w nawigacji po mętnych wodach prawa oświatowego.
Niestety, biotechnologia nie osiągnęła jeszcze poziomu rozwoju, umożliwiającego sklonowanie psychologa, na dokładkę od razu w formie dojrzałej i wykształconej i w czasie co najwyżej dwóch-trzech miesięcy, a dodatkowo obdarzonego zdolnością odżywiania się pyłkiem kwiatowym i pozbawionego innych potrzeb materialnych.
Co to ja chciałem powiedzieć...?
Zostałem poproszony o zabranie głosu podczas manifestacji pod Sejmem w ramach protestu przeciwko Lex Czarnek. Uznano, że dobrze będzie, gdy wystąpi dyrektor szkoły - w końcu procedowana ustawa jest wymierzona bezpośrednio właśnie w szefów placówek oświatowych. Przygotowałem krótkie przemówienie, w sam raz na przydzielone trzy minuty. Niestety, deszcz, emocje i oświetlenie padające wprost na twarz skutecznie mnie rozproszyły, więc nawet nie wiem, czy udało mi się wypowiedzieć wszystkie zaplanowane myśli. Mógłbym to sprawdzić, bo nagrania na pewno są dostępne na fejsbuku, ale w gruncie rzeczy, chyba nie mam ochoty oglądać siebie na scenie. Postanowiłem natomiast zapisać pierwotnie zaplanowaną treść przemówienia w tym miejscu.
Należę do rzeszy około 50 tysięcy dyrektorów placówek oświatowych. Ludzi, których bezpośrednio dotykają projektowane zmiany prawne.
Jesteśmy bardzo różni – sprawniejsi i mniej sprawni, bardziej kreatywni lub bardziej zachowawczy – jak to musi być w tak ogromnej grupie ludzi. Ale to od pracy nas wszystkich w dużej mierze zależy codzienne funkcjonowanie systemu oświaty.
Jesteśmy uwikłani wśród często rozbieżnych potrzeb i oczekiwań uczniów, nauczycieli, rodziców, organów prowadzących i władz państwowych. Zaplątani w beznadziejnym gąszczu przepisów, których nie sposób w całości ogarnąć.
Tak było odkąd pamiętam. Od dwóch lat dochodzi do tego pandemia i niekończące się zarządzanie kryzysem w przedszkolach i szkołach, nad którym w żaden sposób nie panują władze. Doświadczenie bez precedensu, niszczące dla wszystkich.
Dla mnie i wielu innych nagrodą za tę pracę jest świadomość, że robimy coś ważnego, twórczego. Funkcja lidera w środowisku placówki oświatowej przynosi innym pożytek, a dyrektorowi satysfakcję i poczucie spełnienia.
Teraz państwo stawia nam wotum nieufności. Chce nas sprowadzić do roli biernych funkcjonariuszy w służbie aparatu władzy, a nie społeczeństwa. Funkcjonariuszy zdyscyplinowanych strachem. W podziękowaniu za wysiłek ostatnich dwóch lat dodatkowo oferuje wpisanie do prawa oświatowego sankcji karnych za bardzo mgliście sformułowane przewinienia.
Powszechny protest przeciwko lex czarnek świadczy, że wiele osób dostrzega w projekcie tego aktu prawnego zagrożenie nie tylko dla samych dyrektorów, ale polskiej oświaty w ogóle. Mogę tylko wyrazić za to wdzięczność.
Nie wiem, czy nasz sprzeciw powstrzyma władzę niszczącą niczym walec różne przejawy demokracji. Wierzę jednak, że sytuacja w polskiej oświacie unosi się do tak niebotycznego poziomu absurdu, że w końcu musi stać się tylko strasznym wspomnieniem, i to prędzej niż później. Ale taka moja wiara, to mało. Potrzeba konkretów.
W naszym systemie prawnym tylko partie polityczne mają moc sprawczą. To co dzieje się dzisiaj pokazuje jednak, jak niszczący jest monopol partyjny.
Wiadomo, że partie opozycyjne mają problem z dogadywaniem się. Teraz jednak powstaje fantastyczna okazja, by podjąć taką próbę, w dziedzinie, która powinna być ponadpartyjna. By wspólnie wypracować pozytywny program dla edukacji, który przynajmniej dla części ludzi takich jak ja będzie źródłem nadziei i zachętą do trwania.
Nie czekam na jeźdźca na białym koniu, takiego ministra czarnka po dobrej stronie mocy. Oczekuję planu dla edukacji na miarę demokratycznego państwa, stanowiącego przedmiot ponadpartyjnej zgody.
Pomysłów co trzeba zrobić jest już bardzo wiele, wystarczy po nie sięgnąć. Apeluję więc tylko, by twardo stanąć na ziemi i ustalić jak uczynić, by polska oświata mogła dalej służyć społeczeństwu i demokracji. Tej ostatniej bez przymiotnika „narodowej”.
Państwo z dykty i ludzkie oblicze Sanepidu
Trafił nas pierwszy w tym roku szkolnym COVID. Zachorowała nauczycielka, szczęśliwie lekko, a jeszcze szczęśliwiej, zdiagnozowano ją dopiero po 8 dniach nieobecności w szkole. To znaczy, że ominęła nas kwarantanna, bo końcówka dziesięciodniowej karencji przypadła na weekend. Jak jednak można było się spodziewać, zgłosił się Sanepid z prośbą o listę osób „z kontaktu”. Dotyczyło to tylko jednego dnia, więc po krótkim śledztwie wytypowaliśmy 35 uczniów, którzy wtedy mieli z tą panią zajęcia. No i zaczęły się schody.
Okazało się, że teraz trzeba wszystkich zgłosić online, wypełniając stosowny formularz na stronie gov.pl. Dla każdego imię, nazwisko, Pesel, kontakt telefoniczny, dokładny adres. Na każdego około dwóch minut, nie licząc czasu poświęconego wcześniej na tropienie kogo wpisać, a potem na przygotowanie zestawienia, z którego wpisywaliśmy dane do formularza. I w tym właśnie miejscu trafił mnie jasny szlag! Przecież mamy piękne, aktualne dane wszystkich uczniów w systemie SIO, który mógłby się choć raz nam do czegoś przydać! Co za państwo z dykty, które nie potrafi wpaść na pomysł – wiedząc przecież, że zakażenia jesienią będą, aby w tym cholernym SIO przygotować funkcjonalność polegającą na odhaczaniu przez kliknięcie wybranych nazwisk uczniów (nauczycieli zresztą też), a następnie, znowu jednym kliknięciem, wysłać ten zestaw we właściwe miejsce. Ale żeby mieć taki pomysł trzeba posiadać choćby elementarny szacunek dla ludzkiej pracy, co w warstwach rządzących jest niespotykane! Mogą coś o tym powiedzieć choćby pracownicy ZUS, a także administracja szkolna, której poświęca się mniej uwagi i szacunku, niż umeblowaniu budynków, w których pracują.
Muszę jednak przyznać, że w całej tej historii znalazły się też jasne punkty. Najpierw zupełnie nie chciały mi „wchodzić” do systemu uczniowskie Pesele, które otrzymałem z sekretariatu. Wkurzony na maksa zadzwoniłem na infolinię Inspekcji Sanitarnej, żeby się trochę wyładować. Tam z pełnym spokojem poinformowano mnie, że mnóstwo szkół wprowadza dane i jakoś nikt się nie skarży (co pewnie i mnie dałoby do myślenia, gdybym nie był tak wkurzony). Ale dobrze, mam podać swoje nazwisko, a Sanepid się ze mną skontaktuje i zgłoszę wszystkich telefonicznie. Po odłożeniu słuchawki, już uspokojony, spojrzałem krytycznym okiem na zestawienie danych i doznałem olśnienia. Oto po prostu EXCEL zjadł wiodące zera numerów PESEL – bo wszyscy obecni uczniowie takie zera w Peselu mają. Błąd w sekretariacie, gapiostwo moje, żadna wina Sanepidu i urzędowego formularza. Więc kiedy zadzwonił inspektor gotowy pochylić się nad moim problemem, mogłem powiedzieć, że już wszystko w porządku. Zostało to przyjęte z uprzejmym spokojem, a ja po raz kolejny przekonałem się, że podczas pandemii szeregowi pracownicy Sanepidu, z którymi się kontaktowałem (a wiosną było to baaardzo często) zawsze byli uprzejmi, pomocni i sympatyczni. Przy swojej naprawdę trudnej w tym czasie pracy. Szacun!
Pozostało tylko nieco ponad godzinę wprowadzania danych, co z powrotem zepsuło mi humor. Na szczęście uczniów było do wpisania 35 a nie 350. A kiedy już kliknąłem „Wyślij” i dostałem zwrotkę, że jest ok., po chwili zadzwonił telefon. - Inspekcja Sanitarna – usłyszałem, a następnie imię i nazwisko, które umknęło mojej uwadze.
- Dostałam Pańskie zgłoszenie, Panie Dyrektorze, a w nim numer telefonu. Więc dzwonię pozdrowić Pana i żonę.
Szczęka mi opadła. Na szczęście miałem dość refleksu, żeby po krótkiej, ale bardzo miłej rozmowie przyznać, że nie dosłyszałem nazwiska. Kiedy padło ponownie, wszystko stało się jasne – nasza uczennica, z klasy wychowawczej mojej żony. Ze mną podróżowała czasem po Polsce na turystycznych imprezach, a raz nawet, w Beskidzie Wyspowym, zjechała z góry na quadzie GOPR-u, bo nabawiła się kontuzji podczas zbyt intensywnej zabawy całej grupy w „Granat!”. Piękne wspomnienia. I ta świadomość, że zechciała zadzwonić, przypomnieć się, pozdrowić, co oznacza, że zachowała szkołę w dobrej pamięci. To dla dyrektora niczym order Virtuti Militari.
No i mam teraz znajomość w Sanepidzie. Bezcenne...
Sposób na NOP
Pani Ewa Pytlak została dzisiaj zaszczepiona pierwszą dawką preparatu firmy AstraZeneca. W tym skądinąd niezwykle radosnym wydarzeniu towarzyszyła jej ogromna obawa, ponieważ wcześniej naczytała się sporo na temat Niepożądanych Objawów Poszczepiennych (NOP). Życie napisało jednak dość nieoczekiwany scenariusz.
Po powrocie do domu ze szpitala węzłowego najlepsza z żon postanowiła skorzystać z dobrego (na razie) samopoczucia i udać się na spacer. Zeszła trzy piętra w dół, a następnie wywinęła efektownego orła na oblodzonych schodkach przed klatką schodową i dotkliwie się potłukła. Jakimś cudem zdołała jeszcze dobrnąć do apteki, by kupić maść na swoje siniaki, i wróciła do domu, by zalec na kanapie. Pod wieczór, kontemplując ból z odniesionych obrażeń stwierdziła w pewnym momencie ze zdumieniem, że nawet miejsce szczepienia już jej nie boli. W domu panuje więc w tej chwili delikatny optymizm, choć oboje poruszamy się krokiem posuwistym i niepewnym, małżonka z powodu bólu całego boku, a ja po wczorajszej grze w badmintona.
Jedna z nauczycielek z naszej szkoły, również dzisiaj zaszczepiona, dowiedziawszy się o upadku Ewy, przysłała SMS-a pełnego troski I żalu: „Rety :-(! Mam nadzieję, że nic poważnego. Mnie bardzo rozbolała głowa. Nie pomyślałam, żeby wpaść na ścianę, żeby nie myśleć, że to po szczepionce :-)”.
Morał z tej anegdoty taki, że zbytnia obawa przed NOP może wzmagać złe samopoczucie, co stwierdzam uroczyście jako człowiek, który niejeden ból sobie w życiu wymyślił. Nazywa się to psychosomatyka. Życzę więc wszystkim optymizmu, tym bardziej, że większe po szczepieniu poczucie bezpieczeństwa jest bezcenne.
A przy okazji przekazuję też informację od naszej niemieckiej przyjaciółki, pracującej w przedszkolu w Hamburgu. U nich nauczyciele w kolejce do szczepienia są na szarym końcu. I ona nam bardzo zazdrości…
Historia zatoczyła koło lub walcem się wciąż toczy
W 37 numerze tygodnika „Przegląd” piękny zarys sylwetki Mariana Falskiego, zapisany przez Roberta Walenciaka w artykule „Pan od elementarza i jego tajemnice”. Nazwisko bohatera może być obce tylko młodemu pokoleniu, bowiem ludzie nawet sporo młodsi ode mnie mieli jeszcze w szkole do czynienia z „Elementarzem” (wznawianym zresztą jeszcze długo po oficjalnym zakończeniu swojego żywota w roli oficjalnego podręcznika szkolnego).
Nie jest przypadkiem, że postać tę przy okazji rozpoczęcia kolejnego roku upadku polskiej szkoły przypomniał lewicowy tygodnik; był Marian Falski bowiem socjalistą z przekonania i budowniczym Polski Ludowej, choć sposób, w jaki odegrał tę ostatnią rolę mogą mieć mu za złe tylko nawiedzeni pogromcy „komuny”.
Z przyjemnością przeczytałem cały tekst, w którym autor zawarł elementy biografii autora „Elementarza”, którymi obdzielić można by kilku ludzi. A postanowiłem napisać o tym na użytek Czytelników „Wokół szkoły”, z powodu zamieszczonego w nim za książką Mariana Falskiego „Z okruchów wspomnień” (Wyd. UKW w Bydgoszczy) fragmentów jego wspomnień, spisanych u schyłku życia:
„Okres mojej przeszło 25-letniej pracy w szkolnictwie po Drugiej Wojnie Światowej był okresem nieustannej szarpaniny”.
„Kiedy się dziś zastanawiam nad źródłami tej martyrologii, widzę je przede wszystkim w walce, prowadzonej przez nowy system polityczny z przeszłością.”
„Oddawano też kierownictwo oświatą nie w ręce pedagogów, lecz polityków rządzących się sztywnymi doktrynami i traktujących każde najmniejsze muśnięcie tych doktryn jako przestępstwo i wrogi „rewizjonizm”. (…) Każde posunięcie tej władzy wymagano traktować jako nieomylne i jedynie słuszne, mimo że przechodzono całe okresy jej własnych błędów i wypaczeń”. (…) A przecież przy dopuszczaniu ludności do głosu i krytyki i należytym braniu tego głosu pod uwagę, można było bez żadnej szkody, a tylko z pomocą dla rozwoju socjalizmu zapobiec tym spaczeniom i wypadkom”.
Brzmi znajomo, prawda?
Moja osobista „szarpanina” i wyraźnie widoczna na oświatowym polu „walka nowego systemu politycznego z przeszłością” (tą wcale nie tak bardzo odległą) datują się dokładnie na minionych lat pięć Natomiast „oddawanie kierownictwa oświatą nie w ręce pedagogów, lecz polityków” oraz wymaganie, żeby „każde posunięcie tej władzy (oświatowej) traktować jako nieomylne”, to opis sytuacji niezmiennej od czasu dłuższego niż moje życie, co niemal dokładnie 50 lat po skreśleniu przez Mariana Falskiego cytowanych tu zapisków, trzeba sobie wreszcie wyraźnie powiedzieć.
Widać wyraźnie na przykładzie polskiej oświaty, że historia zatacza koło, albo – co gorsza – toczy się jednostajnie niczym walec, popychany przez kolejne pokolenia nawiedzonych polityków, ufnych w swoją rację i nieomylność.
Postscriptum:
W rzeczonym artykule znalazłem jeszcze jedno fascynujące zdanie:
„W roku 1933 ukazały się dwa rodzaje „Elementarza” – dla szkół miejskich i dla szkół wiejskich. Oczywiście główne strony były wspólne, różnica polegała na umiejscowieniu wydarzeń w naturalnym dla dziecka środowisku”.
A 80 lat później decydentów z MEN stać było tylko na pomysł „Naszego elementarza” – jednakowego dla wszystkich...
Spis treści bloga "Wokół szkoły"
Zachęcony otrzymaną Nagrodą im. prof. Romana Czerneckiego postanowiłem przygotować przewodnik po zawartości bloga dla tych, którzy chcieliby przejrzeć jego zasoby korzystając z rekomendacji autora. Efekt mojej pracy znajduje się w pliku, który umożliwia nawigowanie po spisie treści, z uwzględnieniem wyróżnionych przeze mnie działów tematycznych. Niestety, większość moich artykułów jest wciąż aktualna, a powielanie ich treści w kolejnych publikacjach staje się nieco uciążliwe. Zapraszam zatem do lektury w ujęciu retrospektywnym.
Postanowienia noworoczne
Postanowienie pierwsze - kończę przygodę z wydawaniem papierowego kwartalnika "Wokół szkoły". Przyznaję w ten sposób, że słowo drukowane przegrywa bezapelacyjnie z tym zaklętym w bitach i bajtach. Trudno. Wydam jeszcze tylko pożegnalny numer, który jestem winny prenumeratorom.
Z kwartalnika najbardziej mi żal "Słownika pedagogicznego dla rodziców i nauczycieli zagubionych w nowoczesnym świecie". Dlatego...
Postanowienie drugie - "Słownik" będzie istniał dalej. Nowe hasła będę od czasu do czasu publikował w "Aktualnościach" i udostępniał na FB, a starsze - tak jak dotąd - przypominał z częstotliwością jednego na tydzień, na głównej stronie bloga.
A poza tym, wszystkim Czytelnikom życzę, żeby w 2020 roku było lepiej. Lepiej, niż było, i lepiej, niż wyjaśnia znaczenie tego słowa mój "Słownik":
Wyróżnienie,z którego jestem bardzo dumny!
6 listopada 2019 roku otrzymałem Nagrodę im. prof. Romana Czerneckiego, przyznawaną corocznie przez Edukacyjną Fundację im. prof. Romana Czerneckiego EFC. Zostałem wyróżniony Nagrodą Specjalną „za systematyczność i konsekwencję w podejmowaniu istotnych dla polskiej edukacji tematów oraz umiejętność prowadzenia dyskusji o problemach edukacji w sposób rzetelny, dociekliwy i rzeczowy”. Stanąłem tym samym w szeregu z innymi laureatami, uhonorowanymi w trzech dziedzinach szczegółowych twórczości pedagogicznej: artykułu naukowego, publicystycznego oraz profesjonalnego.
Nagroda jest ogromnym wyróżnieniem, które wzmacnia poczucie misji, motywujące mnie do prowadzenia bloga „Wokół szkoły”. Szczególnie cieszy mnie jej sentencja, dobrze odzwierciedlająca zamiar, z jakim każdorazowo siadam do pisania. A swoją radość dedykuję Czytelnikom „Wokół szkoły”, wdzięczny za zainteresowanie i życzliwość, które wciąż na nowo motywują mnie do pracy.
Więcej na temat działalności Edukacyjnej Fundacji im. Romana Czerneckiego EFC, jej różnych cennych inicjatyw na rzecz wspierania polskiej edukacji, można przeczytać w tym miejscu.
Pytlak zlustrowany!
Koalicja NIE dla chaosu w szkole od czasu do czasu udostępnia moje posty na swoim profilu FB. Tak właśnie stało się, między innymi, z artykułem „O ludzkim wiązaniu pętli na własną szyję”. Napisałem w nim o tym, jak bardzo nie radzimy sobie z uzależnieniem od smartfonów, oraz jak trudnym zadaniem wydaje mi się ograniczenie konsumpcji, bez czego jednak trudno będzie zapanować nad degradacją naszego środowiska życia.
Odzew na tę publikację był dosyć niewielki, a wśród nielicznych komentarzy znalazł się taki, który wprawił mnie w niejakie osłupienie:
„Fatalnie wspominam tego „druha” z Rad Hufca w stanie wojennym. Mocno lewicowe skrzydło delikatnie mówiąc”.
Dwa zdania, 14 wyrazów, a ileż treści! Słowo druh w cudzysłowie, co sugeruje, że nie byłem jako harcerz godny tego miana, albo że byłem w ogóle jakimś trefnym harcerzem, czy wręcz farbowanym lisem w organizacyjnym kurniku. Wzmianka o stanie wojennym, co zdaje się sugerować kolaboranta, który dał się wybrać do władz komunistycznej organizacji w najbardziej mrocznym czasie najnowszej historii. I to delikatne powiedzenie o „mocno lewicowym skrzydle”, co wyraźnie wskazuje nieledwie na młodzieżowego aktywistę partyjnego rzuconego na odcinek pracy z młodzieżą. A wszystko to pod imieniem i nazwiskiem druhny, którą owszem, pamiętam sprzed tych blisko już czterdziestu lat, ale bez żadnego kontekstu, pozytywnego ani negatywnego.
Co do faktów, to nie potrafię dojść, czy rzeczywiście byłem członkiem Rady Hufca (przez jedyną w moim życiu kadencję) od grudnia 1982 roku, czy dopiero trzy lata później. Ale nie będę się spierał, niech będzie. Co do reszty natomiast, chciałbym, żeby było jasne, że absolutnie niczego w swojej biografii nie wstydzę się i nie żałuję. A już na pewno lewicowych poglądów, które zachowuję niezmiennie przez całe swoje dorosłe życie, i których ślady, jak mam nadzieję, można również dostrzec w programie działania prowadzonej przeze mnie szkoły. Wspólne działanie, solidarność społeczna, szacunek dla wszystkich ludzi i różne takie głupoty, obecnie raczej niemodne. Uważam też, że przyszłość jest ważniejsza niż przeszłość. No i chowanie uraz, a już szczególnie przez dziesiątki lat, nie mieści się w moich konstruktach poznawczych...
Stron 2 z 6
- Poprzednie
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- Następne
- Ostatnie »