Zapiski inżyniera Pytlaka

Opowieści z mojej ścieżki

(liczba komentarzy 3)

   W siedemdziesiątym drugim roku mojego życia zdecydowałem się otworzyć bez zwłoki album wspomnień i zrobić porządek wśród znajdujących się tam obrazków, tak aby je można było pokazać również innym.

   Prawdę mówiąc, nigdy przedtem nie rozważałem nawet takiej możliwości. Mając zainteresowanie do wszystkiego, co się tyczy nauki i techniki, nie próbowałem rozwinąć moich zdolności literackich, jeśli nawet takie gdzieś tam we mnie drzemały. A w dodatku, kogo mogłyby interesować wydarzenia z mojego życia?

   Zmianę tej opinii zawdzięczam Panu Jerzemu Miecznikowi, którego miałem szczęście poznać przede kilku laty, przy okazji zakupu pięknego brązu z jego pracowni. Odtąd lubiliśmy, z okazji moich krótkich pobytów w Warszawie, spotykać się i na tych „literackich czwartkach” wymieniać nasze spostrzeżenia na sztukę, literaturę, religię, ilustrowane często jakimiś obrazkami z naszego życia. Kiedyś Pan Jerzy, wielki miłośnik książek, zwrócił mi uwagę, że moje obrazki nie są banalne i zasługują na to, by je pokazać innym. „Pamiętniki – mówił ­– pisali ludzie sławni, pisarze, związani z kulturą, oczywiście politycy, ale sam nie widziałem nigdy pamiętnika inżyniera”.

   Nawet od moich dzieci, gdy przy jakiejś okazji zdarzało mi się, chociaż bardzo rzadko, opowiedzieć im kawałek jakiegoś wydarzenia, słyszałem nieodmiennie: „Papa, twoje historie, jak u Zoli, są bardzo płaczliwe, ale jeśli je napiszesz, to może je przeczytamy”. Chciałbym rzewności uniknąć, lecz czy mi się to uda ?

   I taka jest właśnie geneza «Opowieści… z mojej ścieżki ».

   Historie, którą opowiadam, są jak obrazki wyjęte z albumów wspomnień. Biorę jeden z nich, przeglądam i widok osób czy otoczenia ożywia w mojej pamięci jakąś historię, która – wydaje mi się – jest mniej banalna i warta, żeby ją pokazać, opowiedzieć. Może przy tej okazji, w formie jakiejś dygresji, będę kuszony dać moją interpretację jakiegoś tematu, bardziej uniwersalnego, ale proszę to potraktować jako opinię osobistą. Również «Opowieści…» nie pretendują do przedstawiania faktów historycznych, a jedynie do usytuowania opisywanych historii w jakimś odpowiadającym im kontekście wydarzeń zachodzących w tamtych czasach.

   Chciałbym uniknąć w mych wspomnieniach wchodzenia w szczegóły z życia moich bliskich, poza tymi, które są niezbędne, gdyż historia mojej rodziny, skądinąd ciekawa, nie jest celem «Opowieści…». Również proszę o wyrozumiałość, że nie cytuję nazwisk autorów poezji, którą często ilustruję moje opowieści, i które przytaczam z pamięci, tak jak je kiedyś zapamiętałem. Niestety, lubiąc poezję, nie zawsze wiedziałem, kto był autorem utworu.

   Spróbuję dla siebie i dla innych wybrać i opowiedzieć obrazki, które zestawione razem zilustrują moją drogę podróżnika, a ta droga zaczęła się praktycznie w zagubionej na Mazowszu wsi Dzierząznia. I chciałbym mieć nadzieje, ze ten, kto z nimi się zapozna nie będzie żałował czasu, który temu poświęcił.

   Wiec skoro mam zacząć, zacznę tę opowieść podobnie jak zaczyna się bajkę:

   Dawno, dawno temu przed laty, w mieście stołecznym Warszawie, w dwudziestym drugim dniu miesiąca Stycznia Roku Pańskiego 1934 przyszedł na świat maleńki, krzykliwy chłopiec, któremu na chrzcie świętym dano imię Ryszarda. Tym chłopcem byłem właśnie ja.

   A ponieważ nieszczęścia, jak wszyscy o tym wiedzą, chodzą zwykle parami, wkrótce potem Polska pochowała jednego z Wielkich Polaków, Wodza i Męża Stanu — Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Z wyrazami szczerej sympatii,

Richard Pytlak

Dubaï,21 stycznia 2006 roku

----------

001. ZACZĘŁO SIĘ W MODLINIE

   Z wieku niemowlęcego zostało mi w pamięci niewiele wspomnień. Przypuszczam, że ten okres życia był dla mnie, jak dla większości maluchów, bardzo szczęśliwy. Pamiętam kilka oderwanych scen, jak pobyt w tajemniczym lunaparku, gdzie – jak mama opowiadała – z przerażeniem spostrzegli, że zgubili mnie w tłumie; jakieś jazdy na grzbiecie ogromnego psa, na którego wołano Gazda, straszną burzę z błyskawicami i pożar sąsiedniego domu.

   W momencie wybuchu wojny z Niemcami w 1939 roku miałem już 5 lat i to pozwalało mi patrzeć na to, co się działo z pewnym zaciekawieniem. Wspomnień z tego okresu też nie mam wiele. Ojciec mój był wojskowym w twierdzy modlińskiej i z tego tytułu mama, ojciec i ja zajmowaliśmy tam mieszkanie dla wojskowych. Przypuszczam, że byliśmy z mamą także przez krótki czas na Zaolziu w Czechosłowacji, gdzie polskie wojska weszły w 1938 roku, i gdzie znalazł się również mój ojciec. Pamiętam jedną fotografię, która – jak opowiadała mama – była zrobiona na Zaolziu. Widać na niej ojca trzymającego mnie na rękach przy armacie ciągniętej przez konie. .

   W Modlinie latem chodziliśmy z mamą nad Wisłę, która przepływała u stóp twierdzy. Brzeg rzeki był bardzo piaszczysty i z kolegami wspaniale bawiliśmy się w wodzie, na piasku i w nadbrzeżnych wiklinach. Sama twierdza, położona nad zlewiskiem trzech rzek: Wisły, Narwi i Bugu, była również bazą wojskowej rzecznej floty. W tych czasach bowiem z powodu braku dróg na bagnistych kresach wschodnich, Polska utrzymywała uzbrojone statki rzeczne, które pływały po Narwi, Bugu i Prypeci. Z tego tytułu w Święto Niepodległości Polski w dniu 11 listopada, odbywały się tam defilady statków i pokazy na wodzie. Było to dla mnie zachwycające. A wieczorem widowisko z bukietami ogni sztucznych, z oświetleniem murów twierdzy i statków, sprawiało, że miałem wrażenie uczestniczenia w prawdziwej bajce, jak te, które mama czytała mi do snu.

   Już w tym czasie pojawił się u mnie rodzaj zamiłowania do techniki. Szliśmy na plażę, mama z drugą panią obok siebie, a ja z moim kolegą biegaliśmy wokoło nich. Droga była pochyła, a zamontowane wzdłuż niej szyny pozwalały transportować na wózkach materiały między brzegiem Wisły i twierdzą. Biegając, zauważyłem, że stojący na szynach wózek był zabezpieczony przed zjazdem tylko powrozem, przywiązanym do pala wbitego w ziemię. Wyjaśniłem koledze, że zamiast schodzić pieszo, możemy zjechać wózkiem i być wcześniej na plaży niż nasze mamy. Nawet dla smyków mających 4 lata zdjąć powróz i wskoczyć na bufor wózka było rzeczą łatwą. Było bardzo „fajnie”, jak wózek ruszył i my na nim powoli zbliżaliśmy się do naszych mam, do których zaczęliśmy wołać, by zwrócić ich uwagę na nasz wyczyn. Lecz tu pojawił się problem, bo mamy, widząc nas na wózku, zaczęły krzyczeć, żebyśmy natychmiast z niego zeskoczyli, co już nie było łatwe, ponieważ nasz pojazd nabrał prędkości i baliśmy się. W końcu rozpaczliwe krzyki naszych mam i strach przed dalszą jazdą spowodowały, że nie wahaliśmy się dłużej. Zamiast na plaży, cała wycieczka wylądowała w punkcie sanitarnym, gdzie nasze zadrapania i potłuczenia zostały pieczołowicie opatrzone. Było też „lanie”.

   Moja starsza kuzynka, która mieszkała z rodzicami w Modlinie, bo jej ojciec był również wojskowym, opowiadała mi, że rodzice zostawili mnie raz pod jej opieką. Byłem wtedy bardzo mały i mimo niewygodnej pozycji w wózku, udało mi się rozebrać smoczek i połknąć gumową kostkę, co spowodowało ogromny płacz kuzynki i przerażenie rodziców. Świadczyło to bez wątpienia, że techniką zacząłem się interesować bardzo, bardzo wcześnie.

   Z życia w twierdzy niewiele zostało mi w pamięci, tylko kilka fragmentów. Bunkry i korytarze podziemne, po których chodzenie było przerażająco interesujące. Kasyno, do którego szedłem, gdy byłem głodny, a tam jedna pani w bufecie dawała mi bułkę posypaną makiem, z masłem i szynką, która do dzisiaj jest dla mnie jednym z ulubionych przysmaków. Oh! Jakie to było wspaniałe jedzenie! W tym czasie rodzice moi prowadzili ożywione życie towarzyskie, a do opieki nade mną sprowadzili, z Wierzbówca, młodą dziewczynę mającą około 15 lat. Twierdza była otoczona murami i wałami, z których zimą zjeżdżało się na sankach po ścieżkach ogrodzonych drutami kolczastymi. Kiedyś zjeżdżając sam, gdyż moja niania stwierdziła, że lepiej jej patrzeć z dołu niż drapać się ze mną pod górę, zjechałem w te druty i pociąłem sobie twarz. Uważałem widocznie, że była to jej wina, ponieważ po obandażowaniu mnie w domu, nic nie mówiąc, wziąłem młotek i tak tym młotkiem przywaliłem jej w plecy, że ona z kolei miała długo problemy z oddychaniem!

   To pisząc, przyznam się, że jedną z moich kardynalnych wad dojrzałego życia jest brak pokory i przebaczenia. Nie umiem przebaczyć ludziom, których darzyłem zaufaniem, i dla których mogłem wiele poświęcić, a którzy mnie w jakimś momencie, w czymś ważnym dla mnie, zawiedli. I to, niestety, zostało mi na zawsze. Nie to, żebym się mścił na nich, nic w tym sensie, po prostu nie mam ochoty mieć z nimi więcej nic wspólnego. Przez tę złą cechę mojego charakteru straciłem wielu kolegów i przyjaciół. Niestety.

   O mojej niańce kuzynka opowiedziała mi następującą historię. Pochodziła ze wsi i mimo swoich 15 lat nigdy nie widziała pociągu. Kiedyś po raz pierwszy szła z moją mamą z Modlina do Nowego Dworu, drogą prowadzącą przez piętrowy most nad Bugiem. Na górze drewnianego mostu odbywał się ruch drogowy, a na dole, pod spodem, jeździły pociągi. W momencie, kiedy cała grupa, ze mną w wózku, była na moście, dołem przejeżdżał pociąg i z ogromnym hałasem zasłonił obłokami dymu całą górną część mostu. Widząc to i słysząc, moja niańka rzuciła się na chodnik z krzykliwą modlitwą, by Bóg ją uchronił od antychrysta, który właśnie przyszedł po nią z podziemi. Potrzeba było dużo wysiłku, by ją przekonać, że w tym, co widziała nie było nic nieziemskiego.

----------

002. WOJENKO, WOJENKO...

   Wybuch wojny zastał nas w Modlinie. Z tego czasu pamiętam, że bardzo mnie bawiło oglądanie z ogródka przy domu latających nad nami niemieckich samolotów, pojawiające się obok nich mnóstwo białych obłoczków i dochodzące do mnie odgłosy wybuchów. Wiedziałem już, że to są strzały do samolotów z zenitówek, ustawionych niedaleko naszego domu. Było dużo żołnierzy, którzy biegali przy nich, ktoś krzyczał i to wszystko było niesłychanie ciekawe. Niedaleko naszego domu był również cmentarz wojskowy i pamiętam, że znalazłem się tam w czasie pogrzebu kilku zestrzelonych lotników niemieckich. Była jakaś uroczystość wojskowa z udziałem księdza, który szedł na czele pochodu, obok chłopca machającego śmiesznie dymiącym obficie kadzidłem. Tak, w tym czasie nikt jeszcze nie wiedział, do czego będą zdolni niemieccy najeźdźcy.

   Nasz pobyt w Modlinie skończył się wkrótce po rozpoczęciu wojny. Ojciec był przydzielony do obrony Warszawy, lecz myśmy pojechali tam wcześniej, w czasie ewakuacji całej ludności cywilnej z Modlina. Zamieszkaliśmy przy ulicy Czynszowej na Pradze, u cioci Stefy, matki mojego kuzyna Kazika i jego brata Michała, który zaginął później w czasie Powstania Warszawskiego w 1944 roku. Trzypiętrowa kamienica, w której zamieszkaliśmy, była pełna ludzi. Bowiem rodziny tam mieszkające przyjęły wielu przyjezdnych, którzy ewakuowali się z bliższych i dalszych okolic Warszawy, mając nadzieję, że w mieście będzie bezpieczniej, a może, że Niemcy tu nie wejdą.

   Przy ulicy Szwedzkiej, 500 metrów od domu, była fabryka zbrojeniowa, którą Niemcy z zaciętością bombardowali już od pierwszego dnia wojny. Celność bombardowania nie była najlepsza, bomby padały po całej okolicy. Polskie zenitówki, a było ich dużo, też nie próżnowały. Dawało to dorosłym na pewno dużo emocji. Wszyscy, dzieci i dorośli, siedzieliśmy w piwnicach pod domami, a jedynie żołnierze zostawali na wierzchu, aby móc sobie postrzelać. W momentach krótkiej ciszy wszyscy wychodzili z piwnic, aby odetchnąć choć trochę świeżym powietrzem. Rzeczywiście, pobyt w piwnicy był ciężki do zniesienia. Huk wybuchających bomb i nieustanne salwy zenitówek powodowały, że wszystko się trzęsło, a kurz powstały od węgla składowanego w piwnicach był taki, że nieliczne świeczki gasły. W tym okresie Niemcy bombardowali prawie bez ustanku i dwa stojące obok nas domy zostały zniszczone, widziałem też ludzi, którzy przerzucali gruzy, aby dojść do zasypanych. W nasz dom również trafiła jedna bomba, przebiła trzy piętra balkonów aż do ulicy i… nie wybuchła. Przebywający w piwnicy uznali to za oczywisty cud i intensywność wspólnych modlitw różańcowych ogromnie wzrosła.

   Ale moje emocje były trochę inne. Byłem głodny, nie mogłem wyjść, by bawić się na podwórku, było ciemno i dusiłem się od kurzu. Nie wiedziałem, co to strach przed śmiercią, gdyż nie wiedziałem, co to jest śmierć i że mogę umrzeć, ale żegnałem się tak jak inni przy każdym wybuchu, powodującym trzęsienie murów i powstawanie w piwnicy obłoków kurzu nie do wytrzymania. Pamiętam też pożary, ogromne pożary i to dla mnie było szczególnie przerażające. Pamiętam, jak biegliśmy z mamąnocąprzez ulicę, gdzie wszystko się paliło. Ciągle stoi mi przed oczami widok kobiety, która nie zważając na kataklizm rozpętany wokół niej, siedziała na stołku przed bramą wejściową palącego się domu i robiła coś na drutach. Jeszcze dzisiaj widzę tę scenę z całą wyrazistością. Pamiętam przewrócone tramwaje, barykady na ulicach i ludzi biegających przy gaszeniu pożarów.

   Najgorsze jednak było dla mnie uczucie głodu. W pamięci pozostał mi na zawsze okropny smak kapuśniaku gotowanego przez mamy w przerwach miedzy bombami, w którym poza wodą i kapustą nic innego nie było. Uczucie głodu towarzyszyło mi jeszcze często w czasie wojny. Przypuszczam, że ten kompleks braku czegoś do jedzenia zapadł trwale w moją podświadomość, ponieważ i obecnie nie znoszę widoku pustej lodówki, a w domu wszyscy wiedzą, że jak papa napełni lodówkę artykułami, których nie sposób jest zjeść, to i tak część trzeba będzie wyrzucić. Mam to uczucie zakodowane w genach, a może w tylko enzymach?

   CDN.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Robert

Dziękuję, bardzo interesujące i wciągające wspomnienia. Pozostaje teraz czekać cierpliwie na następny tydzień:) Pozdrawiam

Skomentował Irena Kundzik

Wyraziste. Widzę tę kobietę robiącą na drutach - wzór rozliczała, musiała skończyć rządek i żadna wojna nie była w tym momencie ważniejsza.
Czekam na dalsze przejawy zainteresowania techniką - na razie smoczek i jazda wózkiem na plażę dają przedsmak znakomity.

Skomentował Małgorzata

Bardzo lubię wspomnienia zwyczajnych ludzi (chociaż każdy z nas jest w jakiś sposób niezwyczajny), w których opisują swoje codzienne życie, sprawy, które były dla nich ważne, postrzeganie przez nich rzeczywistości. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. P.S. Muszę zmobilizować moją mamę, aby dokończyła swoje wspomnienia, które zaczęła spisywać jakiś czas temu.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...