Blog

Zwrot o 180 stopni, bez zawracania

(liczba komentarzy 5)

   12 lipca uczestniczyłem w naradzie programowej Koalicji Obywatelskiej. Wziąłem udział w panelu dyskusyjnym (jednym z wielu, które odbyły się tego dnia), poświęconym działaniom, jakie należy podjąć, aby poprawić sytuację w polskiej oświacie. Nie oznacza to, że nagle stałem się działaczem politycznym – po prostu zostałem tam zaproszony w roli, excusez le mot, eksperta. Prawdę mówiąc, gotów byłbym przyjąć zaproszenie do takiej debaty od dowolnego ugrupowania stawiającego sobie za cel położenie kresu radosnej (choć w istocie ponurej) twórczości obecnych władz w dziedzinie oświaty. Co zapewne dla nikogo ze stałych czytelników „Wokół szkoły” nie jest zaskoczeniem, ale na wszelki wypadek spieszę wyjaśnić, dlaczego.

   Główne przesłanki, jakie legły u źródeł obecnej reformy systemu edukacji, określanej przez wielu w odruchu bezsilnej złości mianem „deformy”, zapisano kilka lat temu w niepozornym dokumencie, sygnowanym przez trzy autorki i – w roli patrona – profesora Andrzeja Waśko, pt. „Diagnoza oświaty polskiej”. Muszę przyznać, że byłbym skłonny postawić swój podpis pod niemałą częścią zawartych tam stwierdzeń. Jednak nawet najcelniejsza diagnoza nie stanowi automatycznie o skutecznej terapii. Ta, którą zaordynowano polskiemu szkolnictwu w ostatnich latach, okazała się znacznie gorsza od choroby, a pod pewnymi względami wręcz zabójcza.

   W szczególności nie potrafię wybaczyć pani minister Annie Zalewskiej i jej mocodawcom, że za ich sprawą kilka roczników młodych ludzi otrzymało brutalną lekcję, jak w imię ideologii państwo może podeptać ich indywidualne prawa, przerywając tok edukacji i kierując ją na zupełnie inne tory. Nie jestem w stanie ani pojąć, ani  wybaczyć, jak można było doprowadzić do spiętrzenia kandydatów do szkół ponadgimnazjalnych i ponadpodstawowych, czyniąc z setek tysięcy uczniów konkurentów w zaciekłym wyścigu do niewystarczającej liczby miejsc, z góry skazując znaczną ich część na porażkę. A dodatkowo przy tym narazić daleko większą rzeszę młodych ludzi – kilka poprzednich i następnych roczników – na lata nauki w zatłoczonych szkołach, nierzadko w warunkach niedoboru nauczycieli. A wszystko dlatego, że ktoś przyjął za cel zapełnienie szkół kształcących w kierunkach zawodowych, widząc w tym niecierpiący najmniejszej zwłoki interes państwa. Już tylko to wystarcza dla mnie, aby uczynić wszystko co możliwe, by ekipa od czterech lat rządząca w Ministerstwie Edukacji Narodowej jak najszybciej przeszła do historii.

   Tyle wyjaśnienia, a teraz ad rem.

   Mimo że panel był krótki i ograniczył się do prezentacji zarysu programu wyborczego Koalicji w dziedzinie edukacji oraz kilku wystąpień odnoszących się do niego, bez trudu dało się zauważyć, że prezentowane postulaty stanowią dokładną antytezę tego, co już przyniosła lub do czego prowadzi polską oświatę reforma Zalewskiej.

   Zdaniem dyskutantów, w tym także moim, szkoła powinna być autonomiczna, a w obecnej rzeczywistości grzęźnie w gąszczu drobiazgowych przepisów, ze szczególnym udziałem podstawy programowej, bardziej szczegółowej, niż można by tego oczekiwać nawet od programu nauczania.

   Szkoła powinna służyć uczniom i całemu społeczeństwu, a w obecnej rzeczywistości służy przede wszystkim państwu. Uczniowie, nauczyciele i rodzice są tylko pionkami na politycznej szachownicy.

   Nauczyciel powinien być aktywny i twórczy, stanowiąc dla uczniów rodzaj przewodnika po świecie, a w obecnej rzeczywistości przypisane jest mu miejsce przy taśmie produkcyjnej, wtłaczającej ściśle określony zasób wiedzy w głowy karnych szeregów uczniów.

   Nauczyciel powinien być zmotywowany do pracy, a w obecnej rzeczywistości jest niedowartościowany, a ostatnio także upokorzony. Powszechne u nauczycieli poczucie lekceważenia ze strony państwa, w połączeniu z lawiną starych i nowych problemów, z którymi borykają się oni na co dzień, tworzy mieszankę, która skutkuje fatalną atmosferą w tej grupie zawodowej, więc, siłą rzeczy, także w placówkach kształcących młode pokolenie.

   Samorządy powinny mieć wpływ na lokalną politykę oświatową, a w obecnej rzeczywistości stały się niemal wyłącznie źródłem dofinansowywania lub wręcz finansowania kolejnych pomysłów władz. Niejako przy okazji objęły funkcję chłopca do bicia, bowiem rządowa propaganda składa na nie odpowiedzialność za wszystkie złe skutki reformy, choć na jej kształt nie miały żadnego wpływu.

   Zarówno placówki oświatowe wraz ze swoimi dyrektorami, jak nauczyciele i samorządy dotkliwie odczuwają skutki polityki MEN, która polega na centralizacji decyzji, natomiast delegowaniu odpowiedzialności na ich skutki.

   Przeciwieństw – „powinny” i „w obecnej rzeczywistości” – wskazano w dyskusji jeszcze więcej niż wymieniłem powyżej. Na tej podstawie jedna z moderatorek zauważyła w konkluzji, że program Koalicji w dziedzinie edukacji, to w zasadzie zwrot o 180 stopni w zakresie wielu działań podjętych przez obecne władze. Zastrzegła jednak, że cała operacja musi odbyć się bez zawracania, czyli radykalnego wycofywania się z ostatnich zmian. Nie ma możliwości, na przykład, przywrócenia gimnazjów, trzeba natomiast przywracać rozum i stabilizację w szeroko rozumianej materii oświatowej.

   Tyle reminiscencji z niedawnego wydarzenia, natomiast chciałbym jeszcze w tym miejscu podzielić się pewną refleksją na temat przyczyn tak diametralnie różnego podejścia do edukacji, jakie prezentuje obecna władza z jednej strony, a z drugiej – wiele grup/ośrodków/środowisk, toczących dzisiaj dyskusje nad pożądanym jej przyszłym kształtem.

   Najważniejszym znakiem czasów, w których obecnie żyjemy, wydaje mi się wszechogarniający lęk. To paradoks, bowiem z drugiej strony, mamy też wyjątkowy w historii poziom poczucia dobrostanu; rekordowy odsetek ludzi, nie tylko w Polsce, zadowolonych z życia. A jednak… Nie chodzi tutaj o lęk przed czysto fizycznym zagrożeniem, ale raczej niepokój egzystencjalny, wyrażający się obawami, że coś może pójść nie tak, jak byśmy sobie zażyczyli. Że nasz dobrostan okaże się krótkotrwały, a odbiorą go nam a to imigranci, a to wyznawcy gender, a to politycy-złodzieje, a to po prostu ignoranci – lekarze, prawnicy, urzędnicy, nauczyciele i różni inni, którzy nie dość kompetentnie zatroszczą się o zaspokojenie naszych potrzeb. Na własnym poletku, wśród rodziców uczniów, obserwuję wciąż rosnący lęk przed zaniechaniem, czyli dopuszczeniem do sytuacji, że przez ich zaniedbanie dziecko nie wykorzysta jakiejś szansy życiowej. W swojej szczęśliwej (jednak) współczesnej egzystencji ludzie wciąż niepokoją się prawdziwymi lub wyimaginowanymi zagrożeniami.

   Owe społeczne obawy są paliwem dla polityków. Niektórzy wręcz podsycają je, aby wystąpić w roli tych, którzy troszczą się o ludzi, zapewniają im bezpieczeństwo. To strategia bardzo skuteczna, bowiem od zarania dziejów ludzie w obliczu zagrożenia zwykli gromadzić się wokół przywódców, odszukując we wspólnocie poczucie bezpieczeństwa. Zawsze  też byli skłonni upatrywać remedium na kłopoty w powrocie do „starych, dobrych czasów”, kiedy to wszystko układało się dużo lepiej. Takie właśnie podejście do zagrożeń, jakie niesie współczesny świat, jest właściwe politykom rządzącego obecnie ugrupowania i ono legło u podstaw reformy Zalewskiej. Przywrócono ustrój szkolny sprzed dwudziestu lat w głębokiej wierze, że wtedy się sprawdzał, więc sprawdzi się też dzisiaj, pozwalając poradzić sobie z problemami, jakie pojawiły się w ostatnich czasach. Sprawna (w wojskowym stylu) szkoła, kształtująca uczniów w duchu propaństwowym i patriotycznym, ma być adekwatną odpowiedzią na poczucie kryzysu cywilizacji europejskiej. Rozumiem takie podejście, ale uważam je za nierozumne. Świat poszedł do przodu i powrotem do zwyczajów naszych praojców z pewnością nie rozwiążemy jego obecnych problemów.

   Osobiście widzę inną drogę uśmierzania społecznych lęków. Jest nią budowanie w młodym pokoleniu poczucia własnej wartości, odpowiedzialności za własny los oraz umiejętności stawiania sobie celów i ich realizacji. A wszystko to w atmosferze życzliwości i otwartości wobec innych ludzi, co otwiera możliwość współdziałania z nimi przy realizacji zarówno wspólnych, jak i własnych celów. Taką strategię pedagogiczną realizuję w praktyce od ponad ćwierć wieku i śledząc losy absolwentów mam poczucie, że doskonale sprawdza się ona w praktyce. Jest to droga trudniejsza, ale moim zdaniem daleko bardziej obiecująca, i dla poszczególnych jednostek, i dla całego społeczeństwa.

   Zarysowane tutaj dwa podejścia do walki z lękiem są zupełnie nie do pogodzenia. Dlatego właśnie mamy tak głęboką różnicę pomiędzy koncepcją polskiej edukacji wprowadzaną w życie przez obecne władze, a tą, która rodzi się w debatach społecznych, a znalazła odbicie także w programie Koalicji Obywatelskiej. Mnie osobiście doświadczenie zawodowe i rozum każą opowiadać się za szkołą autonomiczną, elastyczną organizacyjnie i programowo, bo tylko taka może kształcić ludzi zdolnych samodzielnie brać odpowiedzialność za swój los.

   Jeśli metaforycznie przedstawilibyśmy zagrożenia, które przynosi nam dzisiaj otaczający świat, w postaci armii najeżdżającej nasze ziemie, uzbrojonej w karabiny maszynowe, to czy naprawdę dobrą strategią obrony będzie ustawienie się w ciasnym szyku – wszyscy razem, bo w ten sposób poczujemy się bezpieczniej – oraz osłonięcie drewnianymi tarczami, jakie tysiąc lat temu świetnie służyły wojom Bolesława Chrobrego w jego zwycięskich bojach z sąsiadami? Czy może jednak większą szansę na sukces przyniesie rozproszenie obrońców, uzbrojonych nie tylko w nowoczesną broń, ale także umiejętność komunikowania się ze sobą oraz zdolność do podejmowania indywidualnych decyzji i modyfikowania działań w miarę rozwoju sytuacji?

   Ja stawiam na to drugie i dlatego ze wszystkich sił zabiegam o zmianę w skali całej polskiej edukacji.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Adam

Słowem demokracja albo faszyzm.
Pytanie tylko na ile sami jesteśmy w stanie oderwać się od naszego paternalistycznego wychowania i myślenia i w końcu oddać wolność decydowania o swoim losie i edukacji młodym ludziom?
Moim zdaniem tylko realny wpływ na swoje życie budzi prawdziwe zaangażowanie i tzw. wewnątrz sterowność.
I tylko realne podejmowanie decyzji (bez fałszywych wyborów albo to albo tamto z możliwą opcją "ani to ani to") buduje poczucie sprawczości i odpowiedzialności. Jesteśmy na to gotowi? Czy dalej będziemy udawać i zmuszać młodych do podporządkowywania się pomysłom dorosłych na to jak ma wyglądać ich życie i co jest dla nich najważniejsze w imię ich tzw. "dobra"? Jest Pan na to gotowy w swojej szkole?
Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za edukowanie polityków (choć nie wierzę, by zrobili cokolwiek z innych intencji niż przysparzanie sobie wyborczych głosów).
Adam Kusio

Skomentował Sceptyk

Cała ta dyskusja byłaby szalenie słuszna, gdyby nie to KTO mówił o autonomii, podstawie paznokciowej programowej, odbiurokratyzowaniu etc. Oto celny opis edukacyjnej części forum (z dyskusji na blogu Chętkowskiego):
>Postanowiłem u źródła zobaczyć co PO-KO ma do przedwyborczo zaproponowania polskiej edukacji. Poświęciłem piątkowy czas do obiadu i udałem się na „Forum Programowe PO-KO”, na 3 sesje panelowe w sali nr 1 oraz po drodze w pakiecie przemówienie G.Schetyny.
W załączonym linku są wszystkie te propozycje z 3 paneli, każdy może sprawdzić, że są w stylu „wszyscy będą piękni, zdrowi i bogaci, a na dodatek młodzi”. Zabrakło tylko drobiazgu – możliwości zapytania o drogę do tego edukacyjnego raju. „Timing” tych paneli był bowiem taki sprytny, że paneliści sobie coś tam mówili, co im ślina na język przyniesie, zwykle w niewielkim związku z „hasłami programowymi”. Kandydaci na posłów po prostu się lansowali.I tak sobie mówili przez 45-50 minut. Jeśli to było 50 minut, to po prostu panel kończono. Jeśli 45 – proszono o 1-2 głosy z sali- oczywiście też ustawione, co było widać tuż przed panelem ;-). Najciekawsze jednak było to, KTO mówił o tych hasłach. Tytuł imprezy „I kto to mówi!” aż się narzucał. O fatalnej, paznokciowej podstawie programowej i potrzebie jej zmiany mówili sami jej konstruktorzy jej kształtu (wraz z „prof.” Konarzewskim!) – osoba numer 2, a potem numer 1 w MEN w latach 2017-2013 Krystyna Szumilas (też chciała uciec do Brukseli, ale się nie udało ) oraz odpowiedzialny za podstawy wiceminister „prof.” Zbigniew Marciniak. O potrzebie walki z biurokracją etc.- Krystyna Szumilas oraz były wiceminister edukacji Sielatycki – oboje byli w MEN gdy p.Berdzik tworzyła(za ciężkie unijne pieniądze!) najbardziej papierogenny system „ewaluacji” oraz IPETÓW. Był też p. Boni – „ojciec” pomysłu posłania obligatoryjnie(!)6-latków do szkoły na gwałt, bez dyskusji i za wszelką (płaconą oczywiście przez dzieci!) cenę. Była sekretarz stanu w MEN i pełnomocnik rządu d/s bezpieczeństwa(u Kluzik-Drożdżówki (na kilka miesięcy przed wyborami 2015 – zarządzała budżetem dużej szkoły de facto) – taki sposób na podwójną płacę (posła i sekretarza stanu!) i odprawę Urszula Augustyn strasznie skrytykowała ten sam patent zastosowany teraz przez PiS wobec posłanki Machałek ???? O problemach szkół i nauczycieli mówiła też, kompletnie oderwana od realiów zarówno aktualnych jak i po prostu szkół publicznych, była twórczyni drogiej i snobistycznej szkółki(dodatkowo subwencjonowanej nielegalnie przez Uniwersytet Warszawski a później samo miasto) dla dzieci z odpowiednich domów powiązanych z GW&Unią Wolności pt.Bednarska/Raszyńska p.Starczewska. Itp. itd.
Schetyna przeprosił w swoim przemówieniu za podniesienie wieku emerytalnego w takiej formie, w jakiej to zrobiono, choć był wtedy w PO na politycznym aucie. Żadnej z wymienionych wyżej osób nie przyszło do głowy odnieść się do swoich szkodliwych „dokonań”, nie mówiąc o przepraszaniu …:-(
https://niedlachaosuwszkole.pl/2019/07/13/forum-programowe-ko-rozmowy-o-szkole/?fbclid=IwAR1HcpzkgH03zSLLGlq92buxNnXRSdkZmhZzaB4_uOFFKLpXEMAoBIM4bBk <

Skomentował Xawer

"wśród rodziców uczniów, obserwuję wciąż rosnący lęk przed zaniechaniem, czyli dopuszczeniem do sytuacji, że przez ich zaniedbanie dziecko nie wykorzysta jakiejś szansy życiowej"
Signum temporis. Postępujące przejście od króliczego nastawienia na liczbę potomstwa, z mnóstwa może któremuś się uda, do słoniowego nastawienia na sukces każdego z nielicznych.

"budowanie w młodym pokoleniu poczucia własnej wartości, odpowiedzialności za własny los oraz umiejętności stawiania sobie celów"
Brzmi to pięknie, tylko było już wprowadzone w życie przez różne kolejne rządy, promujące zwiększenie liczby kończących licea i później idących na studia. Doprowadziło to tylko do stworzenia pokolenia prekariatu: setek tysięcy młodych ludzi z licencjatami z marketingu i zarządzania albo organizacji turystyki, dla których nie ma pracy bardziej inteligenckiej, niż telemarketerów i kelnerów w pubach. Poczucie własnej wartości zbudowano w nich tak skutecznie, przekonano miliony, że licencjat zapewni im dostatek i prestiż, że skoro nie mogą być tymi managerami, to większość woli być bezrobotna, niż pracować na budowie - tam trzeba ściągać Ukraińców.

Jeśli lubi Pan wojskową metaforę, to proszę do niej podejść konsekwentnie: najskuteczniejsze są w dzisiejszych czasach nieliczne, elitarne, zazwyczaj ochotnicze armie. Nowoczesnej broni i tak nie starczy dla wszystkich, a umiejętności operowania nią, wymagane warunki fizyczne i chęć do jej używania dostępne są tylko dla nielicznych. Ogromnej większości dziś już w ogóle nie potrzeba żadnego szkolenia wojskowego. Choć Pan i ja mieliśmy jeszcze PO w peerelowskiej szkole.

"szkoła powinna być autonomiczna"
A co to konkretnie znaczy, poza tym, że brzmi pięknie?
Mówiąc o "autonomii" zawsze trzeba określić, kogo ta autonomia ma dotyczyć.
Uczniów? Powinni mieć pełne prawo autonomicznie powiedzieć: "od jutra do żadnej szkoły nie chodzę"? Jeśli Koalicja Obywatelska doprowadzi do zniesienia przymusu szkolnego, to się przeproszę z PO i wybaczę wszystkie poprzednie niespełnione obietnice wyborcze i w kolejnych wyborach dostanie mój głos.
Czy może ma to być "autonomia" dla nauczycieli, którzy pod władzą KO będą mogli robić co i jak chcą z nie swoimi dziećmi, poddanymi przymusowi przez nich egzekwowanemu?

Skomentował Xawer

Pytanie, jakie zawsze trzeba zadać politykom wszelkiej maści (niestety nawet PO) jest nie jakie mają być świetlane efekty ich działań, tylko jakie konktretne działania podejmą, by do nich doprowadzić. Abstrahując już od tego, że nie da się od nich wyprocesować odszkodowania za niespełnienie nawet najbardziej konkretnej obietnicy. Na takie pytania już odpowiedzi nie dostajemy, a gdy dziennikarze pytają o coś w tym stylu, to słyszymy, że "plany zostaną wypracowane po wyborach" albo coś w tym stylu.

Obietnice wyborcze niemal zawsze są antytezami stanu faktycznego, zwłaszcza, gdy ten podlega przeciwnemu ugrupowaniu, a jego ułomność jest dobrze widoczna.

Dzisiejszy świat jest domeną Szatana, ale niedługo na świat przyjdzie Mesjasz i będzie wilk gościem jagnięcia, a lampart będzie leżał obok koźlęcia. Cielę i lwiątko, i tuczne bydło będą razem, a mały chłopiec je poprowadzi. Krowa będzie się pasła z niedźwiedzicą, ich młode będą leżeć razem,a lew będzie się karmił słomą jak wół.
W wersji religijnej: módlmy się o to żarliwie. W wersji wyborczej: głosujmy na Mesjasza w najbliższych wyborach, a z pewnością się to stanie.

Donald Tusk, gdy jeszcze był premierem i szefem PO, osiągnął ogromny sukces: przekonał mnie, że nie należy poważnie traktować jego obietnic wyborczych, tylko oceniać to, co zrobił w czasie swoich rządów. Choć przyznaję, że ma znacznie przyjemniejszy głos od Prezesa Jarosława, Katarzyna Hall jest ładniejsza od Anny Zalewskiej, a inne partie nie są bardziej wiarygodne w swoich obietnicach.

"wszechogarniający lęk [...} Owe społeczne obawy są paliwem dla polityków"
Ten lęk był zawsze. I zawsze był paliwem nie tylko dla polityków - przede wszystkim dla kapłanów i profetów: najróżniejszej maści ludzi, obiecujących, że (ale nie jak) w prosty sposób można zbudować raj na ziemi. Wystarczy, że będziesz się żarliwie modlić, albo zagłosujesz na nas.

Skomentował Sceptyk

Ponieważ na stronie, gdzie ukazała się odpowiedź nia mój wpis, nie ma funkcji opowiedzi odpowiem tu.
"Słowa są tańsze nawet od kartofli", jak mawiał rosyjski dysydent Aleksander Zinowiew. Akurat w przypadku PO szczególnie... :-( W wyborach startuje się by rządzić. Jesli partia wystawiła w edukacji przez 8 lat taki zestaw "fachowców" (Hall, Szumilas, Kluzik z przybocznymi), który partię kosztował przegraną w wyborach (bo te paniusie miały w tym znaczny udział!) i dalej je wystawia jako edukacyjne "twarze", to znaczy, że będzie recydywa (choć w PO jest, a jeszcze bardziej było wielu autentycznych fachowców od edukacji (np. hm Cezary Urban - dyrektor XIII w Szczecinie!). A to przecież rządy PO zapweniły wszystko co dziś wykorzystuje PiS - i koszmarną biurokrację i paznokciow podstawy programowe autorstwa "prof.prof." Konarzewskiego i Marciniaka (ten ostatni bez problemów współpracuje dziś jednocześnie z PiS i PO!) i rózne interpretacje. Jeśli Trzaskowski w 2 tygodnie po tekście w GW(!), że kumulacja to wiele lat, mówi mediom, że na rok(!) to on liceów budować nie będzie - to znaczy że nie ma pojęcia o NAJWAŻNIESZYM (i najtrudniejszym ) problemie swojej kadencji po ... 9 miesiącach jej trwania. A jednocześnie, jak PiS "dekomunizuje" ulice ... :-( Są inne partie poza PiS i PO ... ;-)

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...