Blog

W debacie nadzieja (na przetrwanie potopu)

(liczba komentarzy 17)

   W powodzi emocjonalnych wypowiedzi, jakie nauczyciele i rodzice umieszczają w internecie w obliczu możliwego strajku szkolnego, sporadycznie tylko pojawiają się głosy traktujące obecny protest w szerszym kontekście, bardziej refleksyjnie. Nie tylko jako rozpaczliwy wyraz walki spauperyzowanej grupy zawodowej o godziwe wynagrodzenia i szacunek społeczny, ale także świadectwo choroby drążącej system oświaty, dotykającej samego sensu jego istnienia.

   Co więcej, owe internetowe manifesty, okrzyki i zwierzenia, choć pełne pasji, a i często opatrzone wieloma komentarzami, nie mają charakteru debaty, która mogłaby doprowadzić do jakichś rzeczowych ustaleń, czy dalej idących zmian w świecie realnym. Nie w internecie, który jest bezcennym źródłem konkretnych (choć nie zawsze wiarygodnych) porad typu, ile soli należy wsypać do dwóch litrów zupy, natomiast w kwestii problemów egzystencjalnych oferuje głównie zgiełkliwy wielogłos, rzadko prowadzący do wspólnych konkluzji.

   Tymczasem, jeżeli zgodzimy się, że poza wyższymi zarobkami nauczyciele pilnie potrzebują ponownego określenia przez społeczeństwo sensu swojej pracy (a i rodzice byliby nie od tego), potrzebna jest debata po części przynajmniej przebiegająca w świecie realnym. Toczona nie na najwyższych szczeblach struktur politycznych, nie wśród nielicznych ocalałych jeszcze (jeśli w ogóle) autorytetów. A w każdym razie – nie tylko w tym gronie. To co jest esencją działalności edukacyjnej, a zarazem jej główną treścią dla większości ludzi, dzieje się w konkretnych placówkach oświatowych i lokalnych środowiskach, w których są one osadzone. I tam kumulują się frustracje i mnożą konflikty, zarówno wynikające z działań władz oświatowych, jak ludzkiej natury, która w dzisiejszych czasach, kiedy działanie i reagowanie dominuje nad refleksją, częściej ma okazję ujawniać swoje mroczne oblicze.

   Pisałem swego czasu na blogu, w artykule „Wszyscy macie rację!”, i mogę to tutaj tylko powtórzyć:

  (…) chciałbym już teraz zaapelować do Was, Szanowni Czytelnicy, abyście w swoich przedszkolach i szkołach starali się dostrzegać nie tylko swoje racje. Ograniczcie przerzucanie się najsłuszniejszymi nawet (waszym zdaniem) uwagami i postulatami przez e-maile, moduły komunikacji w e-dziennikach, czy media społecznościowe. Znajdźcie czas na kontakty w świecie realnym, nawet wtedy, gdy macie go bardzo mało. Dla własnego zdrowia psychicznego. I dobra dzieci, oczywiście.

   Dlatego chciałbym w tym miejscu poprzeć i zarekomendować inicjatywę NOoE czyli Narady Obywatelskiej o Edukacji, której inicjatorem są uczestnicy grupy fejsbukowej „Ja, Nauczyciel”. Ludzie, którzy wyszli z przestrzeni wirtualnej i przygotowali pomysł działania, jakie proponują przeprowadzić już w najbliższych dniach w wielu miejscach w Polsce. Debaty merytorycznej, nastawionej na wskazywanie możliwych obszarów zmiany w edukacji, zarówno w skali całego kraju, jak lokalnie. Od siebie dodam – debaty mającej charakter terapeutyczny. Umożliwiającej podzielenie się troską, wspólne poszukanie rozwiązań i poczucia współudziału w kreowaniu rzeczywistości oświatowej, które od dłuższego już czasu, prawem kaduka, zawłaszczyły przez elity polityczne.

   Będę pewnie niepoprawnym idealistą, ale sądzę, że NOoE otwiera możliwość spotkania się także osób mających rozbieżne poglądy na polityczną rzeczywistość naszego kraju. Troska o pogarszający się stan oświaty wykracza obecnie poza grono przeciwników obecnej władzy. Jej echo można usłyszeć nawet w niektórych wypowiedziach prezydenta i premiera.

   Szczegółowe i bardzo konkretne informacje na temat NOoE można znaleźć pod adresem: www.naradaobywatelska.pl .

   Tyle tekstu zaangażowanego. Jeżeli jednak Czytelnik miałby ochotę pozostać ze mną jeszcze przez chwilę, zaprezentuję poniżej powstały kilka lat temu artykuł ilustrujący, jak internetowa „dyskusja” może stanowić odbicie rzeczywistości w baaardzo krzywym zwierciadle.

 

Boże, chroń przed tą szkołą!

   Przytoczona poniżej dyskusja na pewnym forum internetowym jest całkowicie fikcyjna, ale podobieństwo zawartych w niej wypowiedzi do opinii na temat działalności Szkoły Podstawowej nr 24 STO w Warszawie, której jestem dyrektorem – absolutnie nieprzypadkowe. Część z nich była skierowana osobiście pod moim adresem, w rozmowie lub korespondencji. Inne odzwierciedlają zdarzenia, których byłem świadkiem albo aktywnym uczestnikiem. Niektóre wreszcie odnoszą się do wydarzeń, których echo docierało do mojego gabinetu za pośrednictwem nauczycieli. Wykorzystałem też fragmenty autentycznych wypowiedzi z forum „Gazety Wyborczej”. Dziękuję w tym miejscu ich (anonimowym oczywiście) autorom.

   Obraz naszej szkoły wyłaniający się z tej dyskusji jest odpychający. Ma stanowić przestrogę dla wszystkich, którzy rok w rok szturmują bramy STO 24 w nadziei zapisania dziecka. Ci, którzy osiągną ów upragniony cel powinni wiedzieć, że frustracja przychodzi później.

   Niewątpliwie STO 24 ma pewne zalety. Również one znajdują swoje odzwierciedlenie w rozmowach i korespondencji, jednak rzadziej niż uwagi krytyczne. Na forach internetowych, przynajmniej tych otwartych, jest ich bardzo mało i zazwyczaj prowokują komentarze, że oto odezwał się dyrektor szkoły lub nauczyciel. Dlatego i w poniższej dyskusji znajdują się one tylko na marginesie.

   Pełna spontaniczność wypowiedzi i wygłaszania sądów, bez refleksji i poczucia odpowiedzialności za ich treść i formę, jest dla mnie chyba najtrudniejszym do zaakceptowania przejawem „nowych czasów” w życiu społecznym. Choć uczciwość każe przyznać, że na co dzień otaczają mnie w szkole pogodne twarze rodziców moich uczniów, a prawdziwe i trudne do rozwiązania konflikty należą do rzadkości, to jednak obciążenie psychiczne wielkimi, często sprzecznymi i zazwyczaj niezaspokojonymi oczekiwaniami otoczenia jest ogromne. Sam zresztą jestem sobie winny – piszę to bez ironii – bo miałem ponad dwadzieścia lat czasu, aby obrosnąć grubą skórą nosorożca. A tu nic – przy lada okazji wciąż szarpią mną ogromne emocje (choć na zewnątrz staram się okazywać stoicki spokój i kamienną twarz).

   Na swoje usprawiedliwienie powiem, że świat jednak chyba naprawdę wariuje. Bo czyż nie jest przejawem szaleństwa pytanie, które rodzice pewnej uczennicy zadali w mojej obecności stojącej obok nauczycielce: „Czy pan dyrektor powiedział prawdę?”. Albo wręczenie przez jedenastoletniego ucznia 20 złotych jego wychowawczyni z tekstem, że „to jest napiwek dla pani”, co zostało przez oboje (!) uznane za świetny żart!? Albo wreszcie, wypowiedziane głośno w obecności dziecka, przez rodzica, a pod adresem nauczyciela, domniemanie, że w szkole antydatowano dokument, by udowodnić jego córce, iż w pewnej sprawie nie ma ona racji?

   Ze smutkiem obserwuję, że coraz mniej ludzi ma głowę do refleksji, co wypada, a czego nie wypada. Dzieci, rozbiegane, pobudzone, wręcz nieokiełznane, powielają w zachowaniu wzorce czerpane nie tylko z telewizji, ale także z najbliższego otoczenia. Wielu rodziców nie radzi sobie z zachowaniem swoich pociech, ich emocjami, a przede wszystkim emocjami własnymi, wypływającymi z najszczerszej rodzicielskiej troski. Na szczęście zawsze w końcu okazuje się, że zawiniła szkoła, co, jak mam nadzieję, najdobitniej, ku uspokojeniu wszystkich, wykaże zamieszczona poniżej dyskusja.

   Życzę zatem miłej i pouczającej lektury.

 * * *

Gość: łania-łania

Chciałabym poznać opinie rodziców dzieci uczęszczających do szkoły STO nr 24. Słyszałam skrajne oceny. Od huraoptymistycznych zachwytów po same negatywy. Wiem, że trudno się tam dostać, ale czy w ogóle warto się starać?!

Gość: Paula

Warunki lokalowe są straszne: schody, schody, schody, schody i śmierdząca sala gimnastyczna. Dyrektor nie bardzo przypadł mi do gustu, taki wszystkowiedzący gaduła, natomiast jego zastępczyni jest konkretna. Przyjmują tylko do zerówki, z tym, że ponad połowa miejsc jest dla znajomych królika. Jest bardzo dużo chętnych: lista oczekujących to chyba z 50 osób (w tym ja, ale jakoś nie płaczę, że się tam nie dostaniemy).

Gość: łania-łania

A kto to są ci znajomi królika?

Gość: gosia

Podobno rodzeństwa uczniów i absolwentów, ale kto tak naprawdę to sprawdzi?! Faktem jest, że dla ludzi „z ulicy” zostaje mniej niż połowa miejsc.

Gość: Misia

Z tymi zapisami, to w ogóle jakaś paranoja. Przyjmują od któregoś dnia października i ludzie tuż po północy wysyłają setki maili, aby znaleźć się na czele kolejki. Można spóźnić się 30 sekund i ląduje się na liście rezerwowej. Jakby nie można było tak jak w innych szkołach prywatnych – zebrać spokojnie zgłoszenia, nawet z kilkuletnim wyprzedzeniem, potem zrobić dzieciom sprawdzian dojrzałości szkolnej i wybrać te najzdolniejsze. W końcu jak rodzic płaci, chciałby, żeby dziecko uczyło się wśród najlepszych. A tak tylko nerwy, emocje i gorączkowe sprawdzanie godziny w komputerze, żeby nie spóźnić się z mailem.

Gość: łania-łania

Może ktoś z rodziców mających już dzieci w szkole napisze na tym forum, czy może ją polecić…

Gość: rodzic

Sam zadaję sobie to pytanie. Mam dziecko w piątej klasie i mieszane uczucia. Niby jest fajnie, dziecko lubi chodzić do szkoły, ale poziom nauczania… mam duże wątpliwości. W rankingach szkoła jest daleko. Jeżeli miałbym polecić miejsce, w którym dziecko będzie szanowane i traktowane w sposób godny, to STO 24 polecam jak najbardziej, ale jeśli komuś zależy na ujawnieniu i wykorzystaniu wszystkich zdolności dziecka, to powinien poszukać innej szkoły. Owszem, jest bardzo dużo zajęć dodatkowych do wyboru, ale polskiego i matematyki tyle, co w szkole państwowej, a angielskiego tylko cztery lekcje w tygodniu. W konkursach sukcesów prawie nie mają i w ogóle rzadko w nich startują, bo dyrektor ma takie widzimisię, że jeśli na stu startujących trzech wygrywa, to jest dziewięćdziesięciu siedmiu przegranych, a on uważa, że dzieci nie powinny zaczynać edukacji od porażek. Dziwne, we wszystkich szkołach konkursy są dobre, a tu nagle okazuje się, że złe. Nie rozumiem tego.

Gość: też rodzic

Moje dziecko zaczęło już szóstą klasę, a jeszcze nie nauczyło się grać w kosza i na wakacjach musiało wstydzić się przed rówieśnikami. W szkole jest taka piękna hala sportowa, a dzieci częściej grają w ping-ponga niż w gry zespołowe. Niby w tym ping-pongu szkoła ma mistrzostwo dzielnicy, ale w dzisiejszych czasach wykształcony człowiek powinien znać wiele dyscyplin sportu. No i jest chyba jakiś program WF?

Gość: dociekliwy

To jak to właściwie jest? Sala gimnastyczna jest „śmierdząca” czy „piękna”?

Gość: też rodzic

Są dwie. Stara, mała, w podziemiach budynku, i nowa, duża, w osobnym pawilonie. W tej małej odbywają się, między innymi, zajęcia karate. I chociaż starsi uczniowie po kilku latach treningów, bywa, że zdobywają medale na ogólnopolskich zawodach, to ćwiczą cały czas w tej małej, obskurnej salce.

Gość: łania-łania

Zaciekawiła mnie sprawa zajęć dodatkowych. Jakie są, czy zajmują dziecku czas do wieczora?

Gość: rodzic

Zajęć jest dużo i dzieci, przynajmniej teoretycznie, mają dużą swobodę wyboru. Wypełniają ankiety, w których zaznaczają, na które zajęcia chcą chodzić, a potem szkoła układa plan pod kątem tych zgłoszeń. Tyle, że ze swobodą wyboru, to często jest fikcja. Moje dziecko zostało przymusowo zapisane na terapię pedagogiczną i zajęcia wyrównawcze z matematyki, które odbywają się równolegle z jego ukochaną piłką nożną. I tyle było swobody wyboru.

Gość: Kaczuszka

Trzeba jednak przyznać, że się starają. Ja tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego dyrektor w połowie roku wywraca ten plan zajęć dodatkowych do góry nogami. Przez niego mój syn przestał uczyć się niemieckiego! Dyrektor zmienił termin zajęć i chłopak nie mógł dalej na nie chodzić, bo weszły w kolizję z lekcjami tenisa poza szkołą. A tak lubił niemiecki…

Gość: Krysia

Ja też uważam, że z tym układaniem planu zajęć dodatkowych jest coś nie w porządku. Moja córka cztery razy w tygodniu ma zajęcia pozaszkolne. Chciałam, żeby chociaż jedno popołudnie spędzała pożytecznie w szkole. Wybrała dwa zajęcia i co? Okazało się, że odbywają się one w inne dni! Już chyba wolałabym, aby szkoła ogłaszała listę kółek z terminami i każdy rodzic mógł zapisać dziecko, na te, które chce. Niech nawet będzie, kto pierwszy ten lepszy, w miarę wolnych miejsc, ale miałabym poczucie, że efekt zależy ode mnie!

Gość: łania-łania

Sporo piszecie tutaj o dyrektorze. Musi być strasznie ważny. Ale czy liczy się ze zdaniem rodziców? Czy można go przekonać do dobrych pomysłów?

Gość: rodzic

Wysłuchać cię – wysłucha, nawet czasem przyzna rację, ale i tak zrobi po swojemu. Pięć lat temu, kiedy nasze dzieci kończyły „zerówkę” prosiliśmy, aby jako pierwszaki zostały przeniesione z sąsiedztwa gimnazjum na dół, tam gdzie uczą się pozostałe klasy podstawówki. Usłyszeliśmy tylko, że nie, bo będzie im lepiej na górze – i oczywiście tam zostały. Rok później prosiliśmy go, żeby dzieci nie przenosił na dół, bo okazało się, że na górze jest im bardzo dobrze. I znowu zrobił jak chciał, twierdząc, że musi zrobić miejsce dla następnych pierwszaków. I tak właśnie wygląda możliwość przekonania go do czegokolwiek!

Gość: Pippi

Dyrektor w ogóle nie dba o dyscyplinę w szkole. Dzieci wyczyniają najróżniejsze brewerie, a on w najlepszym razie pogrozi palcem i wysłucha obietnicy poprawy. Zamiast wyrzucić ze szkoły jednego lub drugiego łobuza, który rzuca gąbką po klasie albo podstawia nogi kolegom, on im wszystkim pobłaża. W końcu któregoś dnia umówiłam się z nim na rozmowę i zażądałam gwarancji, że moje dziecko dożyje w zdrowiu do końca szóstej klasy. Oczywiście nic nie uzyskałam!

Gość: Simon

Nie zgadzam się z tobą, uważam, że jest odwrotnie – stosowane kary są niewspółmierne do winy uczniów. W zeszłym roku nauczyciele zrobili akcję nazwaną „zero tolerancji”. Dzieciom z klasy mojego syna zagrozili, że za wejście pomiędzy choinki rosnące na dziedzińcu otrzymają naganę. Dwunastolatkom grozić takimi konsekwencjami za zwykłą w ich wieku zabawę!? Przez pół roku wałkowaliśmy też problem, że chłopcy (podobno) dokuczali koledze. W końcu przeniesiono go do równoległej klasy i… problem się skończył. Nie można było zrobić tak od razu?!

Gość: łania-łania

A jak traktowane są dzieci, które nie uczęszczają na religię? Jedną z negatywnych opinii było zdanie, że szkoła zmierza w kierunku szkoły katolickiej…

Gość: Simon

Muszę przyznać, że religia nie jest obowiązkowa i, cytuję: "rzadko, ale zdarzają się dzieci, które nie chodzą na religię". Dzieci, które nie chodzą na religię mają lekcje z nauczycielami, którymi wypadła luka w planie. Jeden ma więc indywidualną matematykę, inny informatykę, jeszcze inny terapię. Takie zapchajdziury. O lekcjach etyki, takich jak są już w ponad trzystu szkołach w Polsce, nie ma co marzyć, bo dyrekcja jest bardzo zaprzyjaźniona z parafią, w końcu szkoła mieści się w jej budynku....

Gość: obrońca

Nie zgadzam się z tą wypowiedzią! Trudno robić lekcje etyki, jeśli w szkole na religię nie chodzi tylko kilkoro dzieci. Każde z nich ma zapewnioną w zamian inną lekcję, zazwyczaj indywidualną, i na pewno nie traci czasu. A dobre stosunki z gospodarzem – proboszczem, to chyba nie może być zarzut, prawda?!

Gość: Maniek

Oho, chyba odezwał się dyrektor, albo któryś z nauczycieli. Przeszkadza ci szczera dyskusja na forum?

Gość: obrońca

Nie jestem pracownikiem szkoły, tylko nie lubię, jak ktoś przekracza granice zdrowego rozsądku.

Gość: Maniek

Dobra, dobra, już my wiemy, kim ty jesteś naprawdę.

Gość: łania-łania

Napiszcie jeszcze coś więcej o nauczycielach. Czy rozumieją dzieci, czy dobrze się nimi opiekują?

Gość: rodzic

Jest oczywiście trochę nauczycieli, którym się chce coś robić. Generalnie są życzliwi dzieciom, choć bywają bezmyślni, że aż strach.

Gość: łania-łania

Możesz podać jakieś przykłady?

Gość: rodzic

Całe mnóstwo. Świeżo wynikła sprawa wycieczki piątoklasistów do Poznania, która została bardzo źle przygotowana przez wychowawczynię. Dzieci spędziły dwie noce w schronisku młodzieżowym w Poznaniu w pokojach z łazienkami na korytarzu. Musiały chodzić po mieście z przewodnikiem, choć były bardzo zmęczone. A już wyżywienie, to przykład skrajnej nieodpowiedzialności: na obiad były kotlety mielone, których, oczywiście, żadne z dzieci nie tknęło. Czy trudno było przewidzieć, że takiego dania nasze dzieci nie zjedzą?! A w dodatku na kanapkach, które dostały jako prowiant na drogę powrotną były plasterki zielonego ogórka! Jaki rozsądny człowiek kładzie na kanapkach zielony ogórek?!

cdn.

   Posłowie:

   Powyższy tekst powstał kilka lat temu, napisany w celu dania upustu targającym mną wówczas emocjom. Opatrzyłem go na końcu dopiskiem „cdn.” (ciąg dalszy nastąpi) przewidując, że życie samo dopisze kolejne akapity. Na szczęście jednak nie miałem później pokusy, by rozbudować to wymyślone forum.

   Z drugiej strony jednak, mam poczucie graniczące z pewnością, że w miarę jak rosną w internecie możliwości komunikacyjne, a rzucane tam słowa jeszcze szybciej niż kiedyś giną w niebycie, zachowując ważność tylko przez chwilę, tym większej wartości nabiera rozmowa bez żadnego elektronicznego pośrednictwa. Dlatego rekomenduję NOoE.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Adam

Zważywszy na główną tezę artykułu, byłoby konsekwentnie, gdyby po jego napisaniu Autor zrobił z nim to, co ze swoimi dziełami sztuki robi bardzo awangardowy artysta z felietonu S. Lema ;-)

Skomentował Jarosław Pytlak

To znaczy co, że przyznam się do niewiedzy...?

Skomentował Włodzimierz Zielicz

To będzie kakofonia opinii. recept, żalów etc. z różnych półek, poziomów wiedzy o szkole itd. W efekcie każdy lobbysta (są wokół polskiej oświaty, oj są!!!) wyciągnie co mu pasuje i będzie tym "się podpierał" ... :-(

Skomentował Adam

Zwróciłem uwagę na paradoks.: "...owe internetowe manifesty, okrzyki i zwierzenia, choć pełne pasji, a i często opatrzone wieloma komentarzami, nie mają charakteru debaty, która mogłaby doprowadzić do jakichś rzeczowych ustaleń, czy dalej idących zmian w świecie realnym. Nie w internecie, który (...) w kwestii problemów egzystencjalnych oferuje głównie zgiełkliwy wielogłos..." - po takiej konkluzji Autorowi nie pozostaje nic innego, jak tylko usunąć artykuł z internetu (żeby nie pomnażać zgiełku) i przedstawić go na jakimś spotkaniu w 'realu'.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Włodzimierz - ja też jestem zmęczony, sceptyczny i zniechęcony do tych obecnych oświatowych realiów. Postanowiłem jednak, póki co, nie przykrywać się prześcieradłem I nie czołgać w kierunku cmentarza, ale przeciwdziałać obecnej degrengoladzie. Może nawet marzę o stworzeniu jakiegoś lobby, które wyciągnie z kakofonii troche zdroworozsądkowych mądrości I będzie się nimi podpierać... No dobra, nie wierzę, że się to uda, ale przynajmniej mam poczucie, że nie czekam jak krowa na rzeź.
@Adam - paradox jest chyba pozorny. Mój artykuł (przynajmniej ten) nie stanowi głosu w debacie, ale jedynie zachętę do debaty w świecie realnym. Co do całego szeregu wcześniejszych - zgoda. Działam połowicznie - nie usuwam ich z internetu, natomiast ich rozmaite tezy przedstawiam w świecie realnym, dosyć często. Zarówno w szkole (Sejmik), jak na szerszym forum, choćby w Parlamentarnym Zespole ds. Przyszłości Edukacji. I przekonałem się, że naprawdę na takich forach łatwiej o konkluzje.

Skomentował Adam

1) "Masz słuszność — odparł Kandyd — ale trzeba uprawiać nasz ogródek."
albo:
2) "Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń siędzie,
My z synowcem na czele i - jakoś to będzie!"
;-)

Skomentował Xawer

Debaty służą głównie ulaniu żółci przez uczestników. I działaniu pozornemu: wprawdzie bijemy pianę, ale robimy coś, a nie pozostajemy bezczynnie. A to uczestnikom debaty podnosi poziom endorfin.
Rzeczywistemu rozwiązaniu problemu społecznego służą nie one, ale decyzje polityczne. Debaty tylko o tyle, o ile prowadzą do wywarcia odpowiednio silnego nacisku na politycznych decydentów. Jeśli konkluzją, zaakceptowaną przez znaczną liczbę ludzi, nie będzie "no to w następnych wyborach będziemy głosować na partię AA, a w żadnym razie nie na ZZ", to jakakolwiek debata będzie bezproduktywna.

Skomentował Aneta

@Xawer "...rzeczywistemu rozwiązaniu problemu społecznego służą decyzje polityczne..." Jak spojrzymy na wszelkie decyzje polityczne ostatnich dwudziestu lat, to dojdziemy do wniosku, że nie służyły one rozwiązaniu problemu lecz pogrążeniu polskiej edukacji w chaosie, średniowieczu, niedofinansowaniu, doprowadziły do zniechęcenia nauczycieli, uczniów i rodziców. Może lepiej, żeby politycy nie podejmowali sami żadnych "mądrych decyzji", a posłuchali ludzi nierzadko mądrzejszych od siebie samych. Wszak wiadomo, że bycie politykiem nie oznacza namaszczenia mądrością. Już nie. Debata jest konieczna, nie można dłużej zostawiać edukacji w rękach polityków. Napsuli już zbyt dużo.

Skomentował Xawer

@Aneta
- może i ma Pani rację, że zostawianie decyzji w rękach polityków jest złe i frustrujące, ale w takim razie trzeba odrzucić demokrację parlamentarną, strzelić z Aurory i z bagnetami pobiec na Pałac Zimowy. Gdyby politycy chcieli posłuchać mądrych rad, to sami by zorganizowali debatę. Raczej nie publiczną, tylko w gronie zaproszonych przez nich ekspertów i doradców. Ma Pani rację - w Polsce rzadziej niż w zachodnim świecie korzystają z takich usług doradczych. O ile decyzje polityczne czasem rozwiązują problem, czasem nie, o tyle oddolne debaty nigdy niczego nie rozwiązały. Do przetrwania potopu trzeba sobie zbudować Arkę, a nie debatować obok Noego, jak to okropnie mokro dookoła i jak temu zaradzić. Demokracja polega na tym, że albo się buduje malutką Arkę dla siebie samego, albo budowa takiej dla wszystkich musi być podjęta przez polityków.
Warszawa niestety leży nad dość płytką rzeką, Aurora tu nie wpłynie.

Nie przesadzałbym z tym, że "wszelkie" decyzje nie służyły przez 20 lat rozwiązywaniu problemów społecznych - bo to by znaczyło, że dziś żyjemy w nędzy, bezrobociu, poziomie bezpieczeństwa, etc. gorszym, niż w 1999 - bo nowe problemy się pojawiły, a starych nikt nie rozwiązał.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Xaver - to społeczeństwo potrzebuje endorfin, jak kania dżdżu. Jeśli jedynym efektem tych lokalnych debat byłoby wzmożenie produkcji endorfin, to i tak warto. A poważnie, to na jakiej podstawie Pan twierdzi, że żadna debata oddolna nigdy niczego nie rozwiązała? To tylko Pańska opinia, a nie fakt. Choć i tak zgadzam się z Panem, że do realnych zmian droga wiedzie przez politykę. Ale nie odrzucajmy możliwości, że oddolna presja zainspiruje polityków.

Skomentował Xawer

Twierdzę na takiej podstawie, że regularnie czytam prasę i nieskromnie uważam, że w miarę się orientuję w życiu publicznym, ale nie słyszałem o tym, żeby jakaś oddolna debata spowodowała zmianę inną, niż bardzo lokalna, dostępna poprzez prywatne indywidualne decyzje. Ewentualnie właśnie (n.p. ze strony Kongresu Kobiet) poprzez ocenę programów różnych partii i dość licznym poparciu jednej z nich. Choć i tu bardziej były to endorfiny w wyniku "parytetów", niż rozwiązanie realnych problemów.
Będę bardzo zobowiązany za przykład problemu społecznego, jaki został rozwiązany jakąś debatą. Ale proszę ode mnie nie wymagać, żebym udowodnił, że nie jestem wielbłądem i że coś, co twierdzę, że nie wystąpiło, nie wystąpiło naprawdę!

Skomentował Wladimirz

Komentarz usunięty na wniosek Czytelnika.

Skomentował Xawer

No o tym właśnie piszę, że w zachodnim świecie politycy dużo częściej niż w Polsce korzystają z usług ekspertów! To jednak nie ma niczego do tego, że to politycy, a nie eksperci, podejmują decyzje w sprawach publicznych.
A nawet tym bardziej debaty w Polsce są bezproduktywne, jeśli osoby podejmujące decyzje nie są tymi debatami zainteresowane ani trochę.

Skomentował Jarosław Pytlak

Chapeau bas @Xaver! NIe musi Pan niczego udowadniać, bo orientacja w życiu publicznym I brak skromności, to cecha widoczna, bez urazy, sobie przypisuję takie same. Aż dziw, że nie zawsze się zgadzamy :-))). Jednak zrobił Pan w miedzyczasie delikatną woltę, przyznając dopiero w kolejnym wpisie, że debata może dawać sensowne efekty w mikroskali. Zgadzam się, a za przykład nasza szkolna debata, która zaowocowała Kodeksem smartfonowym (skrytykowanym przez Pana pryncypialnie, jako pomysł, pewnie z roku temu). A jednak ów Kodeks działa do dzisiaj w szkole, tworząc sensowne ramy dla korzystania z tego "narzędzia szatana". A więc już nie tylk endorfiny, ale także pewne lokalne rozwiązania mogą pojawic się przy okazji NOoE. Stąd moja rekomendacja.

Skomentował Adam

@Wladimirz
A cóż to za wstrętny ton personalnych, poniżających insynuacji? Jak Panu nie wstyd umieszczać takie wypowiedzi na przyzwoitym, merytorycznym forum. Proszę o niezwłoczne usunięcie tej wypowiedzi.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Adam
Dziękuję za interwencję i opinię "przyzwoite, merytoryczne forum". Niestety, żaden autor nie ma możliwości usunięcia posta. Mogę to zrobić tylko ja, co niniejszym uczynię, prosząc na przyszłość Szanownych Dyskutantów o pozostanie na gruncie merytorycznym.

Skomentował Xawer

"przyznając dopiero w kolejnym wpisie, że debata może dawać sensowne efekty w mikroskali"
Przepraszam za nieporozumienie! Wydawało mi się to tak oczywiste, że niewarte wspominania w kontekście obecnie zaognionych i najboleśniejszych dla edukacji problemów ogólnopolskich. O podstawach programowych, zarządzeniach Zalewskiej, Hall, Giertcha, etc. nie ma po co dyskutować lokalnie.

Ależ oczywiście - w mikroskali debaty mają sens. Ale nie w skali ogólnokrajowej i nie w tematach, które podlegają centralnym rozstrzygnięciom. Tu mają tyle samo skuteczności, co debata pomiedzy księżmi i feministkami o legalności aborcji.

Kodeks smartfonowy - ja go uważam za zbędne przeregulowanie, ale jeśli jakiejś mikrospołeczności, nie mojej, dobrowolnie utworzonej, się podoba, to szczęść Wam Boże i wesprę (przynajmniej moralnie) w obronie go przed zakusami z zewnątrz.

Wyraźnie zupełnie Pana nie zrozumiałem, że NOoE jest nastawione na kodeksy smartfonowe i podobne zagadnienia w pojedynczych prywatnych szkołach, a nie na powszechny system szkolny w jego ogólności.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...