Blog

Trzymam kciuki za ekspertów!

(liczba komentarzy 3)

   Eksperci pracujący nad rekomendacjami dotyczącymi przyszłości prac domowych nie osiągnęli jeszcze porozumienia i potrzebują kilku dodatkowych tygodni na wypracowanie wspólnego stanowiska - poinformował dyrektor IBE dr hab. Maciej Jakubowski. Bardzo się cieszę! Wciąż żywię nadzieję na zwycięstwo rozumu nad populizmem w rzeczonej kwestii, nawet jeśli ministra Nowacka co i raz deklaruje, że „nie ma powrotu do tego co było”.

   Znam ten styl zarządzania ekspertami z ministerialnego fotela. We wstępnej fazie prac nad reformą zostałem zaangażowany przez IBE do zespołu przygotowującego rekomendację dotyczącą ramowego planu nauczania dla szkoły podstawowej. W pracy towarzyszyły nam nieformalne komunikaty, czego życzy sobie ministerstwo. Zajęć miało być ogółem nie mniej niż wcześniej, ale i nie więcej. W klasach najstarszych mniej niż obecnie, w pozostałych więcej. Coś miało być „nie do ruszenia”, na coś innego ministra Lubnauer miała się nie godzić, czegoś innego bardzo sobie życzyła. Trzeba przyznać, że zarówno te sygnały, jak i świadomość istniejących obiektywnie ograniczeń, poskutkowały w zespole pewną autocenzurą. Tym niemniej, uchwaliliśmy także propozycje nieoczywiste, np. włączenie edukacji zdrowotnej do programu przyrody w klasach 4-6, a wydzielenie jej w postaci osobnego przedmiotu tylko w klasach 7-8. Pracę zakończyliśmy oddając rekomendację zleceniodawcy, czyli IBE. Później okazało się, że została ona bez naszej wiedzy zmodyfikowana – w tym okrojono wymiar godzin fizyki i chemii, o czym w zespole w ogóle nie było mowy, ale zaprezentowana publicznie jako dzieło zespołu ekspertów.

   Deklaracje ministry Nowackiej świadczą, że w sprawie prac domowych eksperci nie tyle wypracowują własne stanowisko, co debatują nad otrzymanym z MEN projektem zmian w rozporządzeniu. Ten wyciekł już do mediów, więc wiadomo, że władze nie tylko zamierzają trwać przy obecnych rozwiązaniach, ale wręcz je uszczegółowić i rozbudować. Rekomendacji, by z całej zmiany się wycofać, najwyraźniej nie przewidziano, bo przecież „nie ma powrotu do tego, co było”. I furda tam eksperci, choćby doszli do porozumienia, że to najwłaściwsza droga postępowania...

* * *

   Ograniczenie prac domowych, choć oficjalnie zarządzone dla dobra dzieci i ich życia rodzinnego, stało się w istocie symbolicznym wotum nieufności wobec nauczycieli. Wyrazem powszechnego dzisiaj przekonania, że są niekompetentni, że należałoby ich wszystkich przeegzaminować, a potem większość zwolnić, że krzywdzą dzieci, na przykład właśnie nadmiarem prac domowych. W MEN i IBE to pogląd niczym chleb powszedni. Na tym podłożu rodzą się w politycznych głowach pomysły uregulowania metodyki nauczania w przepisach prawa. Padają one na podatny grunt. Mało kto żałuje nauczycieli i upomina się o ich autonomię. Tymczasem błędy i słabości nie powinny przesłaniać wielu pozytywnych aspektów ich pracy, wykonywanej w coraz trudniejszych warunkach, od lat bez żadnego realnego wsparcia ze strony władz.

   Żadne przepisy ustalone w rządowych gabinetach nie zaprogramują działania ludzi, których zawód ma w swojej istocie twórczy charakter. Minister edukacji nie ma mocy urzędowego zaprzeczania ustaleniom nauki tylko dlatego, że dyspozycyjni wobec niego „badacze” dostarczają opracowania udające wyniki badań naukowych. Ministerialny ukaz nie zrobi też z nikogo anioła. Jak celnie stwierdził w swoim blogu prof. Bogusław Śliwerski: „Czy jeśli część lekarzy wypisuje zbyt wiele antybiotyków, to rozwiązaniem jest zakazać antybiotyków w ogóle? Nikt by się na to nie zgodził, a jednak w edukacji zrobiono podobnie: zlikwidowano środek kształcenia zamiast poprawić sposób jego dawkowania”.

   Kilkakrotnie w swoich artykułach i wypowiedziach dla mediów dałem wyraz zdziwieniu, że państwo polskie stać na marnowanie potencjału setek tysięcy wykształconych i kompetentnych specjalistów, przez lekceważenie ich i traktowanie z pogardą. Wszystko to za sprawą niewielkiej grupy ludzi, mających ogromne poczucie ważności i misji, a próbujących ukryć swój brak kompetencji w dziedzinie reformowania edukacji za autorytetem traktowanych instrumentalnie ekspertów.

* * *

   Sprawa prac domowych sprowokowała wiele wypowiedzi w mediach, krytycznych pod adresem ministerstwa. Dwie spośród nich przytoczę tutaj, za zgodą ich autorów.

   Anna Schmidt-Fic, działaczka zaangażowanego w sprawy edukacji ruchu „Protest z Wykrzyknikiem”, stwierdziła:

Zadanie domowe to forma pracy samodzielnej - absolutne must be, wręcz istota uczenia się - którą nauczyciel w czasie i okolicznościach, które uzna za stosowne, poleca swoim uczniom. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle dyskutuje się o tym, co i jak ma robić nauczyciel, oczywiście z wyjątkiem dyskusji w gremiach naukowców, ekspertów w dziedzinie pedagogiki i kształcenia nauczycieli To on jest specjalistą w swojej dziedzinie. Mamy tu do czynienia z niedopuszczalnym i szkodliwym podważaniem jego kompetencji. To nauczyciel jako specjalista podejmuje decyzje o warunkach takiej czy innej formy pracy, dopasowując do okoliczności, potrzeb, osób z którymi pracuje i ze świadomością celów. To nauczyciel poznaje swoich uczniów, obiera strategię i metody jakimi z nimi będzie osiągać cele. Do tego potrzebuje maksimum autonomii i zaufania. Czy wyobrażamy sobie podobne dyskusje na temat technik operacyjnych, na które zezwalamy bądź nie chirurgowi?

Jako rodzic jestem zainteresowana, żeby uczeniem moich dzieci zajmowali się nauczyciele, leczeniem lekarze, a eksperci w innych dziedzinach zajmowali się swoimi dziedzinami.

   Z kolei Marek Pleśniar, z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, w odpowiedzi na pytanie, czy prace domowe powinny być obowiązkowe i czy powinny być oceniane cyfrą, napisał tak:

Moim zdaniem, pytanie jest zupełnie niewłaściwie postawione. Nie chodzi o "obowiązkowość" czy "nieobowiązkowość" jakichś konkretnych metod pracy nauczycieli z uczniem. To indywidualne decyzje autonomicznych szkół i nauczycieli. Nauczyciel, w swej sztuce zawodowej, wybiera co jest uczniowi potrzebne - a nie legislator czy urzędnik, czy nawet najlepszej woli człowiek - który tego nie rozumie.

To samo z ocenianiem. Nie ma najlepszej metody oceniania - jest za każdym razem lepszy bądź gorszy sposób docierania do ucznia z informacją zwrotną. Mogę wskazać wiele przykładów pustych w środku ocen opisowych i pełnych treści, opatrzonych słowem i gestem nauczyciela ocen ze zwykłym cyfrowym/znaczkowym/jakimkolwiek sposobem prezentacji.

Po prostu zejdźcie - ludzie dobrej a naiwnej woli - nauczycielowi z drogi. To ułuda – sądzić, że nie ma ocen. Dla ucznia oceną jest nawet uśmiech lub jego brak.

* * *

   We wspomnianym już wpisie na blogu, prof. Śliwerski wskazał – jako punkt odniesienia – dorobek wybitnych dydaktyków F. Bereźnickiego, Cz. Kupisiewicza, W. Okonia. Prawdziwe autorytety, o których współcześni autorzy publicystyki w formie rolek zapewne słyszeli, ale niekoniecznie czytali, uznając, że to ludzie z innej epoki. Cóż, ojciec pedagogiki, Jan Amos Komenski, działał w wieku XVII, a jednak jego spostrzeżenia dotyczące zasad nauczania nadal zachowują aktualność...

   Nie ma co ukrywać, że obecnie znaczenie słowa ekspert daleko odbiegło od pojęcia autorytetu. Ekspertami mogą być różni ludzie, niekoniecznie dysponujący znaczącym dorobkiem naukowym. Wystarczy praktyka i obycie w jakiejś dziedzinie. Żeby było jasne – ja też zaliczam się do tej grupy – mam dużo doświadczenia i wynikające z niego swoje zdanie na różne tematy dotyczące edukacji. Jednak wprowadzając radykalne zmiany w systemie edukacji szukałbym wsparcia także wśród ludzi z dorobkiem naukowym w konkretnych dziedzinach, na przykład w dydaktyce. Tymczasem ministra Nowacka, na zadane publicznie pytanie prof. Lepperta, czy spotkała się z przedstawicielami środowiska naukowego pedagogów, odpowiedziała wdzięcznie, że ze związkiem zawodowym policjantów też się nie spotkała.

   O ile zdecydowanie zmalał autorytet naukowców, o tyle postawiono na piedestale opinię publiczną. To bardzo wygodne dla populistów wszelkiej maści, bo powołując się na potrzeby i oczekiwania suwerena można w zasadzie wszystko, na przykład zlikwidować gimnazja – była to decyzja nieoparta o żadną diagnozę naukową funkcjonowania tych szkół, albo ograniczyć prace domowe – dla rzekomego dobra uczniów i ich rodzin.

   Wskazując różnicę pomiędzy dawnymi autorytetami, a obecnymi ekspertami nie mam intencji dezawuować tych ostatnich. Są to bez wątpienia ludzi dobrej woli, traktujący swoje zadanie z pełną odpowiedzialnością, przekonani, że swoją postawą służą dobru młodego pokolenia. Dotyczy to także bliżej nie znanego mi składu zespołu ds. prac domowych. Mam nadzieję, że opóźnienie w jego pracach wynika z potrzeby dogłębnego zapoznania się z dorobkiem naukowym w tej dziedzinie, poznania różnych opinii i rozważenia problemu z wielu punktów widzenia. W imię tej nadziei dołączam tutaj swój głos do tych, które przytoczyłem wcześniej.

   O dalszym losie ograniczenia prac domowych powinna decydować przede wszystkim analiza opracowań naukowych dotyczących dziedziny dydaktyki. Dobrze byłoby sięgnąć nie tyle do materiału opublikowanego przez IBE w lutym 2024 roku, przygotowanego ewidentnie pod zapowiedzianą już wtedy zmianę rozporządzenia, ale do wskazanych w nim publikacji źródłowych, których wyniki nie do końca korespondują z konkluzjami. Zresztą, niektórzy z autorów przytoczonych tam badań nadal funkcjonują w środowisku naukowym – może warto by zaprosić ich do współpracy? Eksperci powinni też zweryfikować, czy cele, jakim miało służyć ograniczenie prac domowych, zostały osiągnięte. Czy dzieci w większym stopniu rozwijają w domach swoje pasje? Czy powstało więcej przestrzeni na życie rodzinne? Wiadomo, że IBE zrobił sondaż wśród nauczycieli i dyrektorów szkół. Niestety, jego wyników nie podano do wiadomości publicznej, podobnie jak metodologii. Pozostaje mieć nadzieję, że jedno i drugie jest przynajmniej znane ekspertom z zespołu. Nie przeprowadzono zapowiadanego badania rodziców i uczniów, przez co brak podstaw do wnioskowania o skutkach rozporządzenia dla życia domowego. Tą drogą można by też zweryfikować, czy zmiana nie przyniosła złych skutków ubocznych, na przykład w postaci większej liczby uczniów korzystających z korepetycji. Albo dobrych, co też jest możliwe.

Podsumowując, uważam, że ekspercka opinia o sprawie tak ważnej dla bardzo wielu nauczycieli, mającej ogromny wpływ na sposób ich pracy i postrzeganie tej pracy przez otoczenie, a także na kształcenie młodego pokolenia, musi być oparta wyłącznie o obiektywne i rzetelne źródła wiedzy, w tym badania naukowe. Przyjęta przez zespół ekspertów rekomendacja powinna stanowić jawną dla opinii publicznej podstawę decyzji, która zapadnie w ministerstwie. Edukacja jest zbyt ważna, by godzić się na traktowanie jej jako prywatnego poletka polityków, uprawianego na podstawie ich własnego widzimisię.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Biorąc pod uwagę dotychczasowy poziom SAMOZADOWOLENIA niekompetentnego MEN (żaden wiceminister ani ministra nie mieli NIC wspólnego ze zwykłą szkołą od SWOJEJ matury!) oraz Jakubowskiego&Gajderowicza z IBE (BTW - jak tam mobbing w IBE??? ;-) ] sądzę, że jest to nadmiar optymizmu. No chyba żeby ze względów wyborczo-sondażowych "kierownik" Tusk huknął z góry ... ;-)

Skomentował Ppp

Chyba trochę Pan manipuluje - nikt nie twierdzi, że nauczyciele są niekompetentni. NIEKTÓRZY nauczyciele są niekompetentni. Nie jest ich wielu, ale jak ktoś chodził do szkoły przez obowiązkowe 12 lat (zwykle więcej), to spotkał ponad setkę nauczycieli - w takiej masie kilku niekompetentnych, głupców, lub po prostu złych ludzi na swojej drodze prawie na pewno spotkał i pamięta.
I o to chodzi z regulacjami, aby uniemożliwić tym kilku procentom "czarnych owiec" szkodzenie uczniom, a tym samym - szkodzenie opinii o reszcie środowiska.
I nie trzeba być fachowcem!
Wszyscy robili zadania domowe, stykali się z różnymi sytuacjami - zatem opinie o nich wynikają z wiedzy powszechnej, do zdobycia której fachowe wykształcenie nie jest potrzebne. Zatem nie można dezawuować opinii twierdzeniem, że "ktoś się nie zna". Zna się - ma kilkanaście lat doświadczenia! Odważyłby się Pan powiedzieć "nie znasz się!" pracownikowi z kilkunastoletnim stażem? A w Polsce jest obowiązek szkolny, czyli WSZYSCY są pracownikami z kilkunastoletnim stażem! Jeśli zatem twierdzą, że zadań jest za dużo, są bezsensowne i źle zorganizowane - mają rację i trzeba to przyjąć.
Oczywiście starsi nauczyciele mają dłuższe doświadczenie, ale powyżej pewnego poziomu nie robi to wielkiej różnicy. Jak jeden ma 15 lat doświadczenia, a drugi 35 - w znakomitej większości przypadków są sobie równi, bo doświadczenie najszybciej przyrasta na początku (jak na wykresie logarytmicznym).
Pozdrawiam.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Ppp
Jakieś 70 lat jestem PACJENTEM lekarzy i RÓŻNCH spotykałem. Nie twierdzę w związku z tym, że ZNAM SIĘ na medycynie i powinienem lekarzom określać sposoby(!) mojego leczenia ani, że trzeba i WOLNO to robić w drodze administracyjnych(!) nakazów i zakazów . Że się posłużę przykładem prof. Śliwerskiego - wielu lekarzy ułatwia sobie pracę NADUŻYWAJĄC aplikowanie antybiotyków przy każdej okazji, co może skutkować nawet ŚMIERCIĄ pacjenta w poważniejszych schorzeniach bakteryjnych. Ale jakoś nikt nie zakazał ani nawet nie postulował ZAKAZU terapii antybiotykowej ... ;-)

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...