Blog

Szukaj rozwiązań, a nie winnych!

(liczba komentarzy 2)

   Lubię grać w siatkówkę i lubię kibicować tej dyscyplinie sportu. A że polskie reprezentacje odnoszą sukcesy, śledzenie ich poczynań jest tym bardziej przyjemne. Oczywiście, zdarzają się wpadki, jak półfinałowa porażka męskiej drużyny ze Słowenią w Mistrzostwach Europy. Ale nawet ów przypadek przyniósł mi pewien pożytek, bo medialne echa przegranego meczu stały się inspiracją do napisania tego oto artykułu.

   Jeśli wierzyć dziennikarzom, w Lublanie nastąpiła katastrofa. Tak wielka, że niejeden zadawał sobie i światu pytanie, czy polski zespół się po niej „podniesie”! Tymczasem nasi siatkarze po prostu przegrali jeden mecz, zresztą z zespołem, który dwa dni wcześniej wyeliminował niezwykle silną reprezentację Rosji, a poza tym grał niesiony żywiołowym dopingiem kilkunastu tysięcy kibiców. Co, nawiasem mówiąc, znacznie częściej jest w siatkówce udziałem Polaków, aniżeli innych nacji, ale akurat w tym przypadku… trafiła kosa na kamień. Dodajmy, że Słoweńcy byli tego dnia po prostu lepsi, a ich zwycięstwo – w pełni zasłużone.

   Nie minęło nawet kilka godzin i w publikatorach pojawiły się całkiem poważne analizy, wskazujące winnych porażki. Możemy grać w siatkówkę, piłkę nożną, rzucać dyskiem, biegać, skakać, pływać czy dźwigać ciężary, ale mam nieodparte wrażenie, że naszym sportem narodowym jest obecnie… szukanie winnych. Najbardziej oberwało się Fabianowi Drzyzdze, który rzeczywiście miał sporo nieudanych zagrań, tyle że jako rozgrywający jest mózgiem drużyny, więc w przypadku niepowodzenia zawsze ponosi największą odpowiedzialność. Trzeba było dopiero wypowiedzi świeżo upieczonego Polaka, Wilfredo Leona, by przypomnieć, że siatkówka jest grą zespołową i to cały zespół zwycięża lub ponosi porażkę. A szukanie winnych – to dodaję już od siebie – to najlepsza droga do skłócenia zawodników. Zresztą takie właśnie sugestie – że w naszej reprezentacji atmosfera jest chyba nie taka, jak powinna, też się, a jakże, pojawiły!

   Nie bez racji Słoweńcy cieszyli się, że ich reprezentacja utarła nosa „aroganckim Polakom”, bo rzeczywiście chyba nikt w Polsce nie spodziewał się, że nasi świetnie w tym sezonie grający siatkarze, przegrają prawo walki o złoty medal. Rywali mieliśmy przeskoczyć „w cuglach”, choć wcześniej to oni dwa razy z rzędu wyrzucili nas z mistrzostw Europy, a i polscy piłkarze kopani w Lublanie niedawno też dostali łupnia. Najśmieszniej przy tym wypadają pompujący baloniki oczekiwań dziennikarzy, ale trudno im mieć za złe nieustanne sny o potędze, skoro doskonale zdają sobie sprawę, że na taką właśnie postawę jest społeczne zapotrzebowanie. Bo dla wielu rodaków znad Wisły sport jest – jak mam wrażenie – czymś znacznie więcej, niż zwykłą rozrywką, o czym świadczą też rzadko spotykane w świecie tłumy ludzi oglądających nawet tak bardzo niszowe dyscypliny, jak skoki narciarskie – o ile tylko odnosimy w nich sukcesy. Zachwycając się tłumami na zawodach w Zakopanem lub meczach reprezentacji siatkarskich warto zastanowić się, co mówią one o nas samych. O przeraźliwym głodzie sukcesów. Ergo - o naszych kompleksach.

   Śledząc wydarzenia sportowe, nie tylko siatkówkę, mam wrażenie, że przykłada się do nich w naszym społeczeństwie zbyt wielką wagę. Łakniemy sukcesów na potwierdzenie naszej wyjątkowości, upajamy się nimi, gdy się pojawiają, a wpadamy w rozpacz w chwilach porażek. W czasach największych sukcesów Adama Małysza ktoś to brutalnie spuentował stwierdzając, że chory to naród, którego dobre samopoczucie zależy od wyników osiąganych przez jednego skoczka narciarskiego.

   Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano przede wszystkim, by dać ujście złości, jaką wzbudziły we mnie negatywne komentarze po przegranej ze Słowenią. Dla tych, co nie mają na co dzień do czynienia z siatkówką wyjaśnię. Polacy w tym roku wygrali kwalifikację olimpijską, co było deklarowane jako główny cel sezonu. Spośród europejskich zespołów, które zakwalifikowały się do Tokio, tylko oni dotarli do półfinału mistrzostw kontynentu! Wcześniej jeszcze, grając rezerwowym składem, zdobyli brązowy medal światowej Ligi Narodów. A w ogóle pięknie grają i tym należy się cieszyć!

   Po drugie, mam powyżej uszu tego zadęcia patriotycznego, które z różnych stron dociera także do szkoły, a które nakazuje kształcić młodzież w duchu czci dla zamierzchłych przewag i pięknych klęsk, w poczuciu wyjątkowości naszego narodu. Sam wielokrotnie powtarzam uczniom, że nie muszą być najlepsi. Ważne, żeby starali się być po prosu dobrzy w tym, co robią. Marne to bowiem poczucie własnej wartości, jeśli jest budowane w kontrze do innych ludzi.

   Po trzecie wreszcie, piszę tytułem przestrogi przed wszechogarniającym nasze społeczeństwo poszukiwaniem winnych. Przy każdej okazji, wszystkiego. Wiesław Mariański zadał niedawno na swoim profilu FB takie oto pytanie, w kontekście katastrofy klimatycznej: Lecimy, ale kończy się paliwo, psuje się generator tlenu, brakuje zdrowej żywności. Co (z)robimy? Odpowiedź nasunęła mi się od razu – natychmiast poszukamy winnych!

   Jeżeli jest coś, co przez lata w sposób szczególny pomagało mi pracować na sukces zawodowy nauczyciela i dyrektora szkoły, to wskazałbym organiczny wstręt do wykrywania i piętnowania winnych. Jeśli pojawia się problem, całkowicie pochłania mnie poszukiwanie jego rozwiązania.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Jakieś 20 lat temu wynaleziono w III RP głęboko tkwiący w urzędniczej mentalności przepis na wydajność i efektywność personelu w różnych instytucjach publicznych bez stosowania odpowiednich mechanizmów premiowania, nagradzania i doceniania efektywnych pracowników . To były paragrafy o niedopełnieniu obowiązków służbowych i podobne.... :-( I tak już poszło - zamiast szukać błędów w mechanizmach nagradzania i awansowania oraz przepisach (czasem w "sile wyższej")szuka się od czasu do czasu winnych żeby się wszyscy bardziej starali. A oni owszem się starają, ale o formalne "dupokrytki" i porządek w papierach, bo o to zapyta prokurator i sędzia ...

Skomentował Xawer

Przepięknie opisał Pan fenomen sportu wyczynowego! O ile sport (amatorski, nie wyczynowy) nie jest mi całkowicie obcy, o tyle zupełnie nie rozumiem sensu ekscytowania sie tym, kto wygrał i jak grał w jakimś meczu, albo ile piłek wpadło w siatkę przeciwników (wrogów?), ani tym bardziej poszukiwania przyczyn (winnych?) przegranej i roztrząsania "kto komu utarł nosa" i podsycania narodowych (re)sentymentów. W końcu to Polacy są aroganccy i dopiero siatkówka pokazała to niezbicie! Precz z nimi! Bo przecież sport wyczynowy znaczy, że nie jakiś sześciu ludzi bawiło się z sześcioma innymi, ale że to Cała Polska prowadziła wojnę z Całą Słowenią, a oni byli tylko naszymi nieudolnymi reprezentantami i nas zawiedli!

Sport wyczynowy był czołową formą budowania "dumy narodowej" i patriotyzmu (nacjonalizmu) od czasów, gdy Niemcy były podzielone i NRD hodowało sportowców na sterydach by być potęgą, większą niż RFN. A nawet wcześniej, gdy jeszcze nie były podzielone, a Hitler urządził Olimpiadę w Berlinie, by wykazać wyższość Aryjczyków, a zwłaszcza Niemców, nad resztą ludzkości. Nawet dziś w Anglii można z okazji mistrzostw w kopaniu piłki spotkać ludzi z angielskimi flagami, wymalowanymi na policzkach. I kibicóœ (kiboli?) z angielskimi flagami na policzkach, bijących się z kibicami ze szkockimi flagami na twarzach.
Dzisiejsza Polska "patriotyczna" fascynacja sportem nie jest czymś specyficznym, choćby istotnie różnym od Niemiec, Anglii, czy Hondurasu (polecam lekturę "Wojny futbolowej" Kapuścińskiego). Pamiętajmy też mecz (chyba w Marsylii, w każdym razie gdzieś na południu Francji), doskonałą ilustrację patriotyzmu, budowanego przez sport, gdy Francuzi śpiewali Marsyliankę, a francuscy obywatele arabskiego pochodzenia gwizdali, by ją zagłuszyć - aż Sarkozy (wówczas prezydent) zmył się ze stadionu.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...