Blog

Problem włośnia, czyli myśli o zmienianiu podstawy programowej

(liczba komentarzy 7)

   Cieszę się, że w morzu problemów organizacyjnych, jakie przychodzi mi ogarniać przy okazji zdalnego nauczania, udało się zorganizować dyskusję na temat podstawy programowej. Taką odskocznię od codziennej rutyny. W gronie czwórki dyskutantów będziemy 23 kwietnia br. zastanawiać się, czy podstawa, a właściwie cały szereg dokumentów kryjących się pod tą nazwą, nadaje się do tak powszechnie postulowanego odchudzenia, czy może jednak potrzebuje po prostu wymyślenia na nowo.

   Pogrążając się stopniowo od kilku lat w bagnie, powszechnie znanym pod wdzięczną nazwą „Dobra zmiana w edukacji”, powoli zaczęliśmy tracić perspektywę, że coś może zmienić się na lepsze. Owszem, dysponujemy całym szeregiem wizji lub zbiorów postulatów (sam wziąłem czynny udział w tworzeniu dwóch takich dokumentów), powstałych jako odpowiedź na „reformę” Zalewskiej, ale brakuje chyba poczucia, że coś się obecnie kroi, coś obiecuje nowe otwarcie. Trudno mieć nadzieję na radykalną zmianę, gdy politycznym szczytem marzeń jest wybór prezydenta z innej opcji politycznej niż Zjednoczona Prawica, w nadziei, że będzie on w stanie blokować proces zawłaszczania przez rządzących reszty instytucji państwowych. W takim kontekście edukacja jawi się jako kompletnie pozbawiona znaczenia.

   Problem w tym, że gwałtowne zmiany rzadko zachodzą w sposób przewidywalny, zazwyczaj zaskakują. Cóż by się zatem stało, gdyby nagle doszło do przetasowania politycznego i pojawiła się możliwość nadania polskiej szkole nowego oblicza? Nie żałujmy sobie marzeń – niech odbędzie się to wręcz w atmosferze ogólnonarodowej zgody wokół poglądu, że kształcenie młodego pokolenia zasługuje na porozumienie ponad podziałami politycznymi. Oczywiście w tej pięknej sytuacji wielu mądrych ludzi zabierze się do myślenia. Odkurzone zostaną wcześniejsze opracowania. Okaże się, że co prawda zawierają różne piękne idee, ale znacznie mniej konkretnych, dopracowanych rozwiązań.

   To nie jest pretensja do kogokolwiek, bo idee zawsze powinny stanowić fundament, ale brakuje mi tu i teraz konkretnych propozycji przyszłych rozwiązań. Na przykład podstawy programowej, żeby nie musiała jej w przyszłości tworzyć w pośpiechu i od zera jakaś grupa ekspertów naprawdę dobrej zmiany w edukacji.

   Podstawa programowa świetnie nadaje się na poligon doświadczalny myślenia o przyszłości. Jej kształt i zawartość wprost implikują organizację kształcenia, strukturę systemu szkolnego, a nawet plan nauczania. Dokument ten w swojej obecnej postaci jest powszechnie krytykowany, przede wszystkim jako zbyt obszerny, przeładowany szczegółowymi treściami. Stąd postulat odchudzenia go, który wydaje się osiągalny nawet bez zmiany władzy. Z naciskiem na „wydaje się”, bowiem ta władza konsekwentnie utrzymuje, że reforma Zalewskiej jest najlepszą rzeczą, jaką ludzkość wymyśliła od czasu wynalezienia pieniądza. Ale kuracja odchudzająca mogłaby – być może – stanowić opcję pierwszego działania w nowym rozdaniu politycznym.

   Niewiele osób wie, że podjęto już taką próbę, w zakresie kilku zagadnień szczegółowych: zestawu lektur i języka polskiego, oraz biologii i fizyki w szkole podstawowej. Z efektami pracy trzech zespołów można zapoznać się na stronie Fundacji Przestrzeń dla Edukacji. Dają one wyobrażenie, jak możne wyglądać odchudzanie podstawy programowej.

   Nie zamierzam w tym miejscu recenzować tego dzieła. Chwała Autorom, że podjęli wysiłek, wychodząc poza krąg niewątpliwie słusznych postulatów i wkraczając w dziedzinę konkretów. Chciałbym natomiast podzielić się pewnymi refleksjami natury ogólnej, które zainspirowała lektura zmian proponowanych w podstawie programowej biologii. A właściwie jedna, banalna korekta.

   W przeglądzie systematycznym świata zwierząt, w obecnej podstawie programowej, znajdują się nicienie. Osoby w słusznym wieku mogą pamiętać je ze szkolnych lat swojej młodości zaszeregowane pod nazwą robaków obłych, czyli obleńców (jak widać systematyka zrobiła w międzyczasie milowy krok do przodu!).

   Uczeń:

a) przedstawia środowisko i tryb życia nicieni,

b) dokonuje obserwacji przedstawicieli nicieni (zdjęcia, filmy, schematy itd.) i przedstawia cechy wspólne tej grupy zwierząt,

c) przedstawia drogi inwazji nicieni pasożytniczych (włosień, glista i owsik) i omawia sposoby profilaktyki chorób człowieka wywoływanych przez te pasożyty,

d) przedstawia znaczenie nicieni w przyrodzie i dla człowieka.

   Propozycja odchudzenia podstawy programowej w w zakresie tego tematu została zapisana lapidarnie: „wyrzucamy włośnia”.

   Po przeczytaniu owego postulatu przeżyłem galopadę myśli. Dlaczego akurat włośnia?! To pasożyt o wiele groźniejszy od glisty ludzkiej i owsików. To zagrożenie nim jest przyczyną obowiązkowego badania mięsa po uboju. Czy włosień jest mniej ważny od glisty ludzkiej?! Zaraz potem przyszła inna, niejako przeciwna refleksja – po jakie licho szóstoklasistom w ogóle znajomość nicieni, choćby ich cech wspólnych?! Najprawdopodobniej obserwacja tych zwierząt „na zdjęciach, filmach i schematach” będzie jedyną okazją do zetknięcia się z nimi w całym życiu uczniów, których nikt w szkole nie nauczy spoglądania z ciekawością do dziury w ziemi, pozostałej po wyjętym z niej kamieniu. Gdzie przy odrobinie dociekliwości można zobaczyć kłębiący się wszechświat drobnych zwierząt, w tym nicieni. Dlaczego zatem nie udzielić 12-latkom amnestii, odchudzając podstawę z tego punktu w całości, od a do d?! Albo wstawić w zamian: „Tajemnice odwrotnej strony kamienia”?!

   W tym miejscu płynnie przeszedłem do myślenia, co ja bym zrobił z podstawą programową biologii, gdybym miał możliwość. Jeśli odchudzać, uczyniłbym to daleko bardziej radykalnie – zamieniając cały przegląd systematyczny świata roślin i świata zwierząt na kilka haseł przekrojowych. Albo – lepiej - wywalił w diabły całą tę obecną podstawę, wychodząc z założenia, że odchudzona będzie równie pozbawiona sensu, jak pozostając przy kości. Ale jeśli tak, to co w zamian? Na przykład, co z włośniem?!

   Po co nam wiedza o włośniu, którą ja zresztą, podobnie jak dzisiejsi uczniowie, nabywałem w szkole podstawowej, tyle że pół wieku temu. Niby po nic, szczególnie jeśli dodać do tego równie mało przydatną znajomość ogólnej charakterystyki nicieni (a wcześniej płazińców, a później pierścienic i tak dalej). No dobrze, ale czy młody człowiek nie powinien jednak dowiedzieć się w szkole, jaki jest sens badania żywności, w tym mięsa?! A jeśli powinien, to czy nie należy mu tego zaserwować na konkretnych przykładach?! A włosień, to przykład wybitny, nie tylko dla wszystkich zjadaczy schabowego, ale także miłośników myślistwa, wśród których – jak to się ostatnio okazało – nie brakuje dzieci.

   Zmierzam do tego, że niezależnie, czy zdecydujemy się odchudzać, czy pisać na nowo, dzieło to wymagać będzie wielkiej wyobraźni. Umiejętności ważenia – co jest zbędne w czasach przesytu informacją, a co stanowi niezbędny wkład do zwojów mózgowych, bo żeby myśleć, trzeba mieć o czym.

   A w kwestii włośnia et consortes nie opierałbym się na opinii specjalistów-biologów (niech mi wybaczą, wszak jestem jednym z nich!). Zaprosiłbym raczej do współpracy grupę weterynarzy. Kogoś z praktyką ze zwierzętami gospodarskimi, kogoś zajmującego się na co dzień domowymi pupilami, czyli przede wszystkim psami i kotami, oraz specjalistę od małych zwierząt. Taka trójkę, posadzoną przy stoliku i dzbanku dobrej kawy, poprosiłbym, aby w ciągu godziny, wyłącznie na podstawie swojej wiedzy i praktycznego doświadczenia zaproponowali, czego należy nauczyć dzieci w szkole podstawowej, żeby mogły świadomie żyć na tym świecie obok zwierząt, zachowując własne bezpieczeństwo i nie czyniąc krzywdy swoim braciom mniejszym.

   Kwestię, jak umieścić te sugestie w strukturze wiedzy, umiejętności i postaw, nabywanych i kształtowanych w szkole podstawowej, pozostawiłbym niewielkiej grupie specjalistów od dydaktyki i wychowania, czyli pedagogom. Najlepiej – pozbawionym osobistego związku z jakimkolwiek konkretnym przedmiotem nauczania.

Tyle refleksji przed debatą, na której transmisję na fejsbuku serdecznie w tym miejscu zapraszam!

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Problem z podstawą progaramową polega nie tyle na jej ZAPISIE, co na podejściu do niej oświatowej biurokracji i SPOSOBIE EGZEKWOWANIA!!!
Dopóki, zgodnie z koncepcją "prof"Konarzewskiego (&Hall z Marciniakiem!), PP jest dokumentem(!) określającym porcję wiedzy etc., którą szkoła/nauczyciel mają DAĆ uczniowi, a niekompetentni merytorycznie(!) urzędnicy mają egzekwować na podstawie dokumentacji by niczego z dawanej wiedzy uczniowi "nie ukradziono", to żadne operacje na podstawie programowej NIC nie dadzą. Szczególnie, że zawsze będą grupy interesów i nacisku oraz tysiące(!) rzeczy, o których uczeń "koniecznie" musi się dowiedzieć. No i akcje PR do zrobienia sobie przez polityków wśród gawiedzi ... :-(

Skomentował Xawer

Znów zgodzę się z Włodzimierzem - problemem podstawy nie są takie czy inne zapisy, tylko to, że jest odgórnie narzuconym prawem, jakie szkoła egzekwuje na nie mających nic do powiedzenia dzieciach i rodzicach. Rozwiązaniem nie jest ustalenie takiej, czy innej podstawy, a zwłaszcza korekta w obecnej jej głupot, bo żadna podstawa nie będzie akceptowalna dla wszystkich. Jest jeszcze trzecia opcja, poza "odchudzaniem pp" i "wymyślaniem jej na nowo": to jej całkowita likwidacja. Nie zgodzę się też z tym, że potrzebne jest "porozumienie ponad podziałami". Jest ono konieczne (choć niemożliwe) wyłącznie przy założeniu, że edukacja ma być jednolita i centralistycznie zaplanowana. Tymczasem jedyne satysfakcjonujące dla dzieci i rodziców rozwiązanie to pluralizm i wybór pasującej akurat danej osobie opcji spośród mnóstwa najróżniejszych. Restauratorzy nie potrzebują "porozumienia ponad podziałami w sprawie jednolitego menu we wszystkich restauracjach" ani wymyślania niczego w tym stylu, tylko jest sprawą indywidualnej decyzji każdego, czy idzie do pizzerii, budki z kebabami, eleganckiej francuskiej restauracji, fast-foodu, czy gotuje sobie obiad sam w domu.

Skomentował Anka

Podstawę programową moim skromnym zdaniem trzeba budować na nowo. Odchudzanie, wykreślanie, przerabianie starej jest chyba najgorszą opcją (z przeróbek na ogół nie wychodzi nic dobrego). No, ale ja jestem prostą, szeregową nauczycielką, z którą się nikt nie liczy i która po niemal 20 latach pracy musiała na nowo zaliczać wszystkie pedagogiczne przedmioty po podjęciu sutdiów licencjackich dających kwalifikacje do nauczania nowego przedmiotu, bo podobno "nie można zaliczać przedmiotów na podstawie indeksu sprzed 30 lat, bo to przestarzała wiedza". Przy czym nie brano pod uwagę, że jestem czynną nauczycielką i na bieżąco uczestniczę we wszelkich szkoleniach. setnie nudziałam się na tych przedmiotach i po raz enty zaliczałam to samo...Tczując się/...nie powiem, jak się wtedy czułam. To tak zupełnie na marginesie....żeby sobie ulżyć. Zatem nie sądzę, żeby moim zdaniem ktokolwiek sie przejął, wszak jestem nikim, a mojej wiedzy i doświadczenia i tak nikt nie ceni. Nie wykładam na wyższej uczelni, nie piastuję żadnego stanowiska. Już milknę.

Skomentował Ppp

Pomiędzy ZOSTAWIĆ a WYRZUCIĆ powinna się jeszcze pojawić trzecia możliwość – podać, ale nie wymagać. Jest wiele rzeczy, o których istnieniu uczeń powinien się dowiedzieć, ale w 99% przypadków nie będzie tego używał w dalszym życiu. W takim przypadku dobrze by było rzecz zostawić, ale bez wymogu opanowania i sprawdzania na ocenę.
Np. wzory na pola figur – poza architektami, większość potrzebuje kilku podstawowych, a np. pole spłaszczonej czy wyciągniętej kopuły już raczej nie. Uczeń powinien zatem dostać listę wzorów do zapoznania się z nimi, ale do nauczenia na pamięć – tylko kilka najważniejszych.
To samo dla lektur, dat, związków chemicznych itp. Podawać wiele, ale wymagać kilku przykładowych, najpopularniejszych lub najbardziej potrzebnych.
Wspomniane w artykule nicienie zostawiłbym jako ciekawostkę – jako „zwierzęta wyższe” powinniśmy znać budowę od ryb wzwyż. Plus wirusy, bakterie i owady, bo mają duży wpływ na nasze życie.
Pozdrawiam.

Skomentował Xawer

@ppp
Absolutnie żaden wzór na pole jakiejkolwiek figury nie jest nikomu (poza inżynierami i naukowcami, choć i tak w bardzo ograniczonym zakresie) potrzebny do niczego innego, niż zdawanie szkolnych egzaminów. Czy choć raz w życiu miał Pan potrzebę policzenia pola koła? Ja nie - poza teoretycznymi rozważaniami w fizyce, choć i to na palcach jednej ręki dałoby się to policzyć i pamiętanie wzoru pi er kwadrat vs znalezienie go w poradniku miało tyle samo sensu, co znajomość wzoru na pole siedmiokąta foremnego. Przecież nawet glazurnik nie może stosować wzoru na pole prostokąta do policzenia ile kafelków trzeba kupić do wyłożenia podłogi w łazience. To jest dużo bardziej złożone obliczenie, a w praktyce i tak trzeba dokupić zapas bezpieczeństwa.

Podać a nie wyrzucić - oczywiście tak. Tylko po jaką podawać z ustalonej urzędowo listy, a nie z rozumu nauczyciela, połączonego z zainteresowaniami ucznia? Bo bez szczegółowych wytycznych nauczyciel sobie nie poradzi?
By to miało jakikolwiek sens co innego należy podać uczniom Staszica, a co innego uczniom szkoły muzycznej.

Skomentował Magdalena

@Xavier, przypadek z dziś. Co prawda nie pole, ale objętość. Producent płynu do płukania nie umieścił podziałki w nakrętce, zatem zmierzyłam jej wymiary i policzyłam jaką ilość płynu zawiera. Do prania dodałam 2 nakrętki.
Fakt, bez wzoru mogłabym z łazienki udać się do kuchni po pojemnik kuchenny z oznaczeniem/podziałką objętości. Nie chciało mi się.

Skomentował Xawer

@Magdalena
Idę o zakład, że zdecydowana większość ludzi łatwiej znajdzie w łazience kubeczek od poprzedniej butelki płynu do płukania, niż miarkę do zmierzenia zakrętki i kalkulator do liczenia jej objętości. Nie będzie też liczyć w pamięci mnożenia czterech niezbyt okrągłych liczb. Ewentualnie naleje płynu "na oko", tyle co nalewała zawsze. Łatwiej też na butelce z płynem znajdzie rysuneczek z dwoma i pół zakrętkami płynu i podpisem "na standardową pralkę", niż doczyta się w tekście na tej butelce, że na pralkę należy nalać 50 ml płynu i będzie te 50ml przeliczać na liczbę zakrętek.
Nawet ja, choć w swoim autyzmie mam bardzo dużą łatwość wykonywania w pamięci złożonych obliczeń, to jednak obrazek na etykietce zauważam szybciej, niż podaną na niej tekstowo ilość płynu. A kubeczek z podziałką do odmierzania płynu stoi obok pralki. Nie dlatego, że zakrętka może nie mieć podziałki, ale by nie upaprać butelki płynem sciekającym z zakrętki używanej do odmierzania.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...