Blog

Pożegnanie z paradygmatem?

(liczba komentarzy 2)

   Dzisiaj też będzie o „dobrej zmianie”, ale na końcu wpisu. Zacząć muszę od bolesnego rozrachunku z teraźniejszością. Wybory prezydenckie w USA wygrał Donald Trump, co w moim odczuciu stanowi o końcu pewnej epoki. Jak dotąd, mimo zmian politycznych, do których doszło ostatnio w naszym kraju, mimo kryzysu Unii Europejskiej, związanego z uchodźcami, mimo Brexitu, żyłem w przeświadczeniu, że wszystko to są tylko odpowiedniki czkawki, no dobrze, pewnego paroksyzmu życia społecznego, i wystarczy tylko poczekać, a wszystko wróci do normy. Tak myślałem aż do dnia wyboru nowego prezydenta USA. Wtedy poraziła mnie refleksja, że jeżeli nawet tam liberalne elity społeczeństwa poniosły klęskę, to znaczy, że problem jest bardzo poważny i dotyczy całego świata.

   Przez ostatnie ćwierć wieku żywiłem granitowe przekonanie, że liberalna demokracja, która zawitała do Polski po upadku komunizmu, stanowi najlepszy możliwy wybór współczesnego społeczeństwa w perspektywie długich dziesięcioleci. Może nie „koniec historii”, jak wieścił Francis Fukuyama, ale coś niezwykle pozytywnego, a przez to rokującego stabilizację. Coś oczywistego, rozumiejącego się samo przez się – paradygmat życia społecznego.

   Tymczasem na naszych oczach do głosu dochodzą ludzie prezentujący zupełnie inną wizję świata. Można nazywać ją nacjonalizmem, ksenofobią, powrotem do tradycji – jak zwał, tak zwał, jej istota sprowadza się do ograniczenia swobody działania i rozwoju jednostek, na rzecz interesu całych narodów, oczywiście definiowanego przez przejętych swoją misją trybunów ludu.

   Paradoksalnie, odbywający się na naszych oczach tryumfalny marsz sił społecznych występujących przeciw liberalnemu porządkowi rzeczy, zawdzięczamy niezwykle liberalnemu i demokratycznemu zjawisku, jakim jest Internet. „Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów” – stwierdził krótko przed śmiercią Stanisław Lem. Dzisiaj historia dopisuje do tej sentencji gorzkie uzupełnienie. Dzięki Internetowi szerokie masy społeczne zobaczyły z niezwykłą wyrazistością to, co stanowiło dotychczas domeną elit i zapragnęły tego samego dla siebie. Nie tylko dóbr materialnych, ale także prestiżu, poczucia własnej wartości. A elity przeżywają szok patrząc z jaką łatwością nowe deprecjonuje to, co wydawało im się święte i niezmienne.

   Przenosząc powyższe na grunt edukacji powinno być nam łatwiej zrozumieć kolejne posunięcia władzy PiS. Dość zgodny chór głosów występujących w obronie gimnazjów i w ogóle dorobku oświatowego minionego dwudziestolecia, powtarza słuszne argumenty w jego obronie i nie może wyjść ze zdumienia, że władza jest na nie głucha. Tymczasem owa władza jest właśnie w trakcie rewolucji, czego zresztą w ogóle nie ukrywa. Zwalczanie liberalizmu zagnieżdżonego w systemie edukacji jest jednym z frontów tej wojny. Celem jest zniszczenie starych elit, przeżartych miazmatami liberalizmu i stworzenie nowego społeczeństwa. Argumenty dotyczące dobra dzieci wydają się racjonalne, ale w istocie nie mają żadnego znaczenia. One wypływają z ducha liberalizmu – ale ten jest już passé.

   Jaki z tego wniosek? Że nie mamy do czynienia z żadną czkawką, ani paroksyzmem, ale z ogromną próbą sił, której wynik umebluje świat na kolejne dekady. Nie ma szans, żeby z tej walki wszyscy wyszli wygrani. Jeśli drogie są komuś ideały liberalizmu musi czynnie stanąć w ich obronie.

   Staram się zrozumieć to, co zachodzi dookoła, jednak wciąż żywię przekonanie, że liberalne podejście do ludzi (w tym do nauczania i wychowania młodego pokolenia) jest najlepszym moim wyborem życiowym. Potrafię wskazać mnóstwo błędów ludzi, którzy tę wizję życia społecznego wprowadzali w naszym kraju i na świecie, ale jestem przekonany, że oferowana nam dzisiaj autorytarna alternatywa jest wyborem znacznie gorszym. W imię tego uważam, że trzeba walczyć o swoje przekonania

   Po pierwsze, krzewiąc je w szkole, tak jak dotąd, starając się wychować ludzi otwartych, życzliwych, odpowiedzialnych i aktywnych. Po drugie, manifestując otwarcie swój sprzeciw. Uważam, że każdy, kto chce, żeby jego dziecko mogło swobodnie rozwijać się, w duchu wolności i autonomii, powinien głośno sprzeciwiać się „reformie”, a właściwie rewolucji oświatowej, którą zamierza przeprowadzić rząd PiS. Nieważne, czy bezpośrednim powodem sprzeciwu będzie chęć obronienia gimnazjów, uchronienia nauczycieli przed zwolnieniami, obawa przed kumulacją roczników w przyszłym trzy- i równocześnie czteroletnim liceum, czy przekonanie, że polska szkoła nie jest „w ruinie”, o czym świadczą dobre wyniki testów PISA etc. Każdy pojedynczy argument w normalnej sytuacji można by poddać analizie „za” i „przeciw”. Ale sytuacja nie jest normalna. Całokształt posunięć obecnej władzy (co najmniej) w dziedzinie edukacji wymaga sprzeciwu.

   Jeśli ktoś powie, że jest to walka dotychczasowych, skompromitowanych albo co najmniej nieskutecznych elit z siłami dobra, odpowiem mu, że czuję się elitą, mam poczucie misji społecznej, nie wstydzę się niczego, co robiłem przez całe swoje dorosłe życie i nie ma we mnie zgody na „dyktaturę ciemniaków”, którzy chętnie mianują się „siłami dobra”, a w istocie chcą być nowymi elitami, przy okazji z rewolucyjnym zapałem rujnując to, co zastali.

   Świat zdaje się żegnać z liberalno-demokratycznym paradygmatem życia społecznego. Uważam, że warto stanąć w jego obronie.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Marta

Jak najbardziej warto, niestety obawiam się, że ponieważ wiąże się to z podjęciem jakiś działań czyli włożeniem chociaż odrobiny wysiłku trzeba się będzie pożegnać z " liberalnym" życiem - nie tylko w odniesieniu do życia społecznego ale w każdym jego aspekcie. Wysiłek jest "niemodny" łatwiej nic nie robić , nie ponosić konsekwencji i nie podejmować żadnych decyzji. Nawet posiadanie " własnego " zdania w danym temacie jest pracochłonne ( trzeba coś przeczytać, czegoś się dowiedzieć na dany temat ) wiąże się to z odrobiną wysiłku a z moich obserwacji wynika, że niestety większości się nie chce zmęczyć w żaden sposób. Demokracja ma to do siebie, że są to rządy większości ale nie koniecznie tej znającej się na tym "czym rządzą". Kiedyś przeczytałam, że demokracja to "rządy Hien nad Osłami" niestety zaczyna mi brakować argumentów żeby się z tym nie zgodzić. Z tego powodu obawiam się, że z reformy edukacji będzie zrobiony "show dla mas" i nikt się nie będzie zastanawiał nad głosami tych którym się chciało zgłębić temat a już tym bardziej nikt nie pomyśli o tych na których będzie ten " show" się odbywał. No a później będzie więcej " osłów" a mniej " hien" co też nie jest bez znaczenia. Społeczeństwem prostym, skłóconym łatwiej rządzić niż ludźmi myślącymi i mającymi swoje zdanie. Mimo wszystko mam nadzieję, uda się namówić obóz rządzący na chwilę refleksji i przyszłość moich dzieci nie będzie aż tak czarna.
Pozdrawiam serdecznie tych którym się jeszcze chce.

Skomentował Wiesław Mariański

Na szczęście przyszłość jest nieznana, a życie jest pełne sprzeczności i paradoksów, dlatego można spodziewać się niespodzianek. Być może przechylenie władzy w stronę autorytaryzmu i dialogu jednowymiarowego, wyzwoli i wzmocni energię zwolenników "liberalnej demokracji" i głębokiego humanizmu w miejscach, które były dotychczas zbyt niemrawe, w tym w środowiskach związanych z edukacją. Wielu nauczycieli dyrektorów reformuje szkoły i edukację oddolnie. Może teraz będzie ich coraz więcej ? Miałem nadzieję, że samoreformujące się szkoły staną się kiedyś inspiracją dla MEN i innych władz oświatowych, ale to jeszcze nie teraz.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...