Blog

Pomysł na pat, czyli "bańki" w STO na Bemowie

(liczba komentarzy 5)

   W miarę jak mijają kolejne dni sierpnia z coraz większym napięciem myślę o perspektywie nauki w nowym roku szkolnym. Trudno o dyrektorski spokój w branży edukacyjnej, kiedy pandemia najwyraźniej nie wyhamowuje, a jednocześnie minister Dariusz Piontkowski ogłasza, że pierwszego września uczniowie mają powrócić do normalnego trybu nauki. Nie pomaga, że pracuję w wielkim mieście, gdzie w szkołach będzie najmniej bezpiecznie – wiele placówek kształci bowiem po kilkuset, a nawet ponad tysiąc młodych ludzi, często w zbyt ciasnych budynkach. Do tego jeszcze dochodzi niewiadoma w postaci lokalnej sytuacji epidemicznej. Już wiadomo, że w powiatach, które otrzymają status zagrożonych, „żółty” lub „czerwony”, wpłynie to na organizację pracy. Niestety, nie jestem w stanie przewidzieć, czy Warszawa nie zostanie nagle wirusowo „pokolorowana".

   Myślę, że nie ma dyrektora szkoły, który nie odczuwałby bólu głowy na myśl o nadchodzącym wrześniu. Są tacy, którzy na przygotowania poświęcili czas wakacji. Inni czekali na obiecane przez ministra Piontkowskiego akty prawne, ewentualnie rozważając wcześniej, jak skutecznie wprowadzić w swoich placówkach ogłoszone już zalecenia sanitarne. Ja dałem sobie (i nauczycielom) czas na wypoczynek, także od myślenia, którego mieliśmy ostatnio w nadmiarze, śledziłem jednak bieg wydarzeń i rozglądałem się za sensownym pomysłem, który pozwoliłby na w miarę bezpieczny powrót do szkoły. Co z tego wynikło, opiszę poniżej.

   Jak wiadomo, w nowym roku szkolnym MEN przewiduje trzy formy działania szkół: (A) stacjonarną, (B) hybrydową (częściowo w szkole, częściowo zdalnie) i (C) zdalną. Władze rekomendują opcję A. Opcje B i C będą wymagać zgody organu prowadzącego i pozytywnej opinii Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego czyli SANEPID-u. Nie wiadomo, jaka będzie tendencja w opiniowaniu, można jednak zakładać, że przed rozpoczęciem roku szkolnego, w powiatach niezaliczonych do epidemicznej strefy żółtej lub czerwonej trudno będzie uzyskać opinię pozytywną.

   Trzeba przyznać, że opcja A wydaje się najbardziej wskazana ze względów pedagogicznych i organizacyjnych. Zbyt wielu rodziców, nauczycieli i uczniów wspomina zdalne nauczanie od marca do czerwca jako traumatyczne przeżycie. Doświadczenia tego czasu nie pozostawiają też wątpliwości, że w przypadku większości uczniów taki sposób nauki jest zdecydowanie mniej efektywny od tradycyjnego. Mimo pewnego postępu w opanowaniu narzędzi kształcenia na odległość po wakacjach nie należy spodziewać się znaczącej poprawy. Wciąż lokalnie będzie brakować, a to możliwości technicznych, a to umiejętności, a to zapału i determinacji. Mało kto więc marzy o powtórce z wiosny, a poza tym jest też cała pokaźna grupa dzieci, których specjalne potrzeby edukacyjne po prostu wymagają bezpośredniej pracy z nauczycielami.

   Ważnego argumentu za powrotem do szkół dostarcza psychologia. Dobrostan większości uczniów wymaga bezpośrednich kontaktów społecznych, szczególnie z rówieśnikami. Kamery i ekrany, mikrofony i głośniki nie są w stanie tego zastąpić. W dłuższym czasie izolacja grozi u młodych ludzi różnego typu zaburzeniami psychicznymi. Nie zaradzą im rodzice, sami obciążeni nadzwyczajną sytuacją społeczną, jaką przyniosła pandemia, która zresztą ujawniła, jak bardzo ważna a niedoceniana jest opiekuńcza funkcja szkoły. Nic dziwnego, że w wielu rodzinach niczym zbawienia oczekuje się powrotu do stacjonarnej nauki. Można z dużą dozą pewności założyć, że próba wprowadzenia od samego początku roku szkolnego opcji zatrzymującej część lub wszystkich uczniów w domach z całą pewnością zostałaby oprotestowana, nawet gdyby udało się uzyskać pozytywną opinię SANEPID-u. W wariancie hybrydowym dodatkowym zarzewiem konfliktów byłaby decyzja, którzy uczniowie i w jakim zakresie będą wyznaczeni do pracy w domu.

   W świetle opisanych powyżej okoliczności rządowa rekomendacja wariantu A wydaje się uzasadniona. Jest jednak aspekt medyczny całej sytuacji, który ma prawo spędzać sen z powiek ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w placówkach oświatowych. Pytań bez odpowiedzi oraz wątpliwości jest tak wiele, że dla uśmierzenia niepokoju nie wystarczają uspokajające zapewnienia przedstawicieli władz.

   Podstawowym problemem jest brak rzetelnych, sprawdzonych informacji. Nawet nie dlatego, że ktoś je ukrywa, ale z racji nowości i skali całego zjawiska pandemii. Internet nagłaśnia rozmaite, często sprzeczne doniesienia i poglądy. Także z tego powodu wiele osób uważa, że COVID-19 jest zjawiskiem bardziej medialnym i propagandowym niż medycznym, a służyć ma – mrocznym w domyśle – interesom wpływowych ludzi na całym świecie. Nie równoważy tego oficjalny przekaz ze strony władz, komunikowany ex cathedra, bez cienia empatii, a często zdumiewająco niekonsekwentny. Na przykład, w przypadku powrotu do szkół trudno pojąć, dlaczego obowiązek zasłaniania ust i twarzy w zamkniętych miejscach publicznych ma nie dotyczyć placówek edukacyjnych, choć zagęszczenie należy w nich do największych. Zresztą, fundamentalnym problemem jest to, że mamy wierzyć na słowo ludziom, którzy w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie wykazali, delikatnie mówiąc, elastyczność w dostosowywaniu przekazu do bieżących potrzeb politycznych. Trudno dziwić się, że dominuje nieufność.

   Szczególnie brakuje bezdyskusyjnie potwierdzonych naukowo informacji na temat COVID-19 u dzieci. W praktyce nikt nie wie na pewno, czy przekazują one zakażenie tak samo jak dorośli, czy może w nieco mniejszym stopniu, co sugerują dość liczne doniesienia. Czy stwierdzona już mniejsza liczba zakażeń wśród młodych ludzi i bardzo niewielki w tej grupie odsetek przypadków, w których występują kliniczne objawy choroby, pozwala przyjąć, że uczniowie w szkole będą bezpieczni? Wierzy w to wielu rodziców, zdają się wierzyć również władze oświatowe. Brakuje argumentów, by polemizować z tym poglądem, ale jednocześnie pracownicy szkół mają wdrukowaną świadomość, że ich zadaniem jest zapewnienie uczniom bezpieczeństwa. W obliczu braku wiedzy mają obowiązek zakładać scenariusz najgorszy, nawet jeśli prywatnie uważają, że  zagrożenie pandemią jest wyolbrzymione przez władze i media. Nikt nie ma prawa bazować na takim poglądzie organizując pracę z dziećmi.

   W STO na Bemowie kształci się blisko 450 młodych ludzi, a zatrudnionych jest około 100 pracowników. W normalnym trybie działania większość spotyka się codziennie na wiele godzin w jednym, dość ciasnym budynku. W tych warunkach ewentualna infekcja COVID-19 ma szansę roznieść się równie szeroko jak w kopalni lub wielkim zakładzie produkcyjnym.

   Bezpieczeństwo ma wszystkim zapewnić zastosowanie zaleceń sanitarnych, zawartych w wytycznych MEN i GIS, z których najważniejsze nakazują niewpuszczanie do szkoły chorych, częste mycie rąk, wietrzenie pomieszczeń i ograniczenia dostępu osób postronnych. Zalecenia dla innych zamkniętych miejsc użyteczności publicznej obejmują jeszcze zasłanianie ust i nosa oraz zachowanie dystansu społecznego, min. 1,5 m. Dla szkół ich nie przewidziano, co jest o tyle zrozumiałe, że przy dużym zagęszczeniu uczniów i pracowników, naturalnej ruchliwości młodych ludzi i trudności w narzuceniu im dyscypliny zachowania dystansu społecznego, byłyby fikcją. Ich brak natomiast na pewno powiększy ryzyko.

   Największym problemem w tradycyjnym systemie nauki jest „tasowanie się” uczniów i nauczycieli. Począwszy od klasy czwartej z każdym oddziałem pracuje około 10 różnych osób, a w klasach siódmych, ósmych i w liceum – jeszcze więcej. Co godzinę następuje zmiana. Do tego dochodzą przerwy międzylekcyjne, podczas których uczniowie licznie zaludniają korytarze i toalety, przebywając blisko siebie i dyżurujących nauczycieli. W tej sytuacji pojawienie się ogniska zakażenia w dużej szkole wydaje się kwestią nie tyle pytania „czy?”, ile „kiedy?”.

   Aby lista potencjalnych zagrożeń w perspektywie początku roku szkolnego była pełna, warto jeszcze dodać, że jest to czas, kiedy część uczniów i nauczycieli dopiero co powróciła z wakacji. Wtedy właśnie istnieje największe ryzyko, że w dużej grupie może znaleźć się osoba zakażona i stać się źródłem infekcji dla otoczenia. Nawiasem mówiąc, jest to zjawisko znane już od lat w kontekście innych chorób.

   Podsumowując:

   Rozpoczęcie nauki w trybie stacjonarnym z wielu względów wydaje się nieuniknione i potrzebne.

   Nawet pełne zastosowanie zaleceń sanitarnych MEN i GIS nie daje gwarancji bezpieczeństwa zdrowotnego uczniom i nauczycielom.

   Z punktu widzenia osoby odpowiedzialnej za pracę szkoły sytuacja wydaje się patowa.

   Spodziewam się, że w praktyce dyrektorzy zastosują się po prostu do zaleceń władz, bo tak naprawdę cóż innego im pozostaje? Z pewnością dołożą wszelkich starań, aby jak najlepiej przygotować stosowne regulaminy i procedury sanitarne oraz zgromadzić niezbędne wyposażenie. Następnie uruchomią swoje placówki licząc, że wszystko będzie dobrze, a w razie ewentualnego zakażenia płynnie przejdą na nauczanie hybrydowe lub zdalne, nadal ufając, że… wszystko będzie dobrze. Choć w tym drugim przypadku, nawet jeśli zdrowotnie zadziała opiekuńcza ręka Opatrzności, dobrze raczej nie będzie. Nauczanie hybrydowe wymaga większego nakładu czasu nauczycieli, na co nie ma pieniędzy. W niektórych przypadkach, szczególnie w dużych miastach, może też zabraknąć ludzi do pracy. O jakości nauczania zdalnego i jego odbiorze społecznym napisałem już powyżej; będzie powszechne traktowane jako dopust boży, a nie rozwiązanie jakiegokolwiek problemu.

   Podobnie jak inni dyrektorzy, nie jestem w stanie uczynić cudu i zapewnić swoim uczniom i pracownikom gwarancji bezpieczeństwa. Oczywiście wdrożę zalecenia sanitarne MEN i GIS, ale one same nie uspokoją mojego sumienia, bo jak już wspomniałem – uważam je za niewystarczające. Nie mam wszakże ochoty czuć się niczym baran biernie czekający na rzeź. Stąd poszukiwanie tego „czegoś”, co mógłbym jeszcze zrobić, by wywikłać się z patowej sytuacji – uruchomić szkołę w trybie stacjonarnym, ale choć trochę ograniczyć poczucie zagrożenia.

   Pomysł, z jakiego chcę skorzystać w STO na Bemowie, opiera się na koncepcji „baniek społecznych”, czyli skoncentrowania bezpośrednich kontaktów między ludźmi w możliwie niewielkich, stałych grupach, co w razie pojawienia się zakażenia ogranicza liczbę zarażonych lub zmuszonych poddać się kwarantannie. Koncepcja ta była i jest nadal stosowana w różnych miejscach, na przykład w niektórych szpitalach, gdzie tworzy się zespoły lekarzy i pielęgniarek, pełniące dyżury na zmianę, a niekontaktujące się ze sobą. Ma sens także w mojej szkole, bo jest istotna różnica, czy wśród około pięciuset osób przebywających w niej codziennie, w razie zakażenia trzeba będzie poddać kwarantannie wszystkich wraz z rodzinami, czy będzie to grupa znacznie mniejsza, dzięki zachowaniu odrębności szkolnych „baniek”.

   Ze wstępnej analizy, jakiej dokonaliśmy wspólnie z panią wicedyrektor Ewą, wyszło, że jesteśmy w stanie stworzyć w szkole cztery zupełnie rozłączne personalnie „bańki”, a w trzech spośród nich możemy jeszcze wydzielić dwie albo trzy podgrupy, połączone tylko osobami pojedynczych nauczycieli. To posunięcie wymaga pewnych zabiegów logistycznych, trudnych ale możliwych do wykonania, a przede wszystkim elastycznego podejścia do niektórych przepisów. Jeśli jednak alternatywą jest codzienne wpuszczanie do budynku na żywioł kilkuset osób, pod jedyną ochroną częstego wietrzenia i płynu do dezynfekcji, nie mam problemu z elastycznością.

   Prawdę mówiąc, potencjalne naruszenie przepisów nie jest wielkie. Podstawa programowa przewiduje możliwość pracy uczniów metodą projektów, także interdyscyplinarnych, nad którymi opiekę sprawować może jeden nauczyciel. Zapis ten nie ma dobrego odzwierciedlenia w rozporządzeniu o ramowych planach nauczania, które narzuca sztywny podział zajęć na przedmioty (prowadzone, na mocy jeszcze innego przepisu, przez nauczycieli posiadających odpowiednie wykształcenie), określając też liczbę poszczególnych lekcji w wymiarze tygodniowym. Gdyby to zawiesić, dopuszczając poświęcenie nawet całego tygodniowego planu zajęć projektowi, byłoby wszystkim łatwiej. Jednak nawet bez takiej zmiany można sobie poradzić, jeśli wziąć pod uwagę, że prawo dopuszcza doraźne zastępstwa za nauczycieli, którzy z jakichś powodów nie mogą wypełniać swoich obowiązków.

   W nadzwyczajnej sytuacji, w jakiej się obecnie znajdujemy, w pierwszych tygodniach roku szkolnego planujemy zorganizować naukę w STO na Bemowie przypisując wyznaczonych nauczycieli do ściśle określonych zespołów klas. Najłatwiej o to w nauczaniu początkowym, gdzie „bańka” najmłodszych dzieci, utworzona z czterech oddziałów, korzystających z sal w oddzielonej od innych części szkoły, może być w pełni obsłużona przez dziewięć osób. Zapewnią one i podstawową naukę, i zajęcia dodatkowe (które w szkole niepublicznej stanowią bardzo ważny element oferty), i opiekę świetlicową od przyjścia pierwszego dziecka aż do wyjścia ostatniego.

   W tej „bańce” pojawi się problem braku nauczyciela etyki, który jest jeden w całej szkole. Zaradzimy temu, organizując jego zajęcia online. Będzie prowadził je z wyznaczonego gabinetu, a dzieci będą w klasie pod opieką innego nauczyciela. Nauczyciel prowadzący będzie widoczny i słyszany dzięki dużemu telewizorowi na ścianie, a sam będzie widział i słyszał uczniów dzięki skierowanej na nich kamerce oraz mikrofonowi. Oczywiście w tym przypadku z jedną grupą dzieci będzie musiało pracować równocześnie dwóch nauczycieli, co pociągnie za sobą dodatkowy koszt, ale obliczyliśmy, że w skali całej szkoły i wszystkich przedmiotów, będzie to niespełna 5% łącznej liczby lekcji. Cena wydaje mi się do przyjęcia za zwiększone bezpieczeństwo. Nie oszukujmy się zresztą – wszystkie szkoły będą miały podobny kłopot i to na znacznie większą skalę, jeśli tylko zostaną zmuszone do przejścia na nauczanie hybrydowe. Chyba, że z góry pogodzą się z niezrealizowaniem programów nauczania.

   W drugiej „bańce” znajdzie się pięć klas 2-3, przy czym z racji układu zajmowanych pomieszczeń dwie spośród nich stanowić będą jedną podgrupę, a trzy pozostałe – drugą. Tutaj łącznie potrzebnych będzie 10 osób, z czego tylko dwie, nauczyciele WF oraz języka angielskiego, będą prowadzić zajęcia w obu podgrupach. Zdalnie, poza etyką, prowadzona będzie jeszcze religia, której nauczycielka w swojej fizycznej osobie pracować będzie z najmłodszymi, w „bańce” pierwszej.

   Więcej problemów organizacyjnych napotykamy w klasach od czwartej wzwyż. Z racji lokalizacji sal w naszej szkole narzuca się podział na dwie duże „bańki”, klasy 4-6 oraz 7-8 i liceum. O tyle jednak, o ile spośród nauczycieli licealnych są tylko dwie osoby pracujące także w klasach 4-6, o tyle jest cała grupa nauczycieli uczących zarówno 4-6, jak 7-8. W każdym przypadku musimy wybrać, do której „bańki” daną osobę przypiszemy na stałe. Tu nie ma idealnego rozwiązania, ale warto pamiętać, że stan pandemii sam w sobie jest nadzwyczajny i głównym naszym celem jest ograniczanie szkód.

   W klasach 4-6 jesteśmy w stanie zapewnić niemal wszystkie planowe lekcje języka polskiego, matematyki, wychowania fizycznego, a języka angielskiego nawet z nadwyżką, choć bez normalnego podziału na grupy, natomiast materiał historii, przedmiotów przyrodniczych, artystycznych oraz informatyki znajdzie się w bloku zajęć realizowanych metodą projektu interdyscyplinarnego (także z elementami matematyki i języka polskiego). W naszej szkole przez kilkanaście lat, dużo dłużej niż gdzie indziej, prowadziliśmy na tym poziomie wiekowym nauczanie blokowe, więc mamy know-how i myślę, że będzie to wręcz z pożytkiem dla uczniów, którzy zobaczą świat w ujęciu całościowym i będą wspólnie realizować, a po części także wymyślać zadania projektowe. Każda klasa będzie miała wyznaczonego nauczyciela – opiekuna, prowadzącego wszystkie lekcje projektowe. Nauczyciele fizycznie niedostępni, bo przypisani do innej „bańki”, będą podczas tych zajęć w ustalonych terminach kontaktować się z klasą online, w podobny sposób, jak opisałem to wcześniej w kontekście etyki. Ich zadaniem będzie ewentualne wprowadzenie do jakiegoś tematu lub udzielenie porady. Zasadnicza odpowiedzialność będzie spoczywała na zastępującym ich w klasie opiekunie projektu.

   W „bańce” klas najstarszych, liczącej aż 10 oddziałów, zdecydowana większość zajęć będzie prowadzona zgodnie z planem. W niektórych przypadkach miejsce nauczyciela przypisanego do „bańki” 4-6 zajmie podczas lekcji, w ramach zastępstwa, inny specjalista tego samego przedmiotu, jednak nie będzie dotyczyć to przedmiotów egzaminacyjnych w klasie ósmej.

   Reasumując, najważniejsze elementy zarysowanego wyżej pomysłu, to:

1. Podział uczniów i nauczycieli na cztery niekontaktujące się podczas zajęć na terenie szkoły „bańki”.

2. Wykorzystanie możliwości prowadzenia niektórych lekcji online na terenie szkoły.

3. Wprowadzenie projektów interdyscyplinarnych w klasach 4-6, realizowanych podczas lekcji, pod opieką przypisanego nauczyciela, z możliwością spotkań konsultacyjnych online ze specjalistami poszczególnych przedmiotów, znajdującymi się w innej „bańce”.

4. Elastyczne podejście do przydziału klas nauczycielom na zajęcia poszczególnych przedmiotów.

   „Bańki szkolne” w STO na Bemowie są wstępnie zaplanowane na okres sześciu tygodni. Zakładamy, że w ciągu tego czasu dowiemy się, jak wygląda sytuacja epidemiczna w kraju po powrocie uczniów do szkół. W zależności od tego zdecydujemy albo o powrocie do zupełnie tradycyjnej organizacji pracy, albo utrzymaniu przyjętego na początku rozwiązania. Mam nadzieję, że do tego czasu nie wylądujemy wszyscy znowu na zdalnym... 

   W niniejszym artykule najbardziej wyczerpująco opisałem przesłanki podjęcia decyzji o „bańkach”. Opis samej koncepcji jest z konieczności tylko szkicowy i z pewnością każdy Czytelnik pracujący na co dzień w szkole będzie miał mnóstwo pytań i wątpliwości. Mogę tylko zapewnić, że zdaję sobie z sprawę wielu luk i znaków zapytania, ale rozpracowanie ich i uzgodnienie niezbędnych szczegółów, to praca do wykonania już wspólnie z gronem pedagogicznym. Jestem optymistą w tym względzie, bo 30 lat doświadczenia w zarządzaniu szkołą podpowiada mi, że poszczególne „klocki” tej koncepcji pasują do siebie i poukładanie ich w ciągu najbliższych dwóch tygodni jest absolutnie możliwe.

   Zdecydowałem się opublikować ten pomysł już na etapie szkicu, bo sam często korzystam z pomysłów innych osób jako źródła inspiracji. Choćbym pod koniec sierpnia mógł opisać wszystko z dopracowanymi już detalami, na inspirację byłoby wtedy za późno.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

1.Myślę, że NIKT na świecie póki co NIC pewnego o wirusie covid -19 nie wie.
2.Potrzebna jest po prostu w tej sytuacji b.szeroka AUTONOMIA szkół, zarówno organizacyjna, jak i programowa.
3.Należy odejść od tak FORMALNEGO podejścia pod podstawy programowej jak obecnie - wystarczyłoby wrócić do stanu sprzed "reformy" przeprowadzonej przez min.Hall wg.projektu "prof" Konarzewskiego- porządna eduakcja to nie jest spis tematów do formalnego(!) "przerobienia" po kolei jeden po drugim.
Dzięki temu można by ELASTYCZNIE reagować na różne zmiany sytuacji, stosownie do LOKALNYCH uwarunkowań i zasobów!!!

Skomentował Andrzej Wyrozembski

Tak jak napisał pan dyrektor - wielka niewiadoma i raczej pytanie "kiedy".
W warszawskich liceach większość pomysłów na ograniczanie ryzyka jest nierealna w wariancie A.
Licea są przepełnione w wyniku przyjęcia podwójnego rocznika. Młodzież przyjeżdża z całej aglomeracji. Dojeżdżają metrem, pociągiem, pks-em i całą różnorodnością komunikacji. Nie da się przesunąć lekcji na później, bo kończyliby w nocy i mieli problem z powrotem.
Część młodzieży bywa w różnych miejscach i środowiskach pozaszkolnych. Uprawiają sport, spotykają się towarzysko, starsi często pracują dorywczo. Ograniczenia kontaktów w szkole niewiele dadzą.
Są przedmioty "jednogodzinne" co oznacza zwykle, ze jeden nauczyciel uczy wszystkich uczniów na danym poziomie klas.
Jest ogromny niedobór nauczycieli, szczególnie przedmiotów ścisłych, co oznacza, ze ci, co są pracują po 1,5 etatu. A to zwiększa ilość kontaktów.
Z różnych względów część nauczycieli pracuje w kilku szkołach...

Nie da się ograniczyć kontaktów pomiędzy uczniami na korytarzach, na wąskich klatkach schodowych, przy wyjściu na boisko...
Choćbyśmy nie wiem ile procedur teraz wymyślali i tak trzeba będzie reagować na bieżąco bo wirus do naszych procedur się nie będzie stosował.

Skomentował Krzysztof Głomb

Konieczność rozwarstwienia społeczności szkolnej na "bańki" (bubbles) została mocno zaakcentowana w rozbudowanym pakiecie porad dla dyrektorów szkół, które od września rozpoczną pracę w modelu stacjonarnym.
https://www.gov.uk/government/publications/actions-for-schools-during-the-coronavirus-outbreak/guidance-for-full-opening-schools.
Pisałem o tym w moim szkicu "Hybryda": https://www.linkedin.com/pulse/hybryda-krzysztof-g%25C5%2582omb/?trackingId=%2BN6HFOF5T5iUAWN6siJM3g%3D%3D

Skomentował Agnieszka Szanecka

A jak ten system poradzi sobie z sytuacją w szkole społecznej, w której 25 proc. uczniów ma rodzeństwo w co najmniej jednej, innej bańce, niektórzy nawet w dwóch - trzech innych bańkach? Pytam jako sceptyczny rodzic i członkini zarządu szkoły - odbieram dzieci sterylnie segregowane w trzech bańkach, wsadzam do wspólnego samochodu i jadę do wspólnego życia rodzinnego, a następnego dnia dzieci znowu rozchodzą się do swoich baniek.

Skomentował Magda K-Z

A ja cieszę się, że Dyrektor stara się zapanować nad zaistniałą sytuacją. Dziękujemy!

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...