Blog

Po wyborach. Co dalej z polską edukacją?

(liczba komentarzy 3)

   Wybór kandydata opozycji na prezydenta sprowokował wiele pytań o przyszłość naszego kraju, szczególnie tę najbliższą. Jedno z nich dotyczy edukacji, która jest takim samym polem ścierania się różnych ugrupowań politycznych, jak niemal wszystkie dziedziny życia społecznego. Niestety, partie obecnej koalicji, mimo że przed dojściem do władzy zdawały się popierać postulat wyłączenia tej sfery z bieżącego sporu politycznego, po objęciu rządów w Ministerstwie Edukacji Narodowej, tylko utrwaliły podział.

   Często słyszy się, że edukacja jest niezwykle ważna, bo decyduje o przyszłości społeczeństwa/narodu/kraju. W praktyce to pusta deklaracja pięknoduchów. Każda kolejna opcja rządząca uważa ją za łup polityczny, nawet jeśli mało atrakcyjny ekonomicznie, to świetnie nadający się do krzewienia bliskiego sobie światopoglądu. Nikt nie łączy kropek, że PRL pogrzebali ludzie wykształceni w PRL-u, a Karol Nawrocki uzyskał szczególnie wysokie poparcie w rocznikach, które chodziły do gimnazjów, uznanych przez PiS za samo zło. Tendencja trwa od dziesięcioleci, znaczona nazwiskami kolejnych rządowych namiestników politycznych. Nie zerwała z nią także Barbara Nowacka, a muszę przyznać, że po „nocy czarnkowej” bardzo na to liczyłem.

   Przyczyny przegranej kandydata Koalicji Obywatelskiej przeanalizowano po wielokroć w ciągu powyborczego tygodnia, z bardzo wielu punktów widzenia. Co ciekawe, wśród licznych głosów, jakie do mnie dotarły, w żadnym nie wskazano błędów ekipy z MEN. Cóż, sondaże preferencji pokazują znikomą wagę sfery edukacji dla elektoratu. Pomimo to, pominięcie jej w powyborczych analizach uważam za błąd, który postaram się tutaj naprawić. Nie tylko dlatego, by dodać kolejny element do panoramy klęski, ale przede wszystkim z myślą o dalszych działaniach. Do najbliższych wyborów pozostało jeszcze ponad dwa lata i właśnie tyle czasu ma koalicja, by ogarnąć się po porażce, wyciągnąć wnioski i… zrobić coś pożytecznego. W tym konkretnym przypadku – dla polskiej oświaty, a pośrednio także dla siebie. Co się stało, nie odstanie, ale pewne możliwości istnieją. Jeśli podjęcia próby korekty kursu nie doradzi rozsądek, to może chociaż polityczny instynkt samozachowawczy…?!

* * *

   Koalicja 15 października szła do wyborów parlamentarnych z dużą niepewnością, by jednak odnieść sukces umożliwiający objęcie rządów. Jej kapitałem założycielskim w dziedzinie edukacji były dwa dokumenty: „Pakt dla edukacji” oraz „Plan 10 działań na pierwsze 100 dni rządów”, oficjalnie parafowane w czerwcu przed wyborami przez przedstawicieli wszystkich partii przyszłej koalicji. Stanowiły one efekt pracy dużej grupy działaczy społecznych, skupionych w Sieci Organizacji Społecznych dla Edukacji. Zawierały naprawdę sensowne i ambitne postulaty, za którymi nie poszła jednak polityczna praca nad projektami konkretnych aktów prawnych.

   Na miesiąc przed wyborami Koalicja Obywatelska, już na własne konto, ogłosiła jeszcze jeden dokument: „100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów”. Przypomnę tu pięć zamierzeń dotyczących masowej edukacji:

1) „Podniesiemy wynagrodzenia nauczycieli o co najmniej 30%. Nie mniej niż 1500 zł brutto podwyżki dla nauczyciela. Wprowadzimy stały system automatycznej rewaloryzacji. Przywrócimy autonomię i prestiż zawodu nauczyciela – mniej biurokracji, większa niezależność w doborze lektur, rozszerzaniu tematów.

2) Zlikwidujemy prace domowe w szkołach podstawowych. Wprowadzimy szeroką ofertę bezpłatnych zajęć pozalekcyjnych w szkole. Przeznaczymy dodatkowe pieniądze na zajęcia rozwijające zdolności uczniów i wyrównujące szanse, sport, rozwijanie zainteresowań. Zapewnimy pomoc w szkole zamiast korepetycji w domu.

3) Odpolitycznimy szkoły. Natychmiast wycofamy przedmiot HiT. Wprowadzimy praktyczne, a nie ideologiczne podstawy programowe i podręczniki, tworzone i zatwierdzane przez ekspertów i nauczycieli praktyków w Komisji Edukacji Narodowej, a nie przez polityków.

4) Uwolnimy nasze dzieci od ciężkich plecaków – w każdej szkole postawimy indywidualne szafki dla dzieci, a każdy podręcznik będzie miał wersje elektroniczną.

5) W ciągu pierwszych 100 dni rozpoczniemy proces przechodzenia polskiej edukacji na system 1 zmianowy. Od 1 września 2025 wszystkie polskie szkoły podstawowe będą działały w takim systemie.”

   Owe pięć konkretów stanowiło tylko niewielką część postulatów zaakceptowanych wcześniej przez koalicjantów w ramach SOS dla Edukacji. Pomimo złożonych podpisów, „Pakt” i „Plan 10 działań” nie uzyskały po wyborach statusu wiążącego. Za oficjalny drogowskaz przyjęto jedynie pięć konkretów. Początkowo wynikł z tego pewien sukces, który jednak na dłuższą metę nie przykrył braku całościowego pomysłu na politykę edukacyjną.

   Co konkretnie wynikło z „Konkretów”?

   W pierwszym możliwym terminie wprowadzono zapowiedzianą wysoką podwyżkę wynagrodzeń. Została ona bardzo dobrze przyjęta przez nauczycieli. Również bez zwłoki wymieniono kuratorów oświaty, sięgając po osoby cieszące się powszechnym uznaniem.  I byłby to świetny punkt wyjścia do zdobycia zaufania środowiska oświatowego, gdyby nie cały szereg błędów i zaniechań władz MEN w dalszych działaniach.

   Przeglądając dzisiaj stronę internetową poświęconą „Konkretom” widzi się kolor zielony, oznaczający skuteczną realizację czterech z pięciu deklaracji dotyczących szkolnictwa. Brak sukcesu uwidoczniono jedynie w przechodzeniu na system 1 zmianowy. Niestety, to tylko propaganda.

   1) Owszem, podwyższono stawki wynagrodzeń, ale już plan wprowadzenia stałego systemu automatycznej waloryzacji spalił na panewce. Złożony przez ZNP projekt ustawy wiążącej płace nauczycieli ze średnią krajową ugrzązł z sejmowej zamrażarce i przebywa w niej do tej pory, bez żadnej perspektywy na realizację. Nie ma też po stronie rządowej alternatywnego pomysłu na realizację tego zobowiązania. Przywracanie autonomii i prestiżu zawodu nauczyciela ma miejsce jedynie w deklaracjach pań minister; w praktyce autonomia wciąż maleje, a prestiż niezmiennie leży w gruzach.

   2) Prace domowe w obiecanym zakresie zlikwidowano. Dokonano tego pomimo wielu opinii krytycznych, wyrażonych w debacie nad projektem rozporządzenia. Wśród nauczycieli pozostało przekonanie, że wiecowa obietnica, uczyniona przed wyborami przez Donalda Tuska 13-letniemu Maćkowi z Włocławka, zapisana krótko po tym w „Konkretach”, uzyskała wyższą rangę niż profesjonalne argumenty. Mimo upływu roku problem jest wciąż żywy, bo fatalne skutki tej regulacji zgłaszają nie tylko nauczyciele i dyrektorzy szkół, ale także rodzice uczniów. O szerokiej ofercie zajęć dodatkowych i pomocy w szkole zamiast korepetycji, o których mowa w tym samym konkrecie, słuch zaginął.

   3) Przedmiot HiT zlikwidowano, ale czy nowe podstawy programowe będą „praktyczne, a nie ideologiczne”, to się dopiero okaże. Póki co, niewiele na to wskazuje. Na pewno natomiast nie będą ich tworzyć i zatwierdzać nauczyciele praktycy i eksperci w Komisji Edukacji Narodowej, bo takiej nie powołano.

   4) Wyposażenie wszystkich szkół w szafki dla uczniów i nałożenie na wydawców obowiązku przygotowywania elektronicznych wersji podręczników można uznać za jedyną w pełni zrealizowaną obietnicę. Osiągnięcia to niewątpliwie istotne, ale marginalne na tle licznych problemów, z jakimi boryka się polska oświata.

   Można do woli używać zielonego koloru, by chwalić się w internecie, ale trudno nim przykryć brak realizacji części ważnych obietnic przedwyborczych.

   Pięć grzechów ekipy Barbary Nowackiej

   Z perspektywy minionych 18 miesięcy dostrzegam w działaniach MEN kilka zasadniczych błędów. Zgodnie z odwieczną tendencją podjęła ona działania nacechowane ideologicznie, bez względu na różnice poglądów dzielące nie tylko polityków, ale i całe społeczeństwo. Włożyła przy tym wiele wysiłku, by stworzyć pozory partycypacji i poparcia w środowisku oświatowym, a co gorsza, uwierzyła we własną propagandę. Wykazała się brakiem szacunku i uważności wobec ludzi, którzy na co dzień zajmują się kształceniem i wychowaniem młodego pokolenia i borykają się z problemami w tej pracy, jakie rodzą obecnie przemiany społeczne. Mimo pozytywnych deklaracji, w praktyce władze wielokrotnie okazały brak zrozumienia, a nawet lekceważenie nauczycieli. Jednym z pośrednich skutków takiej polityki było stworzenie w społeczeństwie wykrzywionego obrazu szkoły i jej pracowników, jako źródła opresji i krzywdy wobec uczniów. Wreszcie, w dążeniu do wykazania się skutecznością – zlekceważyła czynnik czasu. Zmiany w tak złożonym systemie jak oświata wymagają go bardzo dużo: na diagnozę, przemyślenie pomysłów, przygotowanie rozwiązań i wprowadzenie ich w życie. Tego całkowicie zabrakło.

   Zwrot w pełni ideologiczny

   Bez wątpienia, część społeczeństwa oczekiwała od nowych władz MEN radykalnych zmian o charakterze ideologicznym, bez względu na to, jak zostaną one odebrane przez resztę obywateli. Ale tylko część, raczej mniejsza niż większa.

   Na pierwszy ogień poszedł przedmiot „Historia i teraźniejszość”. Zlikwidowano go w czasie, kiedy projekty arkuszy organizacyjnych w szkołach były już gotowe. Dyrektorzy musieli odebrać nauczycielom przydzielone godziny tego przedmiotu, bez apelacji i rekompensaty. Roczna przerwa, jaka przez to powstała przed wprowadzeniem edukacji obywatelskiej, spowodowała, że dwie z trzech lekcji nowego przedmiotu znajdą się teraz w planie najbardziej obciążonej zajęciami klasy drugiej, a nie w klasie pierwszej, co byłoby logiczne także ze względu na możliwość dłuższego „konsumowania” jego efektów w życiu społecznym szkoły. Naprawdę można było rok poczekać, dokonując jedynie poprawek w podstawie programowej HiT, szczególnie że wielu nauczycieli potrafiło realizować ten przedmiot z pożytkiem dla wiedzy o historii najnowszej, a bez obciążenia ideologicznego. W końcu podręcznik prof. Roszkowskiego, będący symbolem prawicowej, skrajnej wizji najnowszej przeszłości, był wykorzystywany jedynie w znikomej części placówek.

   Od września 2025 roku w miejsce HiTu będziemy mieć w szkołach nowy przedmiot – edukację obywatelską. Dla części społeczeństwa (przyjmijmy umownie w publicystycznym uproszczeniu, że dla 50,9%), równie nacechowany ideologicznie, jak poprzedni. Takie wrażenie ugruntowuje niezwykły nacisk kładziony w akcji informacyjnej na potrzebę dokształcenia nauczycieli, choć to nie ich indywidualne pedagogiczne przymioty, ale raczej organizacja szkoły będzie miała decydujący wpływ na stworzenie środowiska do prawdziwej, a nie werbalnej, edukacji obywatelskiej. Na przygotowania w tym zakresie czasu jednak nie przewidziano.

   Na temat edukacji zdrowotnej wylano już morze atramentu. To prawda, że treści budzące opór w tradycjonalistycznie nastawionej części społeczeństwa, to mniej niż 10% objętości podstawy programowej tego przedmiotu. Nieprawda natomiast, że ośrodkiem sprzeciwu były głównie środowiska fundamentalistyczne, typu Odro Iuris. Ja sam, choć mam liberalne nastawienie do życia, wskazywałem, że wejście „z buta” w sferę ważną dla wrażliwości społecznej, niesie duże ryzyko, co potwierdziło się nawet w łonie koalicji rządzącej. W efekcie mamy edukację zdrowotną jako przedmiot nieobowiązkowy, czyli skazany na wegetację, a przy okazji nową podstawę programową wychowania fizycznego, z której wyrugowano treści zdrowotne (bo miały być w nowym przedmiocie). I można sobie wyrzekać na społeczeństwo, że nie dorosło do edukacji zdrowotnej opartej na wynikach badań naukowych, ale fatalna taktyka i ideologiczna bezkompromisowość pani Nowackiej na tym polu na pewno dostarczyła punktów Karolowi Nawrockiemu. Nie mówiąc już o szkodzie dla uczniów, bo nowy przedmiot sam w sobie był pomysłem bardzo sensownym.

   Ograniczenie nauczania religii w szkołach można uznać za działanie oczywiste z punktu widzenia ideologii rządzącego obozu. Nie wiem, czy możliwe było lepsze zorganizowanie tej zmiany, ale pozbawienie pracy, lekko licząc, kilkunastu tysięcy katechetów, w połączeniu z urągającymi ich godności sugestiami przekwalifikowania się na edukację zdrowotną, stanowiło istotną zachętę do  głosowania w wyborach przeciw kandydatowi Koalicji Obywatelskiej.

   Wszystkie powyższe zmiany zaprzeczyły deklarowanemu przed wyborami dążeniu do odpolitycznienia edukacji. Tym bardziej oderwane od rzeczywistości wydają się zapewnienia reformatorów, że wprowadzane rozwiązania są wystarczająco dobre, by przetrwać dziesięciolecia. Otóż nie przetrwają. Najbardziej prawdopodobny rozwój wydarzeń jest taki, że w ciągu roku po kolejnej zmianie politycznej edukacja obywatelska zostanie zamieniona na jakąś nową formę HiT, edukacja zdrowotna, o ile przetrwa, nadal będzie dobrowolna i zostanie sumiennie pozbawiona wszystkich kontrowersyjnych treści, zaś religia powróci w wymiarze dwóch godzin tygodniowo, może nawet z obowiązkiem wyboru pomiędzy nią a etyką. Taka jest logika politycznego podziału w dziedzinie edukacji, z którym obywatelska władza nawet nie spróbowała się zmierzyć.

   Nauczyciele w poczuciu krzywdy

   Kapitał wiary w poprawę sytuacji, jakim była wysoka podwyżka wynagrodzeń nauczycieli, został szybko zaprzepaszczony. Wyraźnym sygnałem braku zaufania ze strony władzy stało się wprowadzenie rozporządzenia w sprawie prac domowych. Trudno o większy dysonans – z jednej strony zapewnienia o potrzebie zwiększenia autonomii i prestiżu, z drugiej wyraźny krok w kierunku ograniczenia tej autonomii.

   Ważne dla nauczycieli tematy długo nie zaistniały w wypowiedziach przedstawicieli ministerstwa. Wiele miesięcy bez echa pozostawał postulat zniesienia tzw. „godziny czarnkowej”. Wyniosłe milczenie towarzyszyło trwaniu na stanowisku szefa CKE pana Marcina Smolika, bez wątpienia fachowca od pomiaru, ale urzędnika skompromitowanego tworzeniem świadectwa rzekomego sukcesu pisowskiej reformy edukacji, która w istocie zdemolowała ją na długie lata. Nauczycielki przedszkoli nie doczekały się nawet wyjaśnienia, dlaczego pominięto je po raz kolejny w akcji „Laptop dla nauczyciela”. To tylko przykłady braków w działaniach i komunikacji.

   Ważnym elementem narracji władz stała się natomiast reforma programowa. Niestety, jej koncepcja w zasadzie w ogóle nie dotyka warunków pracy nauczycieli, nie tylko wynagrodzeń, ale także liczebności klas, rosnącej liczby dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi oraz fatalnych relacji z rodzicami. Równocześnie w przestrzeni publicznej zaistniały rozmaite inicjatywy mające na celu dowartościowanie uczniów, na przykład plan powołania Rzecznika Praw Uczniów czy niedawny sygnał (balon próbny?) o możliwości włączenia przedstawicieli uczniów do komisji konkursowej na dyrektora szkoły. W odczuciu wielu nauczycieli zignorowano ważny element misji szkoły, jakim jest stawianie wymagań i egzekwowanie ich realizacji. Planuje się wprowadzenie ustawą sztywnego katalogu dopuszczalnych kar, ale nie widać zrozumienia, że pewne funkcje szkoły w skali masowej nie mogą opierać się wyłącznie na dobrej woli uczniów i geniuszu pedagogicznym nauczycieli…

   Nie chodzi o to, że wszystkie te i im podobne inicjatywy są pozbawione podstaw – niektóre na pewno mają uzasadnienie, ale zebrane w krótkim czasie tworzą fałszywy obraz szkoły jako miejsca opresji, z której dobra władza musi uczniów wyzwolić.

   Doskonałym wyrazem lekceważenia nauczycieli może być zapowiedziane pospiesznie, w trybie wyborczym zniesienie „godziny czarnkowej”, co wcześniej podobno było niemożliwe, oraz podjęcie prac nad zasadami wynagradzania za godziny nadliczbowe. Póki co, bez żadnego rezultatu. Wyrazem indolencji natomiast, oświadczenie, że wypracowana mozolnie ze związkami zawodowymi nowelizacja Karty Nauczyciela, wprowadzająca stosunkowo drobne, ale konkretne korzyści dla przedstawicieli tego zawodu, może… nie być uchwalona przed 1 września, kiedy to miała wejść w życie, bo podczas wakacji parlament pracuje w zwolnionym tempie. Choć ten jeden raz koalicja mogłaby stanąć na głowie, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom nauczycieli, ale i ten gest najwyraźniej okazuje się ponad jej siły i motywację.

   Wobec tego wszystkiego, czy można się dziwić, że kolejne wypowiedzi wiceministry Lubnauer, w których wskazuje ona, ile dobrego zrobiła obecna władza dla nauczycieli, budzą tylko irytację?!

   Wielka gra pozorów

   Zapewne elementarz polityki jasno instruuje, w jaki sposób należy komunikować się z „ciemnym ludem”. Problem w tym, że ogół nauczycieli raczej ciemny nie jest i niezbyt udolną propagandę jest w stanie bez trudu rozpoznać. Choć więc nie powinna dziwić promocja własnych działań przez członków władz, to ciągłe przytaczanie podwyżki wynagrodzeń z roku 2024, która była pięknym gestem, ale zasadniczo tylko zwrotem „pożyczek” jakie w dobie inflacji zaciągnął w nauczycielskim funduszu płac rząd PiS, nie jest już dobrze odbierane. W praktyce zarobki nauczycielskie nadal nie są wysokie w relacji do stale pogarszających się warunków pracy i fatalnej atmosfery społecznej wokół tego zawodu. Tym bardziej denerwuje doskonałe samopoczucie, manifestowane przez szefostwo MEN.

   W wypowiedziach pań minister dużo miejsca zajmuje obietnica wielkiej reformy programowej, którą mają współtworzyć sami nauczyciele, no i oczywiście eksperci. Próbnym galopem tej powszechnej partycypacji była miała być akcja tzw. prekonsultacji przed odchudzaniem podstawy programowej. W kwestii redukcji listy lektur wpłynęło kilkadziesiąt tysięcy głosów, z czego duża część w ramach zorganizowanej przez środowiska prawicowe obrony klasycznego zestawu literatury narodowej. Emocji było co nie miara, bo z tak przeprowadzonego głosowania wyłonił się produkt, który natychmiast oprotestowały środowiska progresywne. Ostateczna lista powstała w wąskim zespole ekspertów. Wniosków z tego partycypacyjnego zamieszania nie wyciągnięto.

   Teraz szykuje się reforma programowa, w ramach przygotowań której, a jakże, zaproszono do wyrażenia opinii rzesze nauczycieli. Wpłynęło wiele głosów, nieuchronnie także sprzecznych. Szczególnie często powtarzały się postulaty dotyczące powiększenia wymiaru godzin poszczególnych przedmiotów, które siłą rzeczy nie zostały wzięte pod uwagę, bo tygodniowy czas pracy ucznia musiałby liczyć co najmniej 50 godzin. W rezultacie tysiące osób, które poświęciły swój czas na przygotowywanie opinii, w większości pozostały w poczuciu, że było to bezproduktywne, a „góra” zrobi to co zechce. Tym niemniej, reformatorzy zyskali podstawę by głosić, że ich dzieło oparte jest na szerokiej partycypacji społecznej.

   W istocie, wielką w założeniu zmianę programową szykuje wąskie grono decydentów, które tworzy nominowane przez MEN szefostwo Instytutu Badań Edukacyjnych, ministra Lubnauer i jeszcze dwie-trzy osoby. Wyłączono z tego procesu szersze kręgi środowiska akademickiego. Owszem, powołano zespoły eksperckie, które szykują szczegółowe rekomendacje, jednak bez możliwości ucierania swojego stanowiska w dyskusji ze zleceniodawcami. W przypadku zespołu ds. ramowego planu nauczania, którego byłem członkiem, do dalszych prac trafiły zarówno zaproponowane przez nas rozwiązania, jak i te, które odrzuciliśmy, a nawet takie, które w ogóle nie były przedmiotem naszych rozważań (ograniczenie liczby godzin fizyki i chemii w klasach 7-8). Nie dano nam szansy obrony naszego stanowiska, co nie przeszkodziło IBE umieść nas na liście osób zasłużonych dla… tworzenia profilu absolwenta (sic!). Znam jeszcze co najmniej dwa podobne przypadki, nader dowolnego potraktowania w IBE eksperckich rekomendacji.

   Nie będę rozwijał tego tematu, choć przykładów socjotechniki w działaniach MEN i IBE można by przytoczyć jeszcze wiele. Kwestia reformy raczej nie wpłynęła na głosowanie prezydenckie, natomiast wynik tego głosowania powinien stać się źródłem refleksji i w jakiś sposób wpłynąć przygotowania do reformy.

   Co dalej?

   Wiele działań MEN, szczególnie tych związanych z reformą, wypadłoby znacznie lepiej, gdyby nie presja czasu. Wiele działań miałoby szansę przynieść dobry skutek, gdyby były na nie fundusze. Bez jednego i drugiego czeka nas raczej tylko przepychanie pewnych pomysłów i obserwacja destrukcji polskiej szkoły. Trudno spodziewać się innego scenariusza. Co warto więc zrobić w najbliższym czasie?

   Po pierwsze, korzystając z planowanej rekonstrukcji rządu, zmienić kierownictwo MEN. Przykro to pisać, ale obecny skład raczej nie będzie w stanie zmienić przyjętego wcześniej kursu.

   Po drugie, przeprosić się z koncepcją ponadpartyjnej Komisji Edukacji Narodowej. Powierzyć jej dalsze losy reformy, co spowoduje opóźnienie, ale otworzy szansę, że nie zostanie odwołana zaraz po kolejnych wyborach.

   Po trzecie, przeprowadzić jeszcze przed 1. września przez parlament gotową już nowelizację Karty Nauczyciela. Niech nowy prezydent stanie wobec decyzji, czy ją podpisać.

   Po czwarte, w równie ekspresowym trybie uchwalić likwidację „godziny czarnkowej”.

   Po piąte (i doraźnie ostatnie) – zmierzyć się w końcu z problemem wynagrodzeń nauczycieli.

   Powyższe sugestie są propozycją dla obecnej koalicji, jeśli zechce poszukać szansy, by za dwa lata nie przesiąść się w ławy opozycji. Są zarazem propozycją dla dowolnego ugrupowania politycznego, które miałoby objąć rządy w Polsce. Problemy edukacji są naprawdę ponadpartyjne i chciałoby się wierzyć, że ktoś to w końcu w tym kraju zrozumie.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Rozczarowany nauczyciel

100% racji, dodam na końcowe propozycje jeszcze jedną kwestię: zniesienie „ wczesnej emerytury czarnkowej” , która zablokowała urlopy dla poratowania zdrowia wcale niemałej grupie nauczycieli. W szczególnej sytuacji są panowie nauczyciele, bo przed nimi więcej lat pracy do emerytury powszechnej. Oczywistym jest, że w pewnym wieku może pojawić się konieczność dłuższego leczenia- obecna sytuacja zmusza nauczycielki i nauczycieli do odejścia ( pomimo możliwości powrotu do zdrowia np. Po roku) na głodową tzw. Emeryturę Czarnkowa lub świadczenie kompensacyjne - nie dając możliwości dopracowania do emerytury powszechnej. Obiecane „zamienniki” typu miesięczne sanatorium śmiechu warte.

Skomentował Iza

Uważam, że brak uwzględnienia poczynań MEN w kontekście analizy przyczyn porażki kandydata obozu rządzącego stanowi kolejny przykład oderwania mainstreamowych dziennikarzy od tematów realnie interesujących Polaków. Właśnie świadomość, że wybór Trzaskowskiego oznacza tak ideologicznie nastawione i niekompetentne osoby jak współtwórczyni jego Campusu - Nowacka (słynni to „ Polscy naziści”) na ważnych stołkach w pałacu prezydenckim był jednym z kluczowych czynników przegranej wiceprzewodniczącego PO. Wbrew pozorom edukacja (podobnie jak ochrona zdrowia, która również rozwala aktualną koalicja rządząca) jest ważna dla znacznej części wyborców - rodziców, dziadków, przyszłych rodziców. Ktokolwiek, kto widzi wpływ na młodych ludzi sztandarowej „reformy” MEN, czyli likwidacji prac domowych zapewne nie zaufa temu urzędowi w żadnym obszarze (wywalenie na bruk 10 tys. nauczycieli - gdyby to zrobiła prywatna firma z USA byłby dym totalny, MEN- sprawiedliwość dziejowa), edukacja zdrowotna - kolejna wojenka ideologiczna, podobnie jak bez sensu na nowo poprzypisywane podstawy programowe, pohukiwanie na nauczycieli przez kogoś tak pozbawionego jakiegokolwiek dorobku jak Nitras. Teraz czas na fachowca w MEN, bo wyborcy pokazali , że za ideolo w stylu Nowackiej i jej podobnych serdecznie dziękują. Nawet najbardziej twardy elektorat PO z ulgą przyjmował fakt, że w szkołach niepublicznych (do których znacząca część elektoratu PO wysyła dzieci), zakazy Nowackiej nie działają i metodyką nauczania zajmują się eksperci, czyli nauczyciele. O czymś to świadczy.

Skomentował Tomasz

Marzy mi się jak nie kompetentne Ministry........jeżeli się nie udaje to choć kompetentni dyrektorzy/zastępcy departamentów, gdzie od lat siedzą na stołkach /nawet od 2013/ i nie wnoszą podpowiadają cokolwiek nowego , twórczego.Kuriozalną sytuacją jest w Departamencie Kształcenia Zawodowego...który odpowiadał za sytuację z ostatnich 8 lat które miało odbicie w Raporcie NIK o kształceniu Zawodowym...i ta sama osoba na podkomisji oświaty do spraw kształcenia zawodowego odpowiadała że ma antidotum na te zalecenia i wskazane uchybienia...i z uśmiechem odpowiadał że wie jak zaradzić tej obecnej zapaści w KZ które sami zrobili.To nie jedyny przykład,,,do departamentów wrócili ci sami ludzi sprzed 8 lat..którzy zostali mentalnie 10 lat temu..a my potrzebujemy ekspertów niezależnych a nie tych co piszą OBE/ORE tak jak oczekuje MEN......Pompowanie powietrza w różnymi balonami/ profil absolwenta ,prace domowe itd./ nic nowego nie wróży.Jestem za powołaniem ponadpartyjnej Komisji Edukacji Narodowej z różnymi podkomisjami fachowców...w różnych specyficznych dziedzinach oświatowych>Ale prawda jest taka że to co pojawiło sie po wyborach....wnioski które wskazały że władza się nie komunikuje, nie słucha środowiska nosi zbyt wysoko głowę..która nie dostrzega naszych problemów,tych co realizują te wzniosłe hasła.ps: działalność obecnej władzy jest taka sama jak poprzedniej...wszytko na pokaz..byle sie zgadzały słupki......tylko pytanie retoryczne - po co komu te słupki...

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...