Blog

O nauczycielach-szamanach - postscriptum

(liczba komentarzy 0)

   Niestety, jak to często się zdarza, interesujacy komentarz do mojego ostatniego felietonu pojawił się na fejsbuku, gdzie umknie zapewne wielu odbiorcom (szczególnie tym, którzy odwiedzają mojego bloga inną drogą), a i moja odpowiedź, na którą mam ogromną ochotę, dotarłaby też tylko do niektórych. Dlatego pozwalam sobie opublikować postscriptum, inspirowane komentarzem pani Anny-Marii Wołyniak (serdeczne pozdrowienia i podziękowanie!), który na użytek Nie-Korzystających-z-Fejsbuka pozwolę sobie najpierw zacytować poniżej.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

   Wszystko prawda, ale:

1. Dziecko, które w wieku 6-7 lat trafia do szkoły jest już w miarę ukształtowanym “tworem” - wzorce przywiązania i oparty na nich sposób funkcjonowania jednostki (jej sposób reagowania emocjonalnego, radzenia sobie z trudnościami-wyzwaniami, itd.) kształtuje sie na długo zanim trafi w ręce nauczycieli. To jakie dziecko trafia do szkoły zależy od relacji jaką stworzyło od urodzenia z rodzicem lub inną osobą, która buduje w dziecku coś, co psychologowie nazywają wzorcem przywiązania, a co, jak pokazują badania, wykazuje stałość także okresie późnego dzieciństwa i adolescencji (Sroufe i in., 2000). Ten wzorzec przywiązania jest prekursorem zdolności jednostki do nawiązywania wszelkich relacji nie tylko intymnych, do tworzenia kontaktów rówieśniczych oraz zdolności do otwartości w kontaktach z innymi ludźmi.

2. Skoro tak jest, to jednak rola nauczyciela, o jakiej Pan pisze byłaby rolą korygująco–terapeutyczną. A do tego jednak przydaje się wiedza, choć znam takie Osoby, które bez wiedzy “książkowej” robią to, co usiłują robić specjaliści-terapeuci i wychodzi im to niejednokrotnie lepiej niż specjalistom. Jednak to Wyjątkowe Osoby (co nie znaczy że takich Osób nie ma wśród nauczycieli – sama takich spotkałam).

3. Od dawna wiadomo, że podstawowym czynnikiem leczącym w psychoterapii jest relacja. A co to relacja? A raczej “dobra relacja”, bo relacji w znaczeniu interakcji między ludźmi mamy dużo każdego dnia, nie zawsze jednak relacje te są dla nas budujące. Dobra relacja opiera się na zaufaniu, akceptacji, zrozumieniu. Do tego potrzebna jest “dobra” komunikacja. “Dobra” komunikacja to uważne słuchanie i otwartość na drugiego człowieka – a na to potrzeba… czasu i przestrzeni. Czy jest taki czas i przestrzeń w szkole? Nie da się “załatwić” relacji w grupie klasowej. Relacja musi być indywidualna.

4. Mamy więc wzorzec przywiązania, który determinuje funkcjonowanie dziecka, oraz coś równie ważnego, na co w niewiekim dziś stopniu ma wpływ szkoła – wartości przekazywane przez “dom”. Zapewniam Pana, że czasami włos się na głowie jeży, gdy posłuchać, co dla rodzica jest ważne w kontekście wychowania własnego dziecka. Co jest ową “wartością”, którą rodzic chce przekazać dziecku.

5. Czy rodzice byliby obecnie w stanie przyjąć “indoktrynowanie” ich dzieci przez nauczyciela–szamana, który niekoniecznie przekazywałby ICH dziecku wartości z ICH perspektywy ważne? Czy byliby gotowi na budowanie takiej relacji nauczyciela-szamana z ICH dzieckiem? Nawet w takiej szkole jak Pańska Szkoła (moim zdaniem najlepsza jaką znam, a znam z autopsji wiele niepublicznych warszawskich szkół, do których nawet gdyby mi dopłacano nie posłałabym własnych dzieci) rodzice są różni, bardzo różni… dlatego unikam chodzenia na zabrania ;-).

6. To jest chyba tak jak z telefonem i tabletem/komputerem - już się rozlało… Potrzeba czasu by zrozumieć… może następne pokolenia… No, pozostaje jeszcze psychoterapia – budowanie relacji z… psychoterapeutą, doświadczanie korygującego rodzicielstwa… z psychoterapeutą. Nie powinnam narzekać, w końcu to moja praca, ale żal mi po prostu tych młodych ludzi, z którymi pracuję. Czasami łatwiej zapłacić, niż znaleźć czas i zdobyć się na otwartość. Czy jednak szkoła jest panaceum na “problemy naszych czasów”? Mam wątpliwości.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

   Szanowna Pani Anno!

   Przede wszystkim bardzo dziękuję za certyfikat jakości („najlepsza szkoła”), choć – proszę mi wierzyć, to nie kokieteria – uważam, że jest ona po prostu dobra… dla rodziców i nauczycieli, którzy akceptują jej program. Są też tacy, którzy przyjmują z zachwytem oferty szkół zgoła odmiennych, w tym takich, które Pani (i ja także) uważamy za szkodliwe dla dzieci. Wcale mi to nie przeszkadza. Wręcz ani mogę sobie wyobrazić, ani chcę, by wszystkie szkoły przypominały naszą.

   Dlaczego zatem opisuję swoje poglądy w kolejnych felietonach, próbując je spopularyzować? Ano dlatego, że problemy, które staram się pokazać, dotyczą – moim zdaniem – dosłownie wszystkich szkół. Różnica jest w ich natężeniu i stopniu oświadomienia przez kadrę pedagogiczną. To, że dzieci są coraz bardziej zagubione we współczesnym świecie (a część ich rodziców przy okazji), to fakt, który potwierdzają nie tylko Pani i moje doświadczenia, ale także miarodajne źródła, choćby Rzecznik Praw Dziecka. Natomiast świadomość wśród nauczycieli, że mają w tym swój udział, i że powinni zmierzyć się z tym problemem, jest żadna. Przeciętny nauczyciel widzi źródło kłopotu dziecka w nim samym (specjalne potrzeby edukacyjne rozmaitego sortu), albo w jego rodzinie („ci nieporadni rodzice”). Nie dostrzega, że sam może być źródłem problemów.

   Żeby było jasne – gdy chodziłem do szkoły, nikt nie przejmował się takimi głupotami, jak „wsparcie”, „indywidualizacja”, „potrzeby psychiczne”. Moja polonistka, pani Józefa Szot była ostatnią osobą, o której można by powiedzieć „ciepła i sympatyczna”, natomiast uczyła nas z niezrównaną skutecznością, za co będę Jej wdzięczny aż do śmierci. Jak komuś było źle, to miał wsparcie w grupie podwórkowej, drużynie harcerskiej, rodzicach, którzy nie rozdzielali włosa na czworo, tylko mówili, że trzeba się uczyć, i tak dalej. Tego świata jednak już nie ma, a dzisiejsze dzieci takiego naturalnego wsparcia są w większości zupełnie pozbawione, a poza tym część ich potrzeb jest zupełnie inna, niż w czasach mojej młodości.

   Proszę zwrócić uwagę, że w felietonie o szamanach wyraźnie podkreśliłem, że daję do myślenia ludziom kształcącym nauczycieli. Nie chodzi mi o to, by tu i teraz każdy nauczyciel stał się „szamanem” z mojego felietonu, ale uważam za ważne, by nauczycielom taką potrzebę uświadamiać.

   Poddaje Pani w wątpliwość, czy rodzice zaakceptują nauczyciela w takiej roli. A dlaczego nie? Mój nauczyciel-szaman, to nie matematyk, fizyk, polonista, czy kto tam bądź z dyplomem wyższej uczelni i koniecznie doktoratem z psychologii. Bez przesady. Mój „szaman” to nauczyciel matematyki, fizyki, polskiego, czy czego tam bądź, który zdaje sobie sprawę, że jego misja wykracza poza „zrealizowanie podstawy programowej”. Reszta jest w dużej mierze kwestią umiejętności i chęci zastosowania w praktyce kilku zdroworozsądkowych zasad, na przykład: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe (o ocenianiu), miej serce i patrzaj w serce (o stosunku do ucznia), błądzić jest rzeczą ludzką (o oczekiwanych efektach kształcenia). Do tego naprawdę nie trzeba dyplomu psychoterapeuty. Ktoś jednak musi nauczycielom mówić, że to jest ważne w ich zawodzie i ważne pozostanie nawet, gdy ktoś z rodziców powie (autentyk!): „Proszę nie wychowywać mojego dziecka!”. Osobiście uważam to za część mojej misji , zarówno dyrektora szkoły, jak publicysty.

   W społeczeństwie, jakie jest, i we współczesnej szkole, jaka jest, bardzo kusząca dla nauczyciela może wydać się ucieczka od takiego wychowawczego poczucia odpowiedzialności – mam nauczyć swojego przedmiotu, a o resztę niech martwią się rodzice! To bardzo wygodne i… bardzo społecznie szkodliwe.

   Przy okazji Kongresu Zdrowia Psychicznego, który odbył się w maju 2017 roku, Rzecznik Praw Obywatelskiech stwierdził, że w kraju jest 200 psychiatrów dziecięcych, a potrzeby szacuje się na 1500. Ja ze swej strony sugeruję dzisiaj, że jeszcze bardziej potrzeba 10 000 dyrektorów szkół i 100 000 nauczycieli rozumiejących potrzeby psychiczne współczesnych dzieci i gotowych świadomie wychodzić im naprzeciw.

   Zgadzam się z Panią absolutnie, że dla budowania dobrych relacji potrzeba czasu i przestrzeni, choć myślę, że można je budować w większej grupie (np. klasie), niż tylko indywidualnie. Tak czy inaczej w szkole zazwyczaj nie ma ani jednego, ani drugiego. Dlatego w felietonie napisałem, że żaden szaman nie pomoże, gdy jest osiem lekcji dziennie, rozdzielonych kilkuminutowymi przerwami. Ale nie zwalajmy wszystkiego na system. Długość przerw międzylekcyjnych w szkole nie zależy od decyzji ministra, tylko rady pedagogicznej! Ja zresztą pamiętam dyskusję z naszymi gimnazjalistami, gdy wprowadzaliśmy w szkole wszystkie przerwy co najmniej 15-minutowe. Jak biadolili, że tak długo w szkole, że przecież jeszcze muszą zdążyć po południu na zajęcia pozaszkolne etc. Wprowadziliśmy i wszyscy z tym żyją, i sądzę, że całkiem nieźle.

   Czy szkoła jest „panaceum na problemy naszych czasów”? Pewnie nie, ale warto zrobić wszystko, by nie była jeszcze jednym, czy – co gorsza – głównym problemem w życiu młodego człowieka .

   Przy okazji jeszcze fragment innego komentarza, który dotarł do mnie krętymi fejsbukowymi ścieżkami:

„Polskiej szkole nie potrzeba szamana, ale mądrej reformy – nie polegającej na zmianie nazw i pieczątek, ale na zmianie całego systemu bo świat idzie do przodu a nie cofa się do okresu przed wojną”.

   Może to i racja, ale ja patrzę pragmatycznie. Mądrej reformy nie mamy, nie tylko dlatego, że akurat mamy głupią, ale także dlatego, że nawet wizji tej mądrej od lat nie mieliśmy i wciąż nie mamy. Ale nawet w ramach tej głupiej reformy warto rozmawiać z nauczycielami (obecnymi i przyszłymi, nie zapominajmy też o dyrektorach szkół, obecnych i przyszłych!) o tym, że ich misja nie kończy się na „realizacji podstawy programowej”, i że w osobie nauczyciela dzieci potrzebują dzisiaj, jak nigdy, mądrego towarzysza, a nie tylko menadżera przeróbki materiału nauczania.

Wróć

Dodaj komentarz

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...