Blog

Najlepiej być młodym, pięknym, bogatym, mądrym i zdrowym!

(liczba komentarzy 10)

   Ilekroć słyszę rozmaite postulaty pod adresem współczesnej polskiej szkoły, tylekroć przychodzi mi na myśl fraza, która zawarłem w tytule tego artykułu. Oczywiście społeczna presja na zmiany jest niezbędna, bez niej ryzykujemy pozostanie na wieki wieków w epoce pedagogiki łupanej, ale doprawdy, niektóre tematy budzą już tylko moje znużenie. Należy do nich kwestia lektur szkolnych i w ogóle roli szkoły w promowaniu czytania książek. W swoim czasie poświeciłem temu artykuł w papierowej wersji „Wokół szkoły” ("O lekturach szkolnych inaczej", nr 3/2014), którego konkluzja była taka, że regres czytelnictwa jest w największym stopniu oczywistym następstwem pojawienia się innych źródeł rozrywki, wiedzy oraz sposobów spędzania czasu. I żadne zaklęcia, ani obarczanie winą szkoły tego stanu rzeczy nie odmienią.

   Do ponownego zajęcia się kwestią lektur skłonił mnie post napotkany na profilu fejsbukowym Fundacji EDU-klaster, autorstwa CEO tej organizacji Wojtka Gawlika. Nasunął mi on cały szereg refleksji, więc postanowiłem skorzystać z okazji i dokonać na blogu „Wokół szkoły” lokowania swoistej marki, jaką stanowi autor rzeczonego artykułu. Z nutą polemiki wobec jego tez, co wcale nie wyklucza szacunku i uznania „za całokształt”.

   Pana Wojtka Gawlika poznałem w sposób zgodny z duchem czasu – za pośrednictwem internetu. Obaj należymy do tego samego kręgu działaczy oświatowych zaangażowanych w debatę publiczną, co można poznać po zbliżonym zestawie nazwisk osób reagujących na nasze publikacje. Równocześnie jednak komunikujemy się na pograniczu dwóch różnych baniek informacyjnych. Obaj chcemy zmieniać szkołę, ale pan Wojtek prezentuje w tej kwestii raczej pro-rodzicielski, a z pewnością bardzo radykalny punkt widzenia, podczas gdy ja mam poglądy zdecydowanie bardziej konserwatywne i staram się oddawać sprawiedliwość zarówno instytucji szkoły, jak poszczególnym nauczycielom z osobna. Nie jestem też przesadnym entuzjastą tzw. „uspołecznienia” edukacji, czyli wzmocnienia w niej roli rodziców, a w każdym razie uważam, że nie tędy droga do podniesienia jakości szkolnictwa. Pół żartem, pół serio zwracam uwagę, że wielu podziwianych dzisiaj tytanów myśli pedagogicznej pracowało z sierotami, albo przynajmniej w szkołach z internatem. Wydaje mi się to znamienne.

   Mimo tych rozbieżności sądzę, że zarówno poglądy, jak rozmaite inicjatywy pana Wojtka Gawlika warto propagować, bowiem najgorszą rzeczą, jaka nam się może przytrafić w czasach, gdy polska oświata znalazła się w miejscu ciemnym i ponurym, to pokorne urządzanie się tamże. Ferment jest niezbędny i wcale nie będzie od rzeczy, jeśli jedni (WG) szczepić będą i propagować idee rewolucyjne, a inni (JP) tonować czasami ich płomienny zapał wskazując, że nie wszystko, co we współczesnej szkole jest poddawane krytyce, zasługuje na tak surową ocenę.

Tyle wstępu, a teraz już ad rem. Najpierw zapowiedziany cytat (źródło jest tutaj):

--------------------

Mitologia szkolna cz. 1 :)

   W myśl zapisów Podstawy Programowej uczniowie czytają około 8 książek na rok. Są to książki podstawowego kanonu lektur. Według Podstawy Programowej „Szkoła podejmuje działania mające na celu rozbudzenie u uczniów zamiłowania do czytania oraz działania sprzyjające zwiększeniu aktywności czytelniczej” (Podstawa programowa – Preambuła str. 6). Czy tak rzeczywiście jest?

   Biblioteka Narodowa publikuje co roku dane dotyczące czytelnictwa w Polsce. Z raportu za 2016 rok można wyczytać, że:

  • 63% badanych nie przeczytało w ciągu ostatniego roku ani jednej książki,
  • w tym 16% nie przypomina sobie, żeby czytało książkę, gazetę, czasopismo, wiadomości w sieci czy nawet tekst o objętości przynajmniej TRZECH stron,
  • przynajmniej jedną książkę przeczytało zaledwie 37% Polaków,
  • 10% czytało 7 lub więcej pozycji.

   Można by powiedzieć, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. „My po prostu nie mamy czasu na czytanie”. Badania pokazują jednak, że statystyczny Polak, u którego zostało rozbudzone zamiłowanie do czytania, bez trudu znalazłby czas na książki. Z danych Nielsen Audience Measurement wynika, że w okresie od stycznia do maja 2017 roku średni dobowy czas oglądania telewizji przez przeciętnego Polaka w wieku 4+ wyniósł 4 godziny i 36 minut !!!

   Co mówią te wszystkie dane? Że stosowany w szkołach sposób „rozbudzania zamiłowania do czytania” jest nieskuteczny!

   Dlaczego tak jest?

   Czytanie na głos przed klasą

   Dzieci, szczególnie w młodszych klasach, kiedy dopiero uczą się czytać, często są zmuszane do czytania na głos przed całą klasą. Wiele z nich wstydzi się i stresuje, albo samym publicznym występem, albo swoimi jeszcze niedoskonałymi umiejętnościami. Tym bardziej jeśli nauczyciel głośno krytykuje lub poprawia zacinającego się ucznia, a koledzy śmieją się z popełnionych błędów i przejęzyczeń. Dziecko w takiej sytuacji czuje się upokorzone i bezbronne. Dzieci kojarzą więc książki z nieprzyjemnym doświadczeniem.

   Sztywny kanon lektur

   Według badań amerykańskich dzieci bardzo lubią czytać, ale chcą wybierać książki swobodnie. Gdybyśmy chcieli zapytać polskich uczniów, powiedzieliby to samo. Oczywiście jest cały zestaw dzieł literackich, które tzw. ogólne wykształcenie powinno obejmować, jednak w naszych szkołach panuje skrajny rygoryzm czytelniczy. Dzieci czytają wyłącznie narzucone lektury, nie mają żadnego wpływu na listę lektur, nikt ich nie pyta, co lubią czytać, co je interesuje. Nie ma w szkole przestrzeni na dyskusję o tym, co czytają dla przyjemności, o książkach, które ich naprawdę poruszają, które dla nich coś znaczą.

   Ponadto obowiązkowe lektury z listy nie zawsze współgrają z wiekiem i dojrzałością czytelnika. Człowiek uczy się przez całe życie. Jeśli naprawdę rozbudzimy u dzieci zamiłowanie do czytania, będą sięgać po książki, które są warte przeczytania i będą otwarte na inspiracje płynące z różnych źródeł. Osobiście w liceum nie czytałem Gombrowicza. Po „Ferdydurke” sięgnąłem później, zainspirowany ciekawą audycją radiową.

   Brak czasu na czytanie

   Dzieci są tak bardzo obciążone nauką, zajęciami dodatkowymi, wymaganiami, obowiązkami, że na czytanie dla przyjemności często nie mają już czasu. Czytanie pozostaje wyłącznie obowiązkiem szkolnym. A jak już wcześniej zaznaczyliśmy, kiedy czytamy to co musimy, nie wzbudza to w nas miłości do książek.

   Książki wyrwane z kontekstu

Lista lektur to oczywiście nie są same nudne tomiska. Są wśród obowiązkowych pozycji książki, które mogłyby się spodobać młodym czytelnikom, mogłyby ich zafascynować. Jednak sposób, w jaki są omawiane, schematyczny i nudny, potrafi przesłonić nawet największe zalety książki. Poza tym to, co jest omawiane na lekcjach języka polskiego ma się nijak do tematów realizowanych na innych przedmiotach. Każda lekcja idzie swoją ścieżką. O ileż bardziej zrozumiałe byłyby lektury, gdyby równocześnie uczniowie poznawali kontekst historyczny! Brak synergii pomiędzy poszczególnymi przedmiotami kawałkuje wiedzę, choć przecież świat, kultura, nauka to całość, której elementy są ze sobą powiązane i trudno je zrozumieć nie widząc tych relacji.

   Sposób omawiania lektur

Jak wygląda praca z książką w szkole? Najpierw „musicie przeczytać na czwartek”. Potem sprawdzian z treści lektury. Potem wypełnianie kart pracy. Dyskusja zdarza się, ale najlepiej żeby wnioski z niej odpowiadały z góry założonej interpretacji. Schemat, schemat, schemat. Oraz presja ocen. A gdzie miejsce na samodzielne myślenie? Gdzie osobista relacja z książką? Gdzie swoboda własnych przemyśleń, które wcale nie muszą być zgodne z tym, co napisano w opracowaniu?

   Multimedia

   Wśród nauczycieli i rodziców panuje przekonanie, że audiobooki i filmowe ekranizacje książek rozleniwiają uczniów. Wysłuchanie audiobooka traktowane jest jak czytelnicze oszustwo, podobnie jak obejrzenie filmu. Tak naprawdę to nie multimedia powodują czytelnicze rozleniwienie. Niechęć dzieci do czytania wynika z tego, co już wymienione zostało powyżej. Sięganie po opracowania, skróty, multimedia to konsekwencja niechęci do książek, a nie jej przyczyna.

   Poza tym zarówno audiobooki, jak i ekranizacje mogą być znakomitym sposobem na zachęcenie do czytania. Jedne i drugie bywają doskonałymi dziełami same w sobie. Warto po nie sięgać i pokazywać dzieciom różne sposoby obcowania z literaturą.

   Moje dziecko miało kiedyś przeczytać Detektywa Pozytywkę. Niestety zbieg różnych okoliczności sprawił, że tego nie zrobiło, a następnego dnia był sprawdzian z lektur. Moja żona znalazła audiobooka czytanego przez Krzysztofa Tyńca. Już sam sposób czytania wprowadzał wspaniałą atmosferę. Dzięki audiobookowi obaj nasi synowie mogli wspólnie przeżywać przygody książkowego bohatera i rozwijać swoją wyobraźnię.

   Książki pobudzają wyobraźnię i kreatywność. To właśnie to powinno być najważniejsze w procesie omawiania lektury. To właśnie tworzenie historii, obrazów, portretów, gier, rzeźb, przedstawień i wsłuchiwanie się w refleksje dzieci sprawia, że młodzi czytelnicy nabierają ochoty na zagłębienie się w literaturę. To danie dzieciom i młodzieży szansy na przedstawienie własnej interpretacji tego co przeczytali, bez perspektywy bycia ocenionym spowoduje, że będą bardziej swobodnie i otwarcie rozmawiać o książkach, a przez to inspirować się wzajemnie do czytania kolejnych. Miłości do książek nie można rozwinąć stosując presję. Nikt nie kocha pod przymusem.

--------------------

   Ta okropna szkoła…! Szkodzi, a co najmniej nie pomaga. Mój ulubiony dowód na powyższe jest inspirowany często przytaczanymi wynikami badań, które głoszą, że bodaj 1/4 wszystkich 5-6-latków posiada wybitne uzdolnienia matematyczne; po roku spędzonym w szkole jest to już tylko 1/8 tej populacji, a po czterech latach jeszcze znacznie, znacznie mniej. Co prowadzi do oczywistego wniosku, że szkoła uzdolnienia matematyczne zabija.

   Z przekory proponuję w tej sytuacji analizę innej umiejętności. Otóż niemal wszystkie dzieci 1-2 letnie potrafią dotknąć stopą swojej głowy. Umiejętność ta jest znacznie mniej rozpowszechniona wśród maluchów kończących przedszkole, zaś posiadają ją już tylko nieliczni absolwenci szkoły podstawowej. Czy to znaczy, że przedszkole i szkoła zabijają talenty gimnastyczne?!

   Instytucja szkoły zasługuje na krytykę w rozmaitych aspektach. Ale jest to złożony organizm, w którym krzyżują się działania zarówno dobre jak złe, warunkowane systemowo albo inicjatywą poszczególnych nauczycieli, czasem wspierane, czasem torpedowane przez rodziców. Nie bez znaczenia jest też kondycja psychiczna dzieci, zupełnie inna niż dwadzieścia lat temu. Nie jest szkoła zdolna zapewnić wszystkim zaspokojenie wszystkich potrzeb – ani ta współczesna, ani żadna inna, którą sobie dzisiaj wymyślimy. To wynika z ludzkiej natury i z ludzkich ograniczeń. A nawiasem mówiąc, proponuję już dziś modlić się, by jakaś sztuczna inteligencja, oczywiście w najszlachetniejszych intencjach, nie zaczęła w przyszłości zawiadywać szkołą z pominięciem czynnika ludzkiego.

   Dlatego krytykując szkołę warto znać proporcją, mocium panie. Tego mi trochę w poście Wojtka Gawlika brakuje. Co prawda skierowany jest on przede wszystkim przeciwko systemowi, ale nauczycielom dostaje się rykoszetem, a jest ich – nauczania początkowego i polonistów – bagatela, kilkadziesiąt tysięcy. W tym wielu naprawdę dobrych. Byłbym ostrożny z pewnymi generalizacjami.

   A teraz już konkrety:

   Czytanie na głos przed klasą.

   Zapewne lepiej byłoby czytać na głos wyłącznie przed nauczycielem, ale nie bardzo w szkole jest jak to zorganizować. Bo bez czytania na głos z jakimś elementem korekty ciężko nauczyć dziecko czytać (choć pewnie jest to możliwe – chętnie dowiem się od osób bardziej wyrobionych w tej kwestii). Ten medal ma także drugą stronę. Jest cały szereg pomysłów (inny, to np. postulat zakazu występów dzieci w przedszkolu z okazji Dnia Babci i Dziadka, bo to dla niektórych maluchów może to być trauma), które – choć szlachetne w intencji – prowadzą do wychowania pokolenia kalek psychicznych, tak „wzmocnionych”, że niezdolnych poradzić sobie z elementarną porażką, typu komunikatu kolegi/koleżanki „nie lubię cię!”. Często zasłużonego. Ja nie teoretyzuję, tylko mówię o tym, co widać gołym okiem w szkole. Wychowujemy pokolenie pacjentów poradni zdrowia psychicznego i proszę nie obciążać odpowiedzialnością za to wyłącznie systemu i nauczycieli.

   Sztywny kanon lektur.

   Niemal wszyscy nauczyciele klas 1-3 oraz języka polskiego, których znam, a jest to grupa kilkudziesięciu osób (nie tylko u mnie w szkole) dają uczniom możliwość samodzielnego wybierania niektórych lektur. Więc kanon jest sztywny, ale praktyka niekoniecznie. A co do zmuszania dzieci do czytania niechcianych książek, to przytoczę tutaj fragment artykułu autorstwa Joanny Denert, mojej koleżanki z Augustowa, świetnej polonistki i bibliotekarki w jednym („O radości wspinania się na szczyty”, „Wokół szkoły” nr 1/2015):

--------------------

   Niedawno ogłoszono wyniki ankiety przeprowadzonej przez MEN, a dotyczącej odświeżania szkolnej listy lektur. Jaki był motyw dorosłych, którzy ten szczególny plebiscyt zorganizowali? Otóż czytamy, że chodziło o to, by uchronić dzieci przed książkami, które opisują „nieznaną im rzeczywistość sprzed kilkudziesięciu lat”. Patrzę na to uzasadnienie i patrzę, i nadziwić się nie mogę temu niezwykłemu kryterium, które ma wyeliminować z kanonu (…) nieznaną rzeczywistość.

   Dowiadywać się o tym, co było, to błąd? Widzę te rozdziawione buzie maluchów słuchających opowieści o przeszłości; tych małych miłośników dinozaurów, rycerzy i husarii. Myślę z żalem o lekcjach zawsze za krótkich, by odpowiedzieć na dziesiątki pytań i wysłuchanie tego, czego dzieci już się dowiedziały: „A mój dziadek…”, „A jak byłem…”, itd., itp. Mamy w szkole grupę takich pasjonatów z trzeciej klasy, którzy w nieskończoność mogą rozmawiać na każdy temat. Ich ciekawi wszystko: czarne dziury, Polska Piastów, geografia Polski. Zapytałam wychowawczynię, jakie lektury wspólnie omawiali. Usłyszałam, że „Plastusiowy pamiętnik” - książkę, w której czytamy: „Wyjęła Tosia złotą stalówkę, zatknęła do obsadki (…)”, a do tego prehistoryczną „Karolcię”, a nawet „Puca, Bursztyna i gości”. Poznali i wygląda na to, że książki nie zabiły w nich ciekawości świata ani zainteresowania czytaniem.

   Zaryzykujmy twierdzenie, że to nie książki są toksyczne, tylko dorośli, którzy chcą uchronić dzieci przed wszelkiego rodzaju trudem. Ten niezwykły gatunek dorosłych gotowych usuwać z drogi kamyki i gałązki, dbających o to, by dzieci nie umiały zrobić sobie kanapki i spakować się do szkoły, i oczywiście z podziwu godną wytrwałością broniących dzieci przed nudą. (…)

--------------------

   Brak czasu na czytanie

   Wolne żarty! A te 4 godziny z okładem spędzane codziennie przed telewizorem? A te niezliczone godziny poświęcane smartfonowi I innym elektronicznym wynalazkom? Media operujące obrazem są po prostu łatwiejsze w odbiorze I w sposób naturalny wypierają czytelnictwo, które wymaga większego wysiłku. Już Kopernik stwierdził, że pieniądz gorszy wypiera lepszy...

   Książki wyrwane z kontekstu.

   Tu zgoda. Jest to efekt bezsensownego założenia, że lektura może być przypisana tylko do edukacji polonistycznej, a nie historycznej albo przyrodniczej. Ale już stwierdzenie, że są omawiane w sposób schematyczny i nudny krzywdzi naprawdę dużą grupę nauczycieli. Skąd ta generalizacja?!

   Sposób pracy z lekturą.

   Cóż złego jest w ogłoszeniu, że lekturę trzeba przeczytać na czwartek? Pomysł ze sprawdzianem ze znajomości lektury podoba mi się mniej, ale trudno to zmienić w sposób rewolucyjny. Ja zresztą nie tylko musiałem przeczytać lekturę na czas, ale również zaznaczyć karteczkami fragmenty ważne z punktu widzenia tematów podanych przez nauczycielkę, a następnie być w stanie te fragmenty znaleźć i przytoczyć w określonym kontekście. W podstawówce! Zupełnie nie zabiło to mojej kreatywności, natomiast wykształciło dyscyplinę umysłową. Niektórzy twierdzą wręcz, że zeszliśmy dzisiaj na psy, jeśli chodzi o poziom wyzwań intelektualnych stawianych uczniom, a ja akurat w odniesieniu do lektur szkolnych byłbym skłonny przyznać im rację.

   A co do presji ocen, to jest ona zarówno efektem systemu, jak oczekiwań rodziców (tacy świadomi, którzy w szkole deklarują, że ich oceny nie interesują, to margines). Z kolei system powoduje, że nauczyciele czy chcą, czy nie chcą, muszą interesować się ocenami. A o tym, że wielu szuka w tej dziedzinie dobrych rozwiązań świadczy stale rosnąca popularność oceniania kształtującego.

   Multimedia.

   Co do audiobooków – jestem za, bo to obcowanie z prawdziwym tekstem książki, w dodatku na ogół w świetnej interpretacji. Z zastrzeżeniem, że słuchanie nie może zupełnie zastąpić osobistego czytania. Natomiast ekranizacje bardzo często nijak się mają do treści książek. Choć oczywiście jeśli jest szansa, że dobry film skłoni do sięgnięcia po lekturę, warto z tego skorzystać.

   Mamy w naszej szkole „Połykaczy książek” w klasach 1-3, teraz ten pomysł – ze szkolną odznaką czytelniczą – próbujemy przenieść do klas 4-6. Jest jakaś grupa uczniów zainteresowanych, ale jej liczebność daleko odbiega od liczby entuzjastów gier komputerowych.

   Czytelnictwo przestało być dzisiaj normą, a szkoła ma jeszcze tysiąc innych wyzwań, z którymi musi się obecnie mierzyć. Dlatego nie jest i nie będzie tak skuteczna, jak chciałoby się od niej oczekiwać. Czego proszę nie traktować jako oświadczenia o kapitulacji z mojej strony, ale jedynie jako wyraz pewnego pragmatyzmu, w który uciekam, żeby nie zwariować od niemożliwych do spełnienia postulatów, nawet najsłuszniejszych.

   Z jednym zgadzam się z Panem Wojtkiem w stu procentach. W obecnej podstawie programowej i opartych na niej wymaganiach egzaminacyjnych nie ma niczego, co zachęcałoby do traktowania lektur szkolnych jako czegoś więcej, niż tylko uciążliwego obowiązku!

--------------------

   PS. Wśród 30 osób, które „polubiły” moje ogłoszenie na FB o tym, że ukazał się 12. numer „Wokół szkoły’ jest tylko 6, które moją gazetę mają szansę przeczytać, bo dotrze do nich albo na drodze prenumeraty, albo jako zapowiedziany wcześniej prezent ode mnie. Reszta dała w ten sposób sygnał życzliwości dla mnie, ale do grona czytelników nie dołącza. Bo dzisiaj, Panie Wojtku, czytelnictwo jest w ogóle w odwrocie. Nie tylko wśród młodych i nie tylko z winy szkoły!

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Xawer

   Zarówno ja sam, jak i inne dzieci w moim środowisku rodzinnym, skutecznie i wcześnie uczyły się czytać bez czytania na głos. To znaczy głośno czytała mi mama lub tata, trzymając książkę tak, że ją dobrze widziałem i sam wodziłem palcem po tekście. A później tylko oczami. A później przewracając kartkę zanim mama doczytała głośno do końca strony - wtedy przestała już czytać mi książki na głos. Szybkie, płynne czytanie mieliśmy opanowane znacznie przed pójściem do szkoły.
O ile pamiętam, to sam czytałem na głos dopiero w liceum. I to nie na lekcjach, ale na kółku teatralnym.

   "Zapewne lepiej byłoby [...], ale nie bardzo w szkole jest jak to zorganizować."
   "...podoba mi się mniej, ale trudno to zmienić w sposób rewolucyjny."
   "co do presji ocen, to jest ona zarówno efektem systemu, jak oczekiwań rodziców"
   Proszę się więc nie dziwić dość częstemu (również mojemu) odrzuceniu systemu szkolnego jako takiego - systemu, który sam stwarza te problemy. Impossybilizm zmian w ramach niewzruszalnego systemu nie jest jego usprawiedliwieniem, tylko wprost przeciwnie -- powodem domagania się jego zniesienia. Tak, jak nierozwiązywalny problem braku sznurka do snopowiązałek nie był powodem do uznania PRL za właściwe, ani nawet naprawialne, rozwiązanie polityczno-gospodarcze.
   Współczuję rozsądnym nauczycielom szkolnym, którym się dostaje rykoszetem -- mogą odbierać odrzucenie systemu jako deprecjację siebie samych.
   Proszę się też nie dziwić, że rodzice mają presję na oceny, które stworzył system i nadał im rzeczywiste znaczenie -- wstępu na uniwersytet, przejścia do następnej klasy, etc.

Skomentował Jarosław Pytlak

   Czytając powyższy komentarz zadaję sobie pytanie, dlaczego - skoro to takie proste - w ogóle system szkolny jeszcze istnieje? Dlaczego nie wszystkie dzieci uczą się czytania z pomocą mam czytających im głośno? Dlaczego nie przechodzimy powszechnie na nauczanie domowe, co pozwoliłoby uniknąć systemowego impossybilizmu? Albo nie wprowadzamy w życie innej, świetnej alternatywy? Proszę mnie dobrze zrozumieć - przez ostatnie blisko trzydzieści lat włożyłem wiele wysiłku, by ta konkretna szkoła, w której pracuję, radziła sobie z kompensowaniem systemowych błędów. Ale nie sięgam wyobraźnią opcji jej zamknięcia, podobnie jak zamknięcia innych szkół, bo ktoś ma lepszy pomysł. W każdym razie ja jeszcze nie natrafiłem na pomysł, który wydawałby mi się lepszy. Można to nazwać impossybilizmem, a może po prostu realizmem?!
   Cieszę się @Xawer, że podzielasz moje współczucie dla nauczycieli, którzy w tym systemie starają się działać jak najlepiej, a którzy krytykę systemu odbierają jako niezasłużony atak na siebie.
   Nie dziwię się rodzicielskiej presji na oceny, choć presja systemu nie jest w tej chwili aż tak wielka - w szczególności oceny szkolne nie mają obecnie żadnego wpływu na wstęp na uniwersytet.
   W komentarzu do jednego z moich poprzednich postów wskazywałeś, że poziom wymagań w szkole jest obecnie dramatycznie niski, niższy niż przed laty. Było to w kontekście mojego stwierdzenia, że podstawa programowa jest przeładowana. Nie potrafię ogarnąć wyobraźnią, jak można by pożenić ogólne podniesienie wymagań z rezygnacją ze stopni szkolnych. Chyba że zdecydujemy się przywrócić elitarność kształcenia - matura dla 10% populacji. Ale nie poszedłbym dzisiaj z tym postulatem do wyborów :-).

Skomentował Xawer

"Dlaczego nie przechodzimy powszechnie na nauczanie domowe"
"(dlaczego) nie wprowadzamy w życie innej, świetnej alternatywy?"
Ponieważ jest to skrajnie utrudnione (choć nie zakazane bezwzględnie) i stracilibyśmy darmową przechowalnię dla swoich dzieci. Za którą i tak płacilibyśmy podatkami.
Musielibyśmy naużerać się z systemem, żeby łaskawie pozwolił nam uczyć własne dziecko samemu, nadal jednak kontrolując skrupulatnie, czy opanowało bzdury z podstawy programowej.
W szkole, nawet jeśli nic nie umie, to i tak na drugi rok go nie zostawią. A z nauczania domowego mogą cofnąć.
To jest pytanie w rodzaju "skoro samodzielne oszczędzanie jest takie proste, to dlaczego nie oszczędzamy na starość sami, tylko płacimy ZUS?". Albo "dlaczego ludzie w 1970 nie emigrowali masowo do Szwajcarii?"
Ponieważ systemy prawne narzucają nam - niemal wymuszają - podporządkowanie się temu systemowi. By dziecko w końcu poszło na uniwersytet, musi mieć maturę. Nie ode mnie, ani nie musi wiele umieć. Musi mieć kwitek z pieczątkami od państwa. Ten sam system wmawia rodzicom, że doskonale wyręczy ich z uczenia własnych dzieci. Wmawia to równie skutecznie, co Bismarck wmówił, że państwo zapewni każdemu emeryturę, więc o starość nikt się nie musi martwić sam.

Doskonale Pana rozumiem! I - zwłaszcza, że Pana szkoła jest z wyboru - bardzo cenię znajdowanie pewnych furtek, drobnych usprawnień, etc.
Oczywiście - między impossybilizmem a realizmem granica jest cienka i nieostra, jest w niej jednak różnica aksjologiczna: czy system jako taki jest akceptowany, czy też odrzucany. Czy celem jest usunięcie systemu, czy jego łagodzenie? By użyć tu historycznej analogii siebie widzę w Solidarności, a Pana w "poziomkach" ;) Co nie wykluczało współpracy i wzajemnego uznania.


"Nie potrafię ogarnąć wyobraźnią, jak można by pożenić ogólne podniesienie wymagań z rezygnacją ze stopni szkolnych."
Zgadzam się, że w szkole nie można. Dlatego też uważam spsienie poziomu za stokroć poważniejszy problem, niż używanie stopni.

Skomentował Xawer

PS.
Całkiem na poważnie - niezależnie, czy ma to miejsce w domu, rodzinie, w szkole, uczeniu indywidualnym, czy zbiorowym - mam przekonanie, że zmuszanie dzieci do czytania na głos jest przeciwskuteczne i lepiej się uczą czytając po cichu.

Skomentował andrzej -ojciec 4-ki dzieci

Napisał Pan: " Ja zresztą nie tylko musiałem przeczytać lekturę na czas, ale również zaznaczyć karteczkami fragmenty ważne z punktu widzenia tematów podanych przez nauczycielkę, a następnie być w stanie te fragmenty znaleźć i przytoczyć w określonym kontekście. W podstawówce! Zupełnie nie zabiło to mojej kreatywności, natomiast wykształciło dyscyplinę umysłową. Niektórzy twierdzą wręcz, że zeszliśmy dzisiaj na psy, jeśli chodzi o poziom wyzwań intelektualnych stawianych uczniom, a ja akurat w odniesieniu do lektur szkolnych byłbym skłonny przyznać im rację."

W pełni się zgadzam; a o takim czytaniu lektury o którym Pan pisze nie słyszałem w ogóle, a dzieci mam w 3 różnych szkołach na poziomie GIM i SP. Dlaczego nauczycielom się nie chce tak pracować na polskim?

Ponadto pisze Pan: "A co do presji ocen, to jest ona zarówno efektem systemu, jak oczekiwań rodziców (tacy świadomi, którzy w szkole deklarują, że ich oceny nie interesują, to margines). Z kolei system powoduje, że nauczyciele czy chcą, czy nie chcą, muszą interesować się ocenami. A o tym, że wielu szuka w tej dziedzinie dobrych rozwiązań świadczy stale rosnąca popularność oceniania kształtującego."

Rola ocen byłaby zdecydowanie niższa gdyby zlikwidowano system naboru do szkół oparty m.in.na ocenach a zostawiony tylko wynik egzaminu. Co oceniania kształtującego. Aż boję się w szkole o tym rozmawiać bo u nas w szkole rządzi średnia arytmetyczna ważona i jest otoczona wręcz bezkrytycznym kultem Rady Pedagogicznej.

Naprawdę po tych już dziewięciu latach w systemie (najstarsze dziecko kończy właśnie III klasę GIM) zastanawiam się dlaczego tak ciężko zmienić szkołę i dochodzę do wniosku, że większość nauczycieli jest zdemotywowana. Jeśli rzeczywiście jest tak, że kasjer w sklepie może zarobić więcej niż nauczyciel to im się nie dziwię. ale rodzice też sobie są winni bo zmotywować ich do działania jest bardzo ciężko. Ale im też się nie dziwę bo tak długo jak oceny będą decydowały do której szkoły się moje dziecko dostanie lub nie, to presja rodziców na nauczycieli, lepsze oceny, prace domowe i inne cuda będzie olbrzymia.

Perspektywa kolejnych kilkunastu lat w systemie jest przerażająca (najmłodsze właśnie kończy zerówkę).

Skomentował Jarosław Pytlak

Bardzo mi miło powitać w gronie komentatorów. A odpowiedź na pytanie, dlaczego nauczycielom się nie chce tak pracować wydaje mi się prosta - bo dzieci nie są już do tego zdolne.
Nie pamiętam szczegółowych wyników badań, ale wiem, że dzisiejszy dwunastolatek jest w stanie skoczyć z miejsca przeciętnie niemal metr bliżej, niż dwunastolatek z mojego pokolenia. Podejrzewam, że w kwestii wydolności intelektualnej jest podobnie. Najkrócej mówiąc - mamy obecnie za dużo dystraktorów, czyli czynników rozpraszających.
To oczywiście tylko moja spekulacja, ale sądzę, że nieodległa od prawdy.
Co do średniej arytmetycznej ważonej ocen, to uważam ją za tryglodytyzm pedagogiczny, podobnie zresztą jak dziennik elektroniczny ze swobodnym dostępem dla rodziców. O tym drugim pisałem zresztą dwukrotnie na łamach "Wokół szkoły", ale to niszowe czasopismo, a poza tym kto by słuchał Pytlaka, jeśli tak wygodnie jest mieć zdalny "nadzór" rodzicielski nad dzieckiem. Dla mnie rodzic godzący się na inwigilację swojego dziecka przez dziennik elektroniczny uroczyście strzela sobie w kolano.
O tym, kto jest winny obecnemu stanowi rzeczy w edukacji można pisać całe tomy, albo tylko jednym zdaniem: proszę popatrzeć na świat i zastanowić się, dlaczego edukacja miałaby być wyspą szczęśliwości pośród tego bagnistego oceanu?
Co do perspektywy dalszych kilkunastu lat w systemie, zalecam emigrację wewnętrzną. A jeśli chodzi o oceny, jako przepustkę do dalszego edukacyjnego raju, to podpowiem, że uczyć się można w każdej szkole. Tylko trzeba chcieć - i to jest jedyne, co jest ważne. Zastępując dzieciom sumienie i wolę rodzice i nauczyciele zgodnie czynią z nich życiowe kaleki.

Skomentował Ewa Pytlak

   @XAWER "Całkiem na poważnie - niezależnie, czy ma to miejsce w domu, rodzinie, w szkole, uczeniu indywidualnym, czy zbiorowym - mam przekonanie, że zmuszanie dzieci do czytania na głos jest przeciwskuteczne i lepiej się uczą czytając po cichu."

   Niestety trudno mi się zgodzić z tym twierdzeniem. Głośne czytanie jest bardzo skuteczne. A powodów do korzystania z tego sposobu jest kilka.
   Po pierwsze czytanie głośne tym różni się od cichego, że angażuje znacznie więcej zmysłów, do oczywistego wzroku, dołącza się słuch i aparat mowy - artykulacja. Liczba informacji płynących do mózgu jest znacznie większa. Poprawna artykulacja przy głośnym czytaniu pozwala na utrwalenie trudnych w pisowni wyrazów, wspiera więc pisanie ortograficzne. Szczególne "maluchy" mają problem z wyrazami z licznymi zbitkami spółgłoskowymi, np. biorąc pod uwagę wyraz "pstry", jeśli będziemy "prześlizgiwać" się po nim wzrokiem, bardzo łatwo będzie przy pisaniu zapomnieć o wstawieniu litery "t".
   Po drugie ciche czytanie nie jest wrażliwe na błędy, które są widoczne jak na dłoni przy czytaniu głośnym. Podążając za słynnym memem profesora Miodka jest różnica w tym, czy robię łaskę czy laskę. Jako nauczyciel, który od wielu lat zajmuje się wspieraniem dzieci z trudnościami w czytaniu, zauważam, że "zgadywanie" przy cichym czytaniu jest znacznie częstszym przypadkiem niż przy czytaniu głośnym. W tym pierwszym przypadku dziecko źle przeczytawszy - wymyśliwszy jakiś wyraz "dopasowuje" pozostałą treść. W czytaniu głośnym nie ma takiej możliwości. Głośne czytanie wspiera więc proces czytania ze zrozumieniem.
   Ponadto głośne czytanie pozwala na odkrywanie melodii języka, pozytywnie wpływa na modulację głosu, interpretację czytanego tekstu, jego przekaz. 
   Mogę się zgodzić, że jeśli czytanie - niezależnie czy głośne, czy ciche polega na ZMUSZANIU, jest "przeciwskuteczne". Czytanie powinno być zabawą, przygodą i radością.

Skomentował Xawer

Ależ właśnie o zmuszanie chodziło WG i to kwestia zmuszania do głośnego czytania wywołała dyskusję!
"często są zmuszane do czytania na głos przed całą klasą. Wiele z nich wstydzi się i stresuje, [...] Dzieci kojarzą więc książki z nieprzyjemnym doświadczeniem."
Jeśli jakiś dzieciak lubi występować publicznie i czytać dla innych, to na zdrowie! Dobrowolne kółka teatralno-aktorskie jak najwcześniej!
Oczywiście, pełna zgoda, że "czytanie powinno być zabawą, przygodą i radością". WG natomiast zwraca uwagę, że dla wielu powinno, ale nie jest, raczej jest stresem i nieprzyjemnością. Głośne czytanie, nawet nie tylko w klasie, ale nawet jednej osobie, jest nadal niezbyt przyjemne dla kogoś o introwertycznej naturze.

Nie postulowałem tu, by nauka czytania odbywała się w ciszy. Twierdzę tylko, że uważam, że na głos powinien czytać dorosły dziecku/dzieciom, a nie dziecko innym dzieciom ani dorosłemu.
Jeśli dziecko uczy się czytać milcząc, ale czytając równolegle ze słuchaniem tego samego tekstu czytanego i interpretowanego przez kogoś dorosłego (od nauczyciela, przez mamę, po aktora w nagraniu) to poza treningiem w samodzielnej interpretacji wszystkie argumenty, jakich Pan tu użył, działają tak samo. Nawet silniej, bo artykulacja dorosłej osoby jest zazwyczaj lepsza, dorośli raczej nie sylabizują, nie wymawiają 'r' jak 'ł' i wymawiają 'pstry' tak, że dobrze słychać każdy fonem. Zmysł słuchu jest używany bardziej intensywnie u kogoś, kto słucha, niż u kogoś, kto mówi.
Dziecko słuchające, ale nie czytające głośno nie tworzy sobie natomiast dość częstego odruchu, że nawet podczas czytania dla siebie samego, nadal porusza bezgłośnie wargami. I nigdy nie czyta szybciej, niż pozwoliłoby tempo mówienia. Odruchu, którego trzeba się dopiero wyzbyć. Późniejszy trening w szybszym czytaniu bywa trudny i niezbyt skuteczny.

Nie będę polemizował z technikami dydaktycznymi wspierania dzieci z trudnościami. Zauważam tylko, że wobec przeciętnie i ponadprzeciętnie rozgarniętych zazwyczaj lepiej stosować zupełnie inne metody. Szkoła natomiast ujednolica podejście i ma tendencję do stosowania wobec wszystkich metod właściwych dla upośledzonych.
To, czy lepsza taka czy inna technika dydaktyczna rzadko jest bezwzględną i uniwersalną prawidłowością. To właśnie jest przekleństwo systemu szkolnego, że zamiast dopasowywać dydaktykę indywidualnie dla każdego, to stosuje jedną, uniwersalną i jedynie słuszną. Zazwyczaj właściwą dla nielicznych, a już najmniej dla zdolnych inteligentnych introwertyków.

Skomentował Xawer

TOK-FM dał dziś wywiad z Tomaszem Makowskim, dyrektorem Biblioteki Narodowej, o czytelnictwie w Polsce. Warto posłuchać nawet, jeśli nie jest się fanem Tok-FM. I warto przyjąć te obserwacje za tło dyskusji o czytaniu przez dzieci, podejściu do książek, etc.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,130517,23154172,co-sprzyja-czytaniu-ksiazka-znow-kojarzy-sie-z-prestizem.html

Skomentował CBD

1. OLEJ KONOPNY CBD - wspomagający układ odpornościowy w najbardziej potrzebujących obszarach. olej DOSTĘPNY tutaj :cbd - https://konopiafarmacja.pl/produkty-konopne/95-olej-cbd-5-essenz-15-ml.html

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...