Blog

Marzenie o Komisji Edukacji Narodowej

(liczba komentarzy 0)

   Zbliża się konferencja, podczas której „Polska 2050” zaprezentuje swój program dla edukacji oraz wyniki jego konsultacji środowiskowych. Przewidziana jest też dyskusja, a wszystko to w Sejmie, 21 czerwca br. Wydarzenie o tyle ciekawe, że po raz pierwszy od dawna wprowadzające temat edukacji do gmachu parlamentu w innym kontekście, niż bieżąca walka polityczna.

   Program „Edukacja dla Przyszłości” przeczytałem wielokrotnie i bardzo dokładnie, motywowany radością, że licząca się siła polityczna tak sumiennie pochyliła się nad tematem, który uważam za najważniejszy dla społeczeństwa. Niestety, ugiąłem się nieco pod złożonością tego dokumentu i własnych nad nim refleksji. Z tego powodu nie opublikowałem dotąd omówienia, choć miałem taki szczery zamiar. Postaram się jeszcze to nadrobić. Zanim jednak podejmę próbę zrecenzowania całości, odniosę się do jednego, bardzo ważnego postulatu „Polski 2050”, jakim jest powołanie Komisji Edukacji Narodowej (KEN).

   Ma to być, jak rozumiem, zarazem symboliczny i praktyczny wyraz proponowanego przez to ugrupowanie uczynienia edukacji przedmiotem ogólnonarodowego, ponadpolitycznego konsensusu. Ta idea jest mi bardzo bliska, bowiem poznałem już w praktyce toksyczność partyjnego zarządzania tą dziedziną życia społecznego. Ponadto doświadczenia kilku krajów europejskich pokazują, że takie porozumienie jest korzystne dla rozwoju i jakości narodowego systemu edukacji.

   W streszczeniu rozdziału „Edukacji dla Przyszłości”, w którym mowa o powołaniu KEN, napisano tak:

Trzeba oprzeć edukację nie na kontroli, nadzorze i biurokracji, ale zaufaniu i obiektywnych standardach. Dlatego należy powołać niezależną Komisję Edukacji Narodowej, a upolitycznione kuratoria oświaty należy przekształcić w centra wsparcia będące jej oddziałami. Ponadto należy odbiurokratyzować edukację i odchudzić podstawę programową oraz rozdzielić Ministerstwa Edukacji i Nauki.

   Podobnie jak autorzy opracowania uważam, że solą polskiej edukacji jest kontrola, nadzór i biurokracja, i jest to fatalne. Zaufania nie ma w niej za grosz, podobnie zresztą jak w całym naszym życiu społecznym. Ewidentne jest także upolitycznienie kuratoriów oświaty, które krótko po wyborach w 2015 roku przeniesiono z administracji samorządowej do rządowej, czyniąc z nich narzędzie wdrażania polityki edukacyjnej, kreowanej przez zwycięzców. O konieczności zmiany podstawy programowej, nie tylko zresztą w kontekście jej „odchudzenia”, mówi się w środowisku oświatowym w ostatnich latach bardzo często.

   Remedium na te (i inne) problemy i zjawiska ma być powołanie KEN, z siecią oddziałów wspierających edukację, utworzonych na bazie obecnych kuratoriów, z funkcją wsparcia zamiast nadzoru. Cytując za częścią szczegółową programu „Edukacja dla Przyszłości”:

KEN byłaby instytucją niezależną, kolegialną, odpowiedzialną za zapewnianie dostępności i podnoszenie jakości edukacji w sposób sprofesjonalizowany, wolną od nacisków politycznych i jednocześnie respektującą autonomię szkół oraz samodzielność i odpowiedzialność samorządów za organizację systemu edukacji lokalnie.

   Wg tej propozycji KEN miałoby tworzyć 9 osób mających doświadczenie zawodowe związane z systemem edukacji, powołanych na określoną kadencję, reprezentujących: samorządy, organizacje pozarządowe działające na niwie edukacji oraz związki zawodowe. Kandydaci powinni podlegać jawnej procedurze zgłoszeniowej i sprawdzianowi kompetencji, a także uczestniczyć w publicznych wysłuchaniach poprzedzających ich powołanie. Rola ministra właściwego ds. oświaty ograniczona byłaby do statusu obserwatora.

   Wśród wielu proponowanych rozwiązań, z którymi zainteresowany Czytelnik może zapoznać się u źródła („Edukacja dla Przyszłości”, str. 106-113), szczególnie istotne jest wskazanie głównych zadań KEN: monitorowania realizacji „Standardu dostępności i jakości edukacji”, stymulowania zdrowej konkurencji między szkołami opartej na kryteriach jakościowych oraz wspomagania placówek oświatowych w osiąganiu zamierzonych efektów ich pracy. Co ciekawe i autentycznie oryginalne, wspomniany „Standard” miałby być kształtowany na szczeblu centralnym jedynie na podstawowym poziomie. W pozostałym zakresie samorządy i szkoły miałyby same wyznaczać sobie cele jakościowe, rozliczane w ramach regularnie prowadzonego przez KEN, publicznie dostępnego dla rodziców monitoringu.

   Tyle omówienia, a teraz pochylmy się nad poszczególnymi aspektami tej koncepcji.

   Z pewnością nieprzypadkowo autorzy „Edukacji dla Przyszłości” postanowili sięgnąć po mającą niezwykle pozytywne skojarzenia w społeczeństwie nazwę Komisji Edukacji Narodowej. Warto jednak mieć świadomość, że XVIII-wieczna KEN miała w owym czasie – co było zresztą bardzo nowatorskie – status ministerstwa, a więc organu władzy państwowej. W składzie 4 posłów i 4 senatorów była ciałem stricte politycznym (z ważkim udziałem przedstawicieli Kościoła), popieranym przez króla, atakowanym przez sejmową opozycję. Co więcej, nie wszyscy dobrani z klucza politycznego członkowie KEN dobrze zapisali się w historii; jej pierwszy prezes, biskup Massalski, wsławił się wręcz dokonaniem defraudacji i po kilku latach został usunięty ze stanowiska. Niekłamane osiągnięcia Komisji zawdzięczamy przede wszystkim artystom i uczonym, którzy z nią tylko współpracowali.

   Przekładając na współczesne realia ten – co by nie było – chwalebny przykład, należałoby powołać Komisję z grona polityków najszerszej gamy ugrupowań, a pracę merytoryczną powierzyć… wynajętym ekspertom. Ponieważ najwyraźniej pomysł „Polski 2050” jest nieco inny, nazwa KEN staje się nieadekwatna, pozostając głównie chwytem marketingowym. Chyba że…, ale o tym za chwilę.

   Zaproponowany w omawianym programie 9-osobowy skład Komisji budzi moje wątpliwości. Po pierwsze, co do reprezentatywności. Mogę zrozumieć obecność przedstawicieli samorządów, bo to one prowadzą większość placówek oświatowych. Także organizacji pozarządowych, o ile ograniczymy je również do tych, które działają w oświacie. Ale już uzupełnienie składu przez związki zawodowe wydaje mi się nieporozumieniem. Choćby z tego powodu, że w polskich realiach nie ma działalności związkowej bez łączności z polityką. Brakuje mi za to udziału środowiska naukowego. Rozumiem, że samorządy, NGO-sy, a nawet związki zawodowe mogą być reprezentowane także przez uczonych, ale nie bardzo to sobie wyobrażam w praktyce.

   Druga, jeszcze poważniejsza wątpliwość, dotyczy trybu wyłaniania KEN. Biorąc pod uwagę postulowany, niezwykle demokratyczny tryb powoływania jej członków, zastanawiam się, jak ogarnąć potencjalne dziesiątki, jeśli nie setki kandydatów, desygnowanych przez różne podmioty? Jak zapewnić reprezentatywność w 9-osobowym gronie, skoro samych tylko specyficznych odmian samorządów (metropolie, duże miasta, małe miasta, powiaty, gminy wiejskie), różniących się interesami, jest niemal tyle właśnie? A różnych organizacji pozarządowych bez mała setki razy więcej. No i pytanie zasadnicze – kto miałby ich wybierać?! Tego w programie nie napisano. Mnie do głowy przychodzi tylko Sejm, ale jeśli tak, to chyba Komisję Edukacji Narodowej należałoby wpisać do Konstytucji. Niestety, nie wyobrażam sobie większości konstytucyjnej w polskim parlamencie, skłonnej przegłosować taką zmianę. A jeśli nawet, to problem selekcji kandydatów pozostałby nadal.

   Na tle powyższego reszta moich wątpliwości, to już drobiazgi. Wspomnę tylko o jednym – „Standardy jakości edukacji” już były. Całkiem niedawno. Inspirowane zachodnimi wzorami. Nazywało się to ewaluacją zewnętrzną. Generowało raporty dostępne w sieci. I dla mnie, po kilku latach, nadal pozostają wzorcowym przykładem bezsensownej biurokracji, marnującej czas pracowników, skłaniającej do oszukiwania i pudrowania rzeczywistości. A na domiar tego, o zerowej użyteczności wyników w praktyce. Chciałbym wierzyć, że można inaczej, ale nie wierzę, podobnie jak doświadczony przez Otwarte Fundusze Emerytalne nie uwierzę w Pracownicze Plany Kapitałowe.

   Reasumując, uważam pomysł utworzenia Komisji Edukacji Narodowej w wersji zaproponowanej przez „Polskę 2050” za niemożliwy do zrealizowania. Piękne marzenie o świecie lepszym niż jest w istocie. Żeby nie pozostać jednak wyłącznie krytykiem, pozwolę sobie zaproponować rozwiązanie alternatywne. Może być nawet z zachowaniem nazwy, bowiem ma ona naprawdę w sobie coś, co budzi nadzieję.

   Ustrój Polski oparty jest na działalności partii politycznych. Realny mandat społeczny mają tylko pochodzący z wyborów: prezydent, Sejm i Senat. Do nich powinno zatem należeć powołanie zespołu ekspertów, spośród kandydatów zgłaszanych także przez organizacje samorządowe, pozarządowe, związki zawodowe, a nawet grupy ludzi o określonej minimalnej liczebności, po przejściu procedury konkursowej, przesłuchań, wysłuchań itp. Zadaniem takiej Komisji Ekspertów (niech nawet nazywa się KEN) powinno być przygotowanie koncepcji funkcjonowania systemu oświaty, którą ostatecznie uchwaliłby parlament, powierzając jej realizację Ministerstwu Edukacji, a nadzór Krajowej Radzie Oświatowej, która jest przewidziana nawet w już obecnie obowiązującym prawie.

   Widzę kilka zalet proponowanego rozwiązania:

1. Projekt reformy przygotują fachowcy, mając mandat parlamentarny do tego działania.

2. Nie jest potrzebna większość konstytucyjna, wystarczy zwykła i konsensus wśród partii dzisiaj opozycyjnych, gdy dojdą do władzy (jeśli dalej rządzić będzie Prawo i Sprawiedliwość, cała dyskusja o Komisji Edukacji Narodowej pozostanie bezprzedmiotowa).

3. Nie czekając na efekty pracy KEN będzie można dokonać pewnych zmian, na przykład zmieniając funkcję kuratoriów.

   Pięknie jest zakładać odpartyjnienie edukacji. Żeby to jednak zrealizować, niezbędne w naszym systemie politycznym jest współdziałanie tychże partii. Nie oszukujmy się nadzieją na pełne porozumienie – nie w najbliższych latach, w świecie, w którym głębokie podziały społeczne są stałą częścią rzeczywistości. Można liczyć jednak, że ewentualna nowa większość parlamentarna będzie w stanie zaproponować nowy model edukacji i zapewnić jego wdrożenie poprzez odpowiednio zaprojektowane instytucje i akty prawne. Przedmiotem wcześniejszych uzgodnień – czyli tego, co nazywam porozumieniem partii opozycyjnych dla edukacji, powinny być planowane rozwiązania, lista zadań i „kamienie milowe” ich realizacji.

   To może się ewentualnie udać, choć łatwo tak czy inaczej nie będzie…

Wróć

Dodaj komentarz

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...