Blog

List do Rzecznika Praw Dziecka

(liczba komentarzy 7)

   W toczącym się obecnie przedstawieniu pt. "Reforma systemu oświaty" pojawił się nowy aktor, Rzecznik Praw Dziecka. No, może niezupełnie nowy, bo Rzecznik już wcześniej często wypowiadał się w sprawach edukacji, ale tym razem jego głos zabrzmiał w bardzo nośnej kwestii. Otóż Pan Marek Michalak wystąpił pod adresem Ministra Edukacji Narodowej z sugestią wypracowania rozwiązań prawnych regulujących w szkołach kwestię zadawania prac domowych.

   Bardzo cenię Rzecznika Praw Dziecka. Jego urząd jest jasnym punktem na ogólnym tle polskiej polityki. Tym bardziej smuci mnie, że, jak to napisał na swoim blogu prof. Bogusław Śliwerski: „chyba Rzecznik nie ma najlepszego doradcy w tej kwestii, skoro dał się wpuścić w przysłowiowe maliny”. Martwię się, że w swoim wystąpieniu zjawisko przeciążenia uczniów pracą sprowadził on wyłącznie do nadmiaru zadań domowych, wskazując zarazem jednoznacznie winnego, którym ma być szkoła. Jestem przekonany, że przypisanie jeszcze jednej winy nauczycielom nie przybliża nas do rozwiązania rzeczywistego problemu, którego przyczyny są daleko bardziej złożone

Postanowiłem więc wykazać się aktywnością obywatelską i skierowałem pod adresem Rzecznika takie oto pismo:

 

 

Warszawa, 7 października 2017 r.

 

 

                                                                                                              Pan Marek Michalak

                                                                                                              Rzecznik Praw Dziecka

 

   Szanowny Panie!

   Z wielkim zainteresowaniem zapoznałem się z wystąpieniem, które skierował Pan 22 marca br. pod adresem  Ministra Edukacji Narodowej, w sprawie nadmiaru zadawanych prac domowych. Jako pedagog zaangażowany w działalność publiczną, zarazem wieloletni dyrektor szkoły podstawowej, z satysfakcją zauważyłem, że podjął Pan temat, który stanowi przedmiot mojego szczególnego zainteresowania zawodowego, a mianowicie nadmiernego obciążenia pracą młodego pokolenia Polaków.

   Niestety, nadmiar zadań domowych stanowi tylko jeden z wielu aspektów tego problemu. Jakkolwiek budzi on żywy oddźwięk społeczny, szczególnie wśród rodziców, nie jest najważniejszym przejawem niepokojącego mnie zjawiska. Miejsce prac domowych w procesie dydaktycznym stanowi od lat przedmiot rozmaitych badań naukowych, których wyniki wcale nie są jednoznaczne. Wskazane w Pana wystąpieniu przykłady również trudno uznać za przekonywujące. W Szkole Podstawowej nr 323 w Warszawie eksperyment z ograniczeniem prac domowych trwa zbyt krótko, żeby można było już teraz wskazywać jego wynik jako pozytywną rekomendację; również metoda Montessori, bezdyskusyjnie chwalona w odniesieniu do edukacji przedszkolnej,  na etapie szkolnym budzi szereg wątpliwości.

   W drugim wystąpieniu, skierowanym w tej samej sprawie do MEN 4 października br. zaproponował Pan powołanie zespołu złożonego z ekspertów z zakresu pedagogiki i psychologii dziecięcej, którego zadaniem miałoby być określenie standardów w zakresie zadawania uczniom prac domowych i dopuszczalnym obciążaniu ich tym zadaniem. Obawiam się, że wprowadzenie jeszcze jednej, szczegółowej kodyfikacji w zakresie organizacji nauczania niewiele zmieni. Problem jest daleko bardziej złożony niż się to wydaje i nie leży w osobno dedykowanych przepisach, czy też ich braku.

   Proszę zauważyć, że uczeń obecnej, świeżo restytuowanej klasy siódmej, zgodnie z obowiązującym ramowym planem nauczania ma w szkole publicznej 32 godziny zajęć tygodniowo, 34, jeżeli uczy się religii, a 36, jeżeli uczęszcza do klasy dwujęzycznej. Lekcje te prowadzi 15 różnych nauczycieli, z czego tylko czterech ma z nim więcej niż dwie lekcje w tygodniu. Biorąc pod uwagę obszerność podstaw programowych oraz wymuszoną przez przepisy konieczność niemal ciągłego oceniania osiągnięć ucznia, zadawanie prac domowych jest jakąś próbą zmierzenia się z tym obciążeniem, zbyt wielkim zarówno w stosunku do wydolności trzynastolatków, jak również możliwości organizacyjnych przeciętnego nauczyciela. Osobnym problemem jest efektywność pracy intelektualnej dzieci w szkole, na szóstej, siódmej czy ósmej godzinie lekcyjnej danego dnia, po piątym lub szóstym przejściu z jednego zakresu tematycznego do innego i piątej lub szóstej zmianie nauczyciela prowadzącego zajęcia. Dodając do tego przeciętną długość przerwy międzylekcyjnej, zaledwie 10 minut, otrzymujemy obraz pracy wykonywanej przez uczniów na terenie szkoły, która również dramatycznie narusza przywoływany w Pana wystąpieniach art. 31 Konwencji o prawach dziecka. Dodam jeszcze, że w szkołach niepublicznych, mających do dyspozycji dodatkowe fundusze zbierane od rodziców, tygodniowy wymiar obowiązkowych lekcji siódmoklasisty nierzadko przekracza 40! To są tylko przykłady problemów co najmniej równie ważkich, jak nadmiar prac domowych, których źródło leży po stronie szkoły. A przecież są jeszcze rodzice.

   W swoim pierwszym wystąpieniu powołał się Pan na rodzicielskie skargi na nadmiar prac domowych. Jestem pewny, że skargi na postępowanie rodziców, kierowane do Rzecznika Praw Dziecka przez nauczycieli i dyrektorów szkół, są daleko mniej liczne. Nie dlatego, że nie ma ku temu powodów, ale dlatego, że łatwiej oskarżyć instytucję, niż ogromną rzeszę ludzi, prezentujących najrozmaitsze postawy. Tym niemniej poważę się w tym miejscu na stwierdzenie, że wspomniane przeze mnie nadmierne obciążenie pracą młodych Polaków, jest też po części efektem działań ich rodziców. Czterdziestogodzinny tydzień pracy siódmoklasistów ma miejsce w szkołach, do których akces jest dobrowolny, a dodatkowo rodzice płacą za naukę. Dyrektorzy tych szkół, z którymi miałem okazję rozmawiać, twierdzą wręcz, że tak wielkie obciążenie uczniów odbywa się wręcz na życzenie rodziców.

   Nie zawsze długi czas odrabiania lekcji w domu jest wynikiem zbyt dużej obszerności zadań. Często to rodzice wywierają presję na swoje dzieci, oczekując jak najlepszych wyników w szkole, co przekłada się na czas pracy w domu. Z kolei ilość zajęć pozaszkolnych, w jakich biorą udział dzieci wszędzie tam, gdzie pozwalają na to warunki materialne, często przekracza jakiekolwiek rozsądne granice. Tę „skargę” mógłbym ciągnąć znacznie dłużej, jednak nie jest moją intencją przerzucanie odpowiedzialności. I szkoła, i rodzice, i cały współczesny świat mają swój udział w tym, co dzieje się z dziećmi. Zwracam tylko uwagę na jednostronność ujęcia tematu w Pańskich wystąpieniach do MEN.

   Polska edukacja jest w złej kondycji. Z jednej strony mnożą się nowe przepisy, z drugiej najrozmaitsze postulaty, co można by zrobić, żeby było lepiej. MEN wprowadza, wbrew opinii wielu środowisk opiniotwórczych w zakresie pedagogiki, swoją reformę strukturalną i programową, zaś debata publiczna pulsuje na jałowym biegu. Ewidentnie potrzeba nowego myślenia i nowych działań.

   Uchwalenie i upowszechnienie w społeczeństwie świadomości praw dziecka uznaję za jedno z największych osiągnięć cywilizacyjnych. Tyle, że świat idzie naprzód i zmieniają się realia. Osobiście widziałbym potrzebę uzupełnienia kanonu tych praw o prawo do zrównoważonego dzieciństwa. W którym jest miejsce i na naukę, i na rozrywkę, i na aktywność, i na jej brak. W którym rozwiązania w systemie edukacji łagodzą obłędny pośpiech, w jakim żyje dzisiejsze społeczeństwo. W którym jest (niezwykle potrzebna) refleksja nie tylko nad szansami, ale i zagrożeniami związanymi z cyfryzacją życia.

   Będąc od lat aktywnym uczestnikiem dyskursu publicznego na temat edukacji widzę wielką potrzebę zorganizowania szeroko zakrojonej debaty z udziałem ekspertów w zakresie pedagogiki i psychologii dziecięcej, zarówno naukowców, jak praktyków. Nie w celu skodyfikowania wąskiego wycinka szkolnej rzeczywistości, ale analizy sytuacji pod kątem praw dziecka, określenia priorytetów, a następnie przygotowania i spopularyzowania pewnych rekomendacji pod adresem placówek oświatowych oraz rodziców. Widziałbym sens takiej debaty nie pod auspicjami Ministerstwa Edukacji Narodowej, które jest stroną w dziejącym się obecnie – nie waham się użyć tego sformułowania – konflikcie nauczycielsko-rodzicielskim. Większą szansę powodzenia upatrywałbym w podjęciu tego działania właśnie przez Rzecznika Praw Dziecka, jako organu cieszącego się znacznym zaufaniem publicznym.

   Jednocześnie deklaruję gotowość współpracy przy realizacji wskazanego przedsięwzięcia.

   Z poważaniem

   Jarosław Pytlak

   Dyrektor Zespołu Szkół STO na Bemowie

   01-355 Warszawa, ul. Powstańców Śląskich 67a

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Adam

Od kilkudziesięciu lat, niezależnie jaki to ustrój i która Rzeczpospolita, słyszę to samo:
a) dzieci za dużo się uczą (przeładowane programy, za dużo lekcji, za dużo zadań, za dużo egzaminów - itd.)
b) dzieci za mało umieją (nie uczą się, nie myślą logicznie, ortografia leży, matematyka jeszcze gorzej - itp.).
Ja bym dał nauczycielom i rodzicom spokój. Mądrym debata nie jest do niczego potrzebna, głupim - nie pomoże. Tym bardziej, że losy debaty nieuchronnie toczą się w jedną z dwóch stron:
1) albo nic z niej nie wynika
2) albo przyczynia się do powstania nowych przepisów.

Skomentował Jarosław Pytlak

A może dzieci za mało umieją, bo za dużo się uczą?! To by wiele wyjaśniało, a między innymi ponadczasowość tego zjawiska.

Skomentował Władysław Lesny

Obaj Panowie poruszyli ciekawy problem (w komentarzach): przeświadczenie, że dzieci coraz mniej umieją. Może Panowie spróbują uzasadnić swoje oceny, co jest podstawą takich wniosków (darujmy sobie tzw. obiektywne badania paneuropejskie). Ja nie wiem, jak jest. A może (straszne podejrzenie), że zasób wiedzy został przesunięty na obszary, których nie kontrolujemy/sprawdzamy w szkole. A może tak przy okazji zdefiniujemy termin - umieć w szkolnych realizach?

Skomentował Adam

Oj, to się z Panem Władysławem nie zrozumieliśmy. Przepraszam - posłużyłem się ironią. Aksamitna złośliwość była skierowana w stronę tych, co na dzieci i młodzież (i nauczycieli przy okazji) narzekają. Ze szczególnym uwzględnieniem rektorów szkół wyższych (i ministra Gowina), co to uważają, że studenci coraz głupsi, a nie potrafią swoich uczelni usytuować powyżej 500 miejsca w światowym rankingu, choć przecie w tych z pierwszej 500-ki młodzież taka sama. Jarek Pytlak oczywiście kokietuje, przyłączając się do chóru narzekaczy. Zrobił świetną szkołę, w której znakomicie WSPÓŁPRACUJĄ nauczyciele, uczniowie i rodzice. Po prostu Jarek lubi debaty i naprawiać świat.

Skomentował Władysław Lesny

Drogi Panie Adamie, Broń Boże nie twierdzę, że Panowie twierdzą, chociaż... Próbuję tylko zastanowić się, czy fakt złej oceny poziomu wiedzy uczniów/studentów/absolwentów nie wynika przypadkiem (tak, przypadkiem!) z niewłaściwych instrumentów kontroli. I nie ma tu znaczenia, czy kontroli tej dokonuje minister, niezależny test kuratoryjny, nauczyciel przedmiotu, czy rodzic. Co i jak mierzymy i czemu ten pomiar ma służyć?
Może starość odebrała mi już ostrość widzenia i wyostrzyła sądy? Może.

Skomentował Andrzej

Szanowny Panie Jarosławie,

a nie prościej byłoby ogłosić, że prace domowe są:
1. dla chętnych - jak ktoś coś umie po co ma ćwiczyć; a czasami jak ktoś się nie daje do danej dziedziny to choćby nie wiem ile by ćwiczył i tak nie opanuje tego na magiczną "5".
2. za brak pracy domowej - nawet jeśli była zdana nie wolno stawiać 1; nauczyciel mógłby odpytać ucznia czy umie i ocenić pracę domową jako odpytywanie "w klasie"; a nie tak jak jest teraz często: pała i kolejny i następna pała; a potem ocena końcowa jest wyliczana ze średniej z tymi pałkami.
Z drugiej strony brak wystarczającej liczby zadanych i SPRAWDZONYCH prac pisemnych z takich przedmiotów jak j. polski czy j. obcy irytuje. I to bardzo.
Rodzic z Ursynowa

Skomentował Jarosław Pytlak

Jest wiele możliwych i prostych rozwiązań, ale każde ma swoje wady. Praca domowa dla chętnych - życie uczy, że robić ją będą przede wszystkim właśnie ci, którzy nie potrzebują ćwiczenia, a nie ci, którym jest ono potrzebne.
Brak jedynek za brak pracy domowej - piękna teoria - w praktyce nauczyciel nie ma czasu, żeby odpytać wszystkich, którzy z różnych przyczyn zechcą nie zrobić pracy domowej :-(.
Co do tego, że praca domowa zadana powinna być SPRAWDZONA - pełna zgoda. Czyli, zadawaj nauczycielu tylko tyle, ile jesteś w stanie sprawdzić. Natomiast co to znaczy "wystarczająca liczba" prac domowych - nie potrafię określić. Ale dziękuję za inspirację do kolejnych wpisów :-).

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...