Blog

Koszmarne żniwo reformy pani Z.

(liczba komentarzy 9)

   No i wydało się! Michał Dworczyk w jednym ze swoich sławnych „domniemanych” e-maili ujawnił światu, że była minister edukacji Anna Zalewska jest „przeżarta kłamstwem”. Dla mnie było to oczywiste odkąd usłyszałem jej zachwyty nad rzekomymi konsultacjami społecznymi reformy edukacji, którą firmowała własnym nazwiskiem. Granitową pewność uzyskałem, kiedy stwierdziła, że wszystko zostało w owej reformie policzone.

   Na tych i wielu innych kłamstwach pani Z. ufundowana jest nasza obecna rzeczywistość oświatowa.

   Przypomnę dzisiaj w tym miejscu szkody wyrządzone przez reformę Zalewskiej, które za sprawą pandemii odczuwamy tym bardziej dotkliwie. Uczynię to z myślą o rodzicach obecnych siódmo- i ósmoklasistów, do których być może nie dociera świadomość tego, co zgotowano ich dzieciom, a także z myślą o nauczycielach, którzy – jeśli nie są pozbawieni choćby śladowej empatii – muszą czuć, jak fatalną rolę im przypisano. Artykuł dedykuję również autorom płomiennych apeli o opamiętanie, kierowanych urbi et orbi w imię dobra uczniów, aby wskazać dlaczego ich szlachetne intencje trafiają w kosmiczną próżnię.

   Obraz, który zarysuję, zapewne w największym stopniu dotyczy dobrze znanego mi wielkomiejskiego środowiska. Nie mogę wykluczyć, że tu i ówdzie, w mniejszych ośrodkach, gdzie wybór szkół ponadpodstawowych jest niewielki, a plany i aspiracje życiowe może mniej ambitne, jest spokojniej. Ale zjawisko, które opiszę, dotyczy znacznej części populacji, a poza tym, jak wiele innych problemów systemu oświaty, np. brak chętnych do pracy w zawodzie nauczyciela, stopniowo wykracza poza wielkomiejskie opłotki i dotyka coraz szerszych kręgów społeczeństwa.

   Zdarzyła mi się niedawno dyskusja z rodzicami, którzy zgłosili niezadowolenie, że dawniej na poziomie gimnazjum, a potem także klas 7-8 były w naszej szkole dwie godziny dodatkowego języka angielskiego, przygotowującego do certyfikatu FCE, a teraz jest jedna. Taka zmiana faktycznie nastąpiła, a jej bezpośrednim powodem była obserwacja katorżniczej pracy pierwszego rocznika zreformowanych ósmoklasistów. Nie przesądzając, czym sprawa się skończy – bo temat nie został zamknięty – przytoczę tylko kilka liczb, które w tym kontekście warto mieć na uwadze.

   Uczeń pierwszej klasy gimnazjum miał w tygodniowym planie zajęć, nie licząc religii/etyki, 29 lekcji, w klasie drugiej 30. Siódmoklasista 32, ósmoklasista 31 i to jest najniższy wymiar kary do odsiedzenia w ławkach, bo jeśli szkoła chce cokolwiek dodać (np. nauczanie dwujęzyczne), albo dochodzi religia/etyka, to liczby te rosną. A nie uwzględniam wszelkiej maści zajęć przygotowujących do egzaminu ósmoklasisty, o których wspomnę poniżej, bo w gimnazjum amok przedegzaminacyjny pojawiał się dopiero w klasie trzeciej.

   A więc co najmniej 4 godziny w planie zajęć obowiązkowych więcej – to pierwsze dodatkowe obciążenie uczniów w wieku, który jeszcze niedawno określałem w rozmowach z nimi samymi i rodzicami jako najpiękniejsze lata młodości.

   Istotne jest nie tylko obciążenie czasowe, ale też obowiązkowy materiał nauczania. Tutaj miara jest mniej precyzyjna, ale powinno wystarczyć porównanie objętości podstawy programowej. Na trzy lata gimnazjum w swojej ostatniej wersji, w zakresie wszystkich przedmiotów poza językiem regionalnym, mieściła się na 51. stronach Dziennika Urzędowego (średnio 17. na rok). Na dwa ostatnie lata nowej/starej podstawówki – tu musiałem przyjąć pewne przybliżenia, bo nie w każdym przedmiocie te klasy wyróżniono – jest tych stron nie mniej niż 66, a do tego jeszcze ponad 20 stron komentarzy ze wskazówkami jak działać w szkole w zakresie danego przedmiotu, żeby było super. Te ostatnie można pominąć, bo w zestawieniu z przeciętnymi możliwościami szkoły to czysta fantastyka, ale średnio 33 na rok pozostaje. Jakby nie patrzeć w jednostce czasu zajęć upchnięto blisko dwukrotnie więcej treści. Dla dobra uczniów oczywiście!

   Do tego dochodzi obciążenie psychiczne związane z egzaminem ósmoklasisty. Mniejszym problemem jest sama merytoryczna treść tego sprawdzianu, a znacznie większym towarzyszące mu emocje. Zawdzięczamy je kolejnemu skutkowi nieszczęsnej reformy, tzw. kumulacji licealnej. Po prostu w pierwszym roku wysłano do szkół ponadpodstawowych dwa roczniki uczniów naraz, a właściwie dwa i pół, jeśli policzyć nieszczęsnych pionierów akcji „sześciolatki w szkole”. Miało to zapełnić szkoły zawodowe, ale w rezultacie spowodowało tylko wypełnienie pod korek większości liceów ogólnokształcących i co bardziej renomowanych techników. To przegęszczenie utrzymuje się do dzisiaj. Ba, w bieżącym roku jeszcze wzrośnie, na skutek kolejnego splotu skutków reformy. Wynika to z dawnej, niewyegzekwowanej ostatecznie decyzji o przyspieszeniu obowiązku szkolnego. Rząd PiS się z niej wycofał, ale w swojej reformie w żaden sposób nie uchronił tych dzieci, które jako pierwsze w wieku sześciu lat zasiadły w szkolnych ławkach. Nawet prezydent Duda dostrzegł przy jakiejś okazji króliki doświadczalne pani Zalewskiej i stwierdził dyplomatycznie, że ci młodzi ludzie po prostu „mieli pecha”.

   Już to, co napisałem powyżej powinno wystarczyć by pojąć, w jak fatalnej sytuacji znajdują się obecnie uczniowie najstarszych klas szkoły podstawowej. A przecież dochodzą jeszcze pośrednie skutki niszczycielskiego dzieła pani Zalewskiej: frustracja i wypalenie zawodowe nauczycieli, ich pauperyzacja, coraz bardziej powszechne braki kadrowe i królująca w oświacie wszechobecna nieufność. Sygnałem rozpaczy, który, niestety, został powszechnie odebrany jedynie jako wyraz roszczeniowości, był strajk nauczycielski z 2019 roku.

   Na domiar złego nastała pandemia. Zanim jednak do niej doszło, zdążyliśmy wypuścić w świat pierwszy rocznik ósmoklasistów. Znużonych przedłużoną odsiadką w podstawówce zamiast wyczekiwanego przez wielu gimnazjum, potwornie zmęczonych intensywnością nauki, zestresowanych perspektywą egzaminu i konkurencją o miejsca dalszej edukacji. Po prostu przemielonych przez system. Już wtedy było widać, że w tym gronie dojrzewa cała rzesza przyszłych pacjentów poradni zdrowia psychicznego. Pandemia tylko pogorszyła sprawę.

   Na temat skutków długotrwałego zdalnego nauczania, zamknięcia w domach i życia w atmosferze zagrożenia zdrowotnego nie będę się tutaj rozwodził. Opisano je w terabajtach publikacji. Są fatalne, a świadczy o tym rosnąca liczba samobójstw młodych ludzi i lawina zaburzeń depresyjnych, z którymi nie ma kto walczyć, bo psychologów szkolnych brakuje, a psychiatria dziecięca jest w stanie agonalnym. A to dopiero przygrywka, bo wiele z tych skutków jest odroczonych w czasie.

   Powiedzieć, że dzisiejszy ósmoklasista znajduje się pomiędzy młotem i kowadłem, to żałosne uproszczenie. Presja nadchodzi z wielu kierunków. Jej źródłem jest niekończący się kierat lekcji, dociążony pracami domowymi, bo podstawy programowej nie da się zrealizować w czasie przewidzianym w szkole. Jest lęk przed egzaminami, który skutkuje tresurą w rozwiązywaniu testów, nie mającą nic wspólnego z sensowną edukacją, dostosowaną do obecnych czasów i wyzwań. Są dodatkowe zajęcia, korepetycje, bo przecież trzeba zrobić wszystko, żeby dziecku pomóc. W sumie daleko ponad 40 godzin pracy w tygodniu. Są oczekiwania rodziców, wypowiadane wprost lub tylko w domyśle. Nawet niewinne pytanie „Czy wiesz już, kochanie, do jakiej szkoły chcesz pójść?!” u niektórych młodych ludzi wywołuje gulę w gardle. Większość nie ma pojęcia, bo w stanie zawieszenia życia społecznego trudno im było nawet zdobywać informacje na ten temat. Większość nie wie, kim chce być w przyszłości, bo mają oczy i uszy i wiedzą, że ta przyszłość jest coraz bardziej niepewna.

   Wszyscy chcą im pomóc. Nauczyciele starają się jak najlepiej przygotować do egzaminów, co oznacza kolejne próbne testy, kolejne godziny powtórek i ćwiczeń. Pomagają też walczyć o stopnie (bo one też liczą się w rekrutacji), co oznacza kolejne kartkówki i klasówki. Organizują konkursy, w których wielu uczestników startuje bez powodzenia, na zasadzie „a nuż się uda” – bo to też mogą być upragnione punkty. W wolnym czasie, którego nie ma, powinien się jeszcze znaleźć jakiś wolontariat, bo to też się liczy. Może szkoła zorganizuje?

   Irytują mnie apele, żeby nauczyciele odpuścili. Tego odpuszczenia nie chcą ani rodzice, ani uczniowie. Pierwsi hołdują utrwalonemu przez dziesięciolecia przekonaniu, że im więcej godzin lekcji tym lepiej, drudzy już w to uwierzyli. Niektórzy nawet wpadli w uzależnienie od nauki, co opisują psychologowie, jako zjawisko równie szkodliwe, jak zażywanie środków psychoaktywnych. Kompulsywne myślenie o lekcjach i egzaminach, połączone z nieustającym poczuciem, że zrobiło się za mało, i że w mroku czai się porażka. Nauczyciel, który w ósmej klasie powiedziałby, że odmawia udziału w tym chocholim tańcu, zostałby uznany za niespełna rozumu.

   Rodzice chcą jak najlepiej, ale to najlepiej niekoniecznie jest dla najlepsze dziecka. Nie dopuszczają myśli, że różne są możliwe drogi kształcenia, że nauka w mniej renomowanej szkole może być okazją do umknięcia z wyścigu szczurów, że aspiracje są może ważne, ale zdrowie psychiczne ważniejsze. Ja nie straszę, tylko informuję ze śmiertelną powagą, że dzisiejsi uczniowie najstarszych klas szkoły podstawowej są na prostej drodze do psychiatry. I tylko rodzice mają szansę poluzować presję spoczywającą na ich dzieciach, choć nawet przy dobrej woli nie będzie to wcale łatwe. 

   Lektura powyższych dwóch akapitów może wywołać wrażenie, że jako nauczyciel umywam ręce, a całą odpowiedzialność przenoszę na rodziców. Nie. W działaniu nauczycieli często brakuje luzu, dystansu i zwykłej empatii. Jako dyrektor staram się, żeby to zjawisko w szkole ograniczyć. Ale z drugiej strony, nauczycielowi mniej wolno. Jak może powiedzieć "Odpuszczamy!', jeśli uczeń z rodzicami oczekują czegoś innego? "Odpuszczamy" po stronie rodzica jest bardziej realne i pożądane.

   Abstrahując od tego, kto jest bardziej odpowiedzialny za obecny stan rzeczy, przed nami jest ściana a my idziemy na czołowe zderzenie. Przyznaję z pokorą i wstydem, że mimo wielu lat pracy i pełnej świadomości co się dzieje nie starcza mi odwagi i determinacji, żeby odmówić udziału w tym przestawieniu. Jak już napisałem, nauczycielowi mniej wolno. Czasem tylko stawiam opór. Mogę jednak tłumaczyć, co właśnie starałem się uczynićw tym artykule.

----------------------

PS. Wiem, że są tacy, ludzie skądinąd mądrzy i godni szacunku, którzy uważają, że zbyt wiele egzaltacji towarzyszy opisom problemów, jakie trapią obecnie młodzież w wieku szkolnym. Że młodość powinna radzić sobie z wyzwaniami. Też kiedyś tak myślałem. Teraz już nie. Problem jest realny. Młodzi nie radzą sobie ze światem. Z jednej strony dlatego, że ten świat jest zbyt złożony (nawet dla wielu dorosłych), z drugiej, bo od małego pozbawiano ich poczucia mocy sprawczej. Ot, są takimi wyhodowanymi trybikami w machinie zwanej powszechną edukacją. Z błogosławieństwem swoich nieświadomych rodziców i nauczycieli.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Michał

Zgadzając się w pełni z Pańskim słowami, dodałbym jeszcze szerszy kontekst "długiego trwania" - aspiracje dzisiejszych rodziców nabierały kształtu na poligonie doświadczeń społecznych ostatnich dekad, ale i ćwiczone były w tym czasie w duchu pedagogicznej kultury polskiej szkoły. Szkoły uczącej mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, szkoły często nietstroniącej od przemocowych oddziaływań na ucznia, któremu w ten sposób uświadamiano wagę wciskanych mi mądrości. Szkołę w zbyt małym stopniu kształtującej postawy obywatelskie, a nadmiernie podkreślającej znaczenie rywalizacji- i to nie dlatego, że rodzice tak chcieli.

Jakie społeczeństwo, taka szkoła, fakt. Ale ostatnie trzydzieści lat pozwala już zauważyć, że i takie mamy społeczeństwo, jaką mamy szkołę. Szkoda, że niewielu (mimo wszystko) nauczycieli/nauczycielek stać na taką, jak Pańska refleksję.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Wszystko to prawda, ale niestety paznokciową, do szaleństwa drobiazgową i egzekwoawną burokratycznie podstawę programową (prawie 10 razy obszerniejszą od poprzedniej) wprowadzili "prof.prof'"Konarzewski i Marcianiak na zlecenie min.Hall. Następcy co najwyżej nieco rozwinęli ten "dorobek" Zakres materiału z przemiotów ścisłych (ale nie tylko!) był większy przed "reformą" czyli reorganizacją Handkego-Dzierzgowskiej niż jest dziś - zarówno w SP jak i LO :-(
Polecam:
1. https://www.tygodnikprzeglad.pl/klopot-podstawami-programowymi/
2. Warta przeczytania jest zwłaszcza przedmowa Konarzewskiego https://www.isp.org.pl/pl/publikacje/podstawa-programowa-ksztalcenia-ogolnego-projekt ;-)

Skomentował Marsi

Niestety "leśne dziadki", które urodziły się po II Wojnie światowej zadecydowały o powrocie do PRL z 8 klasami kiedy to egzamin wstępny decydował w dużej mierze o ścieżce zawodowej. A nauczyciele zamiast uczyć przedmiotu w jednej szkole muszą jeździć po szkołach całego powiatu. W tych podstawówkach nie było nic przygotowane, żadnych klas do lekcji biologii czy chemii. PIeniądze które poszły na nową - starą reformę mogły być przeznaczone na dofinansowanie szkół, nowy sprzęt komputerowy i pomagać uczniom wejść w dorosłość. Niestety większość rzeczy które uczy szkoła są kompletnie nieprzydatne w życiu a obecnie w ogóle nie są "na czasie". Stres, strach i presja "szczęśliwego" podwójnego rocznika była ogromna i nadal jest, ponieważ nie tylko zaczynali szkołę średnia czy zawodową razem ale także razem ją skończą co przekłada się na perspektywę studiów czy pracy i dalszego rozwoju. Najgorsze że Ci wszyscy politycy nie myślą o dzieciach, rodzicach czy nauczycielach tylko o sobie, swoim przerośniętym ego i kolejnych wyborach zwykły wyścig szczurów ???? mama 8 klasisty podwójnego rocznika

Skomentował Natasza

Dziękuję za ten artykuł.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Marsi
Przecież po wsiach nie budowano od "reformy" Handkego nowych szkół - raczej zamykano. Więc w tych które zostały nadal były wczesniejsze pracownie do fizyki, chemii i biologii używane do nauczania przyrody. O ile oczywiście były, co po wsiach nawet w gimnazjach powszechne nie było ... ;-)

Skomentował Tomek

W mojej szkole średniej dziś od dyrekcji usłyszeliśmy, że nauczyciele przedmiotów niematuralnych i nierozszerzonych mają odpuścić, bo zapychają terminarz swoimi sprawdzianami i pracami klasowymi, a oczywistym jest, że jeżeli ktoś chodzi do klasy humanistycznej, to nie będzie matury z fizyki pisał (i odwrotnie). Uważam, że to bardzo ludzkie i niemal wzorcowe posunięcie.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Tomek
Bardzo rozsądna dyrekcja! :-)

Skomentował Ppp

Zastanawia mnie jedno - czy na poziomie szkoły lub indywidualnego nauczyciela nie da się powiązać ze sobą pewnych faktów?
1 - Egzaminu ósmoklasisty nie można nie zdać. Jeśli zatem ktoś nie ma "wymarzonej elitarnej szkoły", to w gruncie rzeczy nie musi się tym przyjmować.
2 - Demografia jest u nas coraz słabsza, rodzi się coraz mniej dzieci i wiele szkół miewa problemy ze znalezieniem uczniów! Zatem nawet ci, co słabo zdali, mogą się dostać do liceum.
1+2 = ODPUŚCIĆ!
Pozdrawiam.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Ppp
No akurat w roku 2022 i 2023 do szkół średnich idzie po PÓŁTORA ROCZNIKA(i to dużo liczniejszego niż 2,5 roku temu) - pokłosie przymusowego(!) posłania 6-latków do SP przez min.Kluzik w 2014 i 2015 :-( Na dodatek ani władze samorządowe(bo to problem b.bogatych wielkich mast, ani rząd NIC nie robią by problem rozwiązać.Więc wnioski raczej błędne ... ;-)

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...