Blog

Do "Dylatacji czasu..." - postscriptum

(liczba komentarzy 6)

   Komentarze są solą debaty internetowej. Niestety, z reguły pojawiają się kiedy wielu czytelników przeczyta już artykuł; czasem widoczne są tylko niszowo, pod jakimś udostępnienieniem na fejsbuku. Na ogół pozostają nieznane większemu kręgowi odbiorców.

   O tyle szkoda, że czasem wnoszą coś do tematu albo choćby po prostu zasługują na odpowiedź, która mogłaby zainteresować też innych czytelników. Z tego powodu postanowiłem dzisiaj przytoczyć w kolejnym wpisie dwa komentarze do artykułu „Dylatacja czasu zdalnego nauczyciela i bliskiego rodzica". Nie jest moim celem przekonanie PT Komentatorów, bowiem szanuję ich prawo do własnych opinii, ale mam wrażenie pewnego nieporozumienia, które chcę wyjaśnić na użytek wszystkich czytających te słowa.

Komentarz 1:

Na litość boską, proszę nie udawać, Panie dyrektorze, że kiedy pojawia się kryzys, to niektóre branże są od niego zwolnione. Widać, że bardzo nie chce Pan stracić, ale wszyscy stracili, więc usprawiedliwianie opłat półprawdami i półargumentami nie wygląda dobrze.

Komentarz 2:

Rozumiem, że – jak to napisano w artykule – ilość pracy wykonywanej przez nauczycieli wcale obecnie nie zmalała, i w takim sensie autor ma rację. Ale jest inny aspekt sprawy. Skoro zapewne zarobki sporej części rodziców zmalały, to płacenie przez nich pełnego czesnego może okazać się trudne. Jeżeli mamy być społeczeństwem solidarnym, nauczyciele powinni to zrozumieć i też ponieść tego konsekwencje. Wymowa tego artykułu jest jednak zupełnie inna: „jako nauczyciel pracuję tyle samo co wcześniej, więc mam zarabiać tyle samo co wcześniej i guzik mnie obchodzi, że w kraju jest kryzys”. Można podejrzewać, że w niedalekiej przyszłości z powodu kryzysu szkoły prywatne i tak staną przed wyborem: albo obniżyć czesne, albo ulec likwidacji, gdyż wielu rodziców nie będzie w stanie ponosić tak dużych kosztów.

   Mój wywód w artykule „Dylatacja...”, najkrócej mówiąc, miał za zadanie uświadomić Czytelnikom, że chociaż sposób pracy nauczycieli się zmienił, to nie znaczy, że pracują mniej. Na wszelki wypadek twierdzenie to odniosłem tylko do STO na Bemowie, gdzie mogę to zjawisko obserwować, a nawet weryfikować. Podjąłem w ten sposób próbę polemiki z bardzo popularnym dzisiaj poglądem, że praca zdalna nauczycieli to fikcja, a zarazem przerzucenie wysiłku na rodziców. Faktycznie powiązałem to z kwestią opłat, które dla szkół niepublicznych stanowią kwestię być albo nie być. Wszak nie jest tajemnicą, że w tych właśnie szkołach istnieje ogromna obawa o utrzymanie placówek, za czym zresztą idą rozmaite działania, których sensem jest przede wszystkim udowodnienie, że nauczyciele pracują.

   Można to wszystko uznać za „półprawdy” i „półargumenty”, choć wolałbym, by Czytelnik uwierzył, nie napisałem tego tylko dlatego, by „nic nie stracić”. Raczej po to, by nie stracić wszystkiego. Niewiele jest szkół takich jak moja, non profit, które mają zasoby, żeby przetrwać znaczący ubytek czesnego. I oczywiście można mi zarzucić, że chcę, aby szkoła pozostała oazą spokoju, gdy wkoło szaleje burza. Ale – i tu odniosę się do drugiego komentarza – zwracam uwagę, że pracujemy. Jakim prawem żądać akurat od nauczycieli, by byli solidarni i ponosili konsekwencje sytuacji, skoro wypełniają swoje obowiązki?! Inaczej niż dotąd, ale raczej w nie mniejszym stopniu niż dotąd!

   Może zaproponujmy listonoszom, by nadal roznosili listy, ale jako że część adresatów przeżywa kryzys finansowy, solidarnie z nimi zgodzili się na zmniejszenie swoich zarobków!? Bo przecież nie na zwolnienie z pracy – ktoś w końcu musi te listy roznosić. Podobnie jak ktoś musi prowadzić zdalną edukację, jaką wymyśliła sobie władza. Nawiasem mówiąc, listonosze, być może, dostaną jeszcze podwyżkę, bo czeka ich w maju nowe, państwowe zadanie z cyklu „Życie na krawędzi”… Ale nie zazdroszczę i nie oczekuję od nich solidarności. 

   Póki co, jako dyrektor szkoły, muszę doprowadzić do tego, by moja firma, zatrudniająca setkę ludzi dotrwała do końca roku szkolnego. Firma, która – podkreślam – nadal świadczy swoją pracę, w taki sposób, jaki zarządziła władza. Firma, której nie pomogą żadne rozwiazania tarczy antykryzysowej. Koniec roku szkolnego, to perspektywa czasowa, której sięgają jej podstawowe zobowiązania. Natomiast dalsza przyszłość wydaje mi się bardzo niepewna.

   Nie wiem, czy będzie w IV RP zapotrzebowanie na edukację niepubliczną. Nie wiem, czy rodziców będzie stać, by na nią łożyć. Nie wiem, czy ceną za utrzymanie pracy nie będzie zgoda nauczycieli na pracę w zwiększonym wymiarze pensum – coś, o czym marzył minister Piontkowski w mokrych snach, może okazać się bytem realnym z powodu pandemii. Ale ta moja niewiedza nie rodzi ani buntu, ani roszczeń. Nowy rok szkolny będzie nowym rozdaniem. Albo będziemy potrzebni, albo już nie.

   A solidarność rozumiem jako gotowość pomocy ze strony tych, którzy mają zasoby, na rzecz tych, którzy je utracili. I proszę się nie obawiać, swoją cegiełkę dołożę. W końcu cały czas pracuję i otrzymuję wynagrodzenie.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Magda

Niewypowiedzianym do końca zamysłem komentujących zdaje się być następujący: „skoro większości jest gorzej, to wszystkim musi być gorzej”. Czy przypadkiem nie jest to niebezpiecznie podobne do założeń słusznie minionej epoki, która ten kraj doświadczyła bardzo boleśnie? Czy komentujący, podobnie jak nauczycieli, wzywają do solidarnych obniżek pensji (będących, jak domniemam, największa pozycją wśród kosztów stałych szkoły) przedstawicieli innych zawodów pracujących w podobnym jak przed epidemią wymiarze godzin? Prawników, sprzedawców, kasjerów, urzędników państwowych, kierowców MZK, etc.?

Skomentował Anka

Bardzo słuszny komentarz. Jakoś nie widzę, żeby wzywano pracowników innych sektorów do pracy za pół-darmo tylko dlatego, że innym jest gorzej. W mentalności Polaków nauczyciel to ciągle ktoś, kto wg nich najlepiej za darmo powinien pracować. Taaaka misja. Nie ceni się u nas pracy nauczyciela. I powstaje paradoks- teraz rodzice rwą włosy głowy, bo z dwójką- trójką dzieci w domach nie mogą sobie dać rady. Matka do mnie pisze "jak mam uczyć dziecko, ciągle albo chce do toalety, marudzi, wierci się, kłóci z siostrą, nie daję rady wyciągnąć jej z łóżka rano, nudzi jej się.." etc. Rodzic wie, jak trudna jest praca z dzieckiem, nauczanie tego dziecka- ale jakoś nie potrafi wyobrazić sobie pracy nauczyciela, który takich "pociech" ma w klasie ponad 20, a z łaski naszych rządzących i ponad 30 (łączone klasy, żeby było "taniej"). To tak na marginesie, bo ciągle denerwują mnie uwagi typu "nauczyciel nierób, kawkę wciąga i jedynki stawia, a nic nie umie i taaakie pieniądze za to bierze, powinien 8 lekcji dziennie prowadzić i tyle w budynku szkolnym siedzieć". Praca nauczyciela poza lekcjami jest niezauważalna- ostatnio dowiedziałam się, że nasza gmina obowiązkowo każe nam korzystać z jednej platformy (logowanie za pośrednictwem gminy), żeby widzieli, że nie tylko siedzimy sobie w domku i mailujemy (bo to żadna praca), ale że...prowadzimy video-lekcje z uczniami. I żeby mogli to kontrolować, bo jeśli nas nie skontrolują, to na pewno nie będziemy pracować, a pieniądze przecież bierzemy. Smutne to. Te całe tytuły "nauczyciel dyplomowany" nic nie znaczą, skoro dalej traktuje się mnie z takim brakiem zaufania. W ostatnich dniach odbierałam po kilkadziesiąt maili dziennie, sprawdzając każdego ucznia indywidualnie i odsyłając informację zwrotną. Zajmowało mi to czas od rana do ok. g. 18.00. Ale przecież wg tych urzędników to nie jest "praca". Nagrywałam lekcje na You Tube, bo dzieciaki z 4 i 5 klasy ( a takie teraz głównie uczę), nie mają dostępu do komputera (jeden laptop na 3 rodzeństwa np., mają problem z obsługą platform, a rodzice pracują i nie mają jak pomóc itp.) - ale to wg urzędników nie jest praca. Praca to jest wtedy, kiedy prowadzę lekcje tradycyjnie i oni mogą to sprawdzić. TYLKO. I tylko za to zamierzają mi płacić. Cała moja praca w domu zatem (sprawdzanie testów, egzaminów, przygotowywanie się do zajęć, cała ta biurokracja)- to nie jest p r a c a . To co to jest, do...??????? Dla rozrywki tego nie robię, a zajmuje mi to pół życia. Teraz czytam, że rodzice nie chcą płacic nauczycielom za ich pracę, każą im się poświęcać. Nauczyciele - czas, abyście zostali świętymi. Bardzo to wszystko jest przykre..Wiem, chaotycznie trochę, ale mam serdecznie dość bycia nauczycielem. Żałuję , że wybrałam ten zawód.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Cała historia z koronawirusem skończy się zapewne najpóźniej (!) w sierpniu. Niektórzy wieszczą już, wzorem kryzysu 1929 roku tłumów bezrobotnych gotowych podjąć każdą(!) pracę. Na tym tle stabilny etat w szkole zajaśnieje ... ;-) Bzdura, przynajmniej w wielkich miastach!
1.W Polsce pracowały MILIONY Ukraińców, którzy teraz wyjechali ...
2.Bezrobotni, którzy się teraz na gwałt rejestrują, to głównie ludzie, którzy wrócili z jakichś niezbyt stabilnych fuch na czarno za granicą - im nie jest potzebna praca tylko ubezpieczenie(!), które status bezrobotnego daje.
3.Teraz nie działają różne usługi etc., ale popyt na nie jest tylko odłożony ... jak się skończy zostanie zrealizowany.
4.Cały majątek produkcyjny istnieje i raczej do wakacji nie wyparuje ...
Więc pomysły typu jest koniec świata, po którym wszyscy ocaleli będą się tylko cieszyć, że przeżyli i że gdzieś jakieś pieniądze zarabiają jest nieuprawniony - wszystko wróci ... ;-)

Skomentował Xawer

@Włodzimierz
1. Sądzisz, że Ci Ukraińcy nie będą chcieli wrócić czy, że rząd, w swojej dbałości o prawdziwą Polskę dla pradziwych Polaków, nie pozwoli im wrócić? I czy doprawdy sądzisz, że oni zwolnili miejsca pracy, jakimi Ty byś był potencjalnie zainteresowany? Już słyszałem, że rolnicy nie będą mieli ludzi do letniego zbioru owoców.

2. Mylisz się i rzucasz insynuacje wobec ludzi, którzy całkiem legalnie pracowali w Niemczech, Francji, czy UK.
Oni, owszem rejestrują się dla ubezpieczeń. Ale głównie na bezrobociu rejestrują się drobni usługodawcy, którzy nie mogą nadal świadczyć swoich usług: fryzjerki, kosmetyczki, kelnerzy, taksówkarze, etc. I za chwilę (już się zaczęło) będą się rejestrować pracownicy firm, które ratują się przed upadłością zwolnieniami. I owszem - oni również w większości rejestrują się dla ubezpieczeń, a wciąż mają nadzieję, że uda im się odtworzyć swoje firemki lub wrócić do dotychczasowej pracy.

3. Mylisz się. Popyt na usługi nie jest odroczony, tylko wyeliminowany na kilka miesięcy, albo nawet trwalej. Jeśli dziś nie zjadłeś obiadu w restauracji, to 15 września nie odrobisz tego jedząc dwa obiady. Jeśli dziś mnie nie wymasawał i porozciągał rehabilitant, to we wrześniu nie będzie mnie masował dwa razy dziennie. A niektórzy, np. spośród klientów siłowni, nie wrócą w ogóle, bo albo się zdążą rozleniwić, albo kupili sobie sprzęt do ćwiczenia w domu. Ci, którzy zbiednieli w istotnym stopniu, w ogóle zrezygnują z większości usług, na co nawet bon turystyczny 1000+ Morawieckiego nie pomoże.

4. Majątek już paruje. Kosmetyczki, nie mającej żadnych oszczędności, nie stać na wynajmowanie lokalu przez kilka miesięcy po to, by stał nieużywany i rezygnuje z najmu. Dobrze, jeśli nie straci leasingowanego sprzętu, za który nie płaci rat, tylko jej się uda zawiesić płatności wobec banku.

Oczywiście, nie będzie to koniec świata, tylko dłuższa i dość głęboka ogólnoświatowa recesja. Z pewnością głębsza, niż ta z 2008. Od Wielkiego Kryzysu z 1929 będzie to dalekie, choć nie aż tak dalekie, jak daleka jest epidemia koronawirusa od Czarnej Śmierci z XIV wieku - choć media tak to przedstawiają, a rządy nakręcają panikę jeszcze bardziej.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Zwróć uwagę z jaką WIZJĄ ja polemizuję-oczywiście, że to nie przejdzie bezboleśnie, ale bez wieszczonych konsekwencji dla rynku pracy. Szczególnie w szkołach ...;-)

Skomentował Xawer

@Włodzimierz
Rynek pracy w państwowych szkołach będzie nietknięty. Karta Nauczyciela i państwowe gwarancje właścicielskie są tego gwarantem. Nauczyciele w latach po 1929 też nie tracili pracy, a w Polsce nawet mieli automatycznie indeksowane płace w tym czasie hiperinflacji .

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...