Blog

Czyń drugiemu, co tobie miłe!

(liczba komentarzy 5)

   Jedną z refleksji, którymi dzielę się przy różnych okazjach z rodzicami uczniów jest myśl, że jako dyrektor szkoły najchętniej słucham uwag i zastrzeżeń ze strony tych osób, które w różnych sytuacjach potrafią także chwalić pracę naszej placówki. Czyli, że dobrze jest patrzeć pozytywnie, bo wtedy nawet trudna sytuacja ma większą szansę znaleźć rozwiązanie bez poczucia konfliktu. Tę refleksję rozciągam również na zwyczaj dziękowania różnym ludziom. Sam lubię – jak chyba każdy człowiek – mieć poczucie, że mój wysiłek jest doceniany, i staram się, choć niestety, nie zawsze wystarczająco konsekwentnie, doceniać wysiłek innych. Posiadana teoretycznie mądrość życiowa nie zawsze potrafi zgodzić się z praktyką, co olśniło mnie przy okazji błahego skądinąd doświadczenia.

   Podczas pierwszych w roku szkolnym klasowych spotkań rodziców zwierzyłem się zebranym, że było mi bardzo przykro, kiedy po trzech turnusach wakacyjnych warsztatów przyrodniczych nie otrzymałem ani jednej pozytywnej informacji zwrotnej, ani jednego podziękowania. Choć patrząc na reakcje dzieci miałem prawo przypuszczać, że większość wróciła z wyjazdu bardzo zadowolona. Tymczasem w eterze – cisza! Odzew był szybki. W ciągu kilku dni szereg osób potwierdziło moje pozytywne odczucia. Dzieci istotnie wróciły pełne dobrych wrażeń, a ich rodzice swoje milczenie usprawiedliwiali brakiem świadomości, że jest to dla mnie tak ważne.

   Traf chciał, że akurat po ostatniej takiej rozmowie, kiedy trwałem jeszcze w podniosłym nastroju, gotów świat cały przytulić do piersi, pojawił się nieopodal nasz szkolny administrator sieci komputerowej.

   – Panie Wojtku…! – zagaiłem, jak zazwyczaj, gdy informuję go, co właśnie zaszwankowało w oprogramowaniu, albo który komputer uparcie nie chce współpracować – sieć nasza jest bowiem kapryśna, a duża liczba użytkowników bynajmniej nie ułatwia sytuacji. Pan Wojtek, uśmiechając się uprzejmie, podjął delikatną próbę ominięcia mnie, co w świetle doświadczenia naszych dotychczasowych kontaktów musiałem uznać za odruch dosyć naturalny. A ja… wewnętrznie zastygłem! Sparaliżowała mnie myśl, że, jak rzadko, wszystko w sieci działa jak najlepiej, a ja chcę powiedzieć mu coś miłego, tymczasem… nie mam pomysłu, co!!! Wreszcie, po trzech niekończących się sekundach, wyksztusiłem:

   – Chciałem powiedzieć…, że… wszystko jest w porządku!

   Muszę przyznać, że jeśli pan Wojtek doznał szoku na skutek tak nietypowego komunikatu, to mężnie nie dał tego poznać po sobie. Uśmiechnął się tylko szerzej i kiwając życzliwie głową podążył dalej. A ja, by uczynić sytuację bardziej klarowną, podbiegłem dwa kroki i dodałem w kierunku jego pleców inteligentne wyjaśnienie:

   – Tak tylko chciałem to panu powiedzieć, bo zawsze tylko mówię, co nie działa, a teraz wszystko działa, i w ogóle…

   Owa banalna, w gruncie rzeczy, scena uświadomiła mi, że choć sam bardzo potrzebuję pozytywnych komunikatów – i mam świadomość, jak ważne są one dla mojej motywacji do pracy – nie zawsze potrafię świadczyć coś podobnego na rzecz innych ludzi. Przynajmniej w sytuacjach, gdy rzecz dotyczy tego, za co zapłaciłem, lub gdy coś z innych względów uważam za oczywiste. Czyli bardzo często. Choć, właściwie, przepraszam…, potrafię – w stosunku do uczniów. W relacjach z dziećmi zdecydowanie częściej chwalę niż ganię. Można to jednak uznać za rodzaj odruchu zawodowego, nie przenoszącego się wprost na relacje w świecie dorosłych.

   Myślę, że opisane tutaj zjawisko jest powszechne, choć przez większość zupełnie nieuświadomione. Dostrzegłem je, na przykład, występując ongiś sam w roli rodzica mojej córki, w jej publicznym liceum. Na jednym z zebrań w pierwszej klasie wywiązała się dyskusja na temat nauczyciela historii. Po kilku minutach słuchania, jak to „pan mówi za cicho”, „dzieci narzekają, że jest złośliwy” i „trzeba coś z tym zrobić” wstałem i zapytałem, czy naprawdę jest to nasza jedyna lub najważniejsza opinia o szkole, bo moje dziecko twierdzi, że większość nauczycieli jest „w porządku”, uczniowie lubią szkołę i są z niej zadowoleni. Do dziś pamiętam pełne zdziwienia spojrzenie, którym obdarzyli mnie zgodnie rodzice i nauczyciele. Ci ostatni wyraźnie zdumieni, że na zebraniu można usłyszeć cokolwiek innego, niż tylko sygnały o takich czy innych problemach.

   Brak nawyku wyrażania wdzięczności, czy nawet zwykłego, kurtuazyjnego podziękowania, widać w różnych sytuacjach. Odbierając córkę na dworcu kolejowym po jej wycieczce klasowej do Krakowa byłem jedynym rodzicem, który podszedł do wychowawcy i podziękował za opiekę nad dzieckiem. Owszem, licealiści żegnali się ze swoimi opiekunami, natomiast ich rodzice spokojnie patrzyli na to z boku, zapewne w przeświadczeniu, że nauczyciele zrobili tylko to, za co im płacą. Czyżbym tylko ja jeden wiedział, że, po pierwsze, za wycieczki zazwyczaj nie płacą, po drugie zaś, akurat w zawodzie nauczyciela, dobry klimat, z którego wynika chęć do pracy, budują pozytywne relacje, także z rodzicami uczniów, a nie tylko pieniądze?

   Ciekawe, że ludzie krępują się wypowiadać oceny pozytywne. „Myślałem, że nie będę tutaj wciskać wazeliny” – tak jeden z ojców tłumaczył mi, dlaczego nie wspomniał wcześniej o tym, że jego syn wrócił z letniego wyjazdu w stanie absolutnego zachwytu. Nikogo nie dziwi natomiast, i mało kogo krępuje, publiczne narzekanie i krytykowanie. Wystarczy zajrzeć na dowolne niemal forum internetowe. Negatywne emocje zazwyczaj aż biją. Jednak zjawisko to nie narodziło się bynajmniej w epoce internetu.

   Blisko trzydzieści lat temu prowadziłem kolonię zuchową, będąc zarazem komendantem, zaopatrzeniowcem, sprzątaczem i diabli-wiedzą-kim-jeszcze dla kilkudziesięciu dzieci i ośmiu osób kadry. W tamtych czasach nie szło się po prostu po zakupy do sklepu, ale otrzymywało przydział żywności, a następnie „polowało” w mieście, by papierowy dokument zamienić na konkretne produkty. Wstawałem zatem codziennie o szóstej rano, a kładłem się późnym wieczorem, po wypełnieniu dokumentacji. I tak przez dwa tygodnie. Nic dziwnego, że wysiadając z autokaru po powrocie do Warszawy miałem podbite oczy i błędne spojrzenie – byłem po prostu wykończony. Tymczasem, jak dowiedziałem się od znajomych, którzy byli w tłumie oczekujących rodziców, mój widok na stopniach autobusu wzbudził spontaniczny komentarz wśród zgromadzonych: „A ten co, naćpał się, czy jak?”. Strasznie mnie to wówczas zabolało. Tym większą poczułem satysfakcję, kiedy ostatnio podszedł do mnie ojciec jednej z uczennic i stwierdził, że chce pochwalić pracę wychowawczyni swojej córki. Nie za coś konkretnego, tylko za całokształt, bo przecież „pan dyrektor mówił, żeby nie wahać się wyrażać pozytywną opinię”. Było to niezwykle przyjemne doświadczenie.

   Myślę, że nie muszę dalej rozwijać tego wywodu. Dzielcie się ze sobą, rodzice i nauczyciele, pozytywnymi uczuciami. Dokarmiajcie poczucie wartości drugiej strony bez obawy, że tego nie doceni, albo że popadnie w niezdrowe samouwielbienie. Wspólne rozwiązywanie ewentualnych problemów będzie wtedy z pewnością znacznie łatwiejsze, a mądrość ludowa „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” à rebours stanie się dla waszych dzieci i uczniów cennym wzorcem na życie.

   Wisienką na tym torcie niech będzie trzecia zasada ekonomii pedagogicznej wg Pytlaka (opublikuję je kiedyś wszystkie). Głosi ona, że zaufanie do drugiego człowieka jest inwestycją wysokiego ryzyka, która jednak obiecuje niezwykle wysoką stopę zwrotu. Co w praktyce oznacza, że w relacjach opartych na zaufaniu łatwo o doznanie zawodu, ale satysfakcja z udanej współpracy jest największa z możliwych.

(opublikowane pierwotnie w nr 1/2015 "Wokół szkoły")

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Tomasz K.

Zacznę komentarz od ściśle osobistego wyznania: po trzech miesiącach roku szkolnego sam potrzebowałem właśnie takiego spojrzenia na szkolne realia i relacje. Zadziałał terapeutycznie. Dziękuję.

I jako rodzic, i jako nauczyciel/dyrektor obserwuję w różnych szkołach rosnącą roszczeniowość rodziców, podbudowaną chyba głównie apriorycznym brakiem zaufania do nauczycieli. Z takim nastawieniem trudno jest kogokolwiek pochwalić, bo nawet, jeśli akurat coś się nam podoba, to a nuż się pogorszy i to, co powiemy teraz, kiedyś zadziała na naszą niekorzyść?... W szkołach niepublicznych zagrożenie taką postawą jest większe, "bo przecież płacę".
Dlatego podoba mi się przemycony w tekście pomysł otwartej komunikacji z rodzicami na ten temat. Warto im pozytywnie uświadamiać, że przekazując nauczycielom i dyrektorowi wyłącznie żądania i komunikaty krytyczne, zatruwają atmosferę, w której przebywają ich dzieci.

Skomentował Beata Strzałkowska

Dziękuję.

Skomentował Janina Krakowowa

Poruszył Pan temat, który według mnie mocno rzutuje na funkcjonowanie szkoły. Ja go widzę nawet ostrzej.

Bo jest oczywiście to, co prawdopodobnie mamy we krwi - dawkujemy pochwały, nie lubimy ich wypowiadać. A do ludzi, którzy mają zwyczaj komplementować bliźnich, podchodzimy z nieufnością – brzmią nam nieszczerze. Tak jest wszędzie, a więc i w szkole.

Ale w szkole jest coś jeszcze. Nasza szkoła bardzo starannie zataja istnienie wybitnych nauczycieli. Z jednej strony milczą dyrektor i koledzy z pokoju nauczycielskiego. Milczą nie bez powodu – bo przecież pokazanie światu, że pani Kowalska ma znakomite wyniki, zaraża uczniów miłością do swojego przedmiotu, jeździ z nimi na wycieczki i konkursy, prowadzi warsztaty, nigdy nie daje tej samej klasówki, jest troszkę jak pokazanie palcem, że u innych to wszystko wygląda słabiej. Dlatego na wszelki wypadek, w imię źle pojętej solidarności, nic nie mówmy o pani Kowalskiej, żeby się nie daj Boże rodzice nie dowiedzieli. A już szczególnie takich komunikatów unika dyrektor, bo wizja, że wszyscy będą chcieli upchnąć dzieci w klasie pani Kowalskiej nie jest dla dyrektora pociągająca.

A rodzice? Oni często sporo wiedzą, zwłaszcza, gdy interesują się edukacją dzieci. Wiedzą, ale wiedzę też dawkują Na szkolnym korytarzu podczas zebrania o takich sprawach mówi się przyciszonym głosem, na forum internetowym nie używa się nazwiska, tylko ewentualnie inicjałów. Bo po co inni mają wiedzieć?

To zjawisko dawkowania pochwał jest tak ugruntowane, że rozciąga się też na inne osoby funkcjonujące w przestrzeni szkoły. Ja na przykład walczę, by w szkole moich dzieci mocniej docenić uczniów starszych klas i świeżych absolwentów pracujących jako wolontariusze z młodszymi rocznikami w ramach kółek i warsztatów. I czuję brak zrozumienia ze strony personelu szkolnego i innych rodziców. Jakby i to był także temat tabu.

W rezultacie takiego postrzegania świata mamy wypaczony obraz pracy szkoły. Bo o nauczycielskich błędach i niepowodzeniach jest szeroka informacja, a o skutecznych i wybitnych nauczycielach mówi się rzadko i niechętnie. Taki też obraz ma szkoła w środkach masowego przekazu, gdzie dominują przygany, a pochwał jest co kot napłakał. W rezultacie pozytywne wzorce, które powinny przecież być propagowane, są wstydliwie ukryte.

Skomentował Jarosław Pytlak

Cóż @Janina Krakowowa, potwierdziła Pani moje spostrzeżenia, ale też wskazała osobny problem. W artykule napisałem o relacjach dwustronnych, natomiast jeśli chodzi o publiczne wyróżnianie najlepszych nauczycieli, to dość skutecznie staram się tego unikać. Więcej, z założenia nigdy nie mówię, może z wyjątkiem spotkań w gronie dyrekcji, że Y jest lepszym nauczycielem, na przykład matematyki, niż X. Owszem, powiem w cztery oczy Y, że jestem zadowolony z jej(jego) pracy, a z X porozmawiam o tym, co proponowałbym poprawić, ale bez kontekstu porównania z inną osobą. Tą metodą (jak wierzę) zachowuję spójność zespołu pedagogicznego.
Wiele razy miałem okazję obserwować ewolucję nauczyciela. Częściej – w dobrym kierunku, gdy w ciągu 2-3 lat lepiej rozumiał naszą szkołę i bardziej się w nią angażował. Rzadziej – w odwrotną stronę, ale i w tym przypadku czasem wiązało się to z ważnymi dla niego zmianami w życiu. Nawet Adam Małysz miał lepsze i gorsze sezony, a co dopiero nauczyciel, który też jest człowiekiem. Ważne tylko, by nie zszedł poniżej akceptowalnego minimum.
„Od zawsze” staram się tak organizować pracę szkoły, żeby jej jakość wynikała z całości oferty, realizowanej w miarę zgodnie przez wszystkich nauczycieli. Do doceniania tych najbardziej zaangażowanych mam całkiem skuteczny sposób ustalania dodatku motywacyjnego. Ale też nie ogłaszam jego wysokości urbi et orbi.
Niestety, w praktyce oświatowej szkoła to federacja nauczycieli, a jej jakość stanowi sumę jakości pracy poszczególnych osób. Udało mi się odejść od tego schematu, tworząc szkołę, w której jasno zarysowany program i duża przestrzeń na wspólne działania powoduje, że powstaje ogromny pozytywny efekt synergii działań.
Oczywiście rodzice mają swoje typy, ale bardzo rzadko są zupełnie zgodni. Dyrekcja czasem dobiera nauczyciela „pod potrzeby klasy”, w miarę możliwości, ale też zakłada, że w każdym zestawie nauczycieli efekty pracy będą akceptowalne.
A co do docenienia absolwentów – rzecz jest bezdyskusyjna, a ja chyba nie mam w tej kwestii czystego sumienia :-(.

Skomentował Xawer

Zależy jak relacja rodzic-nauczyciel jest postrzegana.
Jeśli widzieć nauczyciela, jako usługodawcę, to nie ma powodu do podziękowań, przekraczających czysto zdawkowe "dziękuję", ani do pochwał, jeśli robi to, co do niego należy tak, jak trzeba. Reakcji wymaga wyłącznie niespełnianie oczekiwań. Jedyną grupą zawodową usługodawców, gdzie utrwalił się zwyczaj chwalenia ich, są restauratorzy: wypada rozpłynąć się z zachwytu nad talentem kucharza nawet, jeśli obiad był ledwo przeciętny i wypada dać napiwek kelnerowi nawet, jeśli nie zasłużył się niczym ani in plus ani in minus.
Jeśli zaś widzieć nauczyciela jako egzekutora przymusu szkolnego, to na pochwałę może liczyć w takim samym stopniu, jak klawisz od rodziny więźnia - na pochwałę musi zasłużyć odstając niezwykle daleko od przeciętnej, zachowywać się jak Oskar Schindler na tle innych fabrykantów.
Przykro mi, bo wielu nauczycieli za tym tęskni, ale w dzisiejszych czasach już niemal nikt nie widzi nauczyciela, jako pełnej poświęcenia, dobroci i misji Siłaczki, niosącej ich dziecku bezcenny kaganek.

Chwalenie i dziękowanie (poza restauracjami) wyszło z mody moim zdaniem z dwóch przyczyn. Po pierwsze, jako reakcja na peerelowskie czasy, gdy lekarzowi trzeba było się kłaniać, uśmiechać i dziękować, dając butelkę brandy, a urzędniczce w gminie dawać czekoladki za załatwienie sprawy, należącej do jej obowiązków. Po drugie jako reakcja na (pochodzącą z USA) literaturę "psychologiczno" poradnikową i praktykę w wielu korporacjach, w szczególności zasadę:
"pochwal-zgań-pochwal" zamiast tylko powiedzieć, co jest nie tak.

Nie chcę tu uogólniać własnej introspekcji (w końcu jestem aspergerowcem), ale dla mnie odbieranie pochwał nie jest ani trochę miłe. Zdecydowanie wolę rzeczową rozmowę zogniskowaną na tym, co wymaga zmian.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...