Blog

Czy dyrektorzy (szkół) potrafią się ze sobą dogadać?

(liczba komentarzy 9)

   Wbrew temu, co mógłby sugerować tytuł, artykuł nie będzie dotyczył kadry kierowniczej oświaty, choć obok rozlicznych analiz zdalnego nauczania, pod kątem zachowania, postaw i opinii nauczycieli oraz rodziców, bardzo brakuje tego samego w odniesieniu do dyrektorów. Podejrzewam, że albo są oni automatycznie – choć niesłusznie – wrzucani do jednego worka z nauczycielami, albo zaniedbywani, jako że – poza nielicznymi – nieczęsto zabierają głos publicznie, preferując zasadę „Tisze jediesz, dalsze budiesz”.

   Tytułowe pytanie, zaczerpnięte z zakończenia wpisu Dariusza Chętkowskiego w BelferBlogu pt. „Od września chaos w szkołach”, skłoniło mnie do ponownego zastanowienia się nad perspektywą rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego. Pomimo pełni wakacji, bo te, niestety, szybko się skończą.

   W swoim artykule kolega po blogu zakomunikował m.in., że „MEN szykuje przepisy, które pozwolą od września prowadzić lekcje w budynku szkolnym w warunkach zagrożenia epidemicznego” i zasugerował, że „o wszystkim w ostateczności będzie decydował dyrektor szkoły”. Nie wiem, czy to wiadomości z pewnego źródła, czy spekulacje, ale oba stwierdzenia wydają mi się bardzo prawdopodobne.

   Pierwsze zupełnie nie dziwi, dziwne byłoby raczej, gdyby takiego wariantu w żaden sposób nie przygotowywano, mimo optymistycznych (i stanowczych) zapowiedzi premiera odnośnie powrotu do nauczania stacjonarnego. Drugie… też mnie nie dziwi. W świetle doświadczeń ostatnich kilku miesięcy, to subiektywnie bardzo skuteczna strategia MEN, pozwalająca zrzucić z siebie odpowiedzialność, a zarazem zachować możliwość wypięcia piersi do orderów.

   Dariusz Chętkowski nie wskazuje cudownego remedium, ale sugeruje dogadywanie się dyrektorów, np. w regionach, aby podejmować identyczne decyzje, co zmniejszyłoby nieco ciężar indywidualnej odpowiedzialności. Pomysł mądry, acz moim zdaniem nierealny – dyrektorzy są chyba jeszcze bardziej amorficzną grupą niż nauczyciele. Od biedy mogę sobie wyobrazić wspólną decyzję szefów placówek podlegających jednemu samorządowi lokalnemu, ale i to raczej na życzenie tego samorządu. Zgodne działanie na większym obszarze wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne.

   Przyjmijmy więc, że każdy dyrektor będzie musiał wziąć ciężar odpowiedzialności na siebie. Nawet jeśli przekonsultuje decyzję ze wszystkimi świętymi, to odpowiadać będzie sam. A przecież znaków zapytania jest całe mnóstwo! Oto ich wybór, z konieczności bardzo niepełny, bo wyciągnięty ad hoc z głowy jednego tylko dyrektora, Jarosława Pytlaka.

   Tak się ostatnio złożyło, że spotkałem się z niemłodym już, ale wciąż praktykującym w szpitalu lekarzem anestezjologiem. Na powitanie uścisnęliśmy sobie ręce, co skłoniło mnie do zapytania, jak jego zdaniem ma się to do konieczności zachowania zalecanych zasad higieny. Spojrzał na mnie z odcieniem politowania i wytłumaczył łagodnie, żebym nie dał się zwariować. Stwierdził, że pandemia jest niezwykle wygodna dla wielu polityków i ludzi biznesu na całym świecie, a niemal powszechny lockdown posłużył wszystkiemu, tylko nie rzeczywistemu interesowi poszczególnych społeczeństw. Dalej padł zestaw argumentów, których większość Czytelnik zapewne gdzieś już widział lub słyszał. Powszechne przejście na płatności kartami bankowymi, to tłuste prowizje dla banków. Kilka miliardów szczepionek, niech będzie, że tylko po 10 dolarów za sztukę, to kilkadziesiąt miliardów dolarów przychodu dla międzynarodowych korporacji. Co roku, bo nawet najwięksi optymiści nie zakładają, że koronawirus będzie mniej zmienny od wirusa grypy. Zalęknione społeczeństwo, to społeczeństwo idealne z punktu widzenia polityków – nikt tak nie kocha władzy, jak wyborca, który się boi. Zalęknieni ludzie skłonni są oddać całą swoją wolność za poczucie bezpieczeństwa – Chińczycy od dawna planowali wprowadzenie elektronicznej kontroli obywateli swojego państwa – dzięki psychozie pandemii uczynili to w kilka miesięcy zamiast kilku lat. Oprogramowanie śledzące – oczywiście wyłącznie w celu zapobiegania zakażeniom – zaczęły propagować władze innych państw, w tym Polski. I tak dalej. Od siebie dorzuciłem w rozmowie, że również Chińczycy rozgościli się na dobre w Hongkongu, trzydzieści lat przed traktatowym terminem, bo świat za bardzo zajęty był pandemią, by protestować…

   Przyznam uczciwie, że nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony nie chce mi się wierzyć w jakiś międzynarodowy spisek, z drugiej od miesięcy obserwuję działania niby-przeciwepidemiczne naszego rządu, których ni w ząb nie rozumiem. Przemycanie przedziwnych regulacji prawnych w tzw. tarczach antykryzysowych. Wprowadzanie najpierw reżimu sanitarnego, potem wycofywanie się z niego, w zakresie nie trzymającym żadnej logiki (najświeższy przykład podam za chwilę). Zapowiadanie przez ministra zdrowia trzy miesiące temu, że tradycyjnych wyborów nie da się zorganizować przez co najmniej dwa lata, i namawianie dzisiaj starych ludzi do głosowania, które ma być obarczone ryzykiem zdrowotnym mniejszym niż wejście do sklepu. Trudno nie mieć wrażenia, że coś jest mocno nie w porządku.

   Proszę mnie dobrze zrozumieć – ja cały czas mam jakieś zaufanie do autorytetów medycznych głoszących, że pandemia jest realnym zagrożeniem. Mam jednak równocześnie potężny dysonans poznawczy, zestawiając to nie tylko z działaniami naszych władz, ale także powszechnym luzowaniem ograniczeń na całym niemal świecie. Mimo że koronawirus, wg doniesień WHO, rozpowszechnia się w sposób lawinowy. I z tym dysonansem mam podejmować decyzję?!

   Bardzo dobrze słychać rodziców, którzy chcą powrotu dzieci do szkoły. Dużo mniej hałasu robią ci, którzy nadal się boją – o swoje dzieci, siebie, schorowanych domowników. Mniej ich słychać, ale w mojej szkole przez ostatni miesiąc roku szkolnego przychodziło zaledwie około 20% uczniów klas 1-3. Pozostałych rodzice woleli zatrzymać w domach. Jakąkolwiek decyzję podejmę we wrześniu, będzie ona miała swoich zwolenników i przeciwników. Wśród nauczycieli zresztą też, choć nauczanie zdalne tak im dopiekło, że chyba większość wolałaby wrócić do klas szkolnych niż przed ekrany komputerów, nawet za cenę zdrowotnego ryzyka.

   Dotąd to były spekulacje, ale dyrektor ma też na głowie konkrety. Na przykład, aktualny zestaw zaleceń sanitarnych. Jak raz właśnie wprowadzono nowy dla przedszkoli – 16 metrów kwadratowych dla maksymalnie piątki dzieci, a potem dla każdego następnego dwa metry kwadratowe dodatkowej powierzchni w sali, przy zajęciach trwających do pięciu godzin, a dwa i pół metra, jeśli przedszkolaki przebywają w tym pomieszczeniu dłużej. Dotąd było luźniej – po prostu cztery metry kwadratowe na głowę.

   Przepisy nie są do myślenia, ale jeżeli mam się nimi kierować podejmując decyzję o powrocie (lub nie) uczniów do szkolnych ławek, to niech mi ktoś wytłumaczy, co zmieniło się we właściwościach koronawirusa, że nagle bezpieczne stało się większe zagęszczenie?! Dlaczego w szóstej godzinie dodatkowe pół metra kwadratowego na głowę zwiększa bezpieczeństwo?! Tym bardziej, że zachowanie dystansu między dziećmi w ogóle jest fikcją, co wiemy już od końca maja. To naprawdę nie trzyma się logiki.

   Myślę dalej. Zakładając, że norma wprowadzona teraz dla przedszkoli będzie od września obowiązywała w szkole, w STO na Bemowie w przeciętnej sali lekcyjnej zmieści się 14 uczniów. Klasy są 18-osobowe. Czyżby przyszło losować, kto w danym dniu nie może przyjść do szkoły? Wygląda na absurd, ale jaką mamy alternatywę?

   Załóżmy jednak, że jakieś wyjście się znajdzie i będę mógł zarządzić wymarzony powrót do ławek szkolnych. W miarę możliwości zachowamy reżim sanitarny i przy odrobinie szczęścia będziemy uczyć się długo i szczęśliwie. Natomiast przy odrobinie pecha… U kogoś w szkole zostanie wykryte zakażenie koronawirusem, nawet bez objawów. Trafimy na kwarantannę. Może nie wszyscy, ale większość, bo przeszło 400 uczniów i ich 50 nauczycieli nie będzie uczyć się w skrupulatnie utrzymywanym podziale na izolowane grupy. Nie da się. Szkołę zdezynfekujemy, zamkniemy i…? Czy przejdziemy płynnie na zdalne nauczanie? Czy nauczyciel na kwarantannie będzie na zwolnieniu, czy będzie mógł pracować (nawet zakładając optymistycznie, że nie rozwiną się u niego objawy COVID-19)?

   Już widzę siebie, jak próbuję to ogarnąć, otoczony rzeszą życzliwych doradców, wiedzących mnie więcej tyle samo co ja, tylko wolnych od odpowiedzialności.

   Pod artykułem Dariusza Chętkowskiego znajduje się trochę komentarzy. Oto fragment jednego z nich:

„Dlatego też MEN postępuje słusznie przygotowując odpowiednie przepisy, które, powinny być obligatoryjne dla wszystkich szkół. Dyrektorzy, którzy nie zadecydują o nauce stacjonarnej w najszerszym możliwym zakresie, powinni zrezygnować z pełnionych funkcji, ze względu na brak predyspozycji organizacyjnych.”

   Taaaa…, to jest bardzo dobre wyjście z sytuacji! „Brak predyspozycji organizacyjnych”. Jakie proste! Co prawda po 30. latach prowadzenia szkoły trochę niezręcznie będzie mi użyć tego argumentu, ale jeśli cała odpowiedzialność za podjęcie decyzji o powrocie do stacjonarnej nauki w warunkach pandemii ma spaść na mnie, to propozycja anonimowego komentatora brzmi naprawdę atrakcyjnie.

   Na szczęście 12 lipca zostanie wybrany Prezydent RP i wszystkie zmartwienia spadną nam z głowy, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mam nadzieję, że także koronawirusy pozytywnie zareagują na to radosne wydarzenie. Na polityków raczej nie liczę.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Xawer

Im więcej czytam głosów nauczycieli (bądź dyrektorów szkół) tym bardziej uderza mnie swoiste rozdwojenie jaźni i dążeń. Z jednej strony chcieliby mieć "autonomię", swobodę działania i podejmowania decyzji, a z drugiej widzę paniczny lęk przed odpowiedzialnością za własne decyzje i domaganie się, żeby to władza zwierzchnia jednak zdecydowała, a oni będą mieć tłumaczenie "ja tylko wykonuję polecenia", jeśli im miałaby grozić jakakolwiek odpowiedzialność. W ostateczności kompromis: jeśli już spotyka nas ten nieszczęsny dar wolności, to będziemy "autonomiczni", ale kolegialnie, by odpowiedzialność rozmyła się na takie kolegium.

A o tym, że regulacje i restrykcje koronawirusowe są rodem z Mrożka/Haszka/MontyPythona i mają się nijak do rzeczywistego zagrożenia piszę od marca. Nie wniosły niczego (poza zamieszaniem, destrukcją ekonomii, życia społecznego i wolności obywatelskich) i nieliczne kraje (jak Szwecja) które im się nie poddały wcale nie wymarły masowo. Nie widzę tego jako spisku, ale raczej jako paniki w mediach i rządach, zwłaszcza USA (bo tamtejsze regulacje najłatwiej się rozprzestrzeniają). No i rządy zobaczyły, że restrykcje na dłuższą metę są nie do utrzymania i nic nie dają, ale nie potrafią się z nich z twarzą wycofać, tylko muszą cykać "rozmrażanie" i "poluzowanie". Do tego widać skutki oddania władzy _politycznej_ lekarzom, mającym zupełnie inną perspektywę i aksjologię, przysięgi Hipokratesa raczej, niż wolności obywatelskich i ekonomii - najchętniej na system opieki medycznej przeznaczyliby 150% PKB, do tego "zalecając" (nakazując) poddanie się restrykcjom. Co może być przekonujące dla pojedynczewgo konkretnego chorego człowieka, opłacanego przez ubezpieczenie, ale nie dla każdego (niektórzy odmawiają pdddawania się intensywnemu leczeniu, a jeszcze więcej ignoruje zalecenia co do diety i stylu życia) i nie dla społeczeństw w całości, które widzą, że zagrożenie koronawirusem jest porównywalne z zagrożeniem utonięciem w rzece (wczoraj: Covid 6 zgonów, utonięcia 5) albo wpadnięciem pod samochód. Ale nikt się nie zgodzi "zostać w domu" by ustrzec się przed utonięciem albo wypadkiem drogowym.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Xaver - oddaję Panu, co cesarskie w kwestii poglądu na pandemię. Natomiast w kwestii rozdwojenia jaźni mam odmienne spojrzenie. Najpierw jednak poproszę o wskazanie kilku przykładów wypowiedzi dyrektorów, które Pan czytał, bo ja się tych głosów jakoś w internecie doszukać nie mogę. A co do meritum, to sugerowane przez Pana rozdwojenie z mojego punktu widzenia jest oczywiste - chcę, oczekuję, potrzebuję rozsądnej dozy autonomii w zakresie pedagogicznym, natomiast mam gdzieś autonomię w dziedzinie epidemiologii. Proszę łaskawie to rozróżnić. Nie mam "panicznego lęku" przed odpowiedzialnością za swoje decyzje w zakresie posiadanej przeze mnie wiedzy i doświadczenia, natomiast protestuję przeciwko składaniu na mnie decyzji (i odpowiedzialności) w sprawach, na których się nie znam. Wydaje mi się to oczywiste.

Skomentował Xawer

Przykład, to wspomniany tu Dariusz Chętkowski. Tekst, z którego właśnie lęk przed odpowiedzialnością bije i nawet proponowane jest "rozwiązanie", mające rozmyć tę odpowiedzialność. Zbudowanie sobie "dupochronu" jest jedynym celem postulowanego dogadywania się dyrektorów.

Cóż - dola czy niedola dyrektora (nie tylko szkoły) polega na tym, że na nim spoczywa odpowiedzielność nie tylko za działalność merytoryczną, ale za stan sanitarny, przeciwpożarowy, posypanie w zimie chodnika piaskiem, wypełnienie przepisów prawa pracy wobec pracowników, salmonellę w stołówce i setki innych. Ja bym się takiej funkcji nie podjął, nawet nie z lęku przed odpowiedzialnością za tę salmonellę, tylko z braku choć odrobiny talentu do prowadzenia działalności biurokratyczno-administracyjno-organizacyjnej. Ale gdy Pan to przyjął na siebie, to mogę tylko współczuć, że przepisy, które ma Pan realizować stają się coraz bardziej absurdalne i niezrozumiałe - zwłaszcza w dobie koronaparanoi. Nie sądzę jednak, że uszczegółowienie i uściślenie wymogów i odebranie pola decyzyjnego uczyniłoby je bardziej realnymi, możliwymi do sensownego wykonania i mniej obciążającymi dla Pana i innych dyrektorów. Raczej wprost przeciwnie.
Dowolność organizacji zajęć on-line - źle, ale jedna narzucona platforma, przygotowana na zlecenie MEN - jeszcze gorzej.

Skomentował Norbert

@Xawer - zestawianie autonomicznych decyzji nauczycieli/dyrektorów w kwestiach dydaktycznych z decyzjami odnośnie zarządzania częścią życia społecznego opartego na gromadzeniu się wielu ludzi w małej przestrzeni w czasie epidemii jest niepoważne. Ministerstwo edukacji zwalajace odpowiedzialność na dyrektorów w takiej sytuacji to jest coś niewyobrażalnego i to powinno budzić szok w społeczeństwie. Ale niestety ludzie tego oczywiście nie widzą. To tak jakby ministerstwo obrony w czasie wojny kazało wójtom zorganizować w swoich gmianach lokalne armie złożone z cywilów i posłać je na wojnę. Oczywiście po groźbą konsekwencji jeśli wojna zostanie przegrana

Skomentował Jarosław Pytlak

@Xaver - proszę czytać bardziej uważnie. Prosiłem o przykłady wypowiedzi dyrektorów, a nie nauczycieli. Dariusz Chętkowski jest nauczycielem, co jasno wynika z powołanego przeze mnie artykułu jego autorstwa. I proszę nie mieszać kwestii może nie dydaktycznych, ale życiowo oczywistych, jak posypywanie chodników, z nakładaniem na mnie odpowiedzialności za postępowanie w sytuacji, w której nie ma, jak dotąd jednoznacznych doświadczeń. O tym właśnie mówi mój artykuł - doszliśmy do takiego etapu, że dalsze zwalanie odpowiedzialności na dyrektorów jest trudne do przyjęcia. Z tego wynika moja myśl, żeby dać sobie spokój. W zasadzie wszyscy, jak jest nas pewnie ze trzydzieści tysięcy, powinniśmy w proteście dać sobie spokój, ale nie damy, bo dogadać się w tym gronie niepodobna.
Co do dowolności w doborze narzędzi zdalnego nauczania, to nie postuluję (w przeciwieństwie, np. do pana Broniarza), aby wszystko było centralne. Mój sprzeciw dotyczy samej decyzji: zdalne czy nie zdalne.

Skomentował Xawer

OK. Przyznaję się do popelnienia tego (zauważonego przez Pana) powszechnego błędu wrzucania nauczycieli i dyrektorów szkół do jednego worka. Choć komentarze na OSKKO nie są różne co do podejścia.
Nie widzę różnicy pomiędzy posypawaniem chodników a ustawianiem ławek w nakazanych wymogami "sanitarnymi" odstępach. Jedynie w tym, że posypywanie chodnika ma sens, a odstępy między ławkami albo wymogi na powierzchnię per uczeń żadnego, są czystym koronaidiotyzmem.
Współczuję Panu, jednak widzę, że jest to absolutnie powszechne. Często rozmawiam ze znajomą właścicielką wiejskiego sklepiku. Która musiała zainstalować sobie pleksiglasową szybę, wyłożyć koszyk z rękawiczkami (choć i tak klient niczego nie dotyka, ona wszystko pakuje i podaje torbę), zamykać sklepik w środku dnia "tylko dla staruszków", choć jedyni we wsi staruszkowie robią i tak zakupy wcześnie rano, etc. Na nią poza wymogiem tych idiotyzmów spadły również ich koszty. Pani Iwonka też się nosi z zamknięciem sklepiku i pójściem na wcześniejszą emeryturę.

A "zdalne czy nie" - dlaczego to miałoby być decydowane centralnie? Ja bym się cieszył mając wybór, bo rok temu było tylko "nie zdalne". Ale jeśli komuś pasuje i chce poprowadzić szkołę zdalną, to powodzenia życzę i będę z ciekawością przyglądał się efektom. Dotąd tego pola wolności nie było i nikt, choćby chciał, nie miał możliwości spróbowania. Co w tym złego? Można się najwyżej obawiać, że jeśli spróbuje się podejścia zdalnego, to taka decyzja może się okazać nietrafiona i nie będzie na to popytu. Można nie próbować i wrócić do podejścia klasycznego.

Skomentował Xawer

Tak swoją drogą, to idea "szkoły czysto zdalnej" zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Taką szkołę dałoby się prowadzić bez kosztów innych, niż płace nauczycieli i (bardzo tanie) wynajęcie serwerów i szerokopasmowych łącz. Żadnych czynszów, sprzątania, oświetlenia, posypywania chodników, wożnych, kucharek, bibliotekarek, świetliczanek, etc. Problem tylko w znalezieniu chętnych, którzy chcieliby mieć dość tanio wyłącznie dydaktykę na poziomie, a nie szukają świetlicy, gdzie mogą zostawiać dziecko idąc do pracy, czy miejsca socjalizacji dla niego.

Są uniwersytety, które zdecydowały przestawić się jesienią wyłącznie na zajęcia zdalne. Jakoś przemilczając problem laboratoriów, obserwatoriów, etc. Ostra dyskusja między Cambridge (tylko zdalnie!), a Oxfordem na drugim biegunie (tak samo, jak od 900 lat!). By było ciekawiej, Cambridge miał bardzo podobny styl, oparty o ideę interdyscyplinarności w collegach (co raczej niewykonalne zdalnie). I wcale nie stronił od studiów eksperymentalnych, oberwacyjnych itp. Gdyby nie wirus, to mieliby w tym roku huczne obchody stulecia obserwacji Sir Arthura Eddingtona.

Ale w szkole, nawet w liceum, można w ogóle dać sobie spokój z doświadczeniami - one i tak nie są doświadczeniami, tylko namacalnymi ilustracjami z góry znanej tezy. Można odpuścić, albo większość zlecić do zrobienia samemu w domu, wyposażone laboratoria i sprzęt są potrzebne tylko do nielicznych.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Cambridge robi zdalenie TYLKO wykłady - seminaria, tutoring etc. czyli MAŁE grupy - tradycyjnie.... ;-)

Skomentował Xawer

Masz rację: Cambridge zmiękł i wycofał się z wcześniejszej pozycji. Swoją drogą nadal absurd: wykłady w salach wykładowych miałyby być bardziej niebezpieczne, niż wspólne kolacje i pokolacyjne dysputy w college'ach, więc z nimi precz on-line? Czy może kolacje i dyskusje mają być prowadzone w maseczkach i z co trzecim krzesłem przy stole zajętym?

See: www.cam.ac.uk/coronavirus/news/update-from-the-senior-pro-vice-chancellor-education-regarding-the-academic-year-2020-21

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...