Blog
Co dalej z pracami domowymi?!
(liczba komentarzy 5)
W końcu września środowisko oświatowe przeżywało nie lada emocje w związku z zapowiedzianym przez ministrę Nowacką rozstrzygnięciem przyszłości prac domowych w szkołach podstawowych. Na mocy rozporządzenia, półtora roku wcześniej zostały one mocno ograniczone – w młodszych klasach zakazano zadawania do domu prac pisemnych i praktyczno-technicznych, a w starszych dopuszczono jedynie prace nieobowiązkowe, dodatkowo zabraniając ustalania za nie ocen. Wiele osób oczekiwało teraz złagodzenia restrykcji. Jednak w wypowiedzi dla PAP, udzielonej 2 października, Barbara Nowacka nie złożyła konkretnej deklaracji. Powiedziała, że czeka na rekomendacje zespołu ekspertów. Mimo to, proponuję nie trwać w pełnym napięcia oczekiwaniu. Decyzja jest już przesądzona – może poza drobnymi detalami. Wyjaśnię to dzisiaj, prostując przy okazji pewne tezy pani minister.
* * *
Ograniczenie prac domowych było skutkiem obietnicy, jaką Donald Tusk złożył publicznie podczas jednego z wieców przedwyborczych, wpisanej następnie na listę „100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów”. Podpisując rozporządzenie, ministra zignorowała liczne głosy protestu, które wpłynęły w trakcie opiniowania jego projektu. Swoją decyzję umotywowała koniecznością zmniejszenia obciążenia uczniów (i ich rodziców) pracą w domu, roztaczając przy tym wizję rozwijania w uwolnionym czasie dziecięcych pasji oraz rozkwitu życia rodzinnego. Mówiła też o konieczności wyrównywania szans, żeby o wynikach nauki szkolnej nie decydowało domowe wsparcie. Ostatnia teza to pedagogiczna bzdura roku, ale kto politykowi zabroni?!
Pomimo tej optymistycznej wizji, głosy sprzeciwu nie tylko nie zanikły, ale zaczęły się nasilać. Nauczyciele wskazywali, że samodzielna nauka w domu bywa niezbędna dla skutecznego uczenia się, a brak obowiązku i zakaz oceniania radykalnie ograniczyły zaangażowanie uczniów. Wielu rodziców także zauważyło mniejsze zainteresowanie swoich dzieci nauką. Odgłosów niezadowolenia było na tyle dużo, że Barbara Nowacka zapowiedziała przeprowadzenie z pomocą Instytutu Badań Edukacyjnych ewaluacji skutków zniesienia obowiązkowych prac domowych. Miała ona objąć opinie nauczycieli, uczniów i rodziców oraz porównanie wyników egzaminów ósmoklasisty. Wnioski z tej analizy miały być podstawą do ewentualnych korekt w przepisach.
Choć jestem co do zasady przeciwny ingerowaniu urzędników w sferę autonomii nauczyciela, przyjąłem zrazu tę zapowiedź za dobrą monetę. Wyobrażałem sobie logicznie, że IBE wykona najpierw profesjonalne badania wśród wszystkich zainteresowanych oraz przygotuje analizę porównawczą wyników egzaminów. Następnie starannie dobrana komisja ekspertów, wśród których znajdą się praktycy, ale także przedstawiciele środowiska naukowego pedagogów, np. autorzy wcześniejszych polskich badań dotyczących prac domowych, przeanalizuje otrzymane dane i zarekomenduje ministerstwu adekwatne działania. Zapomniałem jednak, że logika polityczna nie ma nic wspólnego z logiką formalną. Powinienem zdawać sobie sprawę, że wycofanie się z odtrąbionego od razu jako sukces rozwiązania będzie dla Barbary Nowackiej nie do przyjęcia, a główną jej troską stanie się zapewnienie naukowego alibi dla z góry założonej decyzji. Co teraz właśnie obserwujemy.
Owszem, powołano komisję ekspertów. Nie powierzono jej jednak analizy wyników badań IBE, choćby dlatego, że ich jeszcze nie było, ale pracę nad… otrzymanym z MEN projektem nowelizacji rozporządzenia. Zastosowano tym samym strategię manipulacji sprawdzoną w pracach nad profilem absolwenta, którego kształt został z góry narzucony, a sprawczość uczestników społecznej debaty – ograniczona do kosmetycznych poprawek. Z ujawnionych właśnie przez „Gazetę Wyborczą” fragmentów wstępnej wersji projektu nowelizacji wynika, że ministerstwo w ogóle nie bierze pod uwagę możliwości wycofania się z obowiązujących obecnie zasad zadawania prac domowych, a wręcz chce je rozbudować i uszczegółowić, przy zachowaniu wszystkich pierwotnych rozwiązań. Może z ewentualnym wyjątkiem dopuszczenia ocen opisowych w klasach 4-8. Trudno oprzeć się wrażeniu, że od wynajętych ekspertów oczekuje się jedynie oszlifowania i podżyrowania swoim autorytetem rozwiązania narzuconego mocą woli politycznej.
Jeśli chodzi o badania ankietowe IBE, okazało się właśnie, że poddano im jedynie nauczycieli i dyrektorów szkół, zgodnie z zapowiedzią wykonano natomiast analizę wyników egzaminów. Całość opracowania została przekazana do MEN (co ciekawe, nie do komisji ekspertów!), a krótkie omówienie wyników opublikowano na stronie Instytutu. Na te badania powołała się ministra Nowacka w wypowiedzi dla PAP, stwierdzając, że widać pozytywny efekt zmiany przepisów. Zobaczmy zatem, jak naprawdę prezentuje się źródło jej optymizmu.
Oto lista głównych wniosków (w oryginale wypunktowana, ja nadałem numerację, by łatwiej się do nich odnieść):
1. Ponad 60% dyrektorów szkół i ponad 50% nauczycieli uważa, że dzieci mają obecnie więcej czasu na odpoczynek, zabawę i aktywność fizyczną.
2. 52% nauczycieli ocenia, że wprowadzone zmiany zmniejszyły obciążenia uczniów obowiązkami edukacyjnymi.
3. W ocenie dyrektorów szkół, nowe zasady prac domowych zmniejszyły stres uczniów: o 41% w klasach IV-VIII i o 31% w klasach I-III.
4. 40% dyrektorów szkół deklaruje, że w ich placówce wypracowano dobre praktyki związane z nowymi zasadami prac domowych.
5. W 54% szkół nie wprowadzono innych form zobowiązań zastępujących prace domowe, a w 6% szkół takie rozwiązania są stosowane regularnie.
6. Ponad dwie trzecie nauczycieli jest zdania, że osłabła motywacja uczniów do odrabiania prac domowych i ich samodzielność w procesie uczenia się.
7. 80% nauczycieli przyznaje, że nawet jeśli zadaje, to nie sprawdza prac domowych lub robi to sporadycznie.
8. Brak zadawania prac domowych nie miał wpływu lub w niewielki sposób wpłynął na wyniki egzaminu ósmoklasisty.
Jeśli chodzi o pierwsze dwa punkty, to zastanawia, dlaczego podane liczby są tak niskie. Jeśli prace domowe były potworem pożerającym dziecięcy czas, wyniki powinny zbliżać się do 100%. Wyjaśnienie tej zagadki kryje się w sposobie sformułowania pytania w ankiecie:
Proszę zwrócić uwagę, że wśród zaproponowanych odpowiedzi nie ma „nie wiem” ani „brak”, a jednocześnie wymuszone jest dokonanie jakiegoś wyboru. Czyli każdy respondent, siłą rzeczy, musiał zadeklarować, że dostrzega chociaż jeden konkretny pozytyw. Mając przed oczami zaproponowaną paletę domniemanych korzyści, trudno dziwić się, że więcej niż co druga osoba wskazała tę najbardziej oczywistą, że jak jest mniej prac domowych, to dzieci mają więcej czasu. Można też domyślać się, że spora grupa ankietowanych (chociaż już wyraźna mniejszość!) wskazała zmniejszenie stresu, bo i to jest logiczne, że mniejsze obciążenie obowiązkami obniża presję psychiczną. Przy tak skonstruowanym pytaniu naprawdę istotną informacją byłby odsetek respondentów, którzy zaznaczyli tylko jedną opcję, czyli w istocie okazali największy możliwy do wyrażenia poziom sceptycyzmu. Ale w omówieniu takich danych nie ma.
Na marginesie warto zauważyć, że trzeci wniosek z badania sformułowany jest w sposób kuriozalny. Nie ma dyrektora szkoły, który byłby w stanie określić w procentach zmniejszenie się poziomu stresu u uczniów. Taki lapsus językowy w sposobie zapisu informacji, że odpowiednio 41% i 31% respondentów dostrzegło takie zjawisko, kompromituje autorów opracowania.
Wracając do wyników badania, sam chciałbym wiedzieć, jakie pozytywne praktyki wypracowano w 40% placówek (wniosek 4), oraz jakie alternatywne rozwiązania znaleziono w 6% placówek (wniosek 5). Przypomina mi się w tym momencie sugestia ministry, że przecież nie trzeba zadać obowiązkowej pracy domowej, by potem sprawdzić kartkówką w szkole, czy uczeń przećwiczył materiał. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby taką „metodę kartkówkową” ktoś uznał za pozytywną praktykę lub alternatywne rozwiązanie. Ta myśl powróciła zresztą we wspomnianej na początku wypowiedzi Barbary Nowackiej dla PAP - że te kartkówki to taki dobry pomysł, bo pozwalają ocenić wiedzę ucznia, a nie rzeczywistych autorów pracy domowej. Jak to się ma logicznie do postulatu obniżenia poziomu stresu u dzieci, ministra nie wyjaśniła.
Wniosek 6 powinien dać do myślenia decydentom, natomiast kolejny – zwolennikom powrotu do pierwotnego status quo. Z kolei wniosek ostatni, pomijając nawet, że enigmatyczny (ma lub nie ma), oraz - choć to ważne, że wyniki egzaminów nie są porównywalne rok do roku, jest pozbawiony sensu, ponieważ akurat ósmoklasiści, jak żaden inny rocznik w szkole podstawowej, we własnym interesie mogli być skłonni wykonywać prace domowe bez przymusu i ocen. Trudno wykluczyć, że fatalne skutki rozporządzenia ujawnią się na egzaminach za kilka lat, i żadne badanie po roku nie da gwarancji, że tak się nie stanie.
Tyle omówienia wniosków ogłoszonych przez IBE. Chętnie napisałbym więcej, ale do tego potrzebne byłoby upublicznienie przez badaczy szczegółowych wyników. Czy tak się stanie? Cóż, wymagałoby to publikacji formularzy ankiety, co, jak pokazał podany wyżej przykład pytania, mogłoby postawić od znakiem zapytania warsztat naukowy lub rzetelność jej autorów. Warto jednak podkreślić jeszcze jeden aspekt sprawy – otóż zrezygnowano z przebadania rodziców oraz uczniów. Być może przedsięwzięcie okazało się zbyt trudne metodologicznie lub logistycznie. Któż jednak, jeśli nie rodzice i dzieci, mógłby najbardziej kompetentnie odpowiedzieć na pytanie, co zmieniło się w domach po ograniczeniu prac domowych?! Jak bardzo rozkwitło życie rodzinne? Ile nowych pasji rozwinęli uczniowie? A tak pozostajemy jedynie z pojawiającą się w mediach, niezbyt krzepiącą informacją, że cały czas rośnie czas spędzany przez młodych ludzi w internecie.
Zarówno niewygórowana jakość metody badania nauczycieli i dyrektorów, jak i zaniechanie podobnego badania wśród rodziców i uczniów, utwierdziły mnie w przekonaniu, że działania IBE pozostaną bez wpływu na decyzję MEN, bowiem ta jest przesądzona na poziomie politycznym. Aby zatem odpowiedzieć na pytanie, co dalej z pracami domowymi, wystarczy pochylić się nad urzędniczym projektem nowelizacji rozporządzenia, nad którym właśnie pracują eksperci.
* * *
Po pierwsze i najważniejsze, ograniczenia pozostaną. Po drugie – przepisy zostaną rozbudowane, szacuję, że z górą siedmiokrotnie w stosunku do pierwotnej objętości.
Pojawi się definicja pracy domowej. Ludzie szybko wynajdują luki w prawie; aby temu zapobiec, urzędnicy znają tylko jeden sposób – rozbudowę legislacji. Nowością ma być ścisłe powiązanie pracy domowej z odbytą już lekcją, co skutecznie wykorzeni sprawdzoną na świecie metodę tzw. „odwróconej klasy”, nawet jeśli są jeszcze nauczyciele, którzy chcieliby ją stosować. Statusu pracy domową mają nie mieć samodzielne formy uczenia się, typu czytanie lektur, nauka słówek, przygotowanie do klasówki, ćwiczenia muzyczne lub artystyczne, o ile będą to aktywności (uwaga!) niezadane przez nauczyciela. Czyli, MEN konsekwentnie idzie wspomnianym już tutaj tropem „kartkówkowym”, który stanowi ogromny wkład obecnej ekipy do skarbnicy oświatowej hipokryzji. Oto przykład dla osób niezorientowanych: nauczyciel, chcąc zadać młodemu kandydatowi na wirtuoza samodzielne ćwiczenie gry na fortepianie, by postąpić zgodnie z prawem, będzie musiał posłużyć się taką oto sztuczką: „Nie mogę zadać Ci ćwiczeń do domu, ale za tydzień sprawdzę, czy umiesz płynnie zagrać Poloneza g-moll Chopina, którym dzisiaj zajmowaliśmy się podczas lekcji”. W tym miejscu pytanie do miłośników logiki: zadał czy nie zadał tę pracę domową?! Najbliższa prawdy odpowiedź: udał, że nie zadaje. Hipokryci lubią to!
Mówiąc poważnie, trochę jednak liczę na zdrowy rozsądek ekspertów pracujących nad rekomendacją dla MEN, choć wiem, że czego by nie wymyślili, życie natychmiast przyniesie nieprzewidziane wcześniej ludzkie pomysły. Doskonałym przykładem takiej inwencji jest pojawienie się „nowego” rodzaju butelek plastikowych, o objętości 3,001 litra, dzięki czemu opakowanie 3-litrowe nie będzie objęte wchodzącym właśnie w życie systemem kaucyjnym. Nie do pojęcia jest bowiem dla urzędników, także w ministerstwie, nomen omen, edukacji, ponadczasowa mądrość, że im więcej przepisów, tym większy bałagan, a im większy bałagan, tym więcej przepisów.
Drugi aspekt przygotowywanej nowelizacji rozporządzenia, to określenie cech, jakie musi spełniać praca domowa, by nauczyciel mógł ją zadać. Będą tam same słuszne wymagania – że praca musi być celowa, powiązana z treścią lekcji, wspierać samodzielność i sprawczość, uwzględniać indywidualne potrzeby i możliwości ucznia, w tym umożliwiać wybór poziomu trudności i sposobu wykonania itp. No i oczywiście mieścić się w założonych ramach czasowych. Ich podstawowa wada w tym obszernym zestawie, to nieoperacyjność. Można oczekiwać więc, że aby uniknąć kłopotów, nauczyciele dadzą sobie spokój z absorbowaniem czasu, w końcu także przecież swojego. A jeśli ktoś będzie się nadal upierać, że praca domowa jest potrzebna i ważna, narazi się na niezwykle łatwy do postawienia w świetle rozporządzenia zarzut łamania prawa.
Prawdopodobnie pojawi się w jakiejś formie wymaganie, by zadana praca domowa była sformułowana w sposób wykluczający udział osoby trzeciej w jej wykonaniu oraz możliwość posłużenia się sztuczną inteligencją. Cóż, żegnajcie ostatecznie kasztany, zbierane w parku, aby na lekcji zrobić z nich ludziki. Albo cokolwiek w tym guście, co szczególnie u małych dzieci może być nieosiągalne bez wsparcia rodziców.
O tym, że nadrzędnym celem rozbudowywanej regulacji ma być usunięcie prac domowych z praktyki szkolnej, przekonuje mnie pomysł wprowadzenia obligatoryjnej informacji zwrotnej. Jak należy rozumieć, adresowanej do każdego ucznia. Zgadzam się, że wynikające z badania 80% nauczycieli, którzy nie sprawdzają prac domowych lub czynią to sporadycznie (tu też mam pewne podejrzenia, co do sposobu sformułowania pytania, ale chwilowo przyjmuję ten wniosek za dobrą monetę), to zbyt dużo. Sam od lat mówię nauczycielom – zadawajcie tyle, ile jesteście w stanie sprawdzić. Teraz problem się rozwiąże, bo albo nie będzie zadawania, albo – i to ciekawa opcja – nauczyciele wdrożą sztuczną inteligencję do generowania informacji zwrotnych. Z czasem dojdziemy do ideału – prace tworzonych przez AI (bo uczniowie wprawią się w maskowaniu niedozwolonego wspomagania), będą sprawdzane przez AI (bo nauczyciele nauczą się korzystać z tego narzędzia, by sprostać wymogom rozporządzenia).
Idźmy dalej. Skoro już zostanie stwierdzone, że każda praca domowa musi być opatrzona informacją zwrotną, to logiczne będzie wskazanie terminu przekazania tej informacji przez nauczyciela uczniowi. A jeśli tak, potrzebne będzie również ustalenie sankcji dyscyplinarnych za niedopełnienie tego obowiązku. Teraz zdarzają się skargi za długotrwałe przetrzymywanie niesprawdzonych prac uczniów. W nowej rzeczywistości będą one powszednie jak kromka chleba, zajmując czas dyrektorom szkół, a może nawet komisjom dyscyplinarnym. Chyba że nauczyciele gremialnie pójdą po rozum do głowy i prac domowych zadawać nie będą… W końcu staną się one luksusem, dostępnym – za to bez żadnych ograniczeń – jedynie opłacanym przez rodziców korepetytorom. Tyle w temacie wyrównywania szans edukacyjnych.
Pozostaje ostatni element tej orgii legislacyjnej – wprowadzenie stosownych zapisów do szkolnego statutu. Każda szkoła będzie musiała autonomicznie ustalić zasady zadawania prac domowych, zgodne z rozporządzeniem. Gdzie będzie autonomia? Ano, na przykład, w określeniu sposobu rejestrowania, ile prac zadano już uczniom – librus z pewnością podoła temu zadaniu. Może będzie coś o formie informacji zwrotnej, o ile rozporządzenie nie wyczerpie tutaj wszystkich możliwości. Jeśli ktoś pamięta jeszcze, że obiecywano – dla dobra uczniów – ograniczyć szkolną biurokrację, to tutaj ma jak na dłoni mechanizm jej rozbudowywania. Oczywiście, jak zawsze, dla dobra uczniów.
* * *
Wszystko, co opisałem powyżej budzi we mnie przede wszystkim zażenowanie. Dyspozycyjność Instytutu Badań Edukacyjnych, który w zakresie prac domowych nie spełnił, moim zdaniem, standardów prowadzenia badań naukowych. Przekonanie urzędników MEN, że rozporządzeniem można wszystko, w tym formować ludzi. Wiara ekspertów wynajmowanych przez IBE, że mają moc sprawczą wobec woli politycznej. Brak wiary w nauczycieli i świadomości, że wiele braków w ich działaniu można zniwelować poprawą warunków pracy i poważnym traktowaniem, a nie krępowaniem coraz większą liczbą przepisów. Myślę, że nie tylko wszystkim decydentom, ale również wielu zacnym skądinąd osobom ze środowiska oświatowego, mającym ogólnie jak najgorsze mniemanie o nauczycielach, przydałyby się rekolekcje z tego, czym jest autonomia, i jakie ma ona dla twórczego wykonywania tak złożonej pracy, jaką jest nauczanie i wychowanie. Do tego tematu zamierzam jeszcze powrócić.
Dodaj komentarz
Skomentował Włodzimierz Zielicz
I tak koalicja 15 października, z TAKIM MEN, pędzi na ścianę wyborów 2027 roku (albo wcześniej!) :-( Tu tekst prof. Śliwerskiego o tym samym ;-) https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2025/10/eksperyment-na-uczniach-kiedy-polityka.html
Skomentował Jarosław Pytlak
Fakt, prof. Śliwerski mnie uprzedził. Pocieszam się, że niezależnie doszliśmy do podobnych konkluzji. I najwyraźniej identycznie, choć z różnych perspektyw, postrzegamy antynaukową dyspozycyjność Instytutu Badań Edukacyjnych.
Skomentował Janusz Cichy
Zacząć należy od pytania dla kogo i w jakim celu są prace domowe, czyli samodzielne utrwalanie wiedzy i doskonalenie umiejętności? Dla tych, którzy mogą i chcą. I drugie, co zrobić i jak z tymi uzyskującymi w tym dobre wyniki a co robić z tymi, którzy nie chcą lub nie mogą? Wszak działania wobec nich powinny być odmienne i czas pracy inny. By uniknąć sytuacji, gdy na lekcja dla jednych nuda lub dla innych czarna magia.
Poza tym, faktycznie badania za pomocą tak ogólnych ankiet nie mają sensu, gdy materiał badany jest bardzo zróżnicowany.
Skomentował Ppp
W sprawie braku wiary w nauczycieli:
A - sami przez dziesiątki lat NIE wymyślili, że należy się dogadywać, kto kiedy zadaje. Skutek: uczeń raz ma cały tydzień wolny, a kolejny zawalony tak, że ślęczy cały weekend. B - sami przez dziesiątki lat NIE wymyślili, że należy zadawać SENSOWNE zadania, a nie "durne dłubaniny", co było normą.
A kiedy przyszło się zetknąć z konsekwencjami swojego nieogarnięcia, to jest wielki płacz. Fakt, próba umieszczenia w przepisach definicji "sensownej pracy domowej" wygląda dziwnie, ale jeśli skutkiem będzie "luksus" w postaci "mniej a porządnie" to przecież dobrze!
Pozdrawiam.
Skomentował Włodzimierz Zielicz
@Ppp
1.PRACOWNICY nie są od dokonywania i EGZEKWOWANIA takich REGULACJI - to rola przełożonych ... ;-)
2. Nauczyciel nie jest WIECZNY - nauczyciele, którzy uczyli kilkadziesiąt lat temu - np. pół wieku temu - już nie żyją a przynajmniej są na emeryturze. ... ;-)
3.Lekarze też się nie dogadali jak często zapisywać np. antybiotyki, a mimo to antybiotyków jakoś NIE ZAKAZANO. Niektórzy trenerzy przesadzają z intensywnością treningu i pod kontrolą i indywidualnego, ale nikt nie wpadł na pomysł żeby im aplikowania treningu ZAKAZAĆ... ;-)