Blog

Alawiu, czyli laurki dla "Pana Derektora"

(liczba komentarzy 2)

   Zaczęło się w pewien poniedziałkowy poranek od głośnego pukania do drzwi gabinetu. Na moje gromkie „proooszę” do środka dziarsko wmaszerowały dwie pierwszaczki, każda z dużą, kolorową kartką w ręku. Dwie łapki niemal równocześnie wyciągnęły się w moją stronę.

   - To dla pana!

   Na niebieskim kartoniku widniał zarys serduszka i napis: „Dla pana derektora”, mocno wygięty w połowie, bo kredka, najwyraźniej niespodziewanie dla autorki dzieła, dotarła do krawędzi papieru. Zielona laurka drugiej dziewczynki zawierała mniej więcej taką samą treść, tylko serduszko było większe, z wyraźną pasją zamalowane w środku i wyposażone w oczka, nosek i usta. Całość odebrałem jako naprawdę miłą odmianę od niekończących się kolumn cyfr rozliczenia finansowego, nad którym ślęczałem już od dobrej godziny.

   - A z jakiej to okazji, jeśli mogę spytać?!

   - Tak po prostu. No, chciałyśmy zrobić panu przyjemność – odpowiedziały, jedna przez drugą, młode damy.

   Podziękowałem bardzo ładnie i znowu zagłębiłem się w rozliczenia. Dziewczynki najwyraźniej postanowiły postawić kropkę nad „i”, bo podczas kolejnej przerwy wróciły, tym razem z różową kartką, na której widniało drzewo i napis, przetranskrybowany tutaj na użytek Czytelnika z dziecięcego na polski: „Chcemy po prostu, żeby panu było miło. Klasa 1a”. Teraz nie mogłem już mieć nawet cienia wątpliwości co do intencji moich małych gości.

   Okazane szerokim uśmiechem i dwiema czekoladkami zadowolenie „Pana Derektora” wyzwoliło prawdziwy wodospad laurek, do których tworzenia przyłączyła się także pierwsza „b”. Leżą teraz na moim biurku, dokumentując fascynującą historię kolejnych wizyt coraz większych grup dzieci, z coraz bardziej wymyślnymi arcydziełami. Przy okazji stanowią unikalne świadectwo mozołu, z jakim maluchy zgłębiają tajniki pisowni naszego pięknego, ale bardzo trudnego języka.

   Oto kolejna różowa laurka, sklejona z dwóch kartek, w środku zaopatrzona w wymyślny system wyciągania małych karteczek ze specjalnie przygotowanych w tym celu kieszonek. Na jednej z nich znalazło się wyznanie, które tym razem przytaczam w wersji oryginalnej: „Dla panederektora od 3 Dziefczyn z klasy 1a MAJA, ZUZA I, BASIA kochamy pana”.

   Chciałoby się natychmiast odpisać: „Ja was też!”.

   Laurka sklejona z czterech już kartek, niemal plakat. A na niej: „DLA PANA DYREKTORA STO” i ganek naszej Szkoły, odwzorowany jak żywy z napisem „ZESPÓŁ STO SZKÓŁ” (co prawda z tabliczką „1A” na drzwiach wejściowych). I podpisy współautorów, na tej laurce aż sześć. Prawidłowa tym razem pisownia słowa "dyrektor" stanowi żywe świadectwo mojej pedagogicznej skuteczności, bowiem przez kilka kolejnych wizyt cierpliwie uczyłem ofiarodawców, że nie jestem „derektorem”. No i proszę, udało się!.

   Jedni autorzy poszli w plakaty, inni w coraz wymyślniejsze systemy ukrytych karteczek. A jak coś jest ukryte, trzeba udzielić stosownej instrukcji: „Odfusz!”, albo nieco bardziej zrozumiale: „Otwurz!”. Za każdym razem wykonanie polecenia prowadzi do odkrycia papierków z kolejnymi wyznaniami, albo po prostu z życzeniami: „Miłego dnia, panie dyrektorze!”.

   Zachwyca bogactwo zastosowanych materiałów. Mali artyści wykorzystali nie tylko kolorowe kartki, nożyczki i klej, ale także obierki od ołówków, brokat, taśmę klejącą, koronki, tasiemki, sznureczki, a nawet uchowaną jakimś cudem w klasowych zasobach wstążeczkę z napisem „Boże Narodzenie”.

   Po którejś kolejnej dostawie serdecznych życzeń tknęło mnie, że młodzi ludzie przychodzą o bardzo różnych godzinach. Okazało się jednak, że ich przerwy, zgodnie zresztą z zasadami sztuki, odbywają się nieregularnie, a w ogóle, to: „Panie dyrektorze, kiedy mamy przerwę, to musimy się czymś zająć, więc malujemy te laurki, bo to jest fajne i fajnie jest, że pan się cieszy, i pani nam pozwala pójść do pana, tylko mówi, żebyśmy wrócili, i w ogóle…”.

   Ostatnia wizyta komitetu laurkowego sprowadziła z górą dziesięcioro przedstawicieli obu klas pierwszych, a wśród przyniesionych darów znalazła się też praca, uboga może w formie, ale za to treścią świadcząca o absolutnym sukcesie wczesnego nauczania języka angielskiego – „ALAWIU!”.

   Patrząc na całą sytuację jak nigdy doceniam, że do mojego gabinetu wchodzi się prosto z korytarza. Gdyby dyrektorskiego spokoju broniły zasieki sekretariatu, z pewnością nie dostałbym tylu laurek. Panie sekretarki są tak sympatyczne, że większość trafiłaby do nich. Chociaż… Mam jedną przewagę! Czekoladki, którymi zazwyczaj częstuję odwiedzające mnie dzieci…

Fragment laurki, w prawym dolnym rogu kieszonka z karteczką, wyciąganą za pomocą tasiemki

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Adam

Czytelnik, który nie zna sytuacji, mógłby posądzić autora artykułu o lekką megalomanię. Ja tę szkołę znam z autopsji, wiem, jak jest zarządzana, jaki w niej panuje klimat i kim dla dzieci jest dyrektor. Najkrócej mówiąc, szkoła w której maluchy przynoszą "derektorowi" laurki "alowiu" to rodzaj republiki tworzonej w równym stopniu przez dorosłych i przez dzieci. Dyrektor zaś jest tej republiki niewątpliwym... dyktatorem - najbardziej stanowczym, a jednocześnie najłagodniejszym, jakiego znam. Taka paradoksalna spójność przeciwieństw oczywiście nie jest możliwa, a
jednak w szkole, której dotyczy artykuł, tak właśnie jest.

Skomentował Anika Ś

Aż łezka w oku się kręci :) pozdrawiam Panie Dyrektorze bardzo ciepło.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...