Blog

X = 175

(liczba komentarzy 24)

   Chciałbym, żeby przeprowadzono niezwykle staranne dochodzenie. Aby tragedia młodocianego samobójcy, ucznia Szkoły Podstawowej nr 175 w Warszawie, została dogłębnie wyjaśniona. Marzę, by problemem zajęła się powołana specjalnie w tym celu Komisja Badania Tragedii Szkolnych (KBTS), utworzona na wzór Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Gromadząca wybitnych specjalistów z zakresu pedagogiki, psychologii, socjologii, prawa i innych dziedzin, pomocnych w analizie sytuacji, która doprowadziła dziecko do targnięcia na własne życie.

   Nie chodzi mi po prostu o wskazanie i ewentualne ukaranie winnych. Do tego posłuży śledztwo prokuratorskie, które być może znajdzie swój finał przed sądem. Marzę o postępowaniu prowadzącym – podobnie jak to ma miejsce w przypadku katastrof lotniczych – do wskazania słabości i błędów systemu, procedur i wyszkolenia ludzi, które w sumie doprowadziły do tragedii. Chciałbym, aby powstały wnioski i zalecenia, obligujące cały system szkolny do podjęcia określonych działań lub zaniechania istniejących praktyk, w celu ograniczenia niebezpieczeństwa powtórzenia się podobnej tragedii.

   Chwilowo o sprawie wiadomo z obszernego artykułu Kacpra Sulowskiego, opublikowanego 18 grudnia w „Gazecie Wyborczej”. To jego lektura sprowokowała mnie do tych przemyśleń, a przytoczone poniżej w cudzysłowach tezy pochodzą z treści tej publikacji.

   Chciałbym, żeby KBTS zbadała wszystkich świadków, którzy mogą coś wnieść do rozeznania przebiegu wydarzeń i przyczyn tragedii. Także dzieci, choć oczywiście w obecności rodziców i psychologa. Jeżeli potwierdzi się, że „wychowawczyni w klasach 1-3 motywowała ich [uczniów] do donoszenia na innych”, liczę, że KBTS ogłosi we wnioskach i zaleceniach, że takie metody pedagogiczne są niewłaściwe i nie mogą mieć miejsca w żadnej szkole. Zaproponuje też w jaki sposób uczniowie powinni zgłaszać swoje problemy nauczycielom – co może przecież być również uznane za formę donosu – biorąc pod uwagę, że nie mają dzisiaj niemal żadnej możliwości rozwiązywania swoich problemów między sobą, a co za tym idzie nabycia niezbędnej w życiu praktyki w tej dziedzinie. Jeżeli KBTS uzna za potrzebne napiętnowanie donoszenia na innych jako sposobu organizowania życia społecznego, potępi zapewne również praktykę rozmieszczania w szkołach „skrzynek dla sygnalistów” i prawo bezwarunkowo nakazujące dyrektorom donosić na nauczycieli do komisji dyscyplinarnych. W hierarchicznej strukturze systemu oświaty modele zachowań łatwo bowiem upowszechniają się z góry do dołu.

   Jeżeli dochodzenie potwierdzi, że inna wychowawczyni w tej samej szkole „podzieliła klasę na „mądrych” i „głupich” i tych ostatnich wyśmiewała, surowo napiętnuje taką praktykę, jako niezgodną z elementarną wiedzą psychologiczno-pedagogiczną, zalecając wręcz usuwanie z zawodu nauczyciela pedagogów postępujących w podobny sposób.

   Mam nadzieję, że KBTS zbada w trakcie swojego śledztwa, czy rzeczywiście ”nikt w szkole nie patrzył na indywidualne zdolności czy problemy uczniów”. Czy istotnie, "gorzej radzących sobie z matematyką, a lepszych z angielskiego rzeczywiście nie kierowano w stronę języków, tylko zrównywano z innymi". Jeżeli zarzut ten uzyska potwierdzenie mam nadzieję, że zostaną ustalone przyczyny takiego stanu rzeczy. Czy zawiedli ludzie, źle przygotowani, pełni złej woli lub po prostu obojętni i bezduszni, czy system szkolny, nakazujący egzekwowanie od wszystkich uczniów, niezależnie od predyspozycji, tej samej, niezwykle obszernej podstawy programowej. System, ściśle określający tygodniową liczbę godzin nauki każdego przedmiotu, a ograniczający możliwość rozwijania specyficznych uzdolnień, nie zapewniając na to czasu, ani środków materialnych.

   Liczę, że śledztwo KBTS ustali stopień odpowiedzialności szkoły i poszczególnych nauczycieli za "nierespektowanie orzeczeń o dysfunkcjach u uczniów". Sprawdzi, czy nie popełniono błędu, kwalifikując do jednej klasy całą grupę takich dzieci; czy możliwe było respektowanie odnoszących się do nich zaleceń, biorąc pod uwagę obiektywne możliwości szkoły. Mam nadzieję, że powstaną wnioski wskazujące, jakimi możliwościami działania w tym względzie dysponuje dyrektor placówki, szczególnie rejonowej. A jeśli okażą się one niewystarczające w sytuacji wzrastającej liczby dzieci z różnymi zaburzeniami, powstaną również rekomendacje dla władz oświatowych, działań, które należy pilnie podjąć w celu uzdrowienia sytuacji.

   Jest jeszcze cały szereg innych problemów, które poruszył reporter „Gazety Wyborczej”, a których analiza powinna doprowadzić do wydania zaleceń obowiązujących inne placówki. KBTS powinna zbadać również pewne aspekty sprawy, których dziennikarz nie podjął. Tragedia, chociaż od razu powiązana z postawieniem przez nauczycielkę techniki („lubianej przez dzieci” – wg słów jednej z mam, zacytowanych w artykule) piątki zamiast szóstki, wydarzyła się w domu. W następstwie ogromnych emocji dziecka („Wpadł w szał”) w szkole, które, jak wynika z tekstu, nie wybuchły po raz pierwszy. Czy postępowanie nauczycieli w sytuacji, gdy dziecko nadpobudliwe wybiegło z klasy krzycząc, że się zabije, było właściwe? Czy nie powinni zatrzymać ucznia w szkole i zawezwać pomocy medycznej albo przynajmniej rodziców? Ale również, czy patologiczny poziom emocji dziecka z powodu uzyskania bardzo dobrego przecież stopnia nie wynikał z przyczyn domowych? Niezależnie od tego, jak bardzo i dla kogo bolesna byłaby prawda o tym wydarzeniu, powinna ona, na bazie raportu KBTS, stać się przedmiotem analiz i szkoleń we wszystkich placówkach oświatowych, zarówno w gronie nauczycieli, jak rodziców.

   Niestety, nie istnieje Komisja Badania Tragedii Szkolnych, czego bardzo żałuję. Mamy natomiast media i ich odbiorców, ferujących opinie, z których niewiele wynika dla praktyki. Mamy również lawinowy wzrost zaburzeń psychicznych w młodym pokoleniu, zbyt mało psychologów szkolnych, uginających się pod tym brzemieniem, oraz dramatyczny brak dostępu do fachowej pomocy psychiatrycznej. Mamy system, w którym miejsce na indywidualizację pracy z uczniami jest głównie w tonach papierów, oraz sfrustrowanych, zestresowanych i niedowartościowanych nauczycieli, którzy radzą sobie jak umieją, albo nie umieją.

   O tragedii młodego samobójcy rozmawiałem ze znajomą, która pracuje w warszawskiej publicznej podstawówce. Opisała mi z własnej praktyki przypadek dziecka posiadającego orzeczenie i przydzielonego na tej podstawie nauczyciela wspomagającego, które mimo wszystko w zasadzie uniemożliwia prowadzenie zajęć, a swoim impulsywnym i nieobliczalnym zachowaniem stwarza realne niebezpieczeństwo dla siebie i innych dzieci. Szkoła nie ma narzędzi, aby poradzić sobie z tym problemem. Stwierdziła, że to bomba zegarowa, która może doprowadzić do tragedii. - My możemy być następną "175-tką" - tym zdaniem zakończyła naszą rozmowę.

   Na to właśnie chciałem zwrócić uwagę tytułem artykułu. Pod X można podstawić praktycznie dowolny numer szkoły, albo placówkę bez numeru. Być może w szkole 175 istotnie popełniono duże i brzemienne w skutki błędy – tak jak już napisałem, bardzo chciałbym poznać rzetelny raport na temat tej tragedii. Ale sytuacja w innych placówkach, nawet niepublicznych, jest równie niebezpieczna. Zaburzenia psychiczne dzieci stanowią beczkę nitrogliceryny, na której siedzą wszyscy nauczyciele. Wybuchem grozi każdy nieuważny ruch, taki, jak choćby właśnie obniżenie stopnia z szóstki do piątki. I dlatego nauczyciele będą w najbliższej przyszłości uciekać z zawodu, jeśli nawet jakaś władza podniesie im wynagrodzenia. To kwestia instynktu samozachowawczego.

   A wracając raz jeszcze do pomysłu KBST. Powszechnie wiadomo, że to jej lotnicze odpowiedniki doprowadziły do uziemienia najnowszych Boeingów 737 Max, po dwóch katastrofach tych maszyn, nie bacząc na miliardowe straty producenta. Trudno wykluczyć, że raport KBST po warszawskiej tragedii mógłby nakazać „uziemienie” połowy polski szkół, z powodu przegęszczenia, przepracowania uczniów, fatalnej higieny pracy, braku fachowo przygotowanego personelu i wielu innych przypadłości. Być może taki werdykt starłby wreszcie ów wyraz samozadowolenia z twarzy ludzi odpowiedzialnych za ruinę systemu, zwaną deformą Zalewskiej. I upowszechnił świadomość, że nie wszystko co złe w oświacie wynika tylko z wad i błędów nauczycieli.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Janina Krakowowa

Byłabym bardzo ostrożna w ferowaniu pochopnych wyroków wobec szkoły - materiał faktograficzny na którym bazujemy jest dość kruchy. Część rodzicielskich zarzutów można dziś odnieść do niemal wszystkich szkół, a przynajmniej molochów w dużych miastach.

Zupełną fikcją jest jakakolwiek indywidualizacja, czy też podążanie za uzdolnieniami uczniów, respektowanie zaleceń poradni w dużej mierze odbywa się tylko na papierze, nie ma mądrej recepty postępowania gdy uczeń wpada w szał przy każdym niepowodzeniu czy koleżeńskim nieporozumieniu. Jeśli nie ma ścisłej współpracy z rodzicami (nie wiemy jak było w tym przypadku) - szkoła w ogóle jest bezradna.

Dostarczenie dyrektorom i nauczycielom większej ilości paliwa do gaszenia pożarów związanych ze zdrowiem psychicznym wychowanków wydaje się być sprawą najwyższej wagi, absolutnie priorytetową. Cóż z tego, jeśli urzędnicy MEN i wpływowi kuratorzy w największych miastach zamienili się w Don Kichotów - ogarnięci są obsesją walki z rzekomym śmiertelnym zagrożeniem ze strony wkraczającej do szkół "ideologii" LGBT.

Skomentował Jarosław Pytlak

@ Janina Krakowowa - mam nadzieję, że nie odebrała Pani mojego artykułu jako ferowania pochopnych wyroków. Moja intencja była wręcz przeciwna - apel o rozum i rozwagę. Problem w tym, że owe wyroki za sprawą dziennikarza i cytowanych przezeń rodziców już poszły w eter. Dlatego marzę o uczciwym, wyważonym i pouczającym wszystkich raporcie. Większość tego, co informatorzy dziennikarza powiedzieli o szkole nijak się ma do istoty samej tragedii; stanowi raczej litanię zarzutów, które można postawić każdej placówce.
Natomiast walka władz z potworem "gender" zamiast z realnymi problemami, to tragedia, którą słusznie Pani podkreśla.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

To po prostu efekt dekretowania rzeczywistości w minionych minimum 20 latach przez oświatową biurokrację bez uwzględniania bilansu zasobów (czas, miejsce, ludzkie możliwości etc.) ... :-(

Skomentował Włodzimierz Zielicz

To jest tak jak z występem rapera Maty - najlepszy i najsłuszniejszy komentarz do tej "gównoburzy" dał ... ASZDZIENNIK ...

Skomentował Janina Krakowowa

Panie Jarosławie, jako uważna czytelniczka dobrze zrozumiałam Pana intencje. Ale ponieważ czytam komentarze, które od wczoraj sypią się gęsto, widzę, że jest w narodzie pokusa, by wydać zaoczny wyrok (a tym samym uzyskać rozgrzeszenie dla siebie).

I wyobrażam sobie też co przeżywa nauczycielka. Jest prawdopodobne, że sytuacja z piątką zamiast szóstki zupełnym przypadkiem stała się ostatnią kroplą przepełniającą umowną czarę goryczy.

A panu Włodzimierzowi odpowiem, że nie lekceważyłabym piosenki rapera, absolwenta konkurencyjnej szkoły. Bo choć to artystyczna produkcja obliczona na zogniskowanie zainteresowania, to problem wyśpiewany przez Matę jest problemem namacalnym i realnym. I jest ścisłą kontynuacją tego, o czym mówimy w odniesieniu do szkół podstawowych.

Uczniowie u progu dojrzałości są równie pogubieni jak ich młodsi koledzy. I szukają środków, które ich doraźnie znieczulą. Uchwycenie się myśli, że to dotyczy jakiegoś promila populacji, zblazowanych dzieci bogatych prawników, jest tylko poprawianiem sobie samopoczucia. To nie zawsze chodzi o używki. To na przykład jest ucieczka w świat gier komputerowych. Czy Pan nie wie jak to często dotyka uczniów? A do tego nie trzeba już mieć zawrotnego kieszonkowego.

Skomentował Xawer

Bezterminowe "uziemienie" połowy szkół wywołałoby z pewnością powszechną radość wśród uczniów, których większość woli, gdy do szkoły chodzić nie muszą, a również wśród części rodziców, którzy wcale nie są zadowoleni z przymusu szkolnego.
Straty "firm przewozowych" wzruszają mało kogo, poza ich pracownikami.

@Janina K.
"Uczniowie u progu dojrzałości są równie pogubieni jak ich młodsi koledzy. I szukają środków, które ich doraźnie znieczulą."
A czego Państwo oczekujecie, jeśli młodzi ludzie z jednej strony wychowani są w wolności i liberalnej demokracji, a z drugiej są wrzuceni w orwellowską instytucję "przymus jest dobrem", jeśli z jednej strony słyszą i w domach często doświadczają afirmacji swojej podmiotowości, a w szkole czegoś wręcz przeciwnego? Nie da się stworzyć "socjalizmu z ludzką twarzą" - socjalizm ludzkiej twarzy mieć nigdy nie będzie (może najwyżej być ciut łagodniejszy, jak PRL nawet stanu wojennego był łagodniejszy od stalinowskiego ZSRR), a coś o ludzkiej twarzy nie może być oparte na przymusie i zniewoleniu. Przynajmniej w czasach, hdy "oświecone monarchie absolutne" odeszły w niepamięć.
Nie wymyślicie Państwo, jakbyście nie kombinowali, cudownego przepisu, jak realizować przymus tak, żeby przymuszani byli z tego zadowoleni i by ich to nie frustrowało w mniejszym albo większym stopniu. Przynajmniej ci ciut mądrzejsi, bardziej indywidualistyczni i źle się czujący w grupach, do których zostali wrzuceni wbrew swojej woli bez możliwości swobodnego odejścia z nich bez wrzasku, że "się zabiją".
Gdy ludzi dopada zniewolenie, to spora część się na to pokornie godzi, jedni uciekają z więzień i obozów, a inni (jak Witkacy) popełniają samobójstwa. Przyznaję, że podejście Witkacego jest mi bliskie. Oczywiście, dzisiejsze poradnie szkolne wystawiłyby mu zaświadczenie o dysfunkcji mentalnej.
Taka już natura: tygrysy, trzymane w klatkach, chorują psychicznie (mają orzeczenia) stokroć częściej od tych, które żyją na wolności, choćby tam bywały czasem głodne.
Pytanie, jakie należy postawić, to nie "jak dobrze prowadzić szkołę przymusową?", tylko "czy ją prowadzić?" Problemem Komisji Badania Wypadków Szkolnych nie jest to, czy jakiś konkretny model samolotu ma wadę, tylko to, że wszystkie samoloty masowo rozbijają się, a pasażerowie nie latają w nich z własnej woli, tylko pod państwowym przymusem.

Skomentował Anna

SP 175 to szkoła rejonowa mojego dziecka. Po jednym spotkaniu z dyrektorką wiedziałam, że to tam nie poślę. Pani dyrektor mentalnie tkwi w latach 80-tych, kiedy to dyrektor był w szkole bogiem. Na pytanie moje, jako matki przyszłego ucznia, kto będzie uczył klasę 6-latków odpowiedziała "To moja sprawa". I tak dokładnie traktowała nas jako rodziców. Mnie na szczęście tylko na jednym spotkaniu. A jaki dyrektor, taka szkoła. Tak to jest.

Skomentował Magda

Panie Jarosławie, bardzo proszę treść swojego postu wysłać jako list otwarty do "Wyborczej". Dopóki Pana niezwykle trafne obserwacje pozostaną w przestrzeni bloga - dopóty opinia publiczna nie będzie miała szansy na zmianę ramy poznawczej.

Swojemu przedmówcy (@Xaver) ośmielam się przypomnieć, że szkoła masowa nigdy nie była projektem edukacyjnym - od samego początku funkcjonowała przede wszystkim jako narzędzie kontroli społecznej (pisał o tym Foucault w "Nadzorować i karać"). Aby szkoła publiczna mogła stać się miejscem faktycznego rozwoju, musiałby się radykalnie zmienić paradygmat myślenia o niej - niekoniecznie ten rezydujący w głowach nauczycieli, ale przede wszystkim ten, który znajdziemy u rodziców i ustawodawców. Gdy jako nauczyciel staram się odchodzić od trybu nieustannego osaczania, gnębienia, inwigilowania, wyznaczania "mierzalnych celów", standaryzowania, jednym słowem: "upupiania" - największy opór stawiają właśnie rodzice (argumenty: "szkoła musi być opresyjna, bo życie jest opresyjne", "co cię nie zabije, to cię wzmocni", "dobry nauczyciel to wymagający nauczyciel", "czas w szkole ma być spędzony produktywnie", "nie pozwalajcie małolatom wchodzić sobie na głowę" itp.) W szkole panuje dyktat osiągnięć, bo ten sam dyktat stał się obowiązującą w XXI wieku cnotą.

Skomentował Xawer

@Magda
"ośmielam się przypomnieć, że szkoła masowa nigdy nie była projektem edukacyjnym - od samego początku funkcjonowała przede wszystkim jako narzędzie kontroli społecznej"
Nie trzeba mi tego przypominać! Jestem tego doskonale świadom (wydaje mi się, że jako jeden z nieliczych tutejszych dyskutantów). Choć, wbrew czasom dzisiejszym, widzę pewien (nawet sensowny) element edukacyjny w pruskiej szkole sprzed 200 lat, alfabetyzującej dzieci (i tak dalekich od wolności) pańszyźnianych niepiśmiennych chłopów.
Proszę tę obserwację i zdanie Fucaulta raczej przypominać nauczycielom, którzy z całej swojkej mocy wypierają ten fakt i usiłują udawać, że pracują w czyniącym dobro i wypełniającym prawo do nauki systemie edukacyjnym, a nie jako egzekutorzy państwowego systemu nadzoru i przymusu szkolnego. Compulsion is [human] Right!

"Gdy jako nauczyciel staram się odchodzić od trybu nieustannego osaczania, gnębienia, inwigilowania, wyznaczania "mierzalnych celów", standaryzowania, jednym słowem: "upupiania" - największy opór stawiają właśnie rodzice"
Nie dziweię się specjalnie. Problem w tym, że jako nauczyciel nie odeszła Pani od tego, a jedynie stara się odchodzić, na tyle tylko, na ile system, w którym Pani pracuje na to pozwala.
Problem nie w tym, żeby klawisz nie upupiał więźniów, tylko by ich wypuścić na wolność i nie udawać, że przymusowe egzekwowanie podstawy programowej, nawet bez upupiania, jest wolnością i dobrem, a klawisz jest ich dobrodziejem.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Janina Krakowowa
Zjawisko stare jak świat - bogaci (i wpływowi!) tatusiowie dają synalkom dużo niekontrolowanej kasy żeby się mogli "wyszumieć". Cóż może zrobić szkoła ze zdemoralizowanym synalkiem profesora prawa UW - ano w PAŃSTWIE PRAWA (czy bardziej prawników!) NIC!!! Tyle, że czasem synalek może przesadzić albo (koka, wóda i merc to niebezpieczna kombinacja w rękach gówniarza!) tatuś przyjedzie do kostnicy rozpoznać synalka ... ;-) Pół wieku temu (z literatury wiem, że zawsze!) za moich szkolnych(licealnych) czasów było tak samo - tyle, że zamiast koki było LSD i marycha, zamiast "Ukrów" - Zocha z Podkarpacia, a zamiast merca - kolejne "maluchy" do kasowania ... Najlepiej takie komentarze podsumował ASZDZIENNIK : https://aszdziennik.pl/128273,mata-feat-aszdziennik...

Skomentował Xawer

@Włodzimierz
Mój konkurs na najstarsze przedstawienie literackie/historyczne takiego synalka. Szkoła ani prawnicy nie mieli z tym nic wspólnego.
Pójdę od razu daleko (nie mogę znaleźć źródeł mitu, ale co najmniej 600 BC): Ikar, syn Dedala skończył tragicznie z racji swojej głupoty, nieuctwa, megalomanii i arogancji.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Mój szkolny wzorzec Matczaka-Maty po kilku latach się ustatkował, został dość ważnym politykiem (jest do dziś, choć z mniejszym rozgłosem) i biznesmenem. Po ćwierćwieczu jego ojciec został ... ministrem edukacji. Ale do LO nic nie mieli - córka/wnuczka też do niej trafiła (skądinąd dziadek też ją ukończył!) ... ;-)

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Joanna Krakowowa
Wg. Pani koncepcji ludzie robią złe rzeczy bo im źle na świecie. Problem w tym, że akurat tacy ludzie jak Matczak jr. robią bo MOGĄ - stać ich(rodziców) i są pewni bezkarności. Z drugiej strony mają WSZYSTKO (w swoim przekonaniu!) i do niczego dążyć ani o nic walczyć nie muszą - wszystko mają podane na tacy za pieniądze rodziców. No to sprawdzają granice - ile MOGĄ ...

Skomentował Xawer

@Waldemar
"Problem w tym, że akurat tacy ludzie jak Matczak jr. robią bo MOGĄ - stać ich(rodziców) i są pewni bezkarności. ... No to sprawdzają granice - ile MOGĄ"
Skąd to zdziwienie, czy uznanie tego za problem? Trudno o bardziej naturalny mechanizm, obowiązujący od setek milionów lat wśród młodych wszystkich gatunków ssaków. Każdy musi się nauczyć norm społecznych i nie uczy się ich z wykładu, tylko doświadczalnie w dzieciństwie. Przecież nawet małpie dziecko, szczenię czy kocię sprawdza doświadczalnie, jak mocno może ugryźć matkę w ucho albo podrapać jej ogon, by nie narazić się na karę. Wśród zwierząt społecznych (psy czy małpy) dzieko może sobie bezkarnie pozwolić na dziwne zachowania wobec wszystkich członków stada, nie tylko wobec matki. Ale i tak jest pewne, że ewentualna kara nie będzie dotkliwa.
Problemem jest najwyżej to, że dzisiejszy świat rozwlekł dzieciństwo do wieku lat 18 albo i dłużej. Zamożność rodziców nie ma tu nic do rzeczy - szczenię głodującej podwórzowej suki zachowuje się tak samo, jak szczenię dobrze wykarmionej i żyjącej w domowych luksusach z pełną miską.

Nie rozumiem tylko, co to ma wspólnego z samobójstwem jakiegoś dzieciaka i ewentualnym obarczeniem odpowiedzialnością za nie nauczycielki, czy kogoś innego.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Zamożność ma o tyle znaczenie, że biedniejsi muszą zużywać czas na utrzymanie się i dążą do zmiany swojej sytuacji np. zdobywając odpowiednie kwalifikacje, układy etc. Założę się, że, pochodzący z małego miasteczka, Matczak senior od dziecka harował na swoją dzisiejszą pozycję jak wół i nie miał czasu "na głupoty". Pisałem o "problemie", odpowiadając JK - raczej chodzi o jej problematyczne rozumowanie ... ;-)

Skomentował Xawer

@Waldemar
Chyba przesadzasz. To jakiś lewacki mit: może jesteśmi biedni, ale moralnie lepsi od bogatych.
Naprawdę sądzisz, że dzieci biednej bezrobotnej wieśniaczki poświęcają na zdobywanie swoich kwalifikacji więcej czasu, niż dzieci nieźle sytuowanego profesora uniwersytetu?
Albo, że dzieci bezpańskiej, głodującej kotki, poświęcają więcej czasu na pracę i naukę, a bawią się z matką mniej, niż dzieci takiej dobrze wykarmionej?

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Dzieci głodującej kotki mają mniej siły bo są niedożywione. Dzieciom z małych miejscowości jest TRUDNIEJ i i muszą sobie pozycję WYWALCZYĆ. Dotyczy to tych z ambicjami oczywiście, ale ich sytuacja te ambicje podkręca. Natomiast sytość nie sprzyja aktywności czy ambicji ... Oczywiście dotyczy to pewnej grupy - reszta nastawia się na Biedronkę, taniec na rurze i podobne zajęcia. Ale możliwości (!) szaleństw mają mniejsze. O ile dobrze umiem czytać, to Matczak ma też kancelarię prawną i doradza 'Big Pharma". Pozycja uniwersytecka podnosi mu stawki u innych kontrahentów, ale pensję profesora UW to ma "na waciki" ... ;-) BTW - nie jestem Waldemarem ... ;-)

Skomentował Xawer

@Włodzimierz
Jakoś trudno mi zauważyć, że dzieci z małych miejscowości są niedożywione, jak kociaki bezpańskiej kotki, ani to, że niedożywienie rozwija ambicje, czy że mają więcej ambicji, niż te miejskie - poza, oczywiście faktem, że zamożna inteligencja mieszka już zazwyczaj w małych podwarszawskich miejscowościach, a nie w centrum i jej dzieci tworzą miejscową elitę młodzieżową pod względem ambicji i rozwoju intelektualnego. Różnica jest tylko w tym, że niektóre dzieci zamożnych rodziców są zblazowanymi indywidualistami, a biednych rodziców członkami młodzieżowych ulicznych gangów. Oraz, że dzieci bogatszych rodziców upijają się do nieprzytomności przyzwoitą whisky, a dzieci z biednych wsiowych rodzin bimbrem.
Chcesz powiedzieć, że dzieci w małych miasteczkach spędzają całe dnie w domach kultury i bibliotekach, bo mają podkręcone ambicje, a dzieci z zamożnych inteligenckich rodzin wyłącznie piją piwo od rana do nocy i czytują (oglądają) wyłącznie pornografię?

Nie mam pojęcia, kim są Matczakowie starszy ani młodszy - pierwszy raz w życiu o nim przeczytałem w Twoim komentarzu i ciekawi mnie trochę skąd takie przywiązywanie symbolicznej wagi akurat do tej pary ojciec-syn.
A zupełnie nie mam pojęcia, co mają Matczakowie i niedożywienie kociąt do problemu samobójstw szkolnych, a zwłaszcza tego konkretnego? Przecież nie dziecko Matczaka je popełniło, ani nie zrobiło tego w szkole prowadzonej przez Matczaka, ani nawet nie w tej, do której któryś z Matczaków kiedyś chodził. Ani co ma do samobójstw, czy dane kocię albo młody Matczak testuje "ile mu wolno" na dorosłych (jeśli tylko nie jest niedożywione na poziomie bliskim śmierci głodowej, że nie ma siły się ruszać)? Nie chcę przesadnie ironizować, że winną samobójstwa w szkole 175 z pewnością okaże się kucharka szkolna, defraudująca połowę jedzenia, przeznaczonego na obiady.

Przepraszam za przekręcenie imienia, mea culpa.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

1.Z kwestią samobójstwa sprawa Maty ma po prostu podobieństwo przez tanie lansowanie się dziennikarzy płytkimi, a udającymi błyskotliwe, pseudoanalizami powielającymi tylko myślowe schematy i stereotypy etc.
2.Część (zdolnych!) dzieci "z nizin" dostrzega swoją szansę na zmianę pozycji społecznej i jest w stanie wiele dla tej zmiany zrobić - tym więcej, im niżej są - mają dużo większą motywację niż Mata, który wszystko dostał na tacy i, co wie, dalej będzie dostawał ..
3.Nie oszukujmy się - kariera w środowisku prawniczym to też układy i wsparcie rodziców, już nie mówiąc o ich wiedzy o środowisku i różnych rzeczach, których nie uczą na studiach! Taki Matczak musiał być o tyle lepszy od kolegów z klanów prawniczych żeby to nadrobić i jednak zrobić tę karierę!!!

Skomentował Xawer

@Włodzimierz
No to czy chcesz powiedzieć, że tego dzieciaka doprowadziło do samobójstwa "tanie lansowanie się dziennikarzy"? Co ma piernik do wiatraka? To Gazeta spowodowała to samobójstwo? To wydaje mi się jeszcze lepsze, niż to, że spowodowało je niedożywienie w wyniku defraudacji w stołówce szkolnej.
Jaki niby ma być związek pomiędzy niskim i bliskim tabloidom poziomem dziennikarstwa w nawet Gazecie a samobójstwami w szkołach? Chyba nie był to przypadek w stylu panienki fanki, która z rozpaczy popełniła samobójstwo po rozkręceniu przez brytyjskie tabloidy histerii wokół sprawy morderstwa Lennona?

"Część (zdolnych!) dzieci "z nizin" dostrzega swoją szansę na zmianę pozycji społecznej i jest w stanie wiele dla tej zmiany zrobić"
A jaki to ma związek z samobójstwami? Zabijają się, gdy dotrze do nich, że nie wykorzystali tej szansy? Czy po jej skutecznym wykorzystaniu popadają w przemęczenie i depresje i się wieszają?

"mają dużo większą motywację niż Mata, który wszystko dostał na tacy"
Again, to nie ma żadnego związku z problemem samobójstw szkolnych. Ale popełniasz błąd logiczny przeciwstawiając "część zdolnych dzieci z nizin" "części leniwych i niezdolnych dzieci z bogatych rodzin".
Jeśli już o to Ci chodzi, to jedyną bardzo silną korelacją, jaką pokazuje od dawna PISA, jest bardzo silna korelacja pomiędzy poziomem umiejętności piętnastolatków a poziomem wiedzy ich rodziców. Podobnie skład społeczny studentów najlepszych polskich uniwersytetów, jak Warszawski czy Jagielloński, wykazuje bardzo dużą nadreprezentację pochodzenia inteligenckiego. I nie jest to spowodowanie protekcją tatusiów przy przyjmowaniu ich na studia. To by raczej wskazywało na to, że dzieci z biednych nizin, nawet jeśli wśród nich trafiają się czasem Karolkowie Gaussowie, w dużo mniejszej części mają motywację do uczenia się i rozwoju intelektualnego, niż dzieci inteligencji. Wykształcenie jest bardzo silnie dziedziczne w dzisiejszych czasach.
Ale powtórzę (i muszę Gospodarza przeprosić za spam tą wymianą zdań) - to, czy Mata dostał wszystko na tacy, a jego ojciec zapracował na wszystko co ma swoją krwawicą, nie ma najmniejszego związku z problemem samobójstw szkolnych. Żaden z Matczaków samobójstwa nie popełnił i ze sprawą w szkole 175 nie jest w żaden sposób powiązany.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...