Blog

Szansa, która może właśnie ucieka

(liczba komentarzy 13)

   Publikuję ten artykuł w śmigus-dyngus, ponieważ czuję potrzebę wylania nieco wirtualnej wody na pedagogiczne głowy. Co prawda, zazwyczaj staram się wyjaśniać Czytelnikom złożoną sytuację nauczycieli i z życzliwością przybliżać ich punkt widzenia, ale zebrało mi się trochę smutnych przemyśleń.

   Zacząć wypada od naszego pana ministra. Dariusz Piontkowski, delikatnie mówiąc, nie cieszy się w środowisku oświatowym dobrą opinią. W zasadzie od początku swojego urzędowania, kiedy szybko prysły złudzenia, że okaże się kimś więcej, niż tylko Anną Zalewską bis. Na pewno też nie podbudował swojego autorytetu w okresie pandemii. Pozbawiony cienia empatii sposób komunikowania się ze środowiskiem oświatowym i odkładanie do ostatniej chwili oczywistej decyzji w sprawie przesunięcia egzaminów, to największe kamienie w jego ogródku. Pomniejszych jest znacznie więcej, a wśród nich ten, który mnie osobiście dwa razy w ciągu jednego miesiąca doprowadził do furii – pozbawione sensu dawkowanie informacji o przedłużaniu czasu zawieszenia normalnej działalności placówek oświatowych. Najpierw, 25 marca, że do świąt, a teraz, tuż przed świętami, że do 26 kwietnia. Jakby ktoś w ogóle miał prawo przypuszczać, że oto wykładnicza krzywa zachorowań jakimś cudem – bo tylko o cudzie może być mowa – po Wielkanocy skieruje się gwałtownie do dołu. Planując więc cokolwiek w szkołach w dłuższej perspektywie, czerpiemy jedynie z własnego zdrowego (jeszcze) rozumu, bo przecież nie z oficjalnych komunikatów naszej oświatowej władzy.

   Na usprawiedliwienie pana ministra można powiedzieć, że tylko brak empatii jest jego autorskim wkładem w całą tę sytuację. Jeśli ktoś podejrzewa, że jako dziecko z prostego zamiłowania wyrywał owadom skrzydełka, a jako człowiek dorosły z tego samego powodu igra z uczuciami i emocjami kilkuset tysięcy ósmoklasistów i maturzystów, i paru setek tysięcy przymusowo zdalnych nauczycieli, to jest w błędzie. Prawdziwy ośrodek decyzyjny znajduje się gdzie indziej, a dokładnie w miejscu, w którym ludzkie uczucia liczą się tylko o tyle, o ile przekładają się na gotowość zagłosowania na właściwą opcję polityczną. Co nie znaczy, że czuję jakąkolwiek litość dla pana ministra albo waham się przed napisaniem tych słów krytyki – wszak zgodził się firmować swoją twarzą oświatowe igranie z ludźmi, więc otrzymuje na co zasłużył. W znikomej zresztą części w stosunku do zasług.

   Ostatnio zasłynął stwierdzeniem, że jeśli chodzi o zdalną edukację „okazuje się, że byliśmy w stanie to zrobić!”. W internecie rozległ się homerycki śmiech, bowiem wkład ministerstwa w trwający obecnie narodowy czyn edukacyjny nauczycieli, uczniów i rodziców sprowadził się do wydania kilku rozporządzeń i uruchomienia, wspólnie z Telewizją Polską, programów dla szkół, na których temat przepłynęły już przez sieć terabajty żartów, wyrazów oburzenia i politowania. Ja jednak uważam, że coś należałoby docenić. Otóż w kwestii zdalnej edukacji pan minister zdołał przynajmniej nie przeszkadzać. Istota rozporządzenia, kluczowego dla organizacji nadzwyczajnej formy nauczania, sprowadziła się do zrzucenia całej odpowiedzialności na dyrektorów placówek oświatowych. Można się zżymać, że było to czystej wody pozorowanie działań, ale z drugiej strony – dawno nie dano dyrektorom tak wiele możliwości autonomicznego podejmowania decyzji. Naprawdę, jeśli wczytać się w literę „koronawirusowych” rozporządzeń MEN – i zapomnieć o radosnej twórczości poszczególnych kuratorów, którzy w rozmaitych listach dodawali trochę autorskich dobrych rad, czasem pogróżek, to okazałoby się, że większość pomysłów, możliwych do wdrożenia w zakresie zdalnego nauczania, spokojnie dałoby się obronić. Oczywiście w wypadku kontroli, obawa przed którą jest pramatką wszelkiej refleksji, na wszystkich poziomach systemu oświaty. Czy ktoś organizował lekcje on-line, czy nie. Czy oceniał, czy nie. Czy skrupulatnie sprawdzał obecności, czy też odnotowywał nieobecnemu „kłopoty na łączach”. I tak dalej. Wszystkie te alternatywne rozwiązania można bez większego trudu zmieścić w ramach dyrektorskiej autonomii decyzyjnej, a to dzięki magicznemu słowu „dostosowanie”.

   A zatem nie wyśmiewam „wkładu” ministerstwa, bo pozostawił on pole dla ludzkiej inwencji. Podzielam też opinię pana ministra, że „byliśmy w stanie to zrobić”. Że środowisko oświatowe ma prawo do pozytywnej oceny wysiłku włożonego w organizację zdalnej edukacji – bez wzorców, po omacku, z ograniczonymi zasobami i koordynacją na poziomie placówek odbywającą się również zdalnie. Oczywiście, mogłoby być dużo lepiej, ale mogło też być gorzej. Mam na myśli wymiar ogólny, bo dobre rozwiązanie wielu ważnych, acz szczegółowych problemów – jak choćby organizacji kształcenia dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi – w zdalnej edukacji jest po prostu niemożliwe. Pomimo zasadniczo pozytywnej oceny, czuję jednak potrzebę urządzenia wszystkim współautorom tego sukcesu wirtualnego dyngusa. By ogólna satysfakcja nie przesłoniła realnego obrazu polskiej szkoły, chwilowo tylko przystrojonego w (dziurawe) szaty nowoczesnych technologii.

   Od lat żywię przekonanie, że rozwiązanie wielu problemów polskiej edukacji kryje się w poszerzeniu zakresu autonomii placówek oświatowych. Mój zapał studzi jednak świadomość, że owa autonomia może prowadzić także do działań mało sensownych. Przynależna jest bowiem ludziom, najczęściej po prostu dyrektorom, czasem zespołom pedagogicznym, najrzadziej organom kolegialnym, takim jak rady szkół. A ludzie… są tylko ludźmi. Niestety, korzystania z autonomii trzeba się nauczyć, poznać ją na dobrych wzorcach, oprzeć o rzetelne wykształcenie i roztropność, a tego wszystkiego nie da się zadekretować. Nadrobić w dwa tygodnie dwudziestu lat zaniedbań, czy wręcz kursu w dokładnie odwrotną stronę. Dlatego wśród działań podejmowanych autonomicznie przez różne placówki i pojedynczych nauczycieli w ramach zdalnej edukacji znajdują się także takie, które słabo się bronią w świetle wiedzy pedagogicznej i psychologicznej.

„Lekcje” on-line

   Nie potrafię zrozumieć, skąd wzięło się przekonanie, że zajęcia on-line, prowadzone za pośrednictwem platformy konferencyjnej typu Zoom czy MsTeams, to najdoskonalsza forma edukacji na odległość. Zgodnie z tym poglądem w wielu placówkach udało się przenieść do internetu całe plany lekcji, w porywach wręcz z zajęciami dodatkowymi. Od czterech do ośmiu godzin dziennie, nawet dla uczniów najmłodszych klas podstawówki. Tymczasem według wytycznych Amerykańskiej Akademii Pediatrii, popularyzowanych w Polsce przez Fundację Orange, w wieku 6–12 lat czas, jaki dziecko spędza przed ekranem, nie powinien przekraczać 1–2 godzin dziennie (w kolejnym przedziale wiekowym ten wymiar wzrasta do 3). Nawet jeśli założymy, że jedno zajęcie on-line nie trwa godzinę, tylko połowę tego czasu, przekroczenie normy jest ewidentne. Ktoś to jednak organizuje i ktoś akceptuje – oczywiście w ramach swojej autonomii decyzyjnej. Szkoda, że bez względu na higienę.

Codzienna egzekucja

   Dla odmiany bardzo łatwo dojść, dlaczego w części placówek wymaga się od nauczycieli, by każdego dnia przesyłali uczniom kolejne porcje zadań, egzekwowali rozwiązanie poprzednich i wystawiali oceny. To świetny, „twardy” dowód na to, że pracowali. Zakładając, że zadania/polecenia wysłane zostają tylko do uczniów, którzy w danym dniu mają zajęcia z poszczególnymi nauczycielami, to i tak oznacza kilka solidnych porcji do przerobienia przez młodych ludzi i rozliczenia. Bez względu na to, że rytm życia poszczególnych domów może w tych trudnych czasach być bardzo różny. Efekt – pomstowanie rodziców, organizujących swoje dzieci do pracy i robiących z nimi lekcje, często do późnych godzin wieczornych. W szczytnym celu wykazania, że nauczyciele pracowali; na tym tle praca ucznia jawi się czymś wtórnym. Tymczasem tylko ona nadaje sens zdalnej edukacji. Jak jest źle pomyślana, podważa sens wysiłku nauczycieli, choćby największego.

Brak względu na ilość i jakość zadań

   Jest oczywiste, że zadawać można mądrze lub… mniej mądrze. Nie trzeba wielkiego pedagoga, by zdawać sobie sprawę, że zadania monotonne i zbyt liczne zabijają motywację. A jednak często słychać ostatnio o pracach zlecanych uczniom w sposób zbliżony do wojskowego rozumienia czasoprzestrzeni: „Kopcie Kowalski od tego miejsca do ósmej wieczorem!”. Ćwiczenie czyni mistrza, ale konieczność wykonania nawet tylko dziesięciu podobnych zadań czyni z motywacji… ruinę. Podobnie jak monotonne powtarzanie poleceń typu: „przeczytaj w podręczniku to i to”, „wykonaj ćwiczenia numer taki-a-taki”. Tymczasem słownik pedagogiczny zawiera bardzo wiele różnych przydatnych wyrazów: napisz, narysuj, namaluj, uzupełnij, naszkicuj, zastanów się, zbierz, wypisz, zaprojektuj, skontaktuj się z kolegą/koleżanką i…, zapytaj, pomóż, dowiedz się – to tylko wybrane przykłady.

Dokumentacja jako cel sam w sobie

   Na forach nauczycielskich roi się od zapytań i porad odnośnie dokumentowania zdalnej pracy. Widziałem nawet bardzo ciekawą instrukcję, liczącą bagatela, blisko 30 punktów, zgodnie z którymi można bardzo ładnie zestawić swój wysiłek, nie zapominając nawet o tak ważnej aktywności, jak poszukiwanie pomysłów w internecie. Nawiasem mówiąc, zabrakło w tym zestawieniu czasu niezbędnego na poszukiwanie pomysłów we własnej głowie, a zaręczam, jako wieloletni publicysta, że to co krąży w zwojach mózgowych wymaga zazwyczaj sporo czasu, by znaleźć przełożenie na efekt. Co by nie było - stosując taką czy inną metodę porządkowania wykazu działań można wykonać kawał dobrej, naprawdę nikomu nie potrzebnej roboty, składanej niczym ofiara na ołtarzu świętego Biurokracego.

   Im bardziej wyrafinowane systemy dokumentowania zdalnej pracy, tym mniej w niej atmosfery zaufania. Nie tylko pomiędzy dyrektorem i nauczycielami, ale również nauczycielami i uczniami. Tymczasem siedzący w domach dorośli i dzieci potrzebują poczucia wsparcia i życzliwości daleko bardziej niż najbardziej nawet klarownych i konsekwentnie egzekwowanych reguł. Jeśli chodzi o dokumentację, to mnogość przekazywanych materiałów sama w sobie gwarantuje, że w razie potrzeby bez trudu da się skompletować stosowne zestawienie. A póki co lepiej, by nauczyciele poświęcali czas na budowanie kontaktu z uczniami i koordynację swojego zespołowego wysiłku, niż produkowanie tabelek dla zwierzchności.

Autonomia złożona na ołtarzu spokoju

   Wskazałem powyżej cztery obserwowane dzisiaj przez mnie pedagogiczne grzechy. Ich wspólną cechą jest to, że nie wynikają z „koronawirusowych” rozporządzeń MEN. Stanowią wyraz oddolnej twórczości, powstającej w placówkach oświatowych. Zawsze znajdują usprawiedliwienie. Lekcje on-line – bo rodzice tego żądali! Albo – organ prowadzący tylko za nie jest gotów zapłacić nauczycielom! Biurokracja – przecież jak będzie kontrola, to podważy wszystko, co robiliśmy. Zadania codziennie – musi być dyscyplina pracy ucznia i nauczyciela.  I tak dalej.

   Muszę podkreślić, że doskonale rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego działają w ten sposób – często w pełni świadomie - także ludzie niezwykle mądrzy, doświadczeni, posiadający mnóstwo dobrej woli. Przede wszystkim dyrektorzy placówek, bo to oni uzyskali tę zaskakująco wielką autonomię. Oni, którzy… wcale nie muszą czuć gotowości do skorzystania z tej szansy. Czasy są wystarczająco trudne, by nie garnąć się jeszcze do kopania z koniem zróżnicowanych lokalnych oczekiwań, mając granitową pewność, że w razie konfliktu znikąd nie przyjdzie wsparcie. To często dyrektorzy mający jeszcze świeżo w pamięci zeszłoroczny strajk nauczycielski, z którego wielu wyszło mocno poobijanych. Tym bardziej rozumiem szeregowych nauczycieli, że postepują zgodnie z zasadami obowiązującymi w ich placówce. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie na własną rękę kołysał łódką na wzburzonym morzu, no a poza tym każdy chce otrzymać wynagrodzenie.

   A jednak żal.

   Nie chciałbym, żeby ktoś odebrał ten artykuł jako filipikę przeciwko złym pedagogom. Jest on raczej wyrazem żalu, że tak bardzo boimy się skorzystać z obowiązującego prawa i organizować zdalną naukę na innym fundamencie, niż tradycyjnie stoi polska szkoła. Żeby mogła ona stać się zaczynem tak często postulowanej zmiany. Zaproszenia uczniów do samodzielnego zdobywania wiedzy, moderowanego tylko i wspieranego przez nauczycieli.

   Napisałem wcześniej, że mamy w środowisku oświatowym prawo do satysfakcji z tego, co udało się zorganizować w dziedzinie zdalnego nauczania. Dodam, że niezależnie od takich czy innych błędów. Wiem, jak wiele kosztowało to wysiłku, jak bardzo zmęczeni są dzisiaj dyrektorzy i nauczyciele. Wiem, bo sam jestem zmęczony. Ale napisałem to, co napisałem, bo przed nami – stawiam dolary przeciw orzechom – jeszcze co najmniej miesiąc zdalnego nauczania. Pewne więcej. Choć więc sytuacja się już w większości placówek „uleżała”, warto spokojnie i z pewną dozą krytycznej refleksji spojrzeć na przyjęte dotychczas rozwiązania. Żeby nie przyszło w podsumowaniu czasu pandemii ograniczyć się do stwierdzenia, że ogromnym zbiorowym wysiłkiem udało nam się wtłoczyć tradycyjną szkołę w postać korespondencyjną.

   Wszystko wskazuje, że po koronawirusie świat i społeczeństwo nie będą już takie, jak wcześniej. Ciekawe, czy uda się wykorzystać szansę, by zmienić również szkołę?!

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

1.Pragnę zwrócić uwagę, że lekcje online w czasie rzeczywistym typu wideokonferencje promował w swoich medialnych wystąpieniach (a nie w przepisach MEN) (a sporo ich było!) jednak sam minister Piontkowski.
Podobnie jakieś ministerialne krasnoludki promowały w TV model lekcji tablica, kreda/marker, podstawa, frekwencja itd,
2.Podobnie teraz promuje w mediach absurdalny pomysł przesyłania tegorocznym absolwentom LO/techników skanów świadectw końcowych, które ani mocy prawnej nie mają ani absolwentom, przed którymi matura, nie są DO NICZEGO potrzebne. Na dodatek szkoła nie musi znać adresów mailowych uczniów (RODO), a oni - nawet ich posiadać. Ot zadanie szkołom masy kompletnie ZBĘDNEJ pracy - w przeciętnym liceum to 400-600 skanów (świadectwo ma 2 strony!), w technikum - 2 razy tyle bo świadectwo ma 4 strony... :-(

Skomentował Jarosław Pytlak

Ok. Promował, to jeszcze nie znaczy, że nakazywał. Punktem odniesienia powinno być dla autonomicznego dyrektora jedynie samo rozporządzenie. Zresztą, pan minister sam się potem już tych swoich promowań wycofał.
A co do świadectw, to zgoda.

Skomentował Edyta

Pierwsze pomysły na zdalną naukę w mojej miejscowości polegały na zmianie planu lekcji. Mniej zajęć w wersji online. Niestety, problemem okazało się naliczanie nadgodzin. Toteż w szkole mojego syna wrócili do planu stałego. 7-8 godz.dziennie. Czyli dziecko musi siedzieć przed komputerem tyle właśnie czasu. Napisałam zatem do dyrekcji i wszystkich nauczycieli, ze mój syn może siedzieć przed ekranem jedynie dwie godziny, co jest zgodne z jego wiekiem. Pozostały czas przeznacza na samorozwój- uprawia ogródek, hoduje mrówki, czyta książki. Nauczyciele zareagowali pozytywnie, ale wciąż przesyłają zadania :). Gubię się w tym wszystkim jako nauczycielka. Do tej pory moje zadania dla uczniów przybierały formę projektów. Nie wymagały pomocy rodzica, bo szlifowane były jedynie treści uczniom znane. Wymagały za to kreatywności i dotychczasowej wiedzy z lektur. No ale mam realizować podstawę? Jak?Wysłanie tematu lekcji i zadań jest takie proste. Niech sobie dziecko radzi. A ono sobie radzi- spisuje z różnych stron, prosi rodziców o zrobienie i nadal nic nie rozumie. Ja tego tez nie rozumiem...

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Dla większości(!) urzędników (i dyrektorów, a często rodziców!) to co minister MÓWI i POKAZUJE jest dużo ważniejsze od papierów - taki EFEKT DEMONSTRACJI ...;-)

Skomentował Jarosław Pytlak

@Edyta - nikt nie wie, co oznacza "realizować podstawę". Ja nie neguję sensu wysłania tematu lekcji i zadań. Wszystko jest kwestią proporcji, czasu, zaufania do dziecięcej samodzielności - ale tego ostatniego nie da się osiagnąć pod rygorem jedynki. Wiem, że nie jest łatwo to wszystko ogarnąć, a co dopiero zrealizować. Ale wszyscy boją się powiedzieć "sprawdzam!". Czyli stanięcia w obronie przyjętej przez siebie zdroworozsądkowej wersji pracy zdalnej. Wiem, sąd pracy daleko, a pieniądze na życie potrzebne tu i teraz. Nie mam do nikogo o to pretensji. Ale uważam, że trzeba o tym mówić w nadziei, że tu I ówdzie zalęgnie się głębsza refleksja, a może w części przypadków pojawią dobre pomysły.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Włodzimierz - wszak wiem, klasyk Zielicz opisał to już z górą 10 lat temu :-). Ja tylko próbuję pokazać, że można inaczej.

Skomentował Edyta

@Jarosław Pytlak, wiem, ze nie ma jednej słusznej drogi, że nauczyciele najlepiej znają swoich uczniów i powinni wiedzieć, co jest dla nich najlepsze. Wielu eksperymentuje,
poszukuje tej właściwej drogi. Dziękuję za ten
artykuł, bo utwierdził mnie, że moja droga tez może być słuszna, bo wynika z empatii. Życzę zdrowia :)

Skomentował Magdalena

Bardzo mądry, ludzki rozsądny nauczyciel...nie tylko dyrektor szkoły

Skomentował Wanda

Wanda. Bardzo cenne spostrzeżenia.
To często rodzice (mniejszość) proszą o zwiększenie godzin lekcji on-line. Uważam, że realizacji planu lekcji przed pandemią to szaleństwo.
Nie zdecydowałam się na takie funkcjonowanie szkoły.
Przyjęłam zdroworozsądkową wersję pracy zdalnej. Na pierwszym planie praca z maturzystami i przedmiotami wiodącymi (zgoda znacznej większości rodziców). Musimy pamiętać, że to nie tylko higiena pracy ucznia ale i nauczyciela. Nie wiem czy dobrze i jak to będzie odbierane przez władze nadzorujące ale na pewno za chwil kilka dostaniemy tabelki i będziemy odpowiadać na pytania na które trudno będzie odpowiedzieć co autor miał na myśli. A jak odpowiedź będzie nie po myśli to wiadomo!!!!

Skomentował Joanna

Niestety moje protesty u dyrekcji przeciwko próbnym egzaminem ósmoklasisty zostały odrzucone, podobno uczniowie pisali na życzenie własne i rodziców, jestem w trakcie poprawiania i już wiem dlaczego, wyniki rewelacyjne! I bardzo dobrze, niech coś z tego mają! Szkoda mi tylko mojego czasu, bo mogłabym właśnie przygotowywać ciekawe zajęcia online, a nie sprawdzać testy, którym jestem ogólnie bardzo przeciwna. Święty Biurokracy ma sie też u nas bardzo dobrze. W mysl hasla' kontrola najwiekszą formą zaufania' wszystko co wysyłamy, musi być umieszczone w szkolnej chmurze, do wglądu dyrekcji, plus plany i treści i e- dziennik oczywiście, nie tylko tematy, ale i zadania domowe, z załącznikami przesylanymi z chmury ( tej pod kontrolą). 7- 8 godzin dziennie przed komputerem to norma. Nie chcę robić testów i sprawdzianów online, nagradzam tylko pozytywnie i kazda aktywność ucznia, nie wiem czy mi się to uda na dłuższą metę,bo widzę, że część grona już tworzy tego typu ' narzędzia' i presja może być. O Święta Autonomio, gdzieżeś Ty, gdzie?

Skomentował Stanisław

Dobry artykuł. 1 - najwięcej zależy od dyrektora - jak zna przepisy i rozumie i ma odwagę wykorzystać swoje możliwości to da się to zrobić z korzyścią dla wszystkich uczniów i nauczycieli - podstawowy problem niestety polega na braku kompetencji w tym zakresie. 2 - nauczyciele powinni na pierwszym miejscu stawiać prawa uczniów z jednej strony do nauki z drugiej do odpoczynku. 3 - jeżeli chodzi o dokumentowanie pracy to tu sami nauczyciele powinni zadbać żeby nie łamano ich praw - moim zdaniem można wymagać od nauczyciela JEDYNIE zestawienia liczby godzin odpowiadających prowadzonym zajęciom lekcyjnym zgodnie z planem w klasach za dany tydzień i NIC WIĘCEJ - jak nauczyciel dokumentuje swoja pracę dodatkową to jest to bezprawne i prawdę mówiąc ośmiesza nauczycieli że nie znają swoich praw a dyrektora stawia w roli osoby wobec której zachodzi podejrzenie o dokonywanie czynu karalnego przez wymuszanie nieprawnych zadań na nauczycielach - wystarczy zgłosić do PIP, prokuratury. Swoją drogą gdzie są związki zawodowe?

Skomentował Danuta Adamczewska-Królikowska

Jak ja dziękuję za ten tekst, bo już zwątpiłam w jakiekolwiek myślenie samodzielne w edukacji. Dostałam za zadanie dokonanie niezbędnych uzupełnień w statucie szkoły w związku ze zdalną pracą i by mi było łatwiej dostałam plik materiałów ze zdalnej konferencji (przypuszczam, że dla dyrektorów) zorganizowanej przez Niepubliczną Placówkę Doskonalenia Nauczycieli Grupa Edukacyjno-Szkoleniowa SOKRATES. Z załączonych materiałów wynikała potrzeba stworzenia dziesiątków dokumentów, regulaminów, zasad uwzględniających szczegółowo formy pracy, zasady postępowania, oceniania, w tym oceniania zachowania ;) jakie obowiązują w czasie zdalnej pracy szkoły. niektóre załączone materiały, jak się domyślam, były propozycją rozwiązań co "ambitniejszych" w biurokratyzmie dyrektorów szkół. Mnie włos jeżył się na głowie, nachodziły mnie przy tej lekturze ataki zdziwienia, zasmucenia, złości i wreszcie śmiechu. Zachodziłam w głowę czy może pomysłodawcy przypadkiem nie byli w stanie wysokiej gorączki koronawirusowej, czy też może to efekt skrajnego wyczerpania nerwowego i depresji??? Przykłady te zarchiwizowałam, bo tak jak przyszli prawnicy będą na zajęciach analizować ostatnie obyczaje stanowienia prawa wyborczego, tak przyszli pedagodzy i psychologowie oraz specjaliści od zarządzania będą mieli gotowy materiał do ćwiczeń w zakresie karygodnego zarządzania w oświacie, błędów pedagogicznych i wychowawczych. Czy ktoś bez stwierdzonego stanu wysokiej gorączki koronawirusowej wymyśliłby takie zapisy i zaprezentowałby je teraz uczniom:
punkty dodatnie oceny z zachowania (po +5 pkt tygodniowo) za:
"Systematyczne logowanie się w dzienniku elektronicznym Librus i udział w zdalnym nauczaniu; Terminowe wywiązywanie się z zadań stawianych przez nauczycieli i odsyłanie ich do oceny; Pomoc koleżankom i kolegom w przekazywaniu informacji; Dzielenie się (drogą elektroniczną) zdobytą wiedzą i umiejętnościami z innymi itd. ......."
punkty ujemne (po -5 do 20 pkt ) za:
"Brak lub sporadyczne logowanie się do dziennika elektronicznego; Brak wywiązywania się z obowiązku nauczania zdalnego, nie wykonywanie zadanych prac zdalnych; Udowodniony plagiat w zadaniach/ pracach zdalnych; Unikanie kontaktu elektronicznego i współpracy z nauczycielami itd. ...."
I to wszystko firmowane przez placówkę DOSKONALENIA nauczycieli!!!
To doskonale ilustruje powiedzenie, że RYBA PSUJE SIĘ OD GŁOWY.

Skomentował Zofia

Jarku - byłoby jedno słowo, ale się nie da, będzie kilka. Cóż.
Teraz szkoła bardziej niż kiedykolwiek ma za zadanie wspierać uczniów/uczennice. Dobrze jest trzymać się jak najbliżej normalności. I organizować przynajmniej część zajęć online, w czasie rzeczywistym, żeby rozmawiać i być z nimi (a oni z nami).

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...