Blog

Rekompensata minus

(liczba komentarzy 14)

   Rozmaite problemy i wpadki Zjednoczonej Prawicy, które część komentatorów traktuje jako sygnały zmierzchu tego ugrupowania, nie powinny przesłaniać naprawdę dużej zręczności tego obozu politycznego w socjotechnice i manipulacji. Od kilku lat dajemy się nabrać na różne sztuczki, a mówiąc „my” mam namyśli nawet zdeklarowanych przeciwników Jarosława Kaczyńskiego i spółki. Najświeższym tego przykładem jest tzw. „500+ dla nauczycieli”.

   Obecna władza z „plusów” uczyniła swój znak firmowy. Perła w koronie, to oczywiście „500+” dla każdego dziecka. Mamy też wyprawkę szkolną, czyli „300+”. Seniorom podrzucono „Emeryturę +”. Teraz także nauczyciele dostali swoje 500+. Ale czy podobna konstrukcja językowa oznacza to samo?! Nie – i tu jest pies pogrzebany.

   Sens 500+ dla każdego dziecka z perspektywy czasu doceniła nawet opozycja. Nie tylko jako chwyt propagandowy, który ułatwił Prawicy wygranie wyborów, ale również realny krok w kierunku podniesienia przeciętnego poziomu życia wielu rodzin z dziećmi. Wyprawka szkolna – program znacznie mniej kosztowny, ma podobny charakter – stanowi redystrybucję funduszy publicznych na rzecz szerokich kręgów społeczeństwa. Wartość dodaną do indywidualnych zasobów, bo bez jednego i drugiego „plusa” wielu ludzi miałoby po prostu mniej pieniędzy, a zatem mniej możliwości życiowych. Zasadność tych programów, sposób przeprowadzenia i efekty można rozmaicie oceniać z różnych punktów widzenia, ale nie zmienia to ich istoty. Ta jednak fundamentalnie różni się od tego, czym jest „500+” dla nauczycieli.

   Zdaniem wielu komentatorów jest to jedynie częściowa, zazwyczaj bardzo niewielka refundacja kosztów samodzielnego wyposażenia stanowiska pracy przez nauczyciela. Zjawiska kuriozalnego, jeśli porównać z innymi zawodami. Bo czyż urzędnik państwowy – pozostańmy na polu edukacji - w Ministerstwie Edukacji i Nauki idzie do biura z własnym komputerem? Czy wysłany do pracy w domu musi sobie sam wyposażyć stanowisko? Oczywiście nie mogę wykluczyć, że to ostatnie zdarza w różnych instytucjach i zawodach, jednak naczelna zasada jest prosta jak drut – jeśli pracodawca zleca pracownikowi jakąś pracę, musi mu zapewnić niezbędne wyposażenie.

   Tymczasem nauczyciele już wiosną, z marszu, stanęli wobec konieczności sfinansowania sobie kosztów utrzymania warsztatu zdalnej pracy. Zazwyczaj się udało, bo dzisiaj większość ludzi dysponuje już własnym komputerem, tabletem lub telefonem i jakimś dostępem do internetu. Mimo wszystko jednak korzystanie z własnych zasobów w pracy powinno być uczciwie wycenione. Jeśli korzystam z prywatnego samochodu do celów służbowych, za aprobatą albo wręcz na życzenie pracodawcy, przysługuje mi stawka kilometrowa, stanowiąca zwrot kosztów eksploatacji pojazdu. Byłoby uczciwie, gdyby każdemu nauczycielowi prowadzącemu z domu zdalne zajęcia, przysługiwał ekwiwalent za wykorzystanie opłacanych przez siebie mediów (prąd, internet) i prywatnego sprzętu elektronicznego. Wg stawki godzinowej, która wcale nie musiałaby być wysoka, mogła mieć charakter ryczałtowy, ale stanowiłaby nie tylko rekompensatę poniesionych kosztów, ale także autentyczny wyraz szacunku ze strony państwa dla swoich funkcjonariuszy (przypominam, że nauczyciel jest funkcjonariuszem publicznym).

   Oczywiście pracodawca mógłby zaoferować nauczycielowi wyposażone stanowisko na terenie placówki. Mógłby też wypożyczyć mu niezbędny sprzęt – ktoś, kto korzystałby w domu ze służbowego laptopa, nie otrzymywałby ryczałtu za korzystanie z prywatnego urządzenia. Ale ryczałt za prąd i internet – jak najbardziej, chyba że laptop miałby opłacony pakiet internetowy. Wtedy pozostawałaby jeszcze kwestia prądu…

   Rząd wykonał dobry ruch – zasilił nauczycieli kwotą 500 złotych. W mojej ocenie, to ekwiwalent takiego wymyślonego przeze mnie ryczałtu za jakieś 3-4 miesiące pracy w domu, na własnym sprzęcie, internecie i prądzie. Ale upiekł na tym ogniu jeszcze dwie własne pieczenie. Po pierwsze – kupił sobie tanio – mniej więcej za cenę respiratorów Szumowskiego – listek figowy do przykrycia swojej trwającej ponad pół roku bezczynności, jeśli chodzi o przygotowanie polskiej edukacji do pracy zdalnej. Po drugie zaś, nazywając ten program „500+ dla nauczycieli” kłamliwie zasugerował, że jest to kolejna akcja redystrybucyjna – niejako podarunek dla potrzebujących nauczycieli od dobrego wujka Mateusza. Niestety, tłumy ludzi powtarzających tę nazwę, nawet w krytycznych wypowiedziach, tym samym wzmacniają przekaz propagandowy. Dlatego proponuję stosować słowo „rekompensata”, najlepiej z dodatkiem „minus”, bo jej wysokość z pewnością nie pokrywa dotychczasowych kosztów zdalnego nauczania na prywatnym sprzęcie.

   Myślę, że większość pedagogicznych rodaków znajdzie sposób pożytecznego wydania otrzymanej „rekompensaty minus”. Choć zapewne znajdą się i tacy jak jedna z moich koleżanek, która dużym wysiłkiem finansowym zakupiła laptop… 27 sierpnia. I choć ma paragon – pożytku z niego żadnego. Warto jednak zadbać, by pieniądze zostały wydane. Jeśli ktoś nie ma pomysłu, to podpowiadam, że nadal, mimo 500+, wiele rodzin z wdzięcznością przyjmie różne akcesoria komputerowe, na które w domu nie starcza zasobów.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

To taki chwyt propagandowy - "cóś" nauczycielom dali (de facto grosze), więc można przekierować na nich negatywne emocje (szczególnie rodziców!) związane ze zdalną nauką ... :-( Wobec setek MLIARDÓW dla biznesów, które deklarują(!) straty - NIC dla tych, którzy NAPRAWDĘ mają udział w walce z pandemią - przede wszystkim personelu placówek medycznych, ale również nauczycieli ... :-(

Skomentował Xawer

"czyż urzędnik państwowy – pozostańmy na polu edukacji - w Ministerstwie Edukacji i Nauki idzie do biura z własnym komputerem?"
Nie znam osobiście żadnego urzędnika MEN, ale kilku urzędników samorządowych, których znam i wszyscy znani mi pracownicy biurowi prywatnych firm, którzy skorzystali z okazji do pracy zdalnej z racji koronaparanoi (a w firmach prywatnych i z innych przyczyn) używają swoich prywatnych laptopów i sami sobie za własne pieniądze zorganizowali domowy internet. Służbowy telefon miałem może rok czy dwa w 1996, gdy pojawiły się pierwsze telefony mobilne. Później używałem również zawsze prywatnych. Znana mi urzędniczka wściekała się kilkanaście lat temu, że musi używać służbowego i nosić dwa i sprawnie poznawać, który brzęczy. Ostatniego służbowego laptopa miałam w końcu lat 199x, gdy były jeszcze nie tak bardzo dostępne i bardzo drogie.

"Czy wysłany do pracy w domu musi sobie sam wyposażyć stanowisko?"
Nie znam absolutnie nikogo, komu firma zorganizowałaby biuro domowe. Poza właścicielem firmy, który kazał to zrobić i zostało to uznane za przesadne wysługiwanie się pracownikami. Jest też częstą formą zarobienia sześciopaku piwa i zyskania sympatii przez jakiegoś programistę, który doradzi i pomoże koledze (częściej koleżance na nietechnicznym stanowisku).

"naczelna zasada jest prosta jak drut – jeśli pracodawca zleca pracownikowi jakąś pracę, musi mu zapewnić niezbędne wyposażenie"
Wyraźnie obracamy się w zupełnie różnych środowiskach. Zdarza się, że pracownik dostanie na ten cel jakieś pieniądze i będzie mógł rozliczyć organizację home office, jako trochę czasu pracy. Ewentualnie dostanie w prezencie komercyjne oprogramowanie, która firma używa i na miejscu i ma na nie licencję zbiorową. Ale nie słyszałem (poza tym właścicielem firmy), by firma to organizawała za niego i dla niego.
W normalnych firmach kupienie sobie i skonfigurowanie laptopa jest sprawą równie prywatną, co kupienie sobie marynarki i oddawanie jej do pralni chemicznej.

"korzystanie z własnych zasobów w pracy powinno być uczciwie wycenione"
I tak i nie. Koszty używania internetu w domu i telefonu są mniejsze, niż koszty dojazdu do i z pracy, nie mówiąc już o czasie na dojazdy straconym. Biletu miesięcznego ani tym bardziej benzyny i parkingu koło biura też nikt nie refunduje pracownikom. Ani nie refunduje ludziom zakupu ubrań do biura, nawet jeśli obowiązuje jakiś formalny dress code.
Ludzie mający wybór pracy z domu z własnego sprzętu lub pracy z w pełni wyposażonego biura w ogromnej większości wybierają pracę z domu jako tańszą, wygodniejszą i pozwalającą np. na opiekę nad dzieckiem albo i psem. Chyba, że właśnie chcą uciec od rodziny.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Xaver - Pański pogląd bardzo przypomina logiką ten, który wygłosił smarkaty wiceminister, bodaj finansów, z którego wynikało, że podczas lockdownu ludzie bogacą się, bo mają mniej okazji do wydawania pieniędzy. Idąc za Pańską argumentacją należy dla świętego spokoju wpisać w Kodeks Pracy, że jeśli pracodawca obdarzy pracownika łaską możliwości pracy zdalnej, to pracownik musi zrewanżować mu się wzięciem na siebie kosztów swojego stanowiska pracy. Jeśli nawet ma to miejsce w praktyce, to nie bardzo mogę się na to zgodzić. A już na pewno nie w sytuacji, gdy zatrudniając mnie nie zapisano tego w warunkach zatrudnienia.

Skomentował Xawer

To proszę pozwać Pańskie pracodawcę, a nie ministra. To ze STO ma Pan kontrakt pracowniczy (a większość nauczycieli ma z urzędami gmin).
Nie można oczekiwać pójścia w absurd i kupowania pracownikom prywatnych rzeczy, jakie praktycznie każdy w domu i tak ma i wykorzystuje w celach służbowych wyłacznie w małej części. Jeśli potrafi Pan wydzielić na rachunku za telewizję kablową, jaka część nie służy ddo jej oglądania ani do grania w gry komputerowe czy prywatnej korespondencji, a jedynie do VPN ze swoją szkolną chmurą, to taki rachunek (na 5zł miesięcznie, nie wyjdzie na więcej) szkoła powinna Panu bez gadania rozliczyć i może Pan tego od niej wymagać. Podobniejeśli na gniazdku elektrycznym, z którego zasilany jest laptop założy Pan oddzielny licznik, to kolejne 5zł miesięcznie za prąd da się rozliczyć.
Przyznaję, że raz w życiu rozliczyłem nawet pranie garnituru - w hotelowej pralni, gdy zaplamił mi się w czasie jakiegogoś wyjazdu. Firma zapłaciła bez gadania.

W Kodeks Pracy nie jest wpisane, co zwyczajowo jest po stronie pracownika, co nie. Strażacy dostają ubiór służbowy, ale oficerowie wojska już sami płacą za mundury u krawca i pralnię, nie mówiąc o tym, że pracownicy biurowi i urzędnicy sami kupują sobie garnitury, nawet jeśli firma zarządza jakiś dress code i nie dopuszcza przychodzenia do biura we flanelowej koszuli, tylko wymaga eleganckiego garnituru - droższego niż laptop, wymagającego prania i mającego okres eksploatacji od laptopa krótszy. No i garnituru, który służy wyłącznie do pracy, bo nikt w prywatnym celu się w takie biurowe ubranko nie ubiera.

Proszę uwierzyć, że komputer można tak skonfigurować, żeby nie nadawał się do niczego, poza wąskim zakresem pracy firmowej. Zdarza się to w firmach, mających paranoję na punkcie tajności dokumentów i kontroli dostępu do zasobów firmy. Niech Pan uwierzy, że kilka złotych miesięcznie nie jest warte uciążliwości korzystania z właśnie takiego "firmowego". Wygoda jest na poziomie użytkowania samochodu służbowego, który jednak trzeba paarkować w garażu firmy, a z domu do niej przyjechać własnym albo autobusem, by służbowego móc użyć tylko do celów firmowych tylko w godzinach pracy.

Skomentował Xawer

Nawet, jeśli ktoś nie ma w domu komputera (raczej rzadkość) to tani zupełnie nowy laptop albo stacjonarny komputer można kupić za 500zł, a używany, który posłuży jeszcze kilka lat, za mniej niż połowę tej ceny. Do celów czysto biurowo szkolnych (a nie do wysilonych gier i oglądania Netflixa) wystarcza w zupełności. Telewizję w domu ma raczej każdy, a dziś nie da się kupić telewizji kablowej bez internetu jednocześnie. Jeśli jednak ktoś musi, to domowy internet bez telewizji, o prędkości wystarczającej z ogromnym naddatkiem do celów szkolnych, można kupić za 30-40zł miesięcznie, a nawet taniej - zależy od lokalnego operatora, cho już nie jest powszechne, bo pakiety z TV dominują. Podejrzewam, że rachunek za taki minimalny abonament bez TV pracodawca rozliczy. 25 lat temu, gdy kosztowało to jeszcze dużo i nie było powszechne nawet mi rozliczał. W wielu obszarach miejskich jest dostępny bezprzewodowy darmowy internet o paśmie wystarczającym do celów biura domowego. Mało kto jednak korzysta z niego w domu - każdy niemal woli mieć szerokopasmowe łącze, pozwalające na wysilone gry i telewizję.
Ceny prądu to ok 70gr/kWh - jak który region i operator. Stary stacjonarny pecet zużywa trochę ponad 100W. Czyli 8h dziennie 20 dni w miesiącu, to 10-12zł. W przypadku laptopów, które pobierają poniżej 20W, to wychodzi znacznie poniżej 5zł miesięcznie.

Skomentował Magdalena

Xavier,
"W normalnych firmach kupienie sobie i skonfigurowanie laptopa jest sprawą równie prywatną, co kupienie sobie marynarki i oddawanie jej do pralni chemicznej."
nie zgodzę się w kwestii sprzętu. Ja nie znam nikogo, autentycznie nikogo pracującego z domu, który nie ma laptopa od pracodawcy. Sama teraz piszę z komputera prywatnego, służbowy jest na biurku obok. Tam jest VPN do pracy, dokumenty i programy na których pracuję. Tu moje prywatne sprawy.
Ja pracowałam zdalnie (oficjalna umowa na telepracę) już wcześniej, kilka dni w miesiącu, od marca 90% osób w firmie pracuje zdalnie, kto nie miał wcześniej, dostał laptop. Podobnie w firmach, w których pracują (przy/z komputerem) moi znajomi wysłani do domów.
Koszty internetu i prądu są rzeczywiście znacznie niższe niż koszt sprzętu (kilka złotych ryczałtu). Gorzej mają ci, którzy nie mają stałego łącza, korzystają z limitu internetowego w komórce służbowej i jest to znacznie mniej efektywne.
To, gdzie i jak osoby zorganizują sobie miejsce pracy "home office" - tu się zgadzam, jest to kwestia indywidualna każdego (z osób, które znam), pracodawca nie kupił mi tego biurka ani krzesła. Ale wzięłam z biura też monitor, który stał tam, gdy mój prywatny monitor oddałam dziecku do nauki zdalnej.
Zatem, chyba ma Pan rację, najwyraźniej obracamy się w zupełnie różnych środowiskach....

Skomentował Xawer

Tak jak Pani pisze jest w firmach, mających bardzo ścisłą "politykę bezpieczeństwa", kontroli dostępu do zasobów firmowych i ochrony danych.
Szkoły raczej do takich nie należą... Pośrednim rozwiązaniem, z jakim miałem najczęściej do czynienia, było, że do intranetu trzeba było dostać się przez zabezpieczony VPN, ale nikt nie robił problemu z tym, by połączenie przychodziło z prywatnego domowego komputera albo prywatnego laptopa, czy też by te same dane autentykacyjne ustawić sobie zarówno na swoim laptopie, jak i na domowym komputerze, a nawet na telefonie czy tablecie.
Może dlatego, że raczej unikam wielkich sformalizowanych korporacji w amerykańskim stylu, a od dawna pracuję dla niewielkich firm albo pół-naukowych instytucji, gdzie poufność jest sprawą marginalną. Oczywiste, że banki czy wielkie korporacja narażone na ostrą brutalną walkę z konkurencją, a nawet firmy, które wdrożyły ISO-9k stosują wyłącznie własny sprzęt.

Zdalnie pracuję od lat - bo wszystkim tak wygodniej, z zagranicznymi partnerami trudno inaczej i sam tak wolę. Koronaparanoja naprawdę potaniła mi pracę - zniknęła konieczność cotygodniowych dojazdów do Warszawy na przeciągające się nasiadówki, a webex-owe meetingi trwają dużo krócej, nie tracę czasu w korkach i nie płacę za benzynę...

Praca od prywatnych rzeczy jest rozseparowana w moim domowym komputerze tylko tym, że wyświetlona na innym wirtualnym desktopie do przełączenia na kliknięcie.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xaver
>Tak jak Pani pisze jest w firmach, mających bardzo ścisłą "politykę bezpieczeństwa", kontroli dostępu do zasobów firmowych i ochrony danych.
Szkoły raczej do takich nie należą... <
I tu się mylisz! Nauczyciel, via dziennik typu Librus i nie tylko, ma dostęp do gigantycznej masy danych osobowych (PESELE, dane adresowe, informacje o miejscu urodzenia, rodzicach itd.), orzeczeń o niepełnosprawności etc. Szkoła to 500-1000 uczniów, co roku w LO wymienia się 1/4 składu, więc ilość danych rośnie ... ;-)

Skomentował Xawer

No i ma do Librusa dostęp zdalny, a nie zainstalowanego go na swoim pececie. Przecież nie wypełniał go dotąd wyącznie z chronionego peceta, stojącego w zamykanej na klucz kancelarii tajnej w swojej szkole, tylko skądkolwiek chciał i po prostu zalogował się do Librusa zdalnie jakimś hasłem w głowie, bo nawet chyba nie danymi autentykacyjnymi w postaci klucza RSA.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
1.Znaczna część nauczycieli nie miała powodu by mieć nawet w domu komputer - choćby nauczyciele klas I-III czy WF, ale również wielu poza wielkimi ośrodkami. Na komputery i sieć stosowaną do Librusa RODO nakłada całkiem spore ograniczenia. Oni z tego Librusa korzystali w szkole na szkolnych komputerach. A teraz dzielą komputer z mężem czy żoną w domu i jeszcze dziećmi - wystarczy, że przez pomyłkę zapiszą hasło albo zrobią inny taki elementrany błąd ... ;-)
2.>oficerowie wojska już sami płacą za mundury u krawca< W służbach mundurowych funkcjonariusze ( w tym oficerowie w wojsku) otrzymują określoną kwotę rocznie jako dodatek do pensji, który w założeniu ma służyć sfinansowaniu kosztów zakupu i wymiany munduru co określony czas! Znowu tworzysz rzeczywistość wirtualną ... ;-)

Skomentował Xawer

Niech ci będzie - jeśli ktoś nie miał w domu komputera wcześniej, albo koniecznie chce mieć służbowy, to niech wystąpi do swojego dyrektora, bu bu taki dał, albo rozliczył zakup. W czym problem? Przecież pracodawcą nie jest ministerstwo, tylko urząd gminy czy prywatna firma, jak STO. Ministerstwu nic do rozliczeń pracownika z dyrekcją firmy, w której pracuje. To jest sprawa pomiędzy nauczycielem i dyrektorem jego szkoły i między dyrektorem a właścicielem, by sfnansował zakup lub dotację.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Xaver - miał Pan podwójną okazję, aby przyznać, że nie jest Pan nieomylny w swojej argumentacji. Raz w przypadku mundurów, które rzekomo wojskowi kupują sobie sami, dwa w przypadku Librusa, o którym nic Pan nie wie, ale się wypowiada. Zamiast tego uraczył nas Pan "Niech ci będzie", co samo w sobie nie jest przyznaniem do czegokolwiek. A jeśli sprawa komputera jest pomiędzy dyrektorem i pracownikiem, to dlaczego w takim razie minister "dał" nauczycielom jakieś dodatkowe pieniądze? Otóż poinformuję Pana - dlatego, że nie dał ich samorządom ani (w formie subwencji) innym właścicielom placówek, choć nakazane przez niego nauczanie zdalne wymagało poniesienia wielu nakładów. I proszę to przyjąć do wiadomości, że nie każda Pańska opinia i doświadczenie życiowe może trafnie odnosić się do edukacji.

Skomentował Xawer

Mundury - kupują sami, a z pensji mają wydzieloną część, nazwaną "deputatem mundurowym". Co za różnica, czy jest wydzielona, czy nie? Wyłącznie więcej pisaniny. Jeśli mu się podrze, to musi kupić nowy i nie dostanie za to drugiego "deputatu".

"dlaczego w takim razie minister "dał" nauczycielom jakieś dodatkowe pieniądze?"
Nie wiem, sądzę, że to element rozdawnictwa kiełbasy wyborczej, jakie PiS uprawia od dawna, przyczepiając najróżniejsze etykietki by jednych ludzi przekupić, a innych nastawić przeciwko nim. W tym przypadku, jak widać, obie strony przegrały, bo ani nauczyciele nie poczuli się przekupieni i przez to lojalniejsi, ani nie zostali uznani za przyjaciół przez podatników, którzy im te 500- muszą finansować, choć sami zbiednieli i na ulicy muszą nosić maseczkę - nakazaną, ale kupioną na własny koszt.
Rząd nie dał pieniędzy również samorządom, choć koszty eksploatacji autobusów miejskich z co drugim fotelem pustym są istotnie większe, niż zapełnionych. Ani mnóswu innych zawodów, które albo całkowicie musiały zawiesić działalność, albo drastycznie wzrosły im koszty. Chyba tylko hotelarzom rzucił jakiś ochłap.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Xaver - ani słowa więcej w tym wątku, bardzo proszę!

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...