Blog

Praca szuka nauczyciela geografii. I kilku innych...

(liczba komentarzy 12)

   Jak ten świat się zmienił! Jeszcze cztery lata temu narzekałem, że całe zainteresowanie mediów edukacją ogranicza się do sztampowych publikacji fabrykowanych tuż przed 1. września („Uczniowie wracają do szkół”) i pod koniec czerwca („Wakacje! Jaki był ten rok szkolny?!”). A teraz bez przerwy pojawiają się nowe materiały i to w poważnych publikatorach. Źródłem potężnego wzmożenia medialnego stała się pandemia, która pokazała ludziom dotychczas nieświadomym, szczególnie rodzicom uczniów, różne wady systemu oświaty. Ruch w interesie medialnym napędza też skandalista Przemysław Czarnek ulokowany w ministerialnym fotelu. A od dwóch lat zawsze w sierpniu pojawia się wątek braku nauczycieli. Rok po roku z coraz większym natężeniem.

   Wieszczyłem to zjawisko jeszcze przed strajkiem nauczycieli i zdalnym nauczaniem, w artykułach opublikowanych na blogu 1 lipca 2018 roku („Ostatni zgasi światło”) oraz trzy tygodnie później („Odrażający, brudni, źli!”). Zachęcam do przeczytania, bo nie będę w tym miejscu powtarzać zapisanych tam refleksji, choć są wciąż aktualne. Mam jednak nowe doświadczenia i przemyślenia.

   Tak się złożyło, że jeszcze rok temu sytuacja kadrowa w mojej szkole, jeśli chodzi o nauczanie geografii, była doskonała – trzy osoby zatrudnione, doskonali fachowcy i świetni ludzie, starczało na cały ten przedmiot w podstawówce i liceum, a dodatkowo godziny nauczyciela WOS-u oraz zniżkę pensum dla wicedyrektorki. W październiku zmarł w następstwie COVID-19 Piotr, nauczyciel geografii i WOS. Godziny pierwszego przedmiotu rozdzieliliśmy pomiędzy dwie panie, ten drugi przygarnął historyk – i w tym przypadku na kolejny rok udało się znaleźć nowego nauczyciela. Z geografią poszło gorzej, a w zasadzie fatalnie, bo okazało się, że jedna z dwóch pozostałych nauczycielek, pereł w tym zawodzie, po zakończeniu roku szkolnego z przyczyn życiowych musi wyprowadzić się z Warszawy. Daleko i nie ma przebacz! Opłakawszy to fatalne zrządzenie losu dałem więc ogłoszenie na stronie Mazowieckiego Banku Ofert Pracy dla Nauczycieli. Otrzymałem tylko jedną aplikację, ale kandydatura okazała się ciekawa, dogadaliśmy warunki pracy, podpisaliśmy umowę. Uff, problem z głowy! No i na początku sierpnia otrzymałem e-maila, że niestety, pani nie może podjąć pracy i bardzo przeprasza za kłopot…

   Boję się e-maili od nauczycieli otrzymywanych podczas wakacji. Także próśb o nadzwyczajne spotkanie. Jedno i drugie zwiastuje kłopoty. W tym roku miałem w sumie trzy takie wydarzenia. Niby niewiele na blisko 80 osób zatrudnionych, ale każdy taki przypadek, nawet jeśli zrozumiały i usprawiedliwiony, to konieczność myślenia, skąd wziąć nowego pracownika. Kiedyś po prostu dawało się ogłoszenie i wybierało spośród następnych chętnych. Od co najmniej trzech lat w Warszawie to już nie działa. To znaczy, nadal daje się ogłoszenie, ale coraz częściej bez efektu.

   Opisuję ten przypadek z racji pewnego zbiegu okoliczności. Otóż dokładnie w dniu, kiedy okazało się, że nie mamy nauczycielki geografii, na fejsbuku u kilku znajomych osób pojawiły się udostępnienia posta, pt. „Nauczyciel geografii szuka pracy”. Z fotografii spoglądała sympatyczna młoda twarz, z towarzyszącego tekstu wynika, że człowiek ów ukończył właśnie licencjat z geografii i szuka pracy w szkole, a ogóle, to ma różne ciekawe zainteresowania. Z lektury profilu wyszło jeszcze, że mieszka blisko Bemowa. No, łaska boska!

   Niestety, pod postem przede mną wpisało swoje oferty ponad 200 osób, a licznik udostępnień wskazywał dwa i pół tysiąca – dzisiaj jednych i drugich jest jeszcze sporo więcej… Rzecz ciekawa, że aż kilkaset osób wyraziło chęć zatrudnienia, z całym szacunkiem, niedoświadczonego i dość słabo wykształconego nauczyciela. I w tej liczbie znalazły się także szkoły niepubliczne. Moja również. Może to świadczyć o głębokiej mądrości dyrektorów, którzy wiedzą, że młody pasjonat bardzo często entuzjazmem nadrabia różne braki, a zawsze można liczyć, że nabierze doświadczenia i będzie jeszcze lepszy. Ale przecież trudno sobie wyobrazić, że to mrowie oferentów próbuje wyłowić perłę, a jeśli się uda, pozbędzie się innego, zatrudnionego już nauczyciela. Nie – po prostu geografów w warszawskich szkołach brakuje, podobnie jak specjalistów większości przedmiotów nauczania. I problem ten – a to niespodzianka! – wcale nie omija szkół niepublicznych. O czym mogę uroczyście zaświadczyć.

   Nawiasem mówiąc, przemknęła mi przez głowę myśl, że mamy do czynienia z pewnym happeningiem, który zaplanowano, aby wykazać, jak bardzo brakuje nauczycieli w Warszawie. Ale chyba jednak nie, bo byłoby to zbyt dużo zachodu dla pokazania zjawiska, które doskonale widać na pełnej propozycji stronie Mazowieckiego Banku Ofert Pracy dla Nauczycieli.

   Nie wiem, kogo wybrał sam zainteresowany; do mnie się nie odezwał. W związku z tym powieszę ofertę pracy dla nauczyciela geografii w MBOPN, obok zadomowionego już tam (z zerem odzewu) zapotrzebowania na pół etatu informatyka do liceum oraz na etat matematyka, licząc, że może ktoś się skusi. Oczywiście bardzo możliwe, że jeśli spotka mnie to szczęście, będzie ono zarazem nieszczęściem innego dyrektora, bo nowych kandydatów na rynku pracy nauczycieli jest w Warszawie tyle, co kot napłakał.

   Spyta ktoś, jakim cudem problemy kadrowe dotykają szkołę niepubliczną, która przecież zbiera niemałe pieniądze od rodziców. Ano takim, że problem „szklanego sufitu” płacowego dotyka wszystkich. Nawet bardzo dobra jak dla nauczyciela oferta z mojej strony nijak się ma do możliwości zarobkowania wykształconego człowieka w różnych firmach znajdujących się w Warszawie.  Oczywiście mogę zdecydować o utworzeniu jakiegoś komina płacowego dla dobrego nauczyciela deficytowej specjalności – luksus, na który nie mogą pozwolić sobie dyrektorzy placówek publicznych – ale nie może być on tak wysoki, by stał się ewidentną niesprawiedliwością wobec długoletnich pracowników. A poza tym, nie wszyscy nauczyciele uważają pracę w szkole niepublicznej za jakąś specjalną atrakcję…

   Tyle o moich kłopotach, które w sierpniu wywołują sezonowe bóle żołądka. Nie użalam się w tym miejscu nad sobą, ale po prostu sygnalizuję. Jeśli problem dotyka szkołę niepubliczną, mającą dodatkowe finansowanie, to znaczy, że w szkołach publicznych jest zapewne jeszcze bardziej dotkliwy.

   Co będzie dalej? Widzę dwa możliwe scenariusze. Jeden – to postępująca zapaść, której w końcu nie zdołają zaszpachlować dyrektorzy, zatrudniający w ostatniej chwili ludzi bez kwalifikacji, upraszający emerytów, aby „jeszcze ten jeden rok” pociągnęli. Coraz więcej rodziców będzie narzekać na forach internetowych czy fejsbuku, że lekcji tego czy innego przedmiotu nie ma, a zastępstwo za matematykę trzeci miesiąc prowadzi humanista. Tej zapaści nie unikną również mniejsze ośrodki, bo problem ma wymiar systemowy. Chyba że… – tu drugi scenariusz – sytuacja ekonomiczna Polski pogorszy się na tyle, że etat w szkole, nawet marnie opłacany, będzie korzystną opcją. Ale nie liczyłbym na to specjalnie, bo gospodarka radzi sobie, póki co, zadziwiająco dobrze, a jeśli coś tąpnie, to młodzi ludzie, zamiast zatrudniać się w szkołach, po prostu czmychną na Zachód. Poza tym, trudno żebyśmy sobie życzyli takiego rozwoju sytuacji, czy opierali na tym nadzieję na poprawę – bo cholera nie jest najlepszą alternatywą dla epidemii dżumy.

   Są jeszcze dwa inne scenariusze, jeden z gatunku science-fiction, a drugi bardzo wątpliwy. Pierwszy, to jakaś sensowna reforma systemu, włącznie z consensusem wokół zmian w Karcie Nauczyciela. W obecnych warunkach to jednak czysta fantastyka naukowa. Drugi zakłada, że dyrektorzy szkół pójdą po rozum do głowy i gremialnie rzucą papierami, wychodząc z założenia, że nałożona na nich odpowiedzialność i skala problemów do rozwiązania naraża ich zdrowie psychiczne. Scenariusz to wątpliwy, bo funkcja dyrektora jest dla wielu wyzwaniem zawodowym, czy po prostu – jak dla mnie – źródłem satysfakcji. Jest też poczucie odpowiedzialności. Choć uchwalenie lex Czarnek wg obecnie procedowanego projektu może pobudzić u niektórych instynkt samozachowawczy, albo uczynić atmosferę w szkole trudną do zniesienia. I to by było na tyle, jeśli chodzi o pomoc Ministerstwa Edukacji i Nauki w rozwiązywaniu realnych problemów polskiej oświaty.

---------------

Postsriptum: Korzystając z okazji zachęcam do przeczytania pierwszej części wywiadu Beaty Igielskiej z prof. Barbarą Marcinkowską, rektorką Akademii Pedagogiki Specjalnej, poświęconego kształceniu nauczycieli. Od siebie dodam tylko, w oczekiwaniu na drugą część, że brakuje mi w nim pomysłu co zrobić, by szybko wykształcić brakujące kadry, oraz jak spowodować, by znaleźli się liczniejsi chętni do podjęcia gruntownych, pięcioletnich studiów w zamiarze zostania nauczycielami. Trochę obawiam się, że przy obecnej kondycji ekonomicznej tego zawodu, oba te problemy nie mają rozwiązania. Ale rozmówczynie zacne, a wywiad ciekawy.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Miasto W-wa (jak na RYNEK pracy i swoje możliwości finansowe!!!) mało płaci nauczycielom szkół publicznych to i niepubliczne dostają mało (to jest powiązane!). W Polsce gminno-powiatowej RYNEK pracy(oraz dóbr i usług np. mieszkaniowych!) praca nauczyciela jest łatwiejsza (mniejsze klasy od stołecznych 36 i więcej osobowych molochów!) więc etat nauczyciela jest tam NADAL atrakcyjny!!!

Skomentował Anna

Czy szkoła może zatrudnić nauczyciela, który jest w trakcie studiów podyplomowych z danego przedmiotu? Mam wykształcenia pedagogiczne, trochę doświadczenia także poza oświatą. Moją pasją zawsze była historia, przygotowywuje od kilku lat uczniów do konkursów typu "Losy Żołnierza", jestem w trakcie podyplomowki z historii. Na stronie Kuratorium jest kilka ogłoszeń gdzie szkoły proponują 4-9 godzin historii. Wysyłam CV od maja i zero odzewu.

Skomentował Marek

Trzecia możliwość w kierunku której idzie ministerstwo to znaczne zwiększenie wymiaru godzin lekcyjnych. Załatwi to problem braku nauczycieli na jakiś czas ale to typowe leczenie syfilisu pudrem. Po takim zwiększeniu nastąpi jeszcze większe odejście od zawodu a osoby które zostaną w części pogorszą swoją prace.

Skomentował Xawer

Trzeba podziękować ZNP i Broniarzowi za 40 lat (od początku stanu wojennego, gdy nauczyciele dostali od Jaruzelskiego "ciastko" Karty Nauczyciela) skutecznego lobbingu:
- broniąc Kardy Nauczyciela jak socjalizmu;
- lobbując za faktycznym zamknięciem zawodu, stawiając zaporowe wymagania formalne, choćby ktoś miał z geografii doktorat i uniwersytecką praktykę dydaktyczną, ale miałby fanaberię spróbować sprawdzić się w uczeniu w liceum, a nie na uniwersytecie, to nie zatrudni go Pan, bo nie ma "przygotowania pedagogicznego";
- broniąc również jak socjalizmu równości płac nauczyciela w Warszawie i w Biłgoraju. No to w Biłgoraju jest to szczyt szczęścia i najbardziej wymarzona praca, o którą trzeba bardzo się starać, a w Warszawie ma Pan problem ze znalezieniem chętnego.

Oraz wszystkim dotychczasowym ministrom MEN za ulegnięcie temu lobbingowi i stworzenie biurokracji odstręczającej większość normalnych ludzi nawet od spróbowania, czy przebranżowienie się na nauczyciela by im pasowało i wyszło dobrze.

Skomentował Ela Kowal G

Nauczyciel zarabiający tyle co sprzątaczka? Nie umniejszając pracy sprzątaczek... Ale to już poniżej krytyki. Nic dziwnego, że są braki kadrowe. Kto normalny jeszcze szuka pracy za najniższą krajową mając studia, często także podyplomowe?

Skomentował Paula

Nikt normalny nie będzie pracował w szkole za tak żenująco małe pobory, z tak wieloma różnymi obowiązkami i absurdalnymi wymaganiami ministerstwa. Nie wspominając już o zwiększonym zagrożeniu Covidowym. Lepiej wykorzystywać swoje umiejętności pracując online lub mając własna działalność gospodarcza, pracując znacznie mniej a zarabiając więcej bez narażania się na bycie wyśmiewanym przez praktycznie wszystkich.

Skomentował Ppp

Świetny artykuł dla tych, co by chcieli zwalniać z pracy przeciwników szczepienia na COVID. Dowodzą, że to jest zgodne z prawem, ale nie zauważają, że nierealne do wcielenia w życie - zwłaszcza, kiedy nieszczepieni mają przewagę liczebną.
Jestem zaszczepiony, ale to nie przeszkadza mi w zauważeniu, że pewne pomysły są mocno niepraktyczne.
Pozdrawiam.

Skomentował Jarosław Pytlak

@Ppp - proszę nie doczytywać się w tym co piszę tego, czego w tym nie ma. A przy okazji, bardzo dziękuję za wiele komentarzy, które odbieram jako konstruktywne, i które na pewno poszerzają spojrzenie na temat. Byłoby mi jednak miło, gdyby Pan (jak sądzę) nie był tak doskonale dla mnie anonimowy, podając nieistniejący adres e-mail. Nie zatwierdzam komentarzy mając zaufanie do komentatorów, ale takie minimum jednak byłoby dla mnie bardzo miłe. A piszę tutaj, bo nie mam jak napisać kanałem prywatnym.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Przy okazji - mamy "powtórkę z rozrywki" - ponad 2 lata temu red.Zubik ze stołecznej GW pisała o tym problemie przy okazji poprzedniej kumulacji roczników w stolicy. No i teraz pisze drugi raz - od tego czasu NIC nie zrobiono, a sytuacja, szczególnie KADROWA, uległa pogorszeniu. Odgrzewane są tylko stare pomysły z "dogęszczaniem" klas i szkół :-(
2 lata temu:
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,24846094,armagedon-w-stolecznych-szkolach-a-kumulacja-rocznikow-szybko.html
Dziś: https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,27420936,licea-zaleje-nowa-kumulacja-rocznikow-znowu-bedzie-dogeszczanie.html?fbclid=IwAR2kYTx60jCuBQvZuU1myWc1sFTRp_6WVqxwmZh-l3UVmymsmCfEh1KMcIM :-(

Skomentował Nie

"z całym szacunkiem, niedoświadczonego i dość słabo wykształconego nauczyciela" - takie słowa to właśnie brak szacunku, a nie cały szacunek.

Przed paroma laty ja i moi znajomi z roku szukaliśmy zatrudnienia w zawodzie nauczyciela. Jeszcze w trakcie specjalizacji mówiono nam, że etat w szkole to praktycznie cud, że nigdzie dyrektorzy nie chcą młodych nauczycieli, że piętrzą problemy. Nawet specjalizacja nauczycielska im nie wystarczała, nie dawała uprawnień, podyplomówki trzeba było planować i oczywiście bez dwóch lat doświadczenia nie było sensu się pokazywać na oczy. Dyrektorzy woleli dopłacać emerytom i płacić za nadgodziny już zatrudnionym za robienie drugiego przedmiotu, bo wiadomo, że polski i historia to praktycznie to samo, tak samo jak matma i fizyka, a jak fizyka, to i chemia da radę. Młodych nikt nie chciał, wszyscy się wręcz wyśmiewali, że ktoś studiował z myślą o karierze nauczyciela. Pokończyliśmy więc nasze studia, niektórzy, jak ja, zmienili plany i zaczęli podążać w innym kierunku, inni znaleźli pracę gdzie indziej, garstka po jakimś czasie wyżebrała pracę w szkole. A teraz dramat dyrektorów? O jejku, jak to się stało? Kto mógł przewidzieć, że po latach ignorowania wchodzących na rynek pracy młodych ludzi po uniwersytetach, znających języki, mających kontakty w świecie, potrafiących korzystać z zasobów sieci, zdecydowanie LEPIEJ znających obecne metody nauczania niż nauczycielki, które jak zaczynały to się jeszcze biło dzieci linijkami, lepiej też znających najnowszy stan badań naukowych od emerytów, którzy się nie dokształcają, po latach wyśmiewania wyborów młodych ludzi ze świeżą wiedzą, pełnych zapału - że ludzie ci znajdą sobie inne możliwości rozwoju i zarobkowania i teraz nie będą walili drzwiami i oknami do szkół, całując po rękach dyrektorów? No któż mógł przewidzieć, że emeryci w końcu pójdą na emeryturę, a możliwość dokładania nadgodzin już zatrudnionym nauczycielom też osiągnie limit? Sorry, not sorry. Trzeba było zatrudniać znienawidzonych millenialsów, kiedy byli i chcieli, kiedy przychodzili i prosili, a teraz możecie sobie popłakać nad dziurą na rynku i wydzierać sobie absolwentów. A z tą inflacją i tymi pensjami to powodzenia życzę.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@NIE
W stolicy nauczycieli matematyki, fizyki, informatyki czy j.obcych (ale i przedszkoli) brakuje CORAZ BARDZIEJ od min.10 lat, więc ta teoria nieco kulawa jest. Nauczyciele nie dzielą się na starych i młodych tylko dobrych i złych. BTW - w czasach kiedy dzisiejsi emeryci i prawie kończyli studia, było na nich ok.7% populacji (więc selekcja, egzaminy etc.), dziś na SWGnG "studiuje" PONAD 50% populacji... Więc ;-)

Skomentował Jarosław Pytlak

@Nie - odpowiem krótko. Ja opisuję stan aktualny. Nie oskarżam nikogo, ani nie rozgrzeszam. Sam wobec wylanych tutaj żalów mam czyste sumienie, bo ponad 25% kadry w mojej szkole zaczynało u mnie pracę po studiach. Sam ich przyjmowałem, bez żadnych oporów. Najwięcej wtedy, kiedy absolwenci studiów jeszcze w ogóle szukali pracy w szkołach. Jeśli chodzi o zaprezentowaną w komentarzu satysfakcję, że dyrektorzy mają kłopoty, to muszę zwrócić uwagę, że jeśli millenialsi mają dzieci lub je zamierzają mieć, to opisywany przeze mnie kłopot bardziej ich dotknie niż mnie u wrót emerytury. Proponuję zatem dać sobie spokój z satysfakcją.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...