Blog

Pozwólcie swoim dzieciom mrużyć oczy!

(liczba komentarzy 13)

   Pomysł udostępnienia na fejsbuku wybranych haseł ze „Słownika pedagogicznego dla rodziców i nauczycieli zagubionych w nowoczesnym świecie”, publikowanych przez ostatnie pięć lat w kwartalniku „Wokół szkoły”, okazał się noworocznym „strzałem w dziesiątkę”. Pojawiła się lawina reakcji, gwałtownie przybyło osób śledzących profil bloga. Okazało się, że owe hasła mogą się nawet podobać, choć oczywiście w różnym stopniu, odzwierciedlonym liczbą lajków i komentarzy. Samo w sobie jest to dla mnie jako publicysty cenną informacją o stanie ducha i zainteresowaniach Czytelników.

   Szczególnie żywy odzew wywołało hasło „Nie bawię się z tobą!”, zamieszczone w dwóch wersjach, które przytaczam tutaj na użytek osób niekorzystających z fejsbuka.

NIE BAWIĘ SIĘ Z TOBĄ! (2015) – Prosty komunikat pozwalający małemu dziecku poinformować inne dziecko o niezadowoleniu z jakości wzajemnych kontaktów. Zdrowy przejaw kształtowania relacji społecznych w grupie rówieśniczej, przez niektórych rodziców określany jednak nowocześnie, mianem mobbingu. Mobbing w piaskownicy – tego nie wymyśliłby nawet Mrożek!

NIE BAWIĘ SIĘ Z TOBĄ! (2020) – Prosty komunikat pozwalający małemu dziecku poinformować inne dziecko o niezadowoleniu z jakości wzajemnych kontaktów. Zdrowy przejaw kształtowania relacji społecznych w grupie rówieśniczej, przez rosnącą rzeszę dorosłych traktowany dzisiaj jako przejaw agresji (przemocy), wymagający interwencji. W wersji soft – rozmowy uświadamiającej wychowawcy z agresorem i/lub jego rodzicami o niestosowności takiego zachowania. W wersji hard – wsparcia psychologicznego dla ofiary i  warsztatów zastępowania agresji dla całej grupy dzieci.
Na horyzoncie rysuje się już wersja super hard – pozew sądowy, do wyboru: przeciwko rodzicom agresora albo niekompetentnemu personelowi placówki oświatowej.

   Pierwotnie przesłanie tego hasła było proste: nie pchajmy swojego dorosłego nosa we wszystkie, nawet najbardziej banalne sprawy dziejące się między dziećmi i nie przenośmy do tego świata naszych ocen i pojęć. Jednak coś, co pięć lat temu wydawało mi się godnym wyśmiania absurdem, teraz nabrało rangi poważnego problemu, dotyczącego nie tylko dzieci, ale wciągającego również dorosłych.

   Rzecz w tym, że właściwie z roku na rok obserwuję gwałtowny wzrost rodzicielskiej troski o wszystko, co własnego dziecka dotyczy. Ot, takie rodzicielstwo totalne, kształtowane przez emocje, rosnące na toksycznej pożywce informacyjnej docierającej z otoczenia.

   Pisze komentatorka mojego posta na fejsbuku o rzeczywistości szkolnej swojego dziecka: „Będziesz się z nami bawić, jeśli wypijesz wodę z kałuży i zjesz ziemię spod krzaka”. Inna opisuje maczanie słonych paluszków w kleju i zmuszanie jej dziecka do zjedzenia tego. Jedno i drugie w kolejnym komentarzu słusznie zostaje uznane za obrzydliwe, złe i przygnębiające. Na tle takich opisów zdarzeń moja sugestia, wynikająca z treści hasła, żeby nie ingerować niepotrzebnie w to, co dzieje się między dziećmi, może wydawać się słaba. Ale muszę stanąć w jej obronie, bowiem nie ma sensownej alternatywy.

   Nie wiem, czy świat stał się tak bardzo niebezpieczny, czy tylko rozsypało się nasze poczucie bezpieczeństwa, w czym pomaga nieustająca lawina informacji medialnych, złych, bardzo złych i tragicznych, ale za to przyciągających uwagę. Tylko w sprawach dotyczących młodzieży i tylko z ostatniego czasu: nastolatek zasztyletował w szkole innego nastolatka, szóstoklasista popełnił samobójstwo, bo nauczycielka techniki postawiła mu piątkę a nie szóstkę, brat zabił brata w kłótni o dostęp do komputera czy też konsoli do gier… To działa na rodzicielską wyobraźnię, nauczycielską zresztą też. Czy my-dorośli jesteśmy w stanie funkcjonować tak jak kiedyś, a jednocześnie zapobiec tego typu wydarzeniom?! Czy nauczyciel będzie musiał już zawsze brać pod uwagę, że jego fałszywy ruch przy wystawieniu stopnia może doprowadzić do tragedii? Czy rodzic, pozostawiając w domu dwójkę swoich dzieci, będzie już zawsze zastanawiać się, czy kłótnia pomiędzy nimi nie doprowadzi do tragedii? Odpowiedź nie może być pozytywna, bo tak funkcjonować się nie da. Nie ma takich zabezpieczeń organizacyjnych ani prawnych, może poza umieszczeniem dzieci w izolatkach i kaftanach bezpieczeństwa na dodatek, które pozwoliłyby zapobiec nieoczekiwanym efektom rozmaitych zaburzeń, szerzących się w młodym pokoleniu. Musimy przydawać rzeczom dotyczącym dzieci właściwą miarę, żeby nie uczynić z nich kalek psychicznych,  a samemu nie zwariować.

   Faktem jest, że relacje między dziećmi w ostatnich latach zbrutalizowały się. Między dorosłymi zresztą też, od poziomu polityków aspirujących do rządzenia państwem, po wczasowiczów ukrytych za parawanami na plaży w Łebie. Dzieci nie żyją w próżni i chłoną atmosferę, którą tworzy całe społeczeństwo. Jednocześnie te same dzieci są dzisiaj, jak nigdy, postawione na piedestale. Nie miejsce to na rozważanie dlaczego, ale tak właśnie jest. Projekt „dziecko” ma być udany, dziecko zadbane i szczęśliwe. Niestety, szczęście utożsamiane jest z brakiem przeciwności losu, a nie z ich pokonywaniem. Z natychmiastowym spełnianiem marzeń, a nie staraniem o ich spełnienie. A za tym idzie brak gotowości na porażki i brak odporności w ich obliczu.

   Takich obrzydliwych, złych i przygnębiających sytuacji, jakich przykłady wymieniłem powyżej za komentatorkami z FB, w swojej karierze pedagogicznej widziałem setki. Ostatnio jest ich więcej, niż kiedyś, uczniowie przeżywają je mocniej, więc częściej, niż kiedyś proszę o interwencję psychologa. Ale nadal, podobnie jak kiedyś oczekuję najpierw od rodziców, aby zanim zaczniemy „coś z tym robić”, spojrzeli na sytuację przez dwa filtry. Pierwszy – autorefleksyjny – „Co takiego jest mojemu dziecku, że inne mu dokuczają?!”. Bo jednak nawet dzisiaj naturalnym stanem pomiędzy dziećmi jest wspólna zabawa.

   Drugi filtr nazwałbym zdroworozsądkowym. - Jeśli będą się z tobą bawić, pod warunkiem, że zrobisz coś głupiego, to się z nimi nie baw! Poszukaj innych koleżanek i kolegów (jeśli dziecko ich nie może znaleźć, tym bardziej patrz filtr pierwszy).

   Oczywiście zdaję sobie sprawę, że często sytuacja staje się tak zaogniona, że dziecko sobie autentycznie nie radzi. Więc w sytuacjach kryzysowych pomoc pedagoga, czy psychologa jest potrzebna, jak nigdy wcześniej. Ale nie oczekujmy, że będzie tak w każdej sytuacji, bo zwariujemy, a dzieci wraz z nami.

   Puenty dla tych refleksji dostarczyło mi dzisiaj samo życie. Tak się bowiem złożyło, że wjeżdżałem kolejką gondolową na Jaworzynę Krynicką, a w wagoniku oprócz mnie podróżowało kilkumiesięczne dziecko w wózku, wraz z rodzicami. Wjazd trwa kilkanaście minut, więc zdążyliśmy sobie trochę pogadać o tym i o owym. W pewnej chwili wagonik wyjechał spomiędzy drzew i na twarz dziecka, które spokojnie leżało w wózku i obserwowało świat, padły ostre promienie słońca. Czujny tata natychmiast ustawił swoją dłoń tak, by zacienić oczy malucha. Ośmielony miłą rozmową, postanowiłem zaryzykować i zapytałem, czy mogę podzielić się pewną myślą, która dla rodziców może okazać się ciekawa. Po uzyskaniu zgody poprosiłem ojca dziecka, żeby cofnął rękę i popatrzył, co się stanie. A stało się to, co (było dla mnie) oczywiste – dziecko przymknęło oczy. Bez żadnego grymasu dyskomfortu! Ręka wróciła na miejsce, dziecko oczy otworzyło, powtórnie została zabrana – zamknęło. Zapytałem – dlaczego osłania Pan oczy dziecka? Przecież ono właśnie uczy się, jak radzić sobie z otoczeniem. Odbywa lekcję (jedną z setek lub tysięcy), do czego służą różne części ciała, w tym wypadku powieki. Nie należy mu tego doświadczenia odbierać! Owszem, gdyby zaczęło płakać lub wiercić się, może interwencja byłaby usprawiedliwiona. Ale jeśli nic się nie dzieje, trzeba pozwolić dziecku przeżywać także chwile dyskomfortu.

   Przejechaliśmy kolejne kilkaset metrów - maluch z zamkniętymi oczami - aż wreszcie młody tata nie wytrzymał psychicznie. Podniósł budę wózka, żeby twarz dziecka była w cieniu. Ale wysiadając z wagonika podziękował.

   Drodzy Rodzice! Jeszcze zanim dziecko pójdzie do szkoły, możecie zwiększyć jego odporność na przeciwności losu. Po prostu nie spełniajcie jego potrzeb z wyprzedzeniem. Dajcie szansę przeżycia dyskomfortu. Uczcie, że nie wszystko otrzymuje się tu i teraz. To nie są wydumane rady – naprawdę widać, jak bardzo dzisiejszym dzieciom brakuje dzielności, unicestwianej przez nadmiar opieki w dzieciństwie.

   Krótko mówiąc, pozwólcie swoim dzieciom "mrużyć oczy"! I "nie podnoście budy od wózka", jeśli dziecko nie da wyraźnego sygnału, że tego potrzebuje.

--------------------------------------------------------------------------

Postscriptum (fragment artykułu z numeru 1/2014 kwartalnika „Wokół szkoły”):

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu rodziców nie radzi sobie ze światem, który został pozbawiony jakiejkolwiek naturalności. Nie chodzi wyłącznie o przekształcenie środowiska przyrodniczego, ale także społecznego, które powoduje, że wychowanie młodego pokolenia straciło swój tradycyjny kontekst kulturowy, a stało się zadaniem heroicznym, wymagającym wymyślania wszystkiego od nowa. Zazwyczaj pod dyktando legionu Wujków Dobra Rada, którzy tylko czyhają, by sprzedać nieszczęsnym rodzicom jakiś towar lub pomysł (który zresztą jest dzisiaj również towarem). A jeśli nawet materiał prasowy zdaje się pełnić wyłącznie funkcję informacyjną, to i tak nie poprawia samopoczucia czytelników. Oto w numerze 22/2014 „Newsweeka” znalazł się artykuł Doroty Romanowskiej o przyciągającym uwagę tytule „Pochwała brudu”, w którym czytamy:

„Dr David P. Strachan, epidemiolog z londyńskiego ST. George’s Hospital Medical School (…) w prestiżowym czasopiśmie medycznym „British Medical Journal” sformułował (…) tzw. „hipotezę higieniczną”. Zakłada ona, że od pierwszych chwil życia potrzebujemy mikrobów. Kontakt z nimi jest niezbędny, by układ odpornościowy nauczył się chronić nasz organizm przed zagrożeniem. – Bakterie, grzyby i inne drobnoustroje, które uważamy za złe, są częścią środowiska. Jedynie żyjąc z nimi, mamy szansę rozwijać się prawidłowo – mówi Michael Zasloff, immunolog z Georgetown University Medical Center. Organizm wystawiony od wczesnego dzieciństwa na działanie różnych mikrobów uczy się, które są dobre, a które złe. Z tej wiedzy korzysta potem przez całe życie.”

W konkluzji dowiadujemy się, że eliminowanie z otoczenia dziecka naturalnych czynników chorobotwórczych wydaje się być przyczyną różnych rodzajów alergii i innych chorób związanych z wadliwym działaniem układu odpornościowego. A więc nie tylko wycinanie lasów tropikalnych, zanieczyszczenie wód i skażenie gleby, ale także… nadmiar czystości jest niebezpiecznym przejawem przekształcenia środowiska przyrodniczego.

A teraz – to już moja własna inicjatywa – spróbujmy powyższy fragment artykułu przerobić, stawiając inną hipotezę, którą nazwę „opiekuńczą”:

„Zakłada ona, że od pierwszych chwil życia potrzebujemy pewnej dawki dyskomfortu. Kontakt z nim jest niezbędny, by układ nerwowy nauczył się prawidłowo reagować na stres, pobudzając organizm do działania. Poczucie braku, frustracja, które uważamy dzisiaj za złe, i przed którymi ze wszystkich sił staramy się chronić dzieci, są częścią naturalnego środowiska społecznego. Jedynie żyjąc z nimi, mamy szansę rozwijać się prawidłowo – mówi Jarosław Pytlak, pedagog z Warszawy. Człowiek wystawiony od wczesnego dzieciństwa, w bezpiecznym skądinąd środowisku rodzinnym, na działanie różnych czynników stresogennych uczy się na nie reagować w sposób akceptowalny społecznie. Z tej wiedzy korzysta potem przez całe życie.”

Nie potrafię przytoczyć wyników badań naukowych na poparcie „hipotezy opiekuńczej”, jednak znajduje ona pełne potwierdzenie w moim doświadczeniu. Wychowujemy pokolenie dzieci „przezaopiekowanych”, które z tego powodu prezentują brak szacunku dla innych ludzi, bo wszyscy są na ich usługi, nie są przedsiębiorcze, bo wszystko w ich życiu jest wyreżyserowane i nastawione na osiągnięcie z góry założonego efektu, i nie mają poczucia odpowiedzialności, bo wszystko, co ich dotyczy  jest narzucone i kontrolowane przez dorosłych. W ten właśnie sposób przejawia się zgubny wpływ przekształcenia naturalnego środowiska społecznego, co już można dostrzec w młodym pokoleniu, a będzie – obym był złym prorokiem – tylko gorzej już za kilka lat.

--------------------------------------------------------------------------

I jest, proszę Szanownych Czytelników! (JP-2020)

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

W innych krajach(Norwegia, Czechy, Finlandia etc.) i szkoły i rodzice zachowują się rozsądniej ... ;-)

Skomentował Włodzimierz Zielicz

To skutki działania "wymiaru sprawiedliwości" - po prostu III RP, zamiast tworzyć sensowne systemy motywacji pracowników sektora publicznego, sięgnęła po stalinowską metodę w wersji soft - paragrafy o "niedopełnieniu obowiązków" i prokuraturę oraz sądy... :-( Teraz to się mści ...

Skomentował Krystyna

Psychologia nazywa tę odporność psychiczną, umiejętność adaptowania się do rzeczywistości rezyliencją. Słowo to jest obce współczesnym rodzicom, a szkoda... To jedna z najważniejszych umiejętności... Może warto zacząć je wprowadzać do naszego pedagogicznego słownika.

Skomentował Adam

Panie Włodzimierzu,
przyznaję, nie mam pojęcia, więc pytam, ponieważ wskazuje Pan na Norwegię, Finlandię i Czechy: Czy w tych krajach młodzi nauczyciele po podniesieniu minimalnej płacy krajowej, automatycznie lądują kilkanaście procent poniżej tej normy - normy minimalnego wynagrodzenia dla osób bez żadnych kwalifikacji? Jak to ustalimy, porozmawiajmy o rozsądku.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Nie chodziło o płace nauczycieli - o ile wiem nie są, biorąc pod uwagę siłę nabywczą i rynek pracy, tak rewelacyjne jak się u nas uważa, choć na pewno lepsze niż w Polsce, w wielkich miastach, szczególnie w szalenie, jak na Polskę, bogatej Warszawie.
Natomiast pisząc, jako przykładach, o tych krajach, miałem na myśli stosunek w nich do wychowania i bezpieczeństwa uczniów - zarówno szkoły jak i rodziców i, co szalenie ważne, systemu sądowniczo-prokuratorskiego. I to jest zgodne z kierunkiem myślenia, dość naturalnym, postulowanym przez JP. Wydawało mi się, że z moich 2 postów to jasno wynika ... https://www.tygodnikprzeglad.pl/przerwie-strajku-nauczycieli/?fbclid=IwAR0U2PxAjOIhj-VzvZgNM3gGCC5ObE9S9wwLFKBMhvIk7I-3_Abr0A3kitQ

Skomentował Xawer

Oj, z systemem sądowniczym bym nie przesadzał. Mało gdzie tak łatwo stracić prawa rodzicielskie i mieć odebrane dziecko, jak w Norwegii czy Szwecji. Ale jakoś nie słyszałem o tym, by w Polsce komuś odebrano dziecko za to, że pozwolił, by słońce świeciło mu na twarz. Najostrzejszą sprawą, jaką pamiętam (w końcu jednak wygraną przez rodziców) była próba odebrania wegetariańskim rodzicom dziecka za to, że niewłaściwie je żywią. Ale to był jednorazowy przypadek sprzed kilkunastu lat. Naprawdę, nie uwieżę, że nadopiekuńczość czy inna paranoja opiekuńcza w Polsce wywołana jest lękiem przed represją sądową.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
1.Chodzi o odpowiedzialność szkoły i nauczycieli za nieszczęśliwe WYPADKI uczniów - to ustawia funkcjonowanie szkoły. Stosunek państwa i jego organów do praw rodziców to inna sprawa.
2.A tak wygląda TIMSS w wersji zaawansowanej - ciekawe jak by polscy licealiści, nawet ci zdający "zaawansowaną" matematykę na maturze by wypadli ... ;-) https://ia800604.us.archive.org/35/items/ERIC_ED566891/ERIC_ED566891.pdf

Skomentował Xawer

Odpowiedzialność szkoły za nieszczęśliwe wypadki jest nie do uniknięcia w świecie, gdzie McDonalds odpowiada za to, że jakaś babcia sparzyła się kawą, a Reynolds Tobacco za to, że ktoś dostał raka płuc. Nawet komercyjny usługodawca ponosi drastyczną odpowiedzialność za bezpieczeństwo, a już zwłaszcza publiczny w systemie, w którym egzekwuje przymus - każdy (również międzynarodowy) trybunał uzna odpowiedzialność państwa, za wypadek dziecka, znajdującego się pod jego władzą nie w wyniku dobrowolnego zlecenia opieki przez rodziców, ale w wyniku realizacji przymusu. Jeśli rodzic _musi_ oddać państwu dziecko pod opiekę, to może wymagać absolutnie skutecznego działania tej opieki. Skandynawia pod tym względem nie różni się od Polski czy reszty Unii.

Dzięki za ten advanced TIMSS report! Biorę się do lektury...

Skomentował Xawer

Nie spamujmy tym Gospodarzowi, bo to off-topic nawet poprzedniego postu, ale te testy Advance Placement Calculus and AP Physics nie dotyczą maturzystów, nawet zaawansowanej matury, ani innych ze szkolnictwa masowego, tylko studentów kierunkowych college'ów i uniwersytetów, w szczególności tych college'ów, które przyjęły program AP (co, jak sądzę, jest równie elitarne w amerykańskich college'ach, jak program IB w polskich liceach). Liczenia całek funkcji złożonych nie było w programie nawet w Staszicu/Gottwaldzie przed reformą Handkego, więc tylko nieliczni maturzyści nawet 40 lat temu by sobie dali radę. Ale sądzę, że większość nawet dzisiejszych studentów drugiego semestru Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego poradziłaby sobie bez większego problemu. Oczywiście, przy założeniu motywacji - zadania są zbyt pracochłonne, by na nie odpowiedzieć z marszu w teście "dla pomiaru wiedzy studentów", ale nie mającym bezpośredniej silnej indywidualnej motywacji do posiedzenia nad nimi.

Sądzę, że znalazłoby się trochę uczniów (nawet w wieku maturalnym) edukacji prywatnej i pozaformalnej, którzy taki certyfikat AP wybraliby nad maturę czy IB dla załatwienia sobie wstępu na uniwersytet. W Polsce po prostu AP nie jest w modzie i (w przeciwieństwie do IB) nie jest oficjalnie uznawany za przepustkę na studia.
Bardzo podoba mi się fakt, że egzaminy AP można zdawać eksternistycznie jako samouk, a i tak dają wstęp na uniwersytety i to priorytetowy przed zwykłą masową maturą. Żałuję, że w Europie (w tym w Polsce) to się nie przyjęło jako alternatywa dla samouków, chcących dołączyć do mainstreamu edukacyjnego dopiero na etapie studiów magisterskich.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Grupy (klas w naszym rozumieniu tam nie ma!) przedmiotowe przygotowujące do AP są w szkołach średnich USA (tam to się myląco nazywa "high school"!)! I uczelnie (czołowe!) wyników tego egzaminu używają do rekrutacji - czasem obok a czasem zamiast(!) SAT!!! Po prostu szkolnictwo w USA( w przeciwieństwie do RP!) ma dla uczniów BAAARDZO szeroką ofertę i przedmiotów i poziomów...

Skomentował Małgorzata Szeliga-Adamczyk

Ma Pan 100% racji. Wnuk i jego dwaj koledzy-sąsiedzi bawią się od wielu lat w czasie wakacji, ferii. Ani ja, ani moja sąsiadka, mama kolegów, nie ingerujemy w ich kłótnie czy humory. Jasne, czasem trzeba pogadać z nimi, czasem odseparować na trochę, by emocje opadły. I wszystko wraca do normy. Muszą sobie radzić ze swoimi uczuciami, muszą umieć się godzić czy nawet "walczyć" o swoje. To jest świat, w którym będą dawali sobie radę...

Skomentował Adam

@Pani Małgorzata -
- w sprawie 100% racji:
"Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55% racji, to bardzo dobrze i nie ma się co szarpać. A kto ma 60% racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co by powiedzieć o 75% racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100%? Taki, co mówi, że ma 100% racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak.
STARY ŻYD Z PODKARPACIA"
(Cz. Miłosz, "Zniewolony umysł")
;-)

Skomentował Grażyna

Rodzicom często brak wiedzy i doświadczenia. Dlaczego? To już długa odpowiedź. Pozdrawiam.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...