Blog

Osaczeni

(liczba komentarzy 32)

   To ważny dla mnie wpis, bardziej osobisty niż zwykle.

   Połowę życia spędziłem jak dotąd na funkcji dyrektora szkoły. Już jako osiemnastolatek zacząłem odpowiadać za bezpieczeństwo swoich podopiecznych, najpierw zuchów i harcerzy, później także uczniów. W ciągu lat poprowadziłem z górą trzydzieści obozów pod namiotami, zimowisk i kolonii; kierowałem też niezliczonymi wycieczkami i innymi imprezami. Zawsze miałem świadomość ciążącej na mnie odpowiedzialności, ale również wiarę, że zdrowy rozsądek w ocenie sytuacji pozwala znaleźć złoty środek pomiędzy względami bezpieczeństwa, a potrzebą umożliwienia młodym ludziom przeżycia przygody i zdobycia doświadczeń, przydatnych później w samodzielnej drodze przez życie.

   W ciągu niemal czterdziestu lat mojej aktywności pedagogicznej ów zdrowy rozsądek skutecznie temperował zbyt śmiałe pomysły. Potrafiłem też dostrzec zmiany w otaczającym świecie i w samych wychowankach, które powodowały, że to, co kiedyś było dobre, niekoniecznie sprawdzało się później. Na pierwszych obozach wysyłałem zastępy bez dorosłej opieki do lasu, na nocleg w szałasie, i tylko po zapadnięciu ciemności dyskretnie sprawdzałem, czy harcerze są tam, gdzie być powinni. Jeszcze dwadzieścia lat później pozwalałem, by dziesięcioletni uczniowie, również nocą, po kolei zjeżdżali w mroczną czeluść wąwozu Piecówki, na linie rozpiętej między drzewami przez nastoletnich wielbicieli wspinaczki. A i sam podążałem ich śladem. W jeszcze bliższej przeszłości wędrowałem z dzieciakami przez las, rzecz jasna nocą, choć już w zwartej grupie, pełnej opiekunów, jednak na odległość sięgającą nawet dwudziestu kilometrów. Ostatnio z tych wyczynów ostały się tylko krótkie wieczorne spacery prostą jak strzała leśną drogą. Co prawda w małych grupkach pod samodzielną opieką gimnazjalistów, za to z nauczycielami ukrytymi w krzakach, z pomocą Opatrzności czuwającymi nad bezpiecznym przemarszem całego towarzystwa.

   Jak widać, moje pomysły zmieniały się wraz z malejącą samodzielnością, zaradnością i odwagą kolejnych pokoleń, co powodowało, że osobiście czułem się wciąż bezpiecznie, a radość i duma dzieci z przeżytej przygody nie były Anno Domini 2018 wcale mniejsze od tych, jakie odczuwali kiedyś harcerze nocujący w szałasie.

   Żeby zbytnio nie rozwodzić się nad czasami minionymi dodam jeszcze tylko, że również w siedzibie szkoły przez wszystkie lata swoich rządów pozwalałem uczniom na samodzielność, od czasu do czasu tylko czyniąc pewne kroki wstecz, takie choćby, jak instalacja zamków szyfrowych we wcześniej gościnnie otwartych drzwiach. Bardziej z profilaktyki rodzicielskich niepokojów niż własnej obawy. I jakoś to wszystko sobie funkcjonowało, aż wreszcie 13 maja 2019 roku, po raz pierwszy w życiu, zacząłem się bać. A mówiąc ściślej – poczułem się osaczony.

   Było to chwilę po tragedii w Wawrze, gdzie jeden nastolatek zabił nożem drugiego. Do mojej skrzynki e-mailowej dotarło pismo z mazowieckiego Kuratorium z pouczeniem, że zapewnienie uczniom bezpieczeństwa podczas zajęć organizowanych w szkole jest priorytetowym zadaniem dyrektora. Nigdy bym na to nie wpadł! W liście było też polecenie przeprowadzenia rady pedagogicznej na temat obowiązków w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa, a także spotkań z rodzicami i zajęć z uczniami na ten sam temat. Ktoś wymyślił, że w ten oto sposób skutecznie poprawi  bezpieczeństwo w szkołach. A osiemnaście dni – bo zadanie należało „bezwzględnie” zrealizować do końca miesiąca – to przecież mnóstwo czasu, żeby zebrać Radę Pedagogiczną, odbyć 24 godziny wychowawcze i zgromadzić rodziców 415 uczniów. No i oczywiście całość udokumentować, bo w ramach tradycyjnego wsparcia dla dyrektorów pani kurator zapowiedziała, że w czerwcu wizytatorzy przeprowadzą kontrole „w celu weryfikacji sposobu realizacji powyższych zaleceń”. Nawiasem mówiąc „zalecenie” oznacza doradzenie czegoś, a nie nakazanie, ale nie czepiajmy się słówek. Odebrałem to jako rozkaz i zapowiedź jego egzekucji.

   Ale to jeszcze nie wywołało we mnie lęku, może tylko nieco złości, pomieszanej z rezygnacją. Ba, nie ruszyło mnie nawet nakazane…, przepraszam, zalecone w tym samym piśmie założenie „anonimowej skrzynki na sygnały” od rodziców, choć sam taki pomysł zaprzecza temu, co dla mnie jest w szkole najważniejsze, i czemu poświęciłem pół życia – budowaniu zaufania. Zaufania, które przejawia się między innymi tym, że każdy rodzic może podzielić się z dyrekcją swoim niepokojem, nie uciekając w anonimowość.

   Daleko bardziej zmroziła mnie lektura komentarzy dotyczących zabójstwa w Wawrze. I to bynajmniej nie tych emocjonalnych a niekoniecznie rozumnych wpisów, jakich mnóstwo pojawiło się na forach internetowych czy fejsbuku, ale materiałów sygnowanych przez dziennikarzy całkiem poważnych mediów. Zaś gwoździem do trumny mojego – ciężko chorego już wcześniej – poczucia pedagogicznej pewności siebie stał się… tytuł artykułu w „Rzeczpospolitej”: "Nauczyciele i dyrektor szkoły odpowiedzą za śmierć ucznia".

   Nic to, że jeszcze niewiele wiadomo było o tym zdarzeniu. Nic to, że śledztwo, które niewątpliwie w takiej sytuacji być musi, dopiero miało się zacząć. Że istnieje coś takiego, jak domniemanie niewinności. Autorka artykułu już wiedziała, kto odpowie za śmierć ucznia. Co gorsza, miała w tym swoją rację. Bo przecież nauczyciel odpowiada za powierzone mu dzieci, także podczas dyżuru na korytarzu, zaś dyrektor ponosi odpowiedzialność za wszystko, co dzieje się na terenie kierowanej przez niego placówki... Cytując klasyka, "oczywista oczywistość".

   Sama treść artykułu, pomijając śródtytuł „Wina w nadzorze”, nie była już tak kategoryczna, ale ewidentnie skoncentrowana nie na zabójcy i jego czynie, ale na domniemanych winowajcach wśród nauczycieli i dyrekcji.

   Czytelnicy  bloga "Wokół szkoły" wiedzą, że od pewnego czasu biję na alarm w sprawie fatalnej kondycji psychicznej dzieci, którym nie potrafią pomóc ani rodzice, ani nauczyciele. Co prawda zabójstwo w Wawrze jest tylko incydentem, choć tragicznym w skutkach, ale zaburzenia psychiczne, stany depresyjne, nadwrażliwość emocjonalna i inne zjawiska tego typu, coraz powszechniejsze w młodym pokoleniu, powoli tworzą masę krytyczną, która niechybnie będzie skutkować różnymi dramatami. I w każdym przypadku poszukiwanie winowajców rozpocznie się od nauczycieli. Tymczasem ja, jako dyrektor szkoły odpowiedzialny literalnie za wszystko, co dzieje się w placówce, przestaję dostrzegać możliwość skutecznego przeciwdziałania mnożącym się zagrożeniom. Czuję więc narastający lęk, który stopniowo zaczyna dominować nad moją wieloletnią wiarą w moc zdrowego rozsądku.

   Proszę zwrócić uwagę, że kadra kierownicza jest w swojej masie wielkim nieobecnym dyskursu dziejącego się wokół wydarzeń wstrząsających ostatnio polską oświatą. Rzadko ktoś wypowiada się pod nazwiskiem. Rzadko ktoś prezentuje własną ocenę sytuacji. Wszyscy zajęci są ogarnianiem wszystkiego – a to kompletowaniem komisji egzaminacyjnych, a to upychaniem dzieci w przeładowanych klasach, a to poszukiwaniem wciąż brakujących pieniędzy, snuciem misternych arkuszy organizacyjnych z gatunku fantasy, w atmosferze prowizorki i z niepokojem, co nowego, z pewnością nieprzyjemnego, przyniesie jutro. Jak choćby taki list z kuratorium, który oczywiście zostanie „zrealizowany”, mimo że poza uspokojeniem urzędniczych sumień i zaspokojeniem politycznej potrzeby władz, by pokazać suwerenowi, że się o niego troszczą, zadziała to równie skutecznie, jak plasterek na ropiejącą ranę. Ale przecież żaden dyrektor nie zaryzykuje czynnego oporu przeciw „zaleceniom” kuratora. Ja także nie.

   Sprawowanie funkcji kierowniczej w oświacie fantastycznie sprzyja ekspresji genu oportunizmu. W konkretnej sytuacji rzeczonego pisma kusi dyrektora prosta racjonalizacja: co komu zaszkodzi takie szkolenie?! Choćby bezsensowne. Albo: robię, bo to mój obowiązek. Choć odbycie tych wszystkich posiedzeń, lekcji i zebrań niezawodnie przyniesie tylko jeden konkretny pożytek – wizytator nie będzie miał do czego przyczepić się, oczywiście, o ile dyrektor nie zapomni udokumentować podjętych działań. Ale nie zapomni – lata treningu i instynkt samozachowawczy zrobią swoje.

   „Wielcy nieobecni” tworzą kilkudziesięciotysięczną rzeszę ludzi, bez których… – uwaga, wszyscy, którzy obecnie debatujecie na naradach, przy stolikach rozmaitego kształtu, albo choćby tylko snujecie swoje wizje w internecie!, …bez których żadna zmiana w oświacie nie zajdzie, a którzy mają pełne prawo – podobnie jak ja – odczuwać rosnące zagrożenie. Już bezpośrednio dla swojego bezpieczeństwa. W efekcie gotowość podejmowania własnych inicjatyw, nigdy w tej grupie nie rozpowszechniona, teraz zmierza asymptotycznie do zera. Bo w obliczu z górą tysiąca zadań dyrektora (to nie jest chwyt retoryczny, ich naprawdę można tyle wyliczyć!), nie ma fizycznej możliwości uniknięcia błędów i zaniedbań, za które w każdej chwili ktoś może skoczyć mu do gardła. Do wyboru: rodzice, media, kuratorium, prokurator…

   Wiem, że nie ma przymusu pełnienia funkcji kierowniczej w oświacie. Sam coraz częściej zastanawiam się nad sensem kontynuowania tej pracy. To, co mnie trzyma, to świadomość, że każda władza, a już szczególnie obecna, marzy właśnie o dyrektorach na tyle zalęknionych, by bez szemrania koncentrowali swoją aktywność na wdrażaniu choćby najbardziej bzdurnych przepisów, panowaniu nad podległym personelem i posłusznej realizacji obowiązującej aktualnie wizji wychowania. W służbie państwa, a nie społeczeństwa. Tymczasem ja uważam, że nie po to wygrzebywaliśmy się w szkołach z pozostałości realnego socjalizmu, by po trzydziestu latach przyjąć jego nową inkarnację.

   Nie chciałbym, żeby ten artykuł został odebrany jako polityczny głos przeciw władzy. Władza tylko wykorzystuje do swoich celów zjawisko rozprzestrzeniające się we współczesnych społeczeństwach z siłą wodospadu – ustawiczne poszukiwanie odpowiedzialnych za wszystko, co się ludziom nie podoba, i swoisty szantaż moralny, który skutecznie tłumi głosy rozsądku. Bo czyż wypada mi dzisiaj powiedzieć, że dzieci nie muszą, ba, nie powinny być tak stuprocentowo zabezpieczone?! Że rodzice nie muszą, a nawet nie powinni wiedzieć wszystkiego, co dotyczy ich dzieci ?! Że młody człowiek nie musi, a nawet nie powinien być tak po prostu szczęśliwy, szczególnie, że jedyne, co wiemy o tym uczuciu na pewno, to jakie substancje chemiczne są jego źródłem w organizmie?! Nie, po trzykroć nie, nie wypada! To właśnie dlatego stwierdziłem powyżej, że nie tylko boję się, ale czuję osaczony.

   Widzę i czuję, jak taplamy się w bagnie, jak z rewolucyjnym zapałem unieważniamy autorytety i ujawniamy wszelkie wady tego świata, bez perspektywy (moim zdaniem), że przyniesie to jakiekolwiek oczyszczenie. Bo czyż naprawdę rewizja osobista każdego ucznia w wejściu do szkoły, w tysiącach placówek, w celu wykrycia ewentualnego psychopaty, który przyniesie ze sobą mordercze narzędzie, spowoduje, że wszyscy będą bezpieczni i zdrowsi? Otóż wręcz przeciwnie, wszyscy będą bardziej chorzy, na chorobę, którą proponuję nazwać lupulozą. Od „Homo homini lupus est!”, czyli „Człowiek człowiekowi wilkiem”. Popatrzcie na tych, co wciąż chcieliby zaostrzać kodeks karny i epatują tym społeczeństwo. To lupulitycy w klinicznym stanie owej choroby. Poprawiacze świata, którzy psują go jeszcze bardziej.

   Wrócę na koniec raz jeszcze do mojego osobistego poczucia zagrożenia. Biorącego się stąd, że nie potrafię przewidzieć każdego możliwego niebezpieczeństwa i stosownie się przed nim zabezpieczyć. Albo, że pozorne zabezpieczenie rodzi, moim zdaniem, jakieś inne niebezpieczeństwo. W takim stanie ducha funkcjonuje dzisiaj dyrektor szkoły. Cóż się dziwić, że w poczuciu osaczenia większość ucieka w rutynę, a za osiągnięcie uważa zapewnienie uczniom i nauczycielom, a przy okazji sobie, świętego spokoju. Co zresztą coraz rzadziej się udaje...

   Z wisielczym humorem można stwierdzić, że jest jedno światełko w tym tunelu. Mianowicie można znaleźć w oświacie bezpieczniejszą pracę - ministra edukacji narodowej. Oto funkcja, pełniąc którą można zrujnować dorobek życia wielu ludzi, uczynić z setek tysięcy uczniów „stracone pokolenie”, upokorzyć rzeszę nauczycieli, a do tego wszystkiego uzyskać miażdżącą ocenę swoich dokonań w kontroli przeprowadzonej przez inspektorów z NIK. I nie ponieść za to żadnych realnych konsekwencji. Wręcz przeciwnie – otrzymać w nagrodę szansę reprezentowania swojego kraju na forum europejskiej wspólnoty! I jeszcze mieć władzę pouczać i straszyć dyrektorów szkół, przypominając im przy każdej okazji, że za to albo za tamto ponoszą odpowiedzialność. To jest po prostu niemoralne, a na braku moralności sensownej edukacji budować się nie da.

   Drodzy Czytelnicy! Napisałem powyższe, by dać upust swoim emocjom, ale także by zwrócić Waszą uwagę, że nikt nie jest dzisiaj bezpieczny. Lupuloza rozprzestrzenia się za pośrednictwem nas wszystkich. Przez codzienne emocje w sprawach nieważnych. Przez wizje poprawy świata za cenę zburzenia tego, co dotychczas. Przez zachwyt, że ktoś dowalił komuś, kogo nie lubimy. Przez pretensje, że ten czy tamten głupek nie zrobił, zorganizował czegoś tak, by było zgodne z naszymi oczekiwaniami.

   Nie liczę na szybkie opracowanie szczepionki przeciwko tej chorobie. Ale warto przynajmniej wiedzieć, że takie schorzenie istnieje, i w jaki sposób się rozprzestrzenia.

* * *

   Jeśli ktoś ma ochotę poczytać chwilę dłużej, zapraszam w tym miejscu do lektury specjalnie dobranego pod kątem dzisiejszego tematu fragmentu mojego ulubionego artykułu Włodzimierza Zielicza pt. Polska szkoła jest i pozostanie na razie mało atrakcyjna dla uczniów. Tekst, opublikowany z górą 10 lat temu, pozostaje w pełni aktualny. Prorok jakiś ten Zielicz, czy co…?

   BHP

   Praktycznie wszystkie aktywne i ciekawe formy prowadzenia zajęć, a już szczególnie projekty, zakładają, że część uczniowskich działań będzie się odbywała samodzielnie, w grupach, często poza terenem szkoły, bez bezpośredniego (osobistego!) nadzoru nauczyciela. Choćby po to, by takie umiejętności samodzielnego działania w grupie wyrobić. Tymczasem w całej Polsce na obowiązkowych kursach BHP setki tysięcy nauczycieli są uczone, że nie ma nic gorszego niż nawet na chwilę spuścić oko z wychowanków, choćby byli już gimnazjalistami czy licealistami, a do szkoły i ze szkoły jeździli samodzielnie (!) godzinami przez milionowe miasto.

   Zetknąłem się już nie raz na basenie z paniami nauczycielkami, które na polecenie dyrekcji szkoły, koniecznie musiały przejść razem z podopiecznymi chłopcami przez męską rozbieralnię i prysznic (szkoła wynajmowała tylko połowę basenu).

   Co więcej - na tych kursach uczy się też, że jeśli np. twoi nastoletni wychowankowie na wycieczce zechcą sobie pograć w siatkówkę, a ty nawet przy tym będziesz, nie będąc nauczycielem WF, to i tak odpowiadasz za skutki, zawsze możliwych, nieszczęśliwych wypadków. Odpowiadasz, bo nie masz stosownych uprawnień do prowadzenia podobnych zajęć...

   Dobrą ilustracją i przestrogą jest tu słynna sprawa Ani - samobójczyni z Gdańska, a dokładnie jej nauczycielki. Na polecenie dyrektora (!) zostawiła na część lekcji klasę nie małych dzieci przecież, ale 14-latków, by zająć się bodajże przygotowaniem apelu (a więc nie piciem kawy!). Komisja Dyscyplinarna przy kuratorze wymierzyła jej karę tylko o oczko niższą od usunięcia z zawodu.

   Jest taka, skądinąd dość atrakcyjna i kształcąca, forma zajęć z WOS, zwana zwiadem społecznym. Uczniowie (czy harcerze - u nich ona też występuje) udają się grupami (czy zastępami), po uprzednim przygotowaniu, do wybranych instytucji i miejsc, by z różnych stron spojrzeć na jakiś społeczny problem, a następnie wymienić się swoimi obserwacjami z pozostałymi. Oczywiście nauczyciel może wspomagać fazę przygotowania i podsumowania, ale zwiadu grupy dokonują, o zgrozo, same... Co skądinąd jest dla uczestników bardzo rozwijającym doświadczeniem. Tylko jak ich tu samych puścić, jeszcze się któryś 17-latek poślizgnie na skórce od banana i kto będzie odpowiedzialny?...

   W atmosferze, w której optymalne z punktu widzenia bezpieczeństwa nauczyciela byłoby ubranie jego podopiecznych w kaftany bezpieczeństwa na czas pobytu w szkole, a praktycznie nawet wkręcenie żarówki wymaga odpowiednich, poświadczonych i zdobytych na szkoleniu uprawnień, trudno oczekiwać masowości wszelkich interesujących więc nieszablonowych działań, które nauczycielskie ryzyko odpowiedzialności czy choćby oskarżeń i śledztw znacznie zwiększają. Trudno też wykorzystywać inne, akurat dostępne zasoby, jak dodatkowe umiejętności i zainteresowania nauczyciela, wolontariuszy.

   Kraje cywilizowane sobie z takimi sprawami radzą, my nie chcemy ich nawet dostrzegać... 

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Xawer

Co działa i jest realne? Alarmy bombowe? A wybuchła w jakiejś szkole choć jedna wtedy, gdy wszyscy byli z niej sprawnie ewakuowani? Swoją drogą, to jako uczeń marzyłbym o tym, żeby choć pięć lekcji w miesiącu się nie odbyło, bo akurat były próbne alarmy. Może trafi akurat na klasówkę?
O tym, jak serio i skutecznie działa profilaktyka bezpieczeństwa w USA w porównaniu z Polską najlepiej świadczy liczba zamordowanych na terenie szkół w przeliczeniu na liczbę ludności. Jeśli "Mimo to co roku w USA przynajmniej kilku uczniów urządza w swojej szkole masakrę" to znaczy, że procedury bezpieczeństwa są nieskuteczne. Mniej skuteczne, niż brak jakichkolwiek w Polsce. Jeśli się zdarzają strzelaniny w szkole, to znaczy, że bramki i obsługujący je agenci tajni, jawni i bezpłciowi działają nieskutecznie, skoro tak łatwo przemycić pistolet.
Równie skutecznie działają napisy na kubeczkach w McDonalds. Dowód: w końcu od czasu ich wprowadzenia nikt więcej się nie poparzył kawą.
Właśnie w tym rzecz - tworzy się biurokrację i służby, które bardzo skutecznie, sprawnie i realnie zabezpieczają przed wyimaginowanymi zagrożeniami. A w miejscach, gdzie bomby wybuchają, alarmy się nie włączają. W szkołach robi się próbne alarmy bombowe i to działa - wczoraj nie było lekcji! Na lotniskach zabiera się pasażerom tubki z kremem do rąk i to działa - cały kosz jest ich pełny! Etc. W szkole możesz nacisnąć przycisk alarmowy, ale i tak umrzesz postrzelony, zanim dojedzie policja i pogotowie.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Udajesz głupiego??? ;-) W USA jest praktycznie swobodny dostęp do broni palnej i podobnego sprzętu militarnego, często zaawansowanego. W rękach obywateli (wszystkich!)jest więcej broni niż jedna sztuka na osobę. W tej sytuacji szanse na to, że ktoś pistolet, automat, karabin szturmowy do szkoły przyniesie (a nie, jak w Polsce, nóż, siekierę czy zabytkowy pistolecik czarnoprochowy, którymi naprawdę trzeba się umieć posługiwać), jest tysiące razy większa niż w Polsce. Tam co roku generalnie, nie tylko w szkołach, ginie zamordowanych coś koło 50 tys. ludzi ROCZNIE. A ile w Polsce? U nas większym niebezpieczeństwem jest pożar czy wybuch gazu ...

Skomentował Xawer

Są kraje na świecie, gdzie broni w prywanych rękach jest równie dużo. E.g. Szwajcaria, gdzie każdy mężczyzna ma w domu karabin szturmowy i każdy może kupić pistolet, jak w USA, a po odejściu ze służby poborowej kupić sobie na pamiątkę swój dotychczas służbowy karabinek. Ale jakoś w szkołach nie ma tam strzelanin. Choć idę o zakład, że w niejednym domu ojciec nie trzyma tego karabinka w sejfie, tylko wisi na ściani i synalek może go łatwo zwinąć.
Dostępność broni nie ma zresztą żadnego znaczenia - nieefektywne i pozorne jest pilnowanie, by przez cud rentgenowskie bramki nikt jej do szkoły nie wniósł. Jak widać wnosi. A potem wynoszą trupy. Choćby, zgodnie z planem bezpieczeństwa, ktoś nacisnął przycisk alarmowy.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Trupy wynoszą w USA w różnych miejscach, nie tylko i nie głównie w szkołach. Porównanie ze Szwajcarią jest absurdalne. Szwajcarzy są praworządni - ręczę, że karabiny SŁUŻBOWE(a i te prywatne też) są tam gdzie ich miejsce zgodnie z prawem, tak jak radia w Czechach w czasie okupacji. USA to kraj wieloetniczny i wielokulturowy, z wysoką przestępczością i tradycją wykorzystania broni. W Szwajcarii są głównie jednorodne etnicznie i kulturowo małe miasta i wsie, gdzie wszyscy wszystkich znają. Największe miasta mają 200-300 tys. mieszkańców. Społeczeństwo jest szalenie konserwatywne za naszej dorosłości dopiero, w latach 80-tych XX wieku wprowadzono tam ... prawa wyborcze kobiet. Liczba zamordowanych też jest w tym kraju minimalna - nie tylko w szkołach.

Skomentował Xawer

Nie mówię, że głównie w szkołach. Ale jeśli szkoły są chronione specjalnymi procedurami (w przeciwieństwie do przedmieść murzyńskich dzielnic), szkoły tworzą specjalne procedury i plany dla ochrony, w wejściach są bramki radiowe i rentgenowskie, opbsługiwane przez wyszkolonych funkcjonariuszy, a mimo to, ktoś do szkoły wnosi broń i zabija innych, to znaczy, że procedury i plany są nin nie wartą fikcją.
Filtr przeciwpyłowy ma chronić i chroni ludzi po jego drugiej stronie niezaleznie od tego, czy wieje wiatr, niosąc odrobinę kurzu, czy ktoś rozsypie worek cementu. Nie wmawiaj więc, że procedury ochrony przed strzelaninami są doskonałe (bo sam przeżyłeś kilka alarmów próbnych), tylko uznaj, że są nieskuteczne. I im bardziej amerykańskie społeczeństwo jest nastawione morderczo, tym efektywniejszych procedur potrzebuje. A te, co są, nie sprawdzają się w szkołach. Są własnie biurokratycznym pozorem i uciążliwością dla nauczycieli i uczniów, a kosztem dla podatników, opłacających agentów kontrolii nieskutecznych bramek. Im większe jest zagro0żenie (albo więcej pyłu niesie wiatr) to trzeba mieć skuteczniejsze procedury ochrony lub filtry. I naprawdę, największa nawet kupa pyłu w powietrzu nie nie jest wytłumaczeniem, ani usprawiedliwieniem dlaczego dusisz się w pomieszczeniu filtrowanym przeciwpyłowo..

Skomentował Xawer

Przykład Szwajcarii dałem celowo - nie dla porównywania krajów, ale dla wykazania, że argument o łatwej i powszechnej dostępności broni niew jest żadnym usprawiedliwieniem dla mnóstwa zabójstw z broni palnej w szkołach, mimo doskonałych, sprawnych i realnych procedur i dobrych planów bezpieczeństwa.
W USA plany nie są po to, żeby ładnie brzmiały, ale po to, żeby ochronić instytucję przed przegranym pozwem, jeśli jednak coś się jednak zdarzy. W końcu mieliśmy plan, zatwierdzony przez komendę policji! A myśmy wydrukowali na kubeczku ostrzeżenie, że kawa może być gorąca!

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Przepisy ruchu drogowego mamy, drogówkę i radary też - a jednak co tydzień jest jakieś 50 trupów. W innych krajach trochę mniej czy trochę więcej niż w Polsce, ale też wypadki, w tym ze skutkiem śmiertelnym, są!!! Statystyka jest nieubłagana i ŻADNE przepisy do ZERA liczby trupów nie sprowadzą .. ;-) Podobnie w USA jest ze statystyką masakr - nie wiemy ile by ich było BEZ amerykańskich procedur bezpieczeństwa ... ;-)

Skomentował Adakm

Niedobrze się tak rozwodzić o strzelaniu w szkołach z broni palnej. Z niektórymi tematami warto się obchodzić ostrożnie, bo mogą zapalać wyobraźnię ludzi mających psychiczne kłopoty - zwłaszcza że opieka psychiatryczna u nas jaka jest - każdy widzi. A w ogóle jako pacyfista jestem za całkowitym rozbrojeniem Szwajcarów i reszty świata. Co najwyżej łuki. i dzidy. Żeby się sprzętu nie dało pochować po kieszeniach,

Skomentował Xawer

@Adam - naprawdę Pan sądzi, że mówienie głośno o zbrodniach stanowi zagrożenie? Że świat byłby lepszy, jeśli wprowadzilibyśmy na powrót cenzurę, przemilczeli zabójstwo w szkole w Wawrze, zakazali wznawiania Agaty Christie i Conan Doyle'a, a z lektur szkolnych usunęli wszelkie makabry, a zostawili tylko te słodko cukierkowe? Przyznaję, że moja wyobraźnia jest od pięćdziesięciu niemal lat zapalona tym, jak to by było wlać bratu truciznę do ucha! Fascynuje mnie to od kiedy zobaczyłem Hamleta pierwszy raz.

To, że niemal każdy młody Szwajcar ma w domu karabinek szturmowy (starsi mają na pamiątkę swojej służby tylko powtarzalne karabiny) dało efekt, że od wojen napoleońskich nikt ich nie śmiał tknąć i bez jednego trupa przeżyli dwie ostatnie wojny światowe, a mimo sporej imigracji terroryzm ich nie tyka. Zbrodni nie ma tam więcej, niż w reszcie Europy. To najbardziej pokojowo nastawione i skutecznie tego pokoju chroniące, ale jednocześnie najsilniej zmilitaryzowane i masowo uzbrojone społeczeństwo w Europie.

Skomentował Adam

Xawer, nawet w Szwajcarii wnoszenie do szkół broni jest zabronione. Oczywiście nie wyklucza to niebezpieczeństwa tragedii, ale je ogranicza. Podobnie jak nienadawanie sprawom takich tragedii nadmiernego rozgłosu, który przyciąga i inspiruje ludzi niezrównoważonych (część z nich z nich marzy o sławie).
Zresztą Pytlakowi najwyraźniej nie chodzi o takie osaczenie zakazami, przez które nie może przychodzić do szkoły z dubeltówką. Pozdrawiam obu Panów ;-)

Skomentował mar_kow

@Adakm - "A w ogóle jako pacyfista jestem za całkowitym rozbrojeniem Szwajcarów i reszty świata. " - tylko siłą można wymusić spokój. Same zakazy i nakazy traktuje się tak że można je łamać. Na zachodzie policjant do kontroli drogowej odpina kaburę i trzyma rękę na kolbie broni - u nas policjantowi odbierają broń, boi się użyć gazu czy paralizatora. Brak legalnej broni nie stanowi o posiadaniu jej przez przestępcę. Jeżeli oprych będzie wiedział że w domu jest broń to zastanowi się zanim naleje na wycieraczkę przy domu. Oczywiście muszą za tym iść zmiany w prawie do obrony własnej czy mienia bo jak na razie przestępca jest górą. Posyłając dzieci do szkoły rodzic chce mieć pewność bezpieczeństwa, szkoła bez funduszy i zmian na dzień dzisiejszy nie jest w stanie tego zapewnić. Przeprowadzenie szkolenia antyterrorystycznego z niczym się nie wiąże. Potrzeba bramek i ochroniarza żeby przynajmniej z grubsza wyeliminować niebezpieczeństwa. Też tylko w teorii bo nóż czy broń można przenieść przez dziurę w płocie albo po zajęciach. Jeżeli ktoś wymyśli sobie bombę to wszystkie składniki kupi w ogrodniczym. W Afganistanie widziałem skutki wybuchu ok 100kg azotanu amonu (takiej też użył Anders Breivik) - gdyby wybuchła przed szkołą to większość w środku byłaby ranna od odłamków szkła (efekt podmuchowy). Podsumowując - czasy się zmieniają i wkrótce takich wypadków będzie coraz więcej aż w końcu ktoś pójdzie po rozum do głowy i zacznie wprowadzać zmiany. Samo pozbawienie społeczeństwa broni niczego nie zmieni a wręcz pogorszy...

Skomentował Lija

Jest to zdecydowanie za dobry blog i zdecydowanie za poważny wpis, żeby go czytać w pośpiechu w trakcie przygotowania do egzaminu z dialektów jęz. angielskiego.. dlatego też go udostępniam na fb-czku(żeby nie zapomnieć i wrócić, żeby udostępnić znajomym, etc.), przyłączając się do kom. po. @Hanki, iż, cytuję: "Przywracają mi wiarę w to, że nie jestem zgorzkniałą paranoiczką i na nasz system oświaty patrzę obiektywnie." Proszę się nie poddawać.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...