Blog

Najważniejszy temat przy oświatowym stole

(liczba komentarzy 9)

   Wystąpiłem do Ministerstwa Edukacji Narodowej o zobowiązanie organów prowadzących do przeprowadzenia we wszystkich szkołach w trybie pilnym kontroli bezpieczeństwa - poinformował rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak. Każda szkoła powinna być dokładnie sprawdzona, czy bezpieczeństwo uczniów, naszych dzieci, jest zapewnione, czy nauczyciele wypełniają swoje obowiązki w tym zakresie, czy szkoła - budynek wewnątrz i na zewnątrz - jest odpowiednio monitorowana. A także, czy osoby pilnujące bezpieczeństwa w placówkach oświatowych mają odpowiednie przygotowanie i uprawnienia - powiedział Pawlak. To cytaty z portalu rmf24.pl, z dnia 10 maja 2019 roku.

   Trudno dziwić się Rzecznikowi, że reaguje w obliczu tragedii, jaką jest zabójstwo ucznia przez ucznia w warszawskiej szkole. Reaguje, jak umie, czyli żąda przeprowadzenia kontroli. Oczywiście można nieśmiało zasugerować, że przeklęty System Informacji Oświatowej, który jak Polska długa i szeroka kradnie czas dziesiątkom tysięcy ludzi, zawiera większość potrzebnych informacji. Pewnie nie jest jeszcze tak wyrafinowany, by wykryć, że jakąś czynność wykonuje doraźnie osoba bez specyficznych formalnych kwalifikacji (np. polonista prowadzi lekcję za matematyka, który akurat jest od dwóch tygodni na zwolnieniu), ale jeśli chodzi o dyżur porządkowy na korytarzu szkolnym, to każdy nauczyciel posiada wystarczające kwalifikacje. W przeciwnym razie nie podpisano by z nim umowy o pracę. Z kolei do leczenia zaburzeń psychicznych, prowadzących do targnięcia z nożem na życie bliźniego, kwalifikacje formalne mają chyba wyłącznie psychoterapeuci, których w szkołach nie ma i w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie. Ze swej strony mogę Pana Rzecznika zapewnić, że z wyżyn swojego urzędu może też w inny sposób zabiegać o interes uczniów w kwestii bezpieczeństwa. Na przykład, piętnować brak wystarczającej liczby psychologów i pedagogów szkolnych, przy czym słowo „wystarczająca” nie oznacza jakże częstych ułamków etatu (bo uczniów w placówce za mało) lub wręcz wakatów, z braku chętnych do tej wyjątkowo trudnej pracy za, excusez le mot, psie pieniądze. Przy okazji może również upominać się o psychiatrię dziecięcą, znajdującą się w stanie, który słowo „kryzys” określa nazbyt łagodnie.

   O tragicznym wydarzeniu w warszawskiej podstawówce, zarazem „wygaszanym” gimnazjum, chwilowo niewiele więcej oficjalnie wiadomo ponad to, że jeden młody chłopak zabił drugiego, za pomocą noża. Stawiane tu i ówdzie pytanie „dlaczego uczeń miał w szkole nóż” świadczy tylko o kompletnym braku świadomości pytających o realiach współczesnej szkoły. Miał, bo… przyniósł. Nie ma w polskich szkołach bramek wykrywających metale, co czeka nas niechybnie, w miarę jak wszyscy będziemy coraz bardziej wariować ze strachu. Użył w zbrodniczym celu, bo… No właśnie, to jest prawdziwe pytanie! Ten przypadek będzie długo przedmiotem analiz i rozpraw sądowych. Ale niebezpiecznych narzędzi nie wymyślono wczoraj (może z wyjątkiem smartfonów, ale to inna historia). Wymyślono je dawno temu, a „sprzedać komuś kosę” nie na darmo jest od dziesięcioleci obecne w żargonie przestępczym. Kibolskie arsenały, które od czasu do czasu konfiskuje policja, często zawierają nie tylko kije bejsbolowe, ale także noże, a nawet maczety. A wśród kiboli nie brakuje dzieci, które się jeszcze uczą.

   Prawdziwą nowością w tej tragedii jest to, że zdarzyła się na terenie szkoły. Od dawna obserwuję zanikanie respektu dla tej instytucji. Teraz nie ma go już praktycznie w ogóle. Nie ma również widoków na uzdrowienie sytuacji, chyba że ktoś łudzi się, że kamery, procedury i uprawnienia nauczycieli (a może policji szkolnej – tak przecież w świecie bywa) cokolwiek pomogą. Że wystarczy do obowiązkowego (i słusznie!) przeszkolenia nauczycieli w udzielaniu pierwszej pomocy dołożyć szkolenie w obezwładnianiu uczniów, takie w policyjnym stylu. Ale jak to pogodzić z nietykalnością dzieci? Błędne koło.

   Tragedia w warszawskiej szkole jest, póki co, zjawiskiem incydentalnym, choć nagłośnionym medialnie. Ale wzrastający poziom znerwicowania i potęgujące się zaburzenia psychiczne młodego pokolenia (starszego zresztą też) są niczym strzelba wisząca na ścianie w pierwszym akcie dramatu, która w ostatnim niechybnie wystrzeli. Już wystrzeliła. Nie ma w tej chwili pilniejszego problemu w polskiej oświacie, niż zajęcie się psychiką uczniów oraz narzędziami (a raczej ich brakiem), jakimi szkoła ma sobie radzić z tym problemem.

   Jestem tylko dyrektorem szkoły, ale doświadczonym i chyba dość przytomnym. Obecny kryzys mentalny młodego pokolenia odnotowałem dopiero niedawno. Widzę jednak, że narasta lawinowo. Jego miarą może być choćby fakt, że pięć lat temu zatrudniałem w szkole jednego psychologa i panowaliśmy nad materią. Teraz zatrudniam czterech i wszyscy mają pełne ręce roboty – z dziećmi, ich rodzicami i nauczycielami. Przeszło rok temu zacząłem o tej szkolnej katastrofie mentalnej mówić i pisać w mediach. Bez efektu. Nawet nie dziwię się, bo w końcu kim jestem, by słuchano mnie w tej kwestii?! Ale napiszę jeszcze ten jeden raz, najdobitniej, jak potrafię: nie ma w tej chwili w polskiej oświacie większego, bardziej dramatycznego i istotnego społecznie problemu, jak kryzys psychiczny dotykający wszystkich, a w największym stopniu dzieci! To jest temat, który powinien zdominować wszelkie okrągłe i kwadratowe stoły dotyczące edukacji! Nie radzę mieć nadziei, że wystarczy uprościć podstawę programową, dać więcej pieniędzy nauczycielom, uwzględnić opinie rodziców przy ocenie pracy dyrektora – czy cokolwiek tam jeszcze pojawia się w toczących się obecnie dyskusjach, a wszyscy w szkołach nagle staniemy się zrównoważeni i szczęśliwi.

   A tutaj, gwoli przypomnienia moich wcześniejszych diagnostyczno-profetycznych wystąpień:

   18 marca 2018 roku napisałem na blogu, relacjonując swoje „oko w oko” z panią minister Zalewską: „Po raz trzeci i ostatni w tej dyskusji wszedłem w interakcję z panią Zalewską podczas krótkiego podsumowania, do którego miał prawo każdy panelista. Powtórzyłem w nim jako najistotniejszą zaprezentowaną wcześniej tezę o tym, że prawdziwym wyzwaniem dla systemu edukacji jest dzisiaj katastrofalna kondycja psychiczna zarówno dzieci i młodzieży, jak ich rodziców oraz nauczycieli.”

   Tydzień później, w kolejnym wpisie, kontynuowałem ten wątek: "Wiele obserwacji każe mi stwierdzić, że polskie szkoły w szybkim tempie zmieniają się obecnie w… zakłady opieki psychiatrycznej dla dzieci i dorosłych! Niestety, pozbawione (w tej dziedzinie) fachowego personelu, a co gorsza także świadomości problemu, który ma wszelkie dane ku temu, by je wkrótce przygnieść.

   Oto prowizoryczna lista dolegliwości, na które cierpią najmłodsi pacjenci:

   - nieumiejętność wchodzenia w relacje z rówieśnikami,
   - nadwrażliwość emocjonalna, prowadząca często do stanów depresyjnych,
   - znużenie życiem, powodujące obniżenie aspiracji,
   - brak dostatecznego dystansu do codziennych problemów i oczekiwanie, że zostaną one rozwiązane przez otoczenie.

   Ponadto z roku na rok rośnie odsetek uczniów z różnymi zaburzeniami i dysfunkcjami. To już nie są pojedyncze procenty populacji i nie wynika to ze skuteczniejszej diagnostyki. Widzę w tym raczej rachunek, jaki otrzymujemy za skażenie środowiska, a może także za szalone tempo życia w epoce internetu. Faktem jest, że dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi jest w szkołach coraz więcej. A możliwości, rozumiane zarówno jako odpowiednie przygotowanie nauczycieli, jak przestrzeń i czas dostępne podczas zajęć szkolnych, na pewno za tym nie nadążają.

   Niech mi będzie wybaczona śmiałość tego stwierdzenia, ale również rodzice uczniów coraz częściej stają się pacjentami, wymagającymi w szkole specjalnej opieki. Do obserwowanych u nich przeze mnie dolegliwości należą:

   - nadaktywność opiekuńcza – zwalnianie dzieci z obowiązków lub wyręczanie w ich wypełnianiu; brak wiary w samodzielność dziecka, a zarazem bezkrytyczna wiara w jego relacje dotyczące wydarzeń szkolnych,
   - bezradność wobec problemów wychowawczych,
   - stany lękowe dotyczące najróżniejszych aspektów funkcjonowania dziecka, w sytuacjach trudnych prowadzące czasami do zachowań agresywnych,
   - brak zaufania do specjalistów (autorytetów), w tym szczególnie do nauczycieli,
   - znużenie, przemęczenie istniejącą obiektywnie lub narzuconą sobie koniecznością ciągłego uczestnictwa w edukacji dziecka.

   Każda z tych dolegliwości w praktyce szkolnej grozi konfliktem z nauczycielami, którzy ze swej strony zazwyczaj nie potrafią albo nie widzą potrzeby wychodzenia im naprzeciw. W końcu angażowano ich do zajmowania się tylko dziećmi. Zresztą, jeśli ktoś liczy, że nauczyciele stopniowo ogarną i uzdrowią sytuację, to może go spotkać wielkie zdziwienie. Obawiam się, że jakaś część dołączy (już dołącza!) do grona pacjentów, uginając się pod ciężarem trudnych do udźwignięcia oczekiwań, rozlicznych, czasem sprzecznych postulatów unowocześnienia swojej pracy, prozy życia związanej z koniecznością „realizacji” podstawy programowej i przygotowywania uczniów do egzaminów, a nade wszystko radzenia sobie ze wspomnianymi dolegliwościami uczniów i ich rodziców. Niektórzy odejdą z zawodu, inni obwarują się na bezpiecznej pozycji „ja tu tylko uczę”, jeszcze inni przypłacą stres stanami depresyjnymi. Oczywiście będą też tacy, którzy w tymi wszystkimi problemami dadzą sobie radę, ale póki co będzie to raczej kwestia ich indywidualnej odporności, aniżeli profesjonalnego przygotowania czy wsparcia otrzymanego w miejscu pracy.

   Pragnę podkreślić, że ja tylko sygnalizuję zjawisko, które obserwuję na co dzień w szkole, i o którym słyszę w powtarzających się relacjach z innych placówek. Nie dociekam przyczyn, choć oczywiście mam swój pogląd na ten temat. Nie podaję też środków zaradczych, bo prostych rozwiązań nie widzę. Na razie tylko wskazuję problem, proponując, żeby każdy rozejrzał się po swoim podwórku i jeżeli zauważy na nim opisane przeze mnie zjawisko, zastanowił się, jak lokalnie można wyjść mu naprzeciw."

---

Żeby nie było, że tylko narzekam i wieszczę katastrofę (tak, wieszczę!), przypomnę w tym miejscu artykuł sprzed blisko trzech lat, w którym już wtedy próbowałem wyjaśnić cokolwiek zwolennikom kamer w szkołach, ochroniarzy i nauczycieli w roli wykwalifikowanych klawiszy: "Zabezpieczenia buduje się w głowach".

 

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Katarzyna

Diagnoza smutna, ale niestety prawdziwa. To się rzeczywiście się dzieje a "Góra" udaje, że problemu nie ma. I żadne kontrole nie sprawią, że stanie się bezpieczniej. To tylko działania pozorowane. A szkoły nadal pozostawione same sobie, bez wsparcia, bez pomocy. Nie można ciągle liczyć na to, że jakoś to będzie, bo... będzie już tylko gorzej.

Skomentował Janina Krakowowa

No cóż, wykrakaliśmy. Satysfakcja wątpliwa.

Dramat w Wawrze, choć oczywiście trzeba sobie życzyć, by stał się memento dla edukacyjnych decydentów, jest jednak czymś wyjątkowym. Nie zmienia to faktu, że problemy, nie tak drastyczne jak zasztyletowanie kolegi, ale jednak poważne, są w szkołach na porządku dziennym. Uczniowskie depresje, agresja, kłopoty z funkcjonowaniem w grupie, w końcu regularne choroby psychiczne i samobójstwa. Do tych ostatnich zazwyczaj dochodzi poza w szkołą, ale to słaba pociecha, bo kładą się cieniem na funkcjonowaniu społeczności szkół.

Do tego mamy to, co widać od wczoraj - próbę zepchnięcia całej winy na nauczycieli. Że przytoczę najbardziej obezwładniający komentarz: "gdyby nie strajkowali, może załagodziliby ten konflikt w Wawrze".

Jasne, szkoły mają swoje za uszami, udają, że wielu rzeczy nie widzą. Ale czy maja inne wyjście? Przecież i nauczyciele i dyrektorzy pozbawieni są skutecznych narzędzi. Podstawowa taktyka nakazuje jak najprędzej trudnego delikwenta czy wręcz młodocianego bandytę przepuścić przez szkołę. Niech idzie w świat, martwić się będą inni.

Pan zatrudnia czterech psychologów. Zazdroszczę. Szkoły publiczne powinny niezwłocznie ruszyć tą drogą. Zwalniając jednocześnie pedagogów i psychologów z wszystkich biurokratycznych powinności. Ale to chyba marzenie ściętej głowy.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Pan rzecznik zlecający kontrole bezpieczeństwa, podobnie jak min.Ziobro ("Jak to się stało, że wniósł nóż?") po prostu cynicznie robią sobie PR. Według mediów, m.in.GW, tam "uczeń" klasy 8 SP (był na indywidualnym nauczaniu ze względu na agresję!) w ramach porachunków biznesowo-narkotykowych i pod wpływem amfetaminy zamordował ucznia kl.III gimnazjum. Obaj w chwili zbrodni tylko formalnie byli dziećmi. Gdzie tu miejsce dla SZKOLNEGO psychologa czy pedagoga - morderca już dawno powinien być w poprawczaku, MOW czy MOS. Jest kwestią błędów systemu (sądy i kuratoria oraz przepisy utrzymujące takie jednostki jak najdłużej w szkole z normalnymi dziećmi!)), że tam nie trafił. Szczególnie, że był w rodzinie zastępczej. W tamtej sytuacji na przerwie mógł już pomóc co najwyżej emerytowany funkcjonariusz GROM albo podobnej formacji, który BEZ RYZYKA DLA SIEBIE mógłby obezwładnić naćpanego, uzbrojonego, ponoć solidnie zbudowanego zabójcę, który lubił bić i się bić, a kolegom i koleżankom nie raz groził "pocięciem". http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,24771116,tragedia-w-szkole-w-wawrze-nie-zyje-mloda-osoba.html

Skomentował Włodzimierz Zielicz

A tu link do blogu o tym, jak ten system totalnej NIEODPOWIEDZIALNOŚCI rodziców, sądów, kuratorium etc.(tudzież stosowna ideologia!!!) za niebezpiecznego dla otoczenia ucznia w szkole działa, spychając PEŁNĄ odpowiedzialność za skutki na nauczycieli i dyrektorów szkół ... :-( https://zatrzymania.blogspot.com/2019/05/pytam-zatrzymania.html?fbclid=IwAR15JgoyMJ-dy0bSDhh6lUjahJby7Loy7WlFcIyrXTeD8lrYGLYuQlFijAM

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Są takie 2 rzeczy, które mogłyby w czymś pomóc (poza oczywiście nierealną psychoterapią WSZYSTKICH Polaków). Pierwsza nazywa się AUTONOMIA szkoły, nauczyciela i dyrektora - naprawdę szkoły i uczniowie są różni, więc umożliwia adaptację poszczególnych elementów systemu edukacyjnego do KONKRETNEJ sytuacji. Druga nazywa się ODPOWIEDZIALNOŚĆ rodziców za dzieci i nastolatków za siebie - to dotyczy zarówno frekwencji dzieci w szkole, przynajmniej SP, jak i finansowej/karnej odpowiedzialności za szkody przez te dzieci wyrządzone innym. Tymczasem rodzic, z jednej strony, może blokować(!) wszystkie działania w stosunku do dziecka, a z drugiej nie ponosi ŻADNEJ odpowiedzialności ani KOSZTÓW. Dziecko trafi do domu dziecka(większość dzieci tam dziś to posiadacze rodziców, często obojga), rodzic ma nadal pełne prawa i ŻADNYCH kosztów utrzymania pociechy nie ponosi. Dziecko trafia do MOS czy podobnej instytucji, gdzie ma pełny wikt i opierunek, a rodzice nadal na nie pełny socjal dostają, z 500+ włącznie ... :-(

Skomentował Xawer

Nie chodzi o to, żeby szkoła leczyła zaburzenia psychiczne, prowadzące do rzucenia się z nożem, ale by zapewniła, że nikt na nikogo z nożem się nie rzuci, niezależnie od tego, czy jest chory, czy zdrowy psychicznie. Jeśli nie potrafi inaczej, to niech ustawi bramkę do wykrywania metali przy wejściu, i obok "kodeksu smartfonowego" zaimplementuje "kodeks nożowy", sprowadzający się do najprostszego, że żadnego noża do szkoły wnieść nie wolno.
Ale przede wszystkim, chodzi o praktykę zawsze obecną poza ostatnimi latami - o wyrzucenie ze szkoły każdego, kto wykazuje nawet drobną agresję wobec innych. I nie chodzi tu o wyrzucenie w celu ukarania, tylko w celu uchronienia spokojnych od przymusowego przebywania w towarzystwie chuliganów i potencjalnych morderców.
Taki już los instytucji przymusowej - jest bezwzględnie odpowiedzialna za pełne bezpieczeństwo osób, przymusowi poddanych. Klawisze w więzieniach i policjanci też nie są psychoterapeutami, ale spoczywa na nich absolutna odpowiedzialność za to, żeby jeden aresztant nie zamordował innego.

"obezwładnianiu uczniów, takie w policyjnym stylu. Ale jak to pogodzić z nietykalnością dzieci?"
Nie ma tu żadnej sprzeczności. Każdy policjant wie, kogo i w jakich okolicznościach mu wolno, a nawet ma obowiązek obezwładnić, a kogo nie. Nietykalność nigdy nie jest bezwzględna i nie oznacza, że nietykalnego obywatela nie wolno obezwładnić, a nawet zranić albo zabić, jeśli jest agresywny i zagraża innemu.

Jeśli szkoły będą fundować indywidualny tryb agresywnym uczniom, zamiast pozbyć się ich, wysłając ich do poprawczaka, to problem nigdy nie zostanie rozwiązany. Za to z pewnością nauczą jednego: agresja nie tylko jest bezkarna, ale wręcz jest nagradzana.
Przyznaję, że choć brzydzę się przemocą, to gdyby w moich szkolnych czasach podejście było podobne, to sam pobiłbym kogoś, żeby tylko zostać nagrodzonym indywidualnym trybem.

@W.Z. nie można wymagać od rodziców odpowiedzialności za to, co robi ich dziecko wtedy, gdy jest wyjęte spod ich nadzoru i oddane opiece szkoły. Odpowiedzialność ponosi aktualny opiekun, a nie rodzic. Można natomiast wymagać odpowiedzialności od starszych nastolatków - i tu szkoły same są sobie winne, że nie kierują do sądów dla nieletnich, które mogą zamknąć sprawców w poprawczakach tylko najdrastyczniejsze przypadki agresji, które już wyrządziły nienaprawialne szkody.
Ale to już nie do uniknięcia, żeby odsiadka w poprawczaku (czy później więzieniu) odbywała się na koszt społeczeństwa, a nie rodzin skazanych. Minęło średniowiecze, gdy jeśli rodzina nie przyniosła skazańcowi jedzenia, to umierał w lochu z głodu.

Rzeczą, jaka pomogłaby natychmiast, byłoby zniesienie przymusu szkolnego i relegowanie ze szkół wszystkich agresywnych. Bardzo rzadko pierwszym i jedynym przypadkiem agresji jest morderstwo.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Jeśli moje krowy czy konie pójdą w szkodę, a mój pies kogoś pogryzie to odpowiadam materialnie JA. Podobnie z rodzicami - to oni mają największy wpływ wychowawczy na SWOJE dzieci, bo najwięcej czasu z nimi spędzają i mają największe PRAWA w stosunku do nich. Więc, jeżeli rodzić się nie godzi na badanie, terapię przeniesienie do innej placówki itp. itd., to za SKUTKI tego powinien PŁACIĆ. Wtedy zadba o wiele rzeczy i nad nimi pomyśli. 2.Jeśli dzieckiem opiekuje się jedno z rodziców, to ma prawo do ALIMENTÓW na koszty utrzymania tego dziecka. Skoro taką opiekę i utrzymanie przejmuje placówka wychowawcza (DD, MOS, MOW, poprawczak etc.), to nie widać powodu by tu również egzekwować od rodziców kosztów utrzymania tych dzieci. Jak za szkołę z internatem! Chyba, że zrezygnują z praw, co otwiera drogę do adopcji etc. Nie widać powodu, by te koszta miał za nich ponosić podatnik, a już szczególnie nie powinni mieć prawa do socjalu (łącznie z 500+!)z tytułu posiadania dzieci, które podrzucili społeczeństwu na wychowanie!

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Bramki w amerykańskich szkołach służą do wykrywania broni palnej, a i to często zawodzą. Nóż trudno jest wykryć, łatwo przemycić (szczególnie, że istnieją kompozytowe etc.). Na dodatek szkoła to nie więzienie otoczone murami z drutem kolczastym i uzbrojonymi strażnikami - na teren łatwo wrzucić takie czy inne trefne pakunki. BTW - w USA są bramki, ochrona, często całe posterunki policyjne w zwykłych szkołach (byłem, widziałem!), a mimo to co jakiś czas zdesperowany życiem uczeń dokonuje rzezi ... :-(

Skomentował Xawer

Odpowiadasz materialnie, nie jeśli twoja konie pójdą w szkodę, tylko odpowiada ten, kto w danym momencie był odpowiedzialny za opiekę. Jeśli wynajmujesz stajnię, to jej właściciel, a nie ty, odpowiada za to pójście w szkodę.

Nie ma znaczenia, kto i jak wychowuje dziecko (bo za złe wychowywanie się nie nie odpowiada), tylko kto w momencie wyrządzęnia szkody sprawował bezpośredni nadzór. Dotyczy to zarówno dzieci, które pobiły inne, jak i psów, które kogoś pogryzły i krów, które weszły w szkodę.
Rodzic musi płacić (a nawet w pewnym stopniu odpowiadać karnie) wyłącznie za czyny popełnione przez jego dziecko w czasie, gdy to on sprawuje opiekę. Oddanie dziecka pod opiekę szkoły go z tej odpowiedzialności zwalnia, a obarcza nią szkołę.

Zwrot kosztów od rodziców za opiekę zad dzieckiem może dotyczyć wyłącznie opłat za dobrowolne oddanie. Jeśli państwo robi to pod przymusem, to niestety jego własne zmartwienie. Rodzice muszą Molochowi oddać dziecko na pożarcie, ale nawet w w starożytnej Fenicji nie musieli płacić odszkodowania, jeśli Moloch dostał rozwolnienia po ich zeżarciu.
Masz rację, rodzice rezygnują (a raczej są pozbawiani) praw, ale tylko w zakresie wymaganym przymusem szkolnym - na czas przebywania dziecka w szkole.

Nie widać powodu, dla którego podatnik miałby ponosić jakiekolwiek koszty uczenia dodawania ułamków dziecka jego sąsiada! Ale niestety musi ponosić koszty powszechnego systemu szkolnego. Podobnie, jak ponosi koszty utrzymywania więźniów w więzieniach.

PS. Nie przesadzaj z kapitalikami.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...