Blog

Nieśmiałe marzenie o autonomii (a nie rewolucji)

(liczba komentarzy 6)

   W części budynku zajmowanego przez STO na Bemowie, tam, gdzie uczą się klasy 7-8 oraz licealiści, powracają dzwonki. Taki jest vox populi, który jak wiadomo oznacza również vox Dei. W referendum, jakie w formie internetowej ankiety przeprowadziliśmy na wniosek Samorządu Uczniowskiego, poparło ten pomysł około 2/3 głosujących, przy frekwencji zbliżonej do 70%.  Zwolennicy dzwonków znaleźli się zarówno wśród uczniów, jak nauczycieli. Przeciwnicy także.

   Osobiście czuję pewien smutek, ale zarazem zadowolenie, że podejmowanie tej decyzji było dla nas wszystkich praktyczną lekcją demokracji. Odbędziemy zresztą jeszcze jedną, bowiem Rada Pedagogiczna i Samorząd Uczniowski wspólnie ustaliły, że po trzech miesiącach codziennego dzwonienia na przerwy i lekcje referendum powtórzymy, aby podjąć ostateczną decyzję na bazie konkretnych już doświadczeń, a nie tylko wyobrażeń.

   Smutek, o którym wspomniałem, bierze się z faktu, że dzwonki stanowią niewątpliwie atrybut systemu klasowo-lekcyjnego, który w obecnym świecie woła o zmianę. Co prawda STO na Bemowie na poziomie klas od 0 do 6 pozostanie szkołą bez dzwonków, ale jednak pewien wyłom został dokonany. A ponieważ również oceniamy uczniów i zadajemy im prace domowe, w opinii postronnych zasługujemy pewnie na miano „pruskiej” szkoły. Choć jednak wierzę, że to daleko idące uproszczenie.

   Postulaty radykalnej zmiany: zakazu prac domowych, odejścia od oceniania, dopasowania treści programowych do życia, czy likwidacji dzwonków właśnie są ostatnio coraz bardziej popularne. Stanowią efekt powszechnego dzisiaj niezadowolenia ze sposobu działania szkół. Osobiście jednak mam do nich stosunek sceptyczny. Nie dlatego, że uważam je za niemądre, tylko dlatego, że aby można je było wprowadzić, należałoby szkołę wymyśleć niemal od nowa. Co jest oczywiście teoretycznie możliwe, ale w obecnym stanie prawnym zupełnie nierealne. Wynik naszego referendum pokazuje dodatkowo, że nawet najwspanialsze pomysły wcale niekoniecznie muszą spotkać się z powszechnym poparciem.

   W dziedzinie dzwonków zrobiliśmy w STO na Bemowie krok wstecz, ale w dziedzinie uspołecznienia szkoły krok do przodu. Na tym polu było to możliwe. Możliwe jest również ograniczenie wystawiania ocen, ale chwilowo nie ma takiej inicjatywy, ani ze strony uczniów, ani nauczycieli. W ciągu lat zrobiliśmy zresztą wiele, żeby nasz system oceniania był możliwie przyjazny i motywujący, oraz żeby oprócz niego w szkole było jeszcze życie. Może dlatego nie czuć na razie w tej dziedzinie powiewu rewolucji. Co do prac domowych, to czyniony co jakiś czas wewnętrzny audyt, sprawdzający, czy nie jest ich zbyt dużo, powoduje, że zachowujemy zdrowy umiar w tej kwestii.

   Do czego prowadzę? Ano do zadeklarowania, że najcenniejszym atrybutem wymarzonej przeze mnie szkoły nie jest jej zgodność z takim czy innym wyobrażeniem, ale po prostu autonomia. Marzę, aby w możliwie niedalekiej przyszłości udało się poluzować ciasny gorset przepisów, jaki dzisiaj krępuje naszą działalność. Żeby można było w szkole odejść od systemu klasowo-lekcyjnego, żeby realizacja podstawy programowej zajmowała nie więcej niż jedną czwartą  czasu nauki, żeby prowadzenie szkoły znowu stało się przygodą, a nie biurokratycznym misterium. A atrybuty „pruskiej” szkoły? Cóż, autonomia oznacza zarówno prawo ich zniesienia, jak możliwość zachowania. Co proponuję mieć na względzie rozważając, jaka powinna być w przyszłości polska szkoła.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Xawer

Jaroslav Hašek w geniuszu swojego sarkazmu określił takie podejście jako Partia Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa. Różnica tylko taka, że Hašek był poddanym Najjaśniejszego Cesarza i Króla, a my jesteśmy wolnymi obywatelami liberalnej demokracji.

Ma Pan pełną autonomię! Sam Pan jednak pisze, że "Cóż, autonomia oznacza zarówno prawo ich zniesienia [gorset prawa edukacyjnego i praktyki systemu], jak możliwość zachowania." Absolutnie autonomicznie wybrał Pan zachowanie "pruskości" - prowadzenie szkoły w ramach systemu państwowego, na prawach szkoły publicznej i wobec tego przyjęcie na siebie wszystkich absurdów, paradygmatu "pruskiego" i gorsetu systemu. Nie ma tu niemożności prawnej - od lat już istnieją i funkcjonują szkoły pozasystemowe, nie podlegające podstawie programowej i siatkom godzin nawet w jednej czwartej czasu, nie prowadzące żadnej biurokracji, nie stosujące systemu klasowo-lekcyjnego ani dzwonków (choć w jednej mi znanej jest dzwonek zwołujący na obiad). Jak komuś nie chce się "wymyślać szkoły niemal na nowo" to może wzorować się na którejś z istniejących na rynku szkół nieformalnych. A jeśli mu żadna pozasystemowa ani systemowa nie pasuje, ale nie potrafi wymyśleć niczego innego, to rzeczywiście jest postacią tragiczną domagającą się wewnętrznej sprzeczności: by być funkcjonować w ramach systemu, ale mieć autonomię nierealizowania jego wymogów. Częstsze jednak jest to, że ludzie mają pomysły, tylko nikt z rodziców nie jest nimi zainteresowany. Nie ma tu niemożności prawnej, a jedynie ograniczenie mentalne, ze strony konserwatywnej tradycji i bardzo mały popyt ze strony rodziców na szkoły pozasystemowe - ci, którzy system kontentustują, w zdecydowanej większości wybierają samodzielne uczenie swoich dzieci w domach, a nie szkoły pozasystemowe. Inna rzecz, że państwo do szkół pozasystemowych zniechęca jak może.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Przede wszystkim lekcja z tego jest taka, że nie istnieją idealne(!) rozwiązania dobre dla wszystkich. I zmieniać trzeba powoli, będąc miejscami przygotowanym na odwrót czy poszukiwanie innych pomysłów od pierwotnie wybranych...
BTW pruska szkoła Bismarcka to była 4-letnia szkoła powszechna. Był tam też np. pedel wymierzający na polecenie nauczyciela/dyrektora odpowiednią porcję uderzeń specjalnym narzędziem. Czy w STO 24 jest pedel? ;-)

Skomentował Xawer

@Włodzimierz
"Pruskość" szkoły pochodzi nie od Bismarcka, tylko od Fryderyka Wilhelma I, który jako pierwszy w 1717 stworzył szkołę:
- powszechną;
- obowiązkową;
- jednolitą dla wszystkich;
- opłacaną, organizowaną i zarządzaną przez państwo (króla);
- nastawioną na cel główny, jakim była alfabetyzacja dzieci niepiśmiennego dotąd pańszczyźnianego chłopstwa przez "oświeconego" króla i jemu podległych funkcjonariuszy - nauczycieli.

A w czasach Bismarcka szkoła powszechna była mocno dojrzała i już 6-letnia ;)

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Moje pytanie dotyczyło głownie pedla.... ;-)

Skomentował Adam

1. Szkoła pruska - instytucja tłamsząca, opresywna, wychowująca przede wszystkim do posłuszeństwa. Zawsze jednak będziemy ją replikować, bo jesteśmy jej produktami i mamy w ręku twardy dowód jej skuteczności: nas samych. Ostatecznie, poprzetrącani, wyszliśmy jednak na ludzi. A ponieważ "rezerwa w d... dostała" - niech "młodzi dostaną też".
2. Vox populi... - jedna z najgłupszych średniowiecznych maksym, za pomocą której władza może usprawiedliwić wszystko, czego racjonalnie wyjaśnić się nie da. Sprawę do perfekcji doprowadził M. Kadaffi - stwierdził, że lud powinien sprawować władzę bezpośrednio i wprowadził dżamahiriję. Oczywiście takie rządy od razu okazały się niemożliwe, więc posłuszny sługa ludu uznał się za jego głos - jedyny zresztą.
Miłośnikom sentencji polecam XIX-wieczną satyrę:
e głos ludu głosem Boga,
Stare powiada przysłowie,
Ale doświadczenia droga
Co innego niech nam powie;
Głos ludu, czyli większości,
Jest najczęściej głosem tłumu,
Bez serca i bez rozumu,
Najopłakańszej mierności.

Skomentował Xawer

@Włodzimierz
Pedel (czyli po prostu woźny) dzieci bijał, ale takie to już były czasy, że bicie dzieci chłopów było normą w szkole, tak samo, jak okładanie kijami za najdrobniejsze wykroczenie ich ojców przez policjanta albo pachołków ich pana. To, że bicie dzieci jest czymś złym, to idea drugiej połowy XX wieku - wcześniej było powszechnie akceptowane. Tyle, że ciut później nauczyciele zazwyczaj bili po łapach linijką sami, a nie wysługiwali się pedlem, zwłaszcza, że zawód woźnej się sfeminizował. Brutalność wobec pańszczyźnianych chłopów w XVIII-wiecznej Polsce czy Prusach była większa, niż wobec niewolników w amerykańskich koloniach.
Idę o zakład, że dzieci szlachty, a zapewne i zamożnych mieszczan, choć te też musiały chodzić do szkoły, pedel nie bijał.

@Adam
Racja, powinienem to wybić w mojej krótkiej liście paradygmatu "pruskiej szkoły:
- autorytaryzm;
- przedmiotowe traktowanie dzieci - są tworzywem, na którym funkcjonariusze państwa realizują cele, wyznaczone przez państwo.

Może nie zawsze będziemy replikować szkołę i los rezerwy. W końcu na całe szczęście pozbyliśmy się już obowiązkowej służby wojskowej i nier tęskni za nią nawet starsze pokolenie, które samo jeszcze ją miało. Pewnie już tego nie dożyję, ale łudzę się nadzieją, że podobny los spotka i obowiązek szkolny. Choć w niektórych krajach idzie to w przeciwną stronę - jak w Norwegii, gdzie w ramach uprawnienia feministki wywalczyły, żeby dziewczęta też obowiązkowo brać do armii.

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...