Blog

J'Accuse...!

(liczba komentarzy 16)

   Początek roku szkolnego to tradycyjny już czas życzliwych pytań pod moim adresem, typu „Jak tam, panie Dyrektorze, gotowi do pracy?!” albo „Cieszy się Pan z powrotu do szkoły po wakacjach?”. Odpowiadam, że gotowi chyba jesteśmy, choć z roku na rok kosztuje to coraz więcej wysiłku, ale naturalną (jeszcze) radość z rozpoczęcia roku szkolnego skutecznie mąci obawa, jakie to niemiłe niespodzianki przyniesie życie. Na dyrektorów szkół, szczególnie w dużym mieście, czeka ich bowiem dzisiaj bardzo wiele. Nie tylko spowszedniałe już nagłe odejścia nauczycieli i gorączkowe poszukiwanie kandydatów na ich miejsce. Także wciąż kręcące się koło ruletki, którą imitują rodzicielskie decyzje o zmianie szkoły, nawet dzień przed końcem wakacji, co ma swoje konsekwencje ekonomiczne i organizacyjne. Albo przebój tego lata, czyli kumulacja licealna i rozpaczliwa walka o ograniczenie jej skutków…

   Aby obraz był pełniejszy dodajmy jeszcze marzenia ściętej głowy o dentyście do nieistniejącego w szkole gabinetu, albo chociaż wygranej loteryjnej w postaci wizyty jednego z 16 (słownie: szesnastu) funkcjonujących w kraju dentobusów... Naprawdę, trzeba mieć wielkie poczucie misji czy odpowiedzialności, albo zamiłowanie do rozwiązywania łamigłówek, żeby w tej atmosferze nie rzucić w diabły dyrektorskiego fotela i nie wyjechać w Bieszczady!

   Mając świadomość powyższego, ilekroć pyta ktoś, czy praca na zajmowanym stanowisku przynosi mi jeszcze radość, przytaczam w odpowiedzi stary dowcip, jak to cyrkowca, którego popisowy numer polegał na uderzaniu się młotkiem w głowę, zapytano, czy to zajęcie sprawia mu przyjemność.

   Oczywiście! – odparł – Zawsze, kiedy nie trafię.

   Odpowiem zatem i ja, że kierowanie szkołą nadal sprawia mi przyjemność, ale tylko w te dni, kiedy nie wchodzi w życie kolejny bzdurny przepis, a klienci mojej placówki, bądź jej pracownicy, szczęśliwym trafem nie stawiają mnie wobec konieczności zmierzenia się z jeszcze jednym palącym problemem, zawadzającym im na drodze ku doskonałości.

   W tym miejscu powinienem wspomnieć (wzdychając) o wchodzącym właśnie w życie przepisie dotyczącym odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli. Mniej świadomych Czytelników spieszę poinformować, że na mocy nowego prawa dyrektor ma obowiązek złożyć doniesienie do kuratorium, jeśli podlegający mu nauczyciel „popełni czyn naruszający prawa i dobro dziecka”. Daruję sobie dalsze szczegóły, bowiem tragiczny los dyrektora-donosiciela opisał już w swoim poczytnym blogu Dariusz Chętkowski (warto przeczytać – tutaj). Pozwolę sobie tylko zwrócić uwagę na zastosowane w tej normie prawnej pojęcie „dobra dziecka”. O ile bowiem prawa dziecka są dosyć precyzyjnie określone, choćby w międzynarodowej konwencji, o tyle jego dobro…, cóż, może stanowić przedmiot równie nieprecyzyjnych spekulacji, jak, nie przymierzając, obraza uczuć religijnych. Drobny przykład: czy szczepienie dziecka przeciw chorobom zakaźnym jest działaniem na rzecz jego dobra?! Tak? A jeśli zapytamy o to zdeklarowanego antyszczepionkowca?!

   Takie oto właśnie nieprecyzyjne pojęcie podrzucono we wrześniu 2019 roku pod kocioł z gotującą się smołą, bulgocący w piekiełku o nazwie „Polska Szkoła”. Znając swoich rodaków nie mam wątpliwości – będzie jeszcze goręcej.

   Po tym przydługim wstępie, którego sens objawi się Czytelnikowi na końcu artykułu, pozwolę sobie teraz przytoczyć pewne reminiscencje z wydarzenia, w którym miałem okazję ostatnio uczestniczyć, a mianowicie dorocznej konferencji „Pokazać – przekazać”, zorganizowanej w Warszawie przez Centrum Nauki Kopernik.

   Zaproszony do poprowadzenia podczas tej imprezy jednej z debat, zaproponowałem temat „Poza podstawą programową istnieje życie”. Najogólniej rzecz biorąc chodziło o zmierzenie się (w dyskusji panelowej wspieranej głosami z sali) z problemami, jakie generuje we współczesnej polskiej edukacji podstawa programowa, jej „realizacja”, „monitorowanie” owej „realizacji”, oraz zafiksowanie wszystkich na tym niekoniecznie najważniejszym aspekcie działalności szkoły. Wnioski z tej dyskusji to materiał na osobną publikację, tutaj natomiast chciałbym podzielić się refleksjami, jakie przyszły mi do głowy, kiedy przygotowywałem się do debaty. Postanowiłem oto zapoznać się dokładniej z podstawą programową wybranego przedmiotu. Dla szkoły podstawowej, czyli taką, jaka od dwóch lat jest już „w realizacji”. Z racji swojego pierwotnego zawodu wybrałem biologię.

   Najpierw nieco statystyki. Dokument ów, opracowany w 2017 roku, stanowiący fundament programu nauczania tego przedmiotu od piątej do ósmej klasy szkoły podstawowej w łącznym wymiarze mniej więcej 180 lekcji, zajmuje 14 stron i liczy około 32 tysiące znaków. Składa się z trzech części. W pierwszej zebrano 18 celów kształcenia. W części drugiej znajdują się „treści nauczania – wymagania szczegółowe”. Ujęte w dokładnie 192 punktach, podpunktach i podpunktach podpunktów. Część trzecia, to dwie strony „Warunków realizacji”.

   Gdyby ograniczono się do samego wykazu celów kształcenia, nie byłoby potrzeby pisania tego artykułu. Są całkiem sensowne i łatwo dałyby się powiązać z innymi przedmiotami w jedną spójną wizję kształcenia. To jednak byłoby zbyt proste.

   W części szczegółowej wypisano niemal wszystko, co znajdowało się w poradniku metodycznym dla liceów, gdzieś tak pół wieku temu. Cały przegląd systematyczny świata istot żywych. Anatomię i fizjologię człowieka umiejscowionego niczym korona stworzenia, czyli zaraz po ssakach. Na koniec garść informacji nieco bardziej współczesnego pochodzenia. O homeostazie, czyli regulacji wewnętrznej, ale tylko w odniesieniu do organizmu, broń Boże nie całej biosfery, choć skutki zaburzenia jej homeostazy niemal codziennie widzimy obecnie za oknem. Ciut o ewolucji – tutaj człowiek szczęśliwie nadal pochodzi od małpy. Ekologię i ochronę środowiska, które jako żywo przypominają mi, jak w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku uczyłem dzieci, że biotop+biocenoza=ekosystem (potem zmądrzałem…). Twórcy podstawy dorzucili od siebie mutualizmy, komensalizm, strukturę troficzną ekosystemu i destruentów. Dla przypomnienia – mówimy o szkole podstawowej. I na koniec „zagrożenia dla różnorodności biologicznej” – kiedy uczeń spełni wcześniejsze sto wymagań dotyczących znajomości różnych organizmów, na marginesie tego dowie się, że niektóre z nich przeszły już do historii. A że będzie to pod koniec ósmej klasy, można śmiało założyć, że nikt nie zawróci sobie głowy nieprzyjemnymi szczegółami.

   Przypomnę – wymagań jest więcej niż przewidzianych lekcji w szkole. Poza tym wiele spośród nich obejmuje bardzo obszerne zagadnienia. Oto przykłady pojedynczych wymagań:

Uczeń przedstawia środowisko życia, cechy morfologiczne oraz tryb życia skorupiaków, owadów i pajęczaków oraz wskazuje cechy adaptacyjne umożliwiające im opanowanie różnych środowisk.

   Śmiało Czytelniku, sięgnij do pamięci – przecież na pewno uczyłeś się o cechach morfologicznych oraz trybie życia skorupiaków, owadów i pajęczaków. Okaż kreatywność i wymyśl, jak to wymaganie „zrealizować” kreatywnie, a zarazem tak, by uczeń zapamiętał – wszak za trzy lata jakiś kolejny mędrzec, tym razem z CKE, umieści to w arkuszu egzaminacyjnym!

Uczeń wymienia gruczoły dokrewne (przysadka, tarczyca, trzustka, nadnercza, jądra i jajniki); wskazuje ich lokalizację i podaje hormony wydzielane przez nie (hormon wzrostu, tyroksyna, insulina, glukagon, adrenalina, testosteron, estrogeny i progesteron) oraz przedstawia ich rolę.

   Szybko, proszę, rola poszczególnych hormonów – w wersji zrozumiałej dla piętnastolatka. Proste? Owszem, jak się ma pięćdziesiątkę i starzejąc sięga po poradniki medyczne, ale już niekoniecznie dla młodego człowieka, który jest na etapie przekonania, że będzie żył wiecznie.

Uczeń przedstawia wybrane czynności życiowe protistów (oddychanie, odżywianie, rozmnażanie).

   Wiesz Czytelniku, co to są protisty? Tak, to gratuluję – w takim razie przedstaw ich czynności życiowe (ale pamiętaj, że to grupa organizmów zróżnicowana jak chyba żadna inna, więc nie wykręcaj się uogólnieniami). A może nie znasz protistów? Tylko nie tłumacz się, że nie studiowałeś biologii – cały czas mowa o szkole podstawowej, a dokładniej (w myśl zaleceń autorów podstawy) – o klasie piątej, czyli dzieciach co najwyżej 11-letnich.

   Pozostało jeszcze 189 wymagań szczegółowych. Przyznaję uczciwie, niektóre są prostsze. Ale tylko niektóre.

   O ile omówione tutaj wymagania budzą zgrozę, o tyle umieszczone na końcu podstawy warunki jej „realizacji” raczej rozczulenie. Łza się człowiekowi kręci w oku, kiedy czyta:

Przedmiot biologia powinien służyć kształtowaniu postawy ciekawości poznawczej, poprzez zachęcanie uczniów do stawiania pytań, formułowania problemów, krytycznego odnoszenia się do różnych informacji, dostrzegania powiązań nauki z życiem codziennym oraz związku między różnymi dziedzinami nauki. Nabyta przez ucznia wiedza (wiadomości i umiejętności) powinna mieć zastosowanie w rozwiązywaniu bliskich mu problemów,

   Albo:

Zajęcia z biologii powinny być prowadzone we właściwie wyposażonej pracowni. Ważnym elementem jej wyposażenia powinien być projektor multimedialny, tablica interaktywna oraz komputer z zestawem głośników i z dostępem do internetu, a także odpowiednie umeblowanie, w którym będzie można gromadzić sprzęt laboratoryjny oraz pomoce dydaktyczne wykorzystywane w różnych okresach roku szkolnego. Istotne jest, aby w pracowni znajdował się sprzęt niezbędny do przeprowadzania wskazanych w podstawie doświadczeń i obserwacji, tj. przyrządy pomiarowe, przyrządy optyczne, szkło laboratoryjne, szkiełka mikroskopowe, odczynniki chemiczne, środki czystości, środki ochrony (fartuchy i rękawice ochronne, apteczka). Ważnymi pomocami dydaktycznymi w każdej pracowni powinny być przewodniki roślin i zwierząt, proste klucze do oznaczania organizmów, atlasy, preparaty mikroskopowe (protisty, tkanki roślinne, tkanki zwierzęce), modele obrazujące wybrane elementy budowy organizmu człowieka (np. model szkieletu, model oka, model ucha, model klatki piersiowej).

   O ile się orientuję, większość nauczycieli biologii tylko na podstawie tego ostatniego zapisu powinna niezwłocznie poinformować swoich przełożonych, koniecznie na piśmie, o braku możliwości „realizacji” podstawy programowej z powodu niezapewnienia przez szkołę opisanych w niej warunków nauki.

   Dobrze, żarty na bok. Wiem, że obecnie obowiązująca wersja tego dokumentu dla szkoły podstawowej została już skrytykowana na wszystkie możliwe strony. Wiem również, że w żaden sposób nie dało to do myślenia MEN-owskim decydentom, ani pani Zalewskiej, ani panu Piontkowskiemu. Oficjalne stanowisko władz głosi, że jest to dokument nowoczesny, o spiralnym układzie treści, który doskonale nadaje się do realizacji w szkole.

   Otóż jest to kłamstwo, przynajmniej jeśli chodzi o biologię. Ten dokument:

1. W części szczegółowej jest absurdalnie obszerny; zawiera więcej wymagań, niż jest lekcji biologii w planie nauczania klas 5-8;

2. Zawiera treści ułożone w sposób wymuszający pamięciową naukę, w układzie systematycznym, który był może dobry pół wieku temu, ale który ignoruje, że systematyka świata istot żywych stała się w międzyczasie marginesem nauk biologicznych, podejmujących obecnie wiele innych zagadnień bardziej istotnych z punktu widzenia ludzkości.

3. Ze względu na przyjęty układ treści oraz ich nadmiar wyklucza możliwość nawet tylko zaprezentowania uczniom wymaganej tematyki, nie mówiąc już o utrwaleniu wiadomości i umożliwieniu zastosowania ich w praktyce.

4. Zawiera wskazówki dotyczące realizacji, których nie jest w stanie spełnić żadna szkoła.

   Pora na wnioski. Otóż po starannym zapoznaniu się z treścią podstawy programowej biologii dla szkoły podstawowej J’Accuse…, czyli Oskarżam…!:

   Autorów tego dokumentu – o karygodną ignorancję w dziedzinie pedagogiki i kompletny brak wyobraźni w odniesieniu do możliwości i potrzeb uczniów starszych klas szkoły podstawowej. To, co stworzyli okrywa ich hańbą!

   Decydentów w MEN, w tym osobiście panią minister Annę Zalewską, która swoim podpisem zaakceptowała ten dokument – o zbrodnię na setkach tysięcy uczniów, wyrażającą się nałożeniem na nich wymagań ponad siły oraz zaprzęgnięciem, przy pomocy nauczycieli, do bezsensownej pracy w imię absolutnie niezrozumiałych celów.

   Nauczycieli biologii – o systematyczne katowanie powierzonych sobie uczniów pracą, ponad siły, możliwości i potrzeby rozwojowe, i pokorną zgodę na ten stan rzeczy. Oraz o poświadczanie nieprawdy we wpisach "podstawę programową zrealizowano", fabrykowanych w szkołach jak Polska długa i szeroka na koniec każdego roku.

   Dyrektorów szkół (w tym siebie!) – o aprobatę dla funkcjonowania w szkołach tak szkodliwego dokumentu, oraz czynny współudział w kreowaniu wynikających z tego szkodliwych zjawisk, w tym katorżniczej i pozbawionej sensu pracy uczniów. Oraz budowanie piramidy hipokryzji w polskej szkole poprzez przyjmowanie oświadczeń nauczycieli o zrealizowaniu niemożliwej do zrealizowania podstawy programowej.

   Rodziców uczniów – o pokorną zgodę na funkcjonowanie systemu szkolnego, czyniącego ewidentną krzywdę ich dzieciom, i nagradzanie winnych tego stanu rzeczy głosami w kolejnych wyborach.

   Wszystkich powyższych – o działanie na szkodę Polski i jej mieszkańców, których przyszłość w największym stopniu zależy od jakości kształcenia młodego pokolenia.

   Drodzy Nauczyciele! Dyrektorzy szkół! Koleżanki i Koledzy! Drodzy Rodzice!

   Wobec wprowadzenia wymogu zgłaszania do kuratoriów wszystkich przypadków działania sprzecznego z dobrem dzieci uważam, że nawet najbardziej rozumna „realizacja” podstawy programowej przedmiotu biologia w szkole podstawowej jest działaniem na szkodę uczniów i powinna być ujawniona! Naprawdę naruszamy dobro powierzonych nam dzieci "realizując" tę idiotyczną podstawę programową i nie jest to tylko retoryka publicysty. Czy stać nas na powiedzenie "Nie zgadzam się!"?!

Postscriptum:

   Miarą tego, jak daleko wkroczyliśmy do krainy absurdu, niech będzie porównanie z podstawą programową przedmiotu przyroda z roku 1998. Otóż mieściła się ona na niespełna dwóch stronach Dziennika Urzędowego, a katalog treści zawierał zaledwie 35 punktów, w większości interdyscyplinarnych, przeznaczonych do „realizacji” podczas przeszło 300 lekcji w ciągu trzech lat nauki. Pisanie podręcznika do takiej podstawy było przyjemnością i przygodą intelektualną. Kiedy pomyślę o kolejnych szefach MEN, którzy w kilku krokach zniszczyli tę konstrukcję, ogarnia mnie bezsilna furia. Niestety, ignorancja i brak empatii są apolityczne.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Janina Krakowowa

Majstersztyk.

Mam tylko obawę, że ten mistrzowski wywód znowu trafi do tych, co już wyrobili sobie możliwie najgorszą opinię o podstawie programowej. I wiele już razy zabierali głos, ale bez żadnego skutku. Przecież to już idzie trzeci rok, jak urzędnicy MEN trwają przy swoim nazywając uparcie bubla arcydziełem, a uczniowie i nauczyciele z aktywnym wsparciem rodziców próbują dokonać niemożliwego. Nic, totalnie nic, nie udało się wywalczyć.

Ale rzecz jasna trzeba próbować, podobno kropla drąży skałę.

Dzięki z ten tekst - nikt inny by tak dobrze tego nie napisał.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Fakt! Tylko warto oskarżyć RÓWNIEŻ niewymienionych tu autorów obecnej FORMY podstawy programowej - prof.prof. Krzysztofa Konarzewskiego i Zbigniewa Marciniaka. Bo to ONI mieli, zaakceptowany i wdrożony z błogosławieństwem min.Hall nowy "genialny" pomysł na nią. Po pierwsze, skoro była rozporządzeniem ministra, czyli biurokratycznym dokumentem, to powinna być również odpowiednio szczegółowa i egzekwowana biurokratycznie (na podstawie wpisów kolejnych tematów w dzienniku!) przez urzędników, a więc osób nie mających pojęcia o danym przedmiocie. Przypominam, że po roku 1989 zniknęli stopniowo z polskich kuratoriów wizytatorzy przedmiotowi. Po drugie podstawa miała połączyć w jedno dawne podstawy (zakres materiału) ze szczegółowymi sylabusami wymagań egzaminacyjnych CKE. No i mamy to co mamy ... :-(

Skomentował Wiesława

Zawsze z przyjemnością czytam Pana "soczyste" teksty.
Chciałabym dorzucić jeszcze jedną kropelkę, która ma drążyć...
Do podstawy programowej biologii trzeba jeszcze dorzucić podstawy z innych przedmiotów...
Chciałabym dożyć takiego dnia, w którym ktoś z MEN pokusi się o eksperyment i na tydzień zechce uczniem być...

Skomentował Xawer

"J’Accuse… Decydentów w MEN, w tym osobiście panią minister Annę Zalewską"
Nie należy tylko zapominać, że wszystkie poprzednie wersje PP z ostatnich 20 lat (a i wcześniejsze programy) nie były od tego wolne ani istotnie różne. Poza pierwszym krokiem reformy Handkego.
Programy były w tym samym sylu, poza protistami, której to grupy 50 lat temu nie było, bo wtedy systematyka wyglądała trochę inaczej. No i poza tablicami interakcyjnymi i internetem w pracowniach, których wtedy nie było nigdzie.
Przypomnę jednak Macieja Zembatego i jego "Rodzinę Poszepszyńskich" już w latach 1970' nabijającego się z uczenia w szkole o partenogenezie mszaków.

Nie śledzę biologii, a tylko matematykę i fizykę, a tu kolejne podstawy są nie tyle bardziej przeładowane, co raczej coraz bardziej głupie, okrojone i prymitywne. Ale nie ma zauważalnego kontrastu pomiędzy aktualną, a kolejnymi poprzednimi, podpisanymi przez ministrów SLD czy PO.

Na oskarżenie zasługują dokładnie wszyscy decydenci systemu oświaty co najmniej od czasów Gombrowicza, a nie wyłącznie ostatni. Podobnie nauczyciele i dyrektorzy, robiący uczniom wodę z mózgów zapamiętywaniem szczegółów fizjologii protistów, partenogenezy mszaków itp., orazi rodzice potulnie się na to godzący.
Na szczęście przynajmniej wśród rodziców coraz więcej jest buntujących się i zabierającoch swoje dzieci z systemu szkolnego do edukacji domowej.

A na marginesie: jakie jest uzasadnienie dla tego, by obowiązek nauki był egzekwowany poprzez funkcjonowanie w szkole gabinetu dentystycznego i kontrolowany przez MEN przymus leczenia zębów?

Skomentował Ewelina

Jak zwykle w punkt. Niestety przedwyborcze obietnice bardziej przemawiają do wyborców, którzy albo się już nie uczą, albo ich dzieciom wystarczy 'branżówka' a potem 'pińcet +' Przykre jest to, że to my, nauczyciele mamy nagłowić się jak zrobić, żeby uczniowie te protisty zapamiętali na test i żeby ocena pozytywna była. Bo jeśli nie.... No to nie będzie działanie dla dobra dziecka...i wiemy co dalej...

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Niezależnie od tego kto RZĄDZI , o podstawie programowej z matematyki decyduje de facto od LAT KILKUNASTU ten sam człowiek - prof. Marciniak ... ;-)

Skomentował Xawer

@ W.Z.
Pełna racja co do prof.Marciniaka! Nie zapominajmy też o zmieniających się decydentach CKE - faktyczne wymogi maturalne są jeszcze ważniejsze, niż zapisy szczegółowe PP.

Skomentował Xawer

@ W.Z.
Uwaga tylko, że prof.Marciniak jest wyłącznie doradcą i suflerem. Decyzje podejmują i ponoszą za jego wypociny odpowiedzialność jednak kolejni ministrowie, podpisani pod rozporządzeniami. Albo się z nim zgadzają, albo nie potrafią sobie znaleźć innego doradcy.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Zmiany programowe w ostatnich 20 latach dokonują się w strażackim/pożarowym tempie na gwałt i na chybcika (Handke/Dzierzgowska, Hall, Zalewska!). W tym momencie prof.Marciniak jest "bezpieczniejszy" dla decydentów od nowych ludzi z nowymi ideami. Na to po prostu nie ma czasu - na dyskusje, rozważania, konsultacje (w tym międzyprzedmiotowe) itd. Na dodatek liczą się wpływy prof.Marciniaka w środowisku akademickim, w tym matematyków ... :-(

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Między Handkem a Hall był jeszcze Legutko - rządził 3 miesiące, ale za podszeptem prof.Marciniaka na 3 lata wyrzucił CAŁKOWICIE z liceum(poziom rozszerzony) nawet te rudymenty rachunku różniczkowego, które w nim po "reformie" Handkego jeszcze zostały ... :-( Legutko zrobił jeszcze jedną fatalną rzecz (podjętą przez p.Hall), ale "inni szatani byli tam czynni"- wprowadził, sprawdzanie znajomości szczegółów treści lektur szkolnych przy pomocy egzaminów zewnętrznych (matury i gimnazjalnego). Wcześniej sprawdzano opanowanie szerszych umiejętności .. :-(

Skomentował Xawer

@ W.Z.
Pełna prawda. Tylko podstawy programowe nie są wynikiem _decyzji_ prof.Marciniaka, ale decyzji ministrów, dla których jest "bezpieczniejszy". I od Twojej (wyborcy) decyzji zależy posada ministra, ale prof.Marciniaka tylko pośrednio - jeśli nie byłby "bezpieczniejszy" dla nich, tylko ludzie by egzekwowali odpowiedzialność za te idiotyzmy od ministrów, czy raczej całych partii, jakie wybierają. I tu nie ma najmniejszej różnicy między umiłowaniem dla Marciniaka ze strony PO/Hall i PiS/Zalewskiej. Jeśli już, to Hall "zasłużyła się" dla "deformy" podstawy programowej bardziej.
Jeśli Marciniak ma gdzieś wpływy (jeśli tylko nie są kryminalne) to nie jego należy oskarżać i winić o nie, ale ludzi, tym wpływom ulegającym i nie posiadającym własnego krytycyzmu ani innych doradców.

Konsultacje międzyprzedmiotowe to duma Marciniaka! Po wyrzuceniu krzywych stożkowych z programu matematyki, program fizyki został wykastrowany z praw Keplera innych, niż banalny wzór T^2/r^3=const dla orbit kołowych.

Skomentował Michał

Panie Jarosławie - dzięki. Jak zwykle.
Może taki strajk byłby możliwy do zrealizowania - masowe zgłoszenia przez nauczycieli i nauczycielki niezrealizowania podstaw programowych. Kuratoria ruszają na kontrole, nie wyrabiają, system się składa jak dekoracje na planie amerykańskiego westernu.
Wiem, pomarzyć dobra rzecz.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Konsultacje międzyprzedmiotowe prof.Marciniaka polegają na usuwaniu z programów innych przedmiotów rzeczy, które nie pasują matematykom (=jemu!) do ICH programu, a nie uwzględnianiu w programie matematyki, jak w krajach rozwiniętych, potrzeb innych niż matematycy jej użytkowników ( w końcu zawodowymi matematykami zostaje promil promila uczniów!) zarówno w szkole(to świetny trening wykorzystania umiejętności i pojęć matematycznych!) jak i po jej ukończeniu - w technice, naukach przyrodniczych, społecznych (tam, gdzie są oparte o badania!) ekonomii czy informatyce.

Skomentował Xawer

@ W.Z.
Właśnie o tym był mój pierwszy komentarz. Że programy są okrawane, kastrowane i sprowadzane do prymitywu, głupoty i zapamiętywania faktów.
Niemniej, nie można uznać Marciniaka za diabła - diabłami byli ci, co jego idee zatwierdzili jako rozporządzenia i podpisali, czyniąc je obowiązującymi w systemie państwowego i półpaństwowego szkolnictwa.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Marciniak robi za FACHOWCA ...:-( Oczywiście dobry minister by sobie poszukał bardziej zróżnicowanego grona współpracowników (btw - Hall Marciniak był wiceministrem w MEN, Konarzewski - szefem CKE!). Ale trudno sobie wyobrazić merytoryczną(!) dyskusję o matematyce i jej programie z Marciniakiem takich postaci jak Giertych, Legutko, czy paniusie w rodzaju Hall, Szumilas czy, szczególnie, exdziennikareczka Kluzik i ich przyboczne. Nie ten kaliber, nie te horyzonty, nie mówiąc o braku czasu ... :-(

Skomentował Norbert

Artykuł tylko wspomina o obowiązku donoszenia przez dyrektorów, ale do tego chciałem się odnieść (na marginesie można to temat na osobny artykuł?).
Wydaje mi się, że w ten sposób PiS przekroczył Rubikon... Chyba dla każdego myślącego człowieka takie regulacje są absurdalne. A jeżeli ktoś myśli, że wprowadzanie czegoś takiego to niekompetencja (lub głupota) rządzących to jest bardzo naiwny (ogólnie jeśli ktoś myśli, że całą deforma edukacji wynika z niekompetencji to poważnie się myli, bo to wszystkie jest bardzo świadomym i przemyślanym - i niestety przerażająco skutecznym - niszczeniem systemu). I przeraża mnie myśl o tym, do czego to ma zmierzać. Spełnienie tego prawa (donoszenia o wszystkim) jest praktycznie niemożliwe. Ponadto część dyrektorów być może uzna, że nie będzie stosować się do absurdalnego, niewykonalnego prawa. Można zatem szacować, że ponad 90% dyrektorów nie wywiąże się z obowiązku. Po co PiSowi dyrektorzy, którzy respektują prawa? Myślę, że po to żeby obwieścić narodowi, że dyrektorzy szkół buntują się przeciwko "państwu prawa" i to w hańbiący sposób - nie donoszą na tych strasznych nauczycieli (którzy już społeczeństwu zostali zobrzydzeni). A skoro mamy bunt na pokładzie, to trzeba mu zaradzić i przywrócić porządek. A zatem trzeba dokonać czystek wśród dyrektorów (co to za problem usunąć dyrektorów, kiedy potrafimy usuwać nieusuwalnych sędziów...). Oczywiście naród temu przyklaskuje. A kogo wstawimy w miejsce wyrzuconych? Jak wiemy, PiS kieruje się bardzo konkretną regułą przy obsadzaniu stanowisk: "bierny, mierny, ale wierny". Czyli nadzór nad tysiącami polskich szkół obejmą partyjni aparatczycy, z dumą realizujący wizję PiSu. A jaka to wizja jest chyba oczywiste - wychować sobie przyszłych wyborców - niemyślących "patriotów" i zagorzałych katolików, bezrefleksyjnie posłusznych władzy. To jest przerażające...

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...