Blog

Nie czyń drugiemu co tobie niemiłe!

(liczba komentarzy 31)

   Problem, który dzisiaj poruszę, nie dotyczy wszystkich szkół. Może występuje jedynie w nielicznych. Oby. Ale póki nie stwierdzisz, Czytelniku, że placówka, w której pracujesz, lub w której uczy się Twoje dziecko, nie ma z nim nic wspólnego, czytaj. Choćby pierwsze akapity wydały Ci się mało interesujące albo… dziwne.

   Przez ostatnie pół roku dużo mówiło się w środowisku oświatowym o ocenianiu pracy nauczycieli. Powszechna krytyka doprowadziła do częściowego przynajmniej wycofania koncepcji pani minister Zalewskiej. Przy jakiejś okazji padła nawet z jej strony zapowiedź powrotu do starych zasad, choć jak na razie z prawa oświatowego zniknęły tylko szkolne regulaminy określające „wskaźniki do kryteriów”. Być może ktoś, kto z wyjątkową uwagą studiuje akty prawne, tudzież rzucane tu i tam wypowiedzi szefowej MEN, potrafiłby powiedzieć coś więcej na temat obowiązujących obecnie regulacji, ja chwilowo jestem nieco zagubiony i modlę się tylko, by w najbliższym czasie nikt z mojego personelu nie wystąpił o ocenę swojej pracy.

   Korzystając z czasu na myślenie, jaki zawsze przynoszą ze sobą ferie, nieco przypadkiem podążyłem tropem tych swoich modlitw i wpadłem na pomysł, jak można powiązać ocenianie pracy nauczycieli z życiem, zapewniając im sprawiedliwe traktowanie, stały dopływ informacji zwrotnej, zarazem motywując do zachowań pożądanych i do unikania działań źle widzianych (przez dyrekcję). Cóż prostszego, niż wprowadzić odpowiedni regulamin punktowy?

   Każdy nauczyciel na starcie otrzyma, dajmy na to, 300 punktów. Będzie to poziom bardzo dobrej oceny jego pracy. Do tego dorzucimy mu wyczerpujący taryfikator, jakie działania będą nagradzane punktami dodatnimi, a jakie ujemnymi. Jeżeli uciuła, powiedzmy 500 punktów, otrzyma ocenę wyróżniającą. Jeżeli spadnie do zera – negatywną. Na szczęście nauczyciele są mistrzami adaptacji do najrozmaitszych urzędowych pomysłów, więc zapewne doskonale poradzą sobie z utrzymaniem na plusie.

   Z pierwszymi pomysłami do regulaminu nie miałem żadnego kłopotu. Na przykład: przygotowanie i przeprowadzenie klasówki: plus 10 punktów; sprawdzenie i oddanie jej uczniom w ciągu tygodnia: plus 5, a potem, za każdy dzień opóźnienia o jedno oczko mniej. Czyli po dwóch tygodniach już minus 2 punkty. Rzecz do rozważenia, czy uwzględniać w tej kalkulacji dni wolne od pracy. Przygotowanie dekoracji w szkole – plus 3 punkty, a jeśli wspólnie z uczniami, to może nawet ze dwa więcej. Średnia ocen semestralnych z prowadzonego przedmiotu wyższa od 5,0 = plus 10 punktów, za 4,5 – plus 5, za 4,0 – zero, za 3,5 – minus 5 i tak dalej. Kolega, który ze szkołą ma tyle wspólnego, że kiedyś do niej chodził, bez trudu podsunął mi dalsze kilkanaście pozycji takiego regulaminu, wliczając w to również podanie kawy dyrektorowi (minus 5 – nie znoszę kawy), jak również uprzejme powitanie w drzwiach szkoły (plus 3), z ewentualną premią za dobiegnięcie z drugiego końca korytarza.

   Ostatnie zdanie, jak mam nadzieję, ostatecznie uspokoiło Czytelnika, że Pytlak nie zwariował, tylko tak sobie żartuje. Zastanówmy się jednak przez chwilę, dlaczego miałby to być tylko żart? Czy dlatego, że taryfikator musiałby być gruby jak biblia, by uwzględniać i wyceniać większość możliwych zdarzeń? A może nieprawdopodobna jest wizja dyrektora chodzącego po szkole, bądź monitorującego zapisy w dzienniku elektronicznym, by wychwycić i sprawiedliwie nagrodzić wszystkie zasługi nauczycieli i ukarać ich wpadki? Nawet jeśli dostawca dziennika za skromną opłatą zapewniłby szefostwu szkoły skrojony na miarę moduł elektronicznej dokumentacji? A może wreszcie taki system okazałby się po prostu nieskuteczny, zachęcając bardziej do kombinowania niż podejmowania określonych zachowań, a unikania innych? Tresura może sprawdzać się w przypadku zwierząt, ale raczej nie jest zalecana wobec istot myślących, do których z pewnością zaliczają się nauczyciele.

   A zatem ten mój cały pomysł, to tylko taki dziwny żart, kompletnie bez sensu? Otóż jednak nie. Okazuje się, że ma on swoje odniesienie w życiu. Oto dzisiejsze (4 lutego) wydanie warszawskiego „Metra” przynosi informację o wprowadzeniu zbliżonego systemu dla uczniów, w klasie 7c jednej ze szkół. W wersji uproszczonej, wyłącznie z punktami ujemnymi, które grożą za siedem czynności, w tym najwięcej za makijaż i malowanie paznokci. A zafarbowanie włosów od razu pozbawia delikwenta szansy na dwie najwyższe oceny zachowania, już bez żadnej tam kalkulacji punktów. Jest, co prawda, na końcu owego dokumentu zachęta do zgłaszania wychowawcy działań na rzecz szkoły i klasy, ale bez określenia czy i ile dodatnich punktów można otrzymać w takiej sytuacji. Być może pozostaje to do negocjacji.

   Owa medialna wiadomość, wskazująca „jedną ze szkół” na Bielanach, może być po prostu fejkiem, czego całym Bielanom życzę. Może też być desperacką próbą wychowawcy klasy 7c zapanowania nad czternastolatkami malującymi twarze i paznokcie i popełniającymi bez należytego umiaru wszelkie inne błędy młodości. Problem w tym, że punktowe regulaminy oceny zachowania uczniów, bez żadnej wątpliwości, mnożą się jak Polska długa i szeroka. Można ich znaleźć wiele na stronach internetowych różnych szkół i nie są to raczej ślady aktywności hakerów. To szaleństwo dzieje się naprawdę.

   Powtórzę z drobną modyfikacją: tresura może sprawdzać się w przypadku zwierząt, ale raczej nie jest zalecana wobec istot myślących, do których z pewnością zaliczają się uczniowie.

   O ile często w blogu „Wokół szkoły” krytykuję poczynania władz oświatowych, o tyle staram się zachować wstrzemięźliwość w ocenianiu działań podejmowanych w konkretnych placówkach. Pewnie nie udaje mi się to w stu procentach, bo temperament publicysty czasami ponosi, ale staram się szanować różne pomysły, nawet jeśli nie bardzo mi się podobają. Nie da się robić dobrej edukacji według jednego wzorca, w myśl najlepszych nawet koncepcji, ale w całości zesłanych z góry.

   Niestety, punktowa ocena zachowania nie jest zesłana z góry. Jest od początku do końca pomysłem oddolnym, pozbawionym, moim zdaniem, jakiegokolwiek pedagogicznego sensu, i to właśnie chcę w tym miejscu głośno powiedzieć. Oto kilka argumentów przeciwko tej metodzie:

Stanowi przejaw najbardziej prymitywnego, behawiorystycznego podejścia do wychowania, opartego na karaniu zachowań niepożądanych i nagradzaniu oczekiwanych. To tresura, której miejsce jest dzisiaj tylko w podręcznikach historii psychologii i pedagogiki.

Wyklucza budowanie w szkole pozytywnych relacji społecznych – nauczyciel jako bezustanny niemal szafarz punktów, nieważne, że dodatnich czy ujemnych, staje się dla ucznia prokuratorem i sędzią w jednym, źródłem zagrożenia, nadzorcą, ale nigdy nie partnerem, autorytetem, czy po prostu człowiekiem.

Uczy, że absolutnie wszystko ma swoją cenę, a zło można naprawić dobrem według określonego przelicznika. Często absurdalnego, na przykład, że dwa spóźnienia można zrekompensować przyniesieniem makulatury na szkolną zbiórkę. Co ma piernik do wiatraka? I po co komu w szkole tak motywowana zbiórka starych gazet? W ogóle, każdy odruch serca staje się potencjalnie nieszczery – bo motywowany, być może, oczekiwaniem nagrody.

Nie może być sprawiedliwa – aby stworzyć taryfikator rzetelnie oddający miarę różnych czynów i biorący pod uwagę możliwe uwarunkowania dziecięcego zachowania, trzeba być Bogiem.

Jest absolutnie nieskuteczna – w najlepszym razie czasowo tłumi niepożądane objawy, ale nie likwiduje żadnego wychowawczego problemu.

   Opisywany tutaj problem dotarł do mnie już kilkakrotnie także ze strony czytelników bloga, w kontekście wątpliwości „Co Pan na to, panie Jarku?”. Pytają rodzice, nie nauczyciele. Niestety. To nauczycielowi wykształcenie pedagogiczne powinno dyktować, że ta koncepcja jest bez sensu. Ale z doświadczenia wiem, że nauczyciele mają dość specyficzne pojęcie o tym, czym jest odpowiedzialność, której uczeń powinien doświadczyć w szkole.

   „Bycie odpowiedzialnym” jest zazwyczaj błędnie utożsamiane z „ponoszeniem odpowiedzialności”, czyli odczuwaniem konsekwencji podejmowanych działań, a szczególnie błędów. Moje przekorne twierdzenie, że jako nauczyciel jestem „konsekwentnie łagodny i wyrozumiały”, traktowane bywa zazwyczaj jako żart. Tymczasem najzupełniej poważnie uważam, że dążenie do tego, by dziecko zawsze i wszędzie ponosiło konsekwencje swoich działań, rzekomo ucząc się w ten sposób odpowiedzialności, w istocie zmienia wychowanie w tresurę.

   Psycholog Agnieszka Stein w swoim adresowanym do rodziców blogu http://agnieszkastein.pl/odpowiedzialnosc-2/ pisze:

(…) często mówimy do dzieci, partnerów, współpracowników “bądź odpowiedzialny” rozumiejąc przez to “rób to, czego JA od ciebie oczekuję”, a czasem nawet “rób to, co ci każę”.

   W myśl takiego poglądu człowiek odpowiedzialny, to ten, który dobrze wykonuje polecenia. Tymczasem, moim zdaniem, zasługuje on jedynie na miano posłusznego. Człowiek naprawdę odpowiedzialny bierze sprawy w swoje ręce, jest autonomiczny i działa kierując się motywacją wewnętrzną. Blogerka ilustruje to przykładami:

Osoba odpowiedzialna za wynoszenie śmieci w domu to nie ktoś, kto wynosi śmieci tylko ten, kto zauważa, że kosz na śmieci jest pełen. Osoba odpowiedzialna za odrabianie lekcji to nie ta, która pisze w zeszycie tylko ta, która sprawdza, co jest zadane i planuje, co z tym zrobić.

   Oczywiście w przypadku dziecka trudno mówić o pełnej autonomii. Ona dopiero się kształtuje – tym skuteczniej, im mądrzej działają dorośli. Wraz z nią rozwija się odpowiedzialność. Raz jeszcze zacytuję Agnieszkę Stein:

(…) pierwszym podstawowym warunkiem zaistnienia odpowiedzialności jest autonomia i przestrzeń na dokonywanie wyborów. Mogę być odpowiedzialna, kiedy mam różne możliwości. Jestem odpowiedzialna, kiedy świadomie z nich wybieram.

   Aby dać dziecku sposobność wybierania potrzebne jest zaufanie ze strony dorosłych i życzliwa akceptacja jego prawa do błędów. A nie okładania go punktami przy każdej okazji, w nagrodę lub za karę.

   Drodzy Nauczyciele! Dyrektorzy!

   Jeśli w swojej szkole oceniacie punktowo zachowanie uczniów, karząc i nagradzając ich różne działania, zrezygnujcie z tego tak szybko, jak tylko się da. Szukając alternatywy, porozmawiajcie z młodymi ludźmi, powiedzcie im, co w ich zachowaniu sprawia wam najwięcej problemów. Zastanówcie się wspólnie z nimi, co zrobić, żeby takich zachowań było jak najmniej. Wspomnijcie przy tym mądre słowa profesora Dmuchawca z „Szóstej klepki” Małgorzaty Musierowicz, który przyznając się koleżance z pokoju nauczycielskiego, że wcale uczniów nie kocha, a niektórych nawet nie lubi, zapewnił jednak, że w miarę swoich sił pomaga im przejść przez to piekło, które nazywa się młodością.

   

POSTSCRIPTUM: Osoby znające STO na Bemowie wiedzą, że jeden z czterech aspektów oceny zachowania ucznia w klasach 4-6 - aktywność społeczna, oceniany jest w sposób punktowy. Czyli niezgodnie z sensem powyższego wywodu. Proszę jednak przyjąć tytułem usprawiedliwienia trzy okoliczności łagodzące. Nie ma możliwości w tym aspekcie zachowania otrzymania oceny negatywnej. Punkty są wyłącznie dodatnie. Uczeń przyznaje je sobie sam, na podstawie prostych, znanych mu od początku reguł.

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Mają wpływ na rekrutację bo jej służą, podobnie jak pisany osobiście przez kandydata "Personal statement". Dokładnie na to jakie warunki przyjęcia postawi uczelnia kandydatowi (o ile w ogóle widzi perspektywę jego studiowania u siebie) jeśli chodzi o wyniki zdawanego przez niego egzaminu maturalnego czy quasimaturalnego (np.SAT). Jesteś typowy teoretyk - interpretujesz rzeczywistość przy pomocy jej modeli tworzonych we własnej głowie ... ;-)

Skomentował Xawer

Fundamentalna różnica pomiędzy pisanym osobiście "personal statement", a opinią wystawianą przez osobę trzecią, a niejawną dla zainteresowanego, są sprawy transparencji postępowań administracyjnych oraz ochrony danych osobowych. W prawie ogólnoeuropejskim (a UK jeszcze nie opuściła Unii...) wymagane jest zarówno udostępnienie zainteresowanemu wszelkich dokumentów, służących w postępowaniu jego dotyczącym, jak zapewnienie dostępu każdego do wszelkich danych na jego temat i uprawnienie do sprostowania danych, jakie jego dotyczą, a poza wyjątkami do żądania usunięcia takich danych.

Skomentował Adam

Z serdecznymi pozdrowieniami dla Panów Włodzimierza i Xawera:

"Gdzie brak tej gotowości do odstąpienia od własnych twierdzeń i do przyjęcia stanowiska naszego oponenta – dyskusja jest od pierwszej chwili skrępowana i przeprowadzana raczej dla pozoru czy dla zaspokojenia własnej ambicji, a nie w tendencji dojścia w s p ó l n i e z przeciwnikiem teoretycznym do prawdy. Rozstrzygające znaczenie ma tu zwłaszcza gotowosć do zawieszenia żywionej przez nas dotychczas oceny cudzego stanowiska czy postawy. Bez zawieszenia tej oceny nie jesteśmy skłonni wysłuchać rzetelnie cudzej argumentacji ani zrozumieć, dlaczego ktoś inny uznaje pewne twierdzenie, które my uważamy za fałszywe, a występuje przeciw temu, które my reprezentujemy. Trafne i wierne zrozumienie cudzej myśli, zanim się dojdzie do ewentualnego jej odrzucenia lub uznania, jest pierwszym warunkiem dyskusji rzetelnej i naprawdę wolnej."
(R. Ingarden, O dyskusji owocnej słów kilka)

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Uczeń w UCAS może wyrazić wolę, by ta opinia była dla niego jawna, ale .... to też jest sygnał dla prowadzących rekrutację - im zależy na opinii prawdziwej, a nie ugładzonej , albo napisanej specjalnym kodem (typu uczeń zdolny bardo, ale wymaga nadzoru = patentowany leń, choć zdolny)... Więc uczeń nie musi(!) się poddawać niejawnej ocenie, ale ... ;-) Na Zachodzie ci, którzy tego potrzebowali, nauczyli się sobie radzić z problemami, które stwarzają prawa człowieka traktowane zbyt formalistycznie ... ;-)

Skomentował Xawer

Jeśli nauczyciel miałby pisać inną opinię tajną, niż jeśli miałaby być jawna, to tajną należy uznać za równie "prawdziwą i nieugładzoną" co anonimowy i tajny donos, znany nam z czasów PRL, wolnego od problemów z formalistycznym traktowaniem praw człowieka. Doprawdy, nie uwierzę, że coś takiego funkcjonuje w UK.

Nauczyciel niech nie czuje się bezpieczny - nawet, jeśli uczeń odkliknie "nie wysyłać mi kopii", to w każdej chwili może zażądać ujawnienia i dosłania. Prawo do wglądu w dane osobowe i akta postępowań administracyjnych jest prawem niezbywalnym - nie można się go zrzec. Ewentualnego wstydu nauczyciel naje się tak samo, co pisząc od razu rzecz "nieprawdziwą i ugładzoną" ale jawną.
Co więcej, operatorowi zbiorów danych (UCAS) nie wolno nawet poinformować nauczyciela i uczelni o tym, że osoba zainteresowana zażądała post factum wglądu w dane siebie dotyczące.

Przypomnę też, że to właśnie UK jest ojczyzną Amnesty International. UK jest też w pierwszej dziesiątce najbardziej transparentnych krajów świata. Raczej nie jest to społeczeństwo, traktujące prawa człowieka "nieformalistycznie". Jest to jeden z ostatnich krajów na świecie, w którym skorzystanie z jakiegoś swojego prawa byłoby dla jakiejkolwiek instytucji "sygnałem" negatywnym dla korzystającego. Jednym z głównych celów UCAS jest właśnie zapewnienie transparentności (żeby żaden nauczyciel nie przesyłał tajnych opinii na mój temat do uczelni) i tajności wobec uczelni danych, mogących wpłynąć na dyskryminację w trakcie rekrutacji (uczelnia nie wie, jaki mam kolor skóry i czy jestem może nosicielem HIV). Podobnie nie może dowiedzieć się, czy zaglądałem do opinii o mnie, czy nie.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Jak zwykle teoretyzujesz, a ja znam praktykę.KROPKA

Skomentował Xawer

To opisz tę praktykę na konkretnym przykładzie. Odmówiono w UK czy w systemie UCAS komuś wglądu w opinię o nim? Znasz taki przykład? Czy jak zwykle teoretyzujesz/nadinterpretujesz, że coś było tajne wobec kogoś, kto nie zajrzał w akta?

Anyway, byłbym bardzo wdzięczny za wypowiedzi ad meritum, a nie o moich zwyczajach, osobowości i profesji.

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@Xawer
Uczeń, zapisując się do systemu składa DEKLARACJĘ nt. poufności opinii o nim i wyraża na nią zgodę. Może nie wyrazić, wtedy piszący opinię (uczeń go wybiera!) otrzymuje informację o tym fakcie. Uczelnie amerykańskie (np. w Common Aplication) pytają piszących rekomendacje (już niekoniecznie z wyboru ucznia!) o to, czy jest coś, o czym może rozmawiać tylko przez telefon ... ;-)

Skomentował Jarosław Pytlak

@Włodzimierz i @Xaver - bardzo proszę już zakończcie tę dyskusję albo przenieście ją w inne miejsce. Jest ona w tej chwili zupełnie oderwana od tematyki wpisu, który komentujecie. Jako gospodarz czuję się w obowiązku nieco Was zdyscyplinować.
A poza tym, proszę zerknąć na to, co napisał kilka postów temu Adam...

Skomentował Włodzimierz Zielicz

@JP
Przepraszam bardzo! Zaczęło się od kwestii realności(!) skonstruowania formalnych(!) przepisów zapewniających jednoznaczną ocenę ucznia - zarówno przedmiotową, jak i tę z zachowania - jak dla mnie są to próby (czaso i energochłonne!) skonstruowania perpetuum mobile - ocena jest zawsze względna i subiektywna ... ;-)

Skomentował Jarosław Pytlak

Oczywiście, za te komentarze jestem bardzo wdzięczny. Pozwoliłem sobie wkroczyć, gdy Wasza wymiana zdań stała się trudna do zrozumiania dla osoby postronnej. Bez urazy, proszę :-).

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...