Blog

Anatomia okrągłego stołu

(liczba komentarzy 5)

   Nie jest trudno skrytykować obrady trwającego obecnie oświatowego okrągłego stołu – teatrum, które zaoferował polskiemu społeczeństwu pan premier Morawiecki. Można w ten sposób dać upust złości, jaką odczuwa wielu nauczycieli po zawieszeniu akcji strajkowej, w poczuciu braku jej namacalnych efektów. Nieżyczliwe komentarze cisną się pod pióro tym bardziej, że debata przebiega całkowicie pod dyktando rządzących, którzy narzucili zestaw tematów, starannie omijając bezpośrednią przyczynę strajku, czyli fatalną sytuację materialną pracowników oświaty. Lista zagadnień pominiętych, a przecież palących, jest zresztą znacznie dłuższa – za przykład niech posłuży choćby gwałtownie pogarszająca się kondycja psychiczna młodego pokolenia. Obrazu nie poprawia też skład uczestników obrad, zdecydowanie niereprezentatywny dla całego środowiska oświatowego, obejmujący w dużej mierze przedstawicieli organizacji sprzyjających obecnej władzy oraz przypadkowe osoby, jak podano – wylosowane spośród zainteresowanych nauczycieli i rodziców.

   Można jednak na ten okrągły stół spojrzeć także z innej perspektywy – jako na pozytywny skutek akcji strajkowej. Jej namacalny, choć niedoceniany efekt. Bez wątpienia bowiem to za sprawą strajku upowszechniła się w społeczeństwie świadomość, że polski system oświaty jest bardzo chory, i że coś z tym trzeba zrobić. To zryw nauczycieli podważył urzędowy optymizm władz, deklarujących dotąd z najwyższych trybun, że „dobra zmiana w edukacji” stanowi najlepszą drogę do odnowy polskiej szkoły. Choćby inicjatywa Mateusza Morawieckiego była w istocie tylko taktyczną zagrywką obliczoną na spacyfikowanie protestu nauczycieli, inicjując obrady premier pośrednio potwierdził niepowodzenie reformy Zalewskiej. Oczywiście o przyznaniu tego wprost nie może być mowy, jednak słuchając wypowiedzi przedstawicieli rządu, relacjonujących przebieg dyskusji przy poszczególnych podstolikach, można odnaleźć w nich (także) zapowiedzi drobnych, ale sensownych korekt kursu. Bez strajku nauczycieli nawet tylko tyle byłoby nie do pomyślenia.

   Warto zauważyć, że organizację własnego okrągłego stołu zapowiedział Związek Nauczycielstwa Polskiego. A zatem obie strony obecnego konfliktu widzą, albo przynajmniej akceptują, konieczność wielostronnej dyskusji na temat edukacji. To daje nadzieję, że jeśli kiedykolwiek w przyszłości uda się choć na chwilę zakopać topory wojenne, dojdzie do jeszcze jednej debaty, tym razem gromadzącej w pełni reprezentatywne grono uczestników. Dlatego warto obserwować toczące się obrady, a szczególnie ich formułę, starając się wyciągnąć z tego naukę na przyszłość.

   Nie jest tak, że okrągły stół jako droga do uzdrowienia polskiej edukacji nie posiada alternatywy. Może nią być niewielki zespół fachowców, przygotowujący w zaciszu gabinetów całkowicie nową, przyszłościową koncepcję, gotową do wdrożenia przez zainteresowane tym władze. Czyż jednak nie brzmi to znajomo? Czy obecnie nie mamy do czynienia z taką właśnie sytuacją? Przecież reforma Zalewskiej opiera się na założeniach wypracowanych przez bardzo niewielkie grono osób, pod kierunkiem/patronatem nawet nie pedagoga, lecz językoznawcy, profesora Andrzeja Waśko. Uczony ten zresztą cały czas publicznie zachwala swoją koncepcję, zapewniając, że czas pokaże jej zalety i dowiedzie słuszności. Trudno jednak o cierpliwość, gdy przeświadczenie pana profesora kłóci się z powszechnym odbiorem widocznych już negatywnych skutków dokonanych zmian. Niestety, w dzisiejszym, niezwykle skomplikowanym świecie żadne grono ekspertów nie jest w stanie dostrzec wszystkich możliwych uwarunkowań i przewidzieć wszelkie skutki wymyślonych przez siebie działań. Uwzględnić i „utrzeć” rozbieżne interesy różnych  grup społecznych. Spowodować, by jak najszersze grono zainteresowanych identyfikowało się z zaproponowanymi zmianami. A już na pewno nie wtedy, gdy rzecz dotyka bezpośrednio milionów ludzi, a tak właśnie jest w przypadku polskiej edukacji. Uznajmy więc, że jej przyszłość prędzej czy później będzie musiała rozstrzygnąć się na bazie porozumienia wszystkich znaczących sił politycznych, w kształcie, jaki zostanie wypracowany podczas szeroko zakrojonej debaty. Formuła okrągłego stołu doskonale odpowiada na taką potrzebę, muszą być jednak zachowane pewne warunki. Przyjrzyjmy się zatem anatomii tego niezwykle pożytecznego mebla.  

Okrągły stół

   Pojęcie okrągłego stołu mocno tkwi w świadomości wielu Polaków, a to za sprawą określonej tym mianem formuły pracy nad porozumieniem, jakie władze u schyłku PRL-u wypracowały z przedstawicielami ówczesnej opozycji, skupionej wokół związku zawodowego „Solidarność”. Warto pamiętać, że przy stole rokowań i jego rozlicznych podstolikach spotkali się wtedy ludzie znajdujący się od lat po przeciwnych stronach barykady, w tym także prześladowani ze swoimi prześladowcami. Ich porozumienie utorowało drogę do bezkrwawego wprowadzenia w Polsce ustroju demokratycznego, co nie we wszystkich krajach bloku sowieckiego odbyło się w sposób tak pokojowy.

   Już od czasów legendarnych rycerzy króla Artura zebranie przy okrągłym stole oznacza w kulturze europejskiej równość wszystkich jego uczestników, równą ważność tego, co sobą reprezentują oraz panującą między nimi wspólnotę celów. Ta symbolika odegrała niezwykle ważną rolę podczas pamiętnych spotkań władz PRL z opozycją trzydzieści lat temu. I niezależnie od tego, co różni politycy twierdzą dzisiaj o ówczesnych wydarzeniach, nie ulega dla mnie wątpliwości, że ich uczestnicy chcieli osiągnąć porozumienie i tego właśnie dokonali.

Przeciwnicy polityczni, lecz zarazem współgospodarze

   Organizacja debaty w formule okrągłego stołu ma sens wtedy, gdy istnieją co najmniej dwie skonfliktowane strony, połączone wszakże wolą porozumienia się w imię realizacji jakiegoś wyższego celu. W realiach współczesnej Polski muszą to być partie polityczne, bowiem tylko one mają możliwość sprawowania władzy, a więc wprowadzenia w życie jakiegokolwiek programu działania. Co prawda, dość powszechnie postuluje się wyjęcie kwestii funkcjonowania systemu edukacji ze sfery bieżących sporów politycznych, ale owo „wyjęcie” – i w ogóle wypracowanie jakiegokolwiek porozumienia – samo w sobie stanowi przecież materię polityki. Podejmując debatę oświatową partie nie muszą zatem rezygnować ze swojej tożsamości ideowej, muszą natomiast mieć gotowość do kompromisu, niezbędnego dla wypracowania wiążących uzgodnień. W imię dążenia do wspólnego celu, jakim jest dobro młodego pokolenia, a więc przyszłość kraju. Tak właśnie, w sensie politycznym, należy rozumieć wzniesienie się ponad istniejące podziały.

   Podkreślam powyższe szczególnie mocno, ponieważ wiele osób żywi i manifestuje przekonanie, że to wyłącznie fachowcy, a nie politycy powinni zadecydować o przyszłym kształcie systemu edukacji. Osobiście sądzę, że debata samych fachowców będzie w tej kwestii równie jałowa, jak samych polityków. Okrągły stół stanowi forum, na którym mogą spotkać się przedstawiciele wszystkich grup społecznych zainteresowanych funkcjonowaniem systemu edukacji, by ze wsparciem ekspertów ustalić wspólny plan działania. W tej konstrukcji politycy są również potrzebni, choćbyśmy nie wiem jak krytycznie patrzyli na ich współczesny sposób działania.

   Aby stół przyszłości polskiej edukacji – tak go będę dalej nazywał – miał szansę powodzenia, debatujące przy nim strony, pomimo konfliktu, muszą wzorem rycerzy króla Artura uznać i uszanować swoje równe prawa. Jest to szczególnie ważne, bowiem jedna z nich, w danym momencie rządząca, jest potencjalnie uprzywilejowana. Jeśli wykorzysta to w celu ograniczania praw pozostałych i narzucenia swoich poglądów, zaprzeczy samej istocie „okrągłego stołu”. W praktyce wszystkie strony debaty muszą być jej równoprawnymi współgospodarzami. Przejawi się to w kilku kluczowych elementach: zgodnej rezygnacji z warunków wstępnych, przynależnej każdej stronie możliwości zaproponowania tematów dyskusji, wspólnym prezydowaniu obradom oraz gotowości przyjęcia końcowych ustaleń wyłącznie na drodze konsensusu. Jeśli ktoś uważa, że są to bardzo daleko idące postulaty, graniczące z niepodobieństwem, musi zrozumieć, że stanowią one warunek sine qua non powodzenia całego przedsięwzięcia. I że trzydzieści lat temu to się udało!

Czas przygotowań

   Okrągłego stołu nie da się ogłosić jednego dnia i przeprowadzić w dniu następnym. Wymaga on żmudnych przygotowań, w tym kuluarowych uzgodnień pomiędzy wydelegowanymi przedstawicielami stron i zaangażowanymi przez nie ekspertami. Od samego początku wskazana jest obecność mediatorów, dyskretnie pomagających uzgodnić sporne kwestie, najpierw organizacyjne, później także merytoryczne. U schyłku PRL-u trudną do przecenienia rolę w mediacjach przed okrągłym stołem odegrali hierarchowie Kościoła katolickiego, cieszący się w owych czasach autorytetem po obu stronach sceny politycznej. Niestety, wyraźnie widoczny dzisiaj „sojusz tronu z ołtarzem” póki co raczej wyklucza powtórkę z tej historii. Co gorsza, praktycznie nie ma już w społeczeństwie innych autorytetów, które miałyby szansę uzyskania powszechnej akceptacji. Pozostaje jedynie możliwość stworzenia „misji dobrych usług” w postaci niewielkiej grupy osób cieszących się zaufaniem, desygnowanych w równej liczbie przez poszczególne zaangażowane strony.

   To podczas przygotowań do okrągłego stołu pojawiają się i muszą być pokonane rafy, o które najłatwiej rozbić się może idea porozumienia. „Bez warunków wstępnych” łatwo się pisze, ale znacznie trudniej wprowadza w życie. Niezależne od tego, czy chodzi o personalia przedstawicieli lub ekspertów jednej ze stron, czy proponowane tematy obrad.

   O ile mediatorzy wydają się niezbędni, o tyle trudno dostrzec sens jakiegokolwiek patronatu nad obradami okrągłego stołu, bowiem do tego potrzebny byłby autorytet powszechnie niekwestionowany, a zarazem unoszący się niezwykle wysoko ponad materią sporu. W grę wchodziłaby ewentualnie kandydatura prezydenta, ale Andrzej Duda, podobnie zresztą jak jego poprzednicy, jest zbyt uwikłany politycznie po jednej ze stron, by móc wiarygodnie wspierać wszystkich uczestników debaty. Zwolennikom patronatu nad obradami pozostaje więc jedynie powierzyć go Cnocie oraz czwórce jej dzieci: Mądrości, Rozwadze, Dobrej Woli i Zdrowemu Rozsądkowi, licząc, że wpłyną na wszystkich debatujących śmiertelników.

Ile boków w tym okręgu?

   Przygotowując przed trzydziestu laty obrady okrągłego stołu zadbano o jego charakter w sferze symbolicznej, aż do tego stopnia, że wykonano specjalny mebel o dokładnie takim kształcie. Ci, którzy spodziewali się czegoś podobnego podczas kwietniowych obrad na Stadionie Narodowym, byli rozczarowani widząc stół prostokątny, przy którego jednym boku, wyróżnionym flagami Polski i Unii Europejskiej, prezydowali obradom przedstawiciele rządu. Cztery kąty okrągłego stołu premiera Morawieckiego z pewnością naruszyły nieco dostojeństwo tego wydarzenia, choć bardziej chyba ze względu na ogólne zaskoczenie, niż swoje merytoryczne znaczenie. Wszak nawet przy idealnie okrągłym blacie, przedstawiciele dwóch lub więcej stron konfliktu nie zasiedliby na przemian, ale jednak w swoich grupach, z przywódcami w części centralnej. Jest to logiczne i sensowne. Dlatego okrągły stół może mieć w praktyce dowolną liczbę boków, czy jak kto woli kątów, byleby została zachowana równoprawność jego uczestników.

   Stolarze kiedyś tam jednak będą czekać na zlecenie, więc zastanówmy się, ile boków powinien mieć stół przyszłości polskiej edukacji? Tak się składa w materii oświatowej, że na liczbę dwóch ugrupowań politycznych (władza i opozycja), nakłada się podział na osiem wyraźnie wyodrębnionych grup interesów. Jeden bok trzeba zatem przewidzieć dla polityków obu głównych opcji, którzy powinni usiąść po przeciwnych stronach blatu, twarzami do siebie. Przy drugim zarezerwowałbym miejsce dla reprezentantów nauczycieli – również sadzając z jednej strony tych wskazanych przez władzę, z drugiej – przez opozycje. Kolejne boki, według tego samego dwustronnego klucza, przydzieliłbym reprezentantom uczniów, rodziców, kadry zarządzającej, organów prowadzących (zarówno samorządowych, jak pozostałych), urzędników oświatowych oraz organizacji społecznych działających w systemie edukacji. Dziewiąty bok pozostawiłbym pusty, z miejscem przeznaczonym dla ekspertów, na przykład pedagogów, psychologów – naukowców i praktyków, poproszonych o podzielenie się ze zgromadzonymi swoją wiedzą i doświadczeniem. A zatem zamówiłbym stół dziewięcioboczny. To powinno wystarczyć dla pełnej reprezentatywności dyskutantów.

   Nie miejsce tutaj, by uzasadniać obecność wszystkich wymienionych wyżej grup, zresztą zaproszenie przedstawicieli większości z nich jest oczywiste. Wspomnę tylko, że szczególnie ważne wydaje mi się wciągnięcie do dyskusji osób o dużym doświadczeniu praktycznym, a więc dyrektorów placówek oświatowych, którzy z różnych względów zdecydowanie stanowią grupę interesów odrębną od nauczycieli, a także urzędników oświatowych, czyli osób zatrudnionych w kuratoriach i ministerstwie. Ci ostatni, choć często traktowani z niechęcią i pewnym lekceważeniem, są skarbnicą wiedzy o funkcjonowaniu systemu.

   Sam przebieg okrągłego stołu, to niemal niekończący się ciąg spotkań, głównie przy podstolikach, którym zawsze współprezydować na równych prawach powinni przedstawiciele stron politycznego konfliktu. Słuchanie ekspertów, wymiana zdań, mozolne dochodzenie uzgodnień i negocjowanie kwestii spornych. To brzmi egzotycznie w czasach, gdy debata publiczna najczęściej przebiega na tweeterze, ale bez tego można sobie tylko pokrzyczeć, bez nadziei na porozumienie.

   Za cząstkowymi uzgodnieniami podąży ich sukcesywna prezentacja na forum spotkań plenarnych, później jeszcze żmudna praca redakcyjna, aż wreszcie, trudno powiedzieć, czy po trzech tygodniach, czy raczej po połowie roku, powstanie dokument, nazwijmy go tutaj „Pakt dla polskiej edukacji”. Podstawa do dalszego działania dla władz, nawet jeśli w wyniku kolejnych wyborów zmieni się formacja rządząca.

Piękne to, choć rodzi wiele wątpliwości

   Mam obawy, że Czytelnik może uznać to, co napisałem, za piękną polityczną, ale jednak tylko fantazję. Bo nawet ustalenia okrągłego stołu sprzed lat trzydziestu, także w części poświęconej edukacji, zgodnym wysiłkiem kolejnych ekip rządowych w większości pozostały jedynie na papierze. A źródeł wątpliwości jest przecież więcej. Czy politycy zechcą wznieść się ponad podziały? Czy umiemy jeszcze ucierać  kompromisy? Czy zgiełk komunikacyjny w epoce internetu pozwoli spokojnie toczyć obrady, kiedy tak łatwo o upublicznienie nieuniknionych emocji? Nie znam odpowiedzi na te pytania i wiele podobnych, które można by jeszcze postawić. Czuję obawę, że mogą być negatywne. Ale jako alternatywę mamy podtrzymywanie sypiącego się systemu, z którego funkcjonowania nikt dzisiaj nie jest zadowolony. I pełne zazdrości myślenie o Finlandii, która z edukacji uczyniła swoją wizytówkę. To mało, zarówno w odniesieniu do naszych narodowych aspiracji, jak również deklarowanego patriotyzmu.

A jeśli chodzi o to, co dzieje się dzisiaj…

   Jestem przekonany, że premier Morawiecki zaproponował formułę okrągłego stołu, żeby wyzyskać pozytywne skojarzenie tego pojęcia przez szeroki krąg odbiorców, jednak głównie z intencją ograniczenia strat politycznych spowodowanych przez strajk nauczycieli. Przyjęty sposób działania nie spełnia bowiem większości z opisanych wyżej warunków sensowności tej formy obrad.

   Przy okrągłym stole Mateusza Morawieckiego nie spotkały się dwie skonfliktowane grupy, połączone wspólnym celem. Pomijając już nawet fakt, że związek zawodowy nauczycieli AD 2019  z założenia nie jest partnerem do dyskusji o zmianach całego systemu edukacji (stroną w tych obradach powinna być opozycja polityczna), to ZNP i FZZ zostały postawione w sytuacji, w której musiały odmówić udziału w obradach. Powodem fundamentalnym był brak równoprawności stron, a z niego wypłynęły kolejne: autorytatywne narzucenie tematyki przez władze, brak możliwości wpływu na formułę pracy, brak czasu na przygotowanie się do niej, oraz brak możliwości „ucierania” kompromisu od podstaw (ogólny kształt obecnej reformy pozostał bowiem poza dyskusją). W tej sytuacji udział związkowców byłby tylko legitymizowaniem działań strony rządowej, którym sprzeciwili się organizując strajk.

   Wydarzenie zorganizowane przez premiera Morawieckiego żadną miarą nie zasługuje na miano okrągłego stołu. Przy największej dobrej woli można je uznać za konsultację społeczną stanu systemu edukacji, głównie w gronie zwolenników władzy. Nie tylko niereprezentatywną, ale również spóźnioną o trzy lata. W istocie – przedstawienie, mające jeszcze raz pokazać konstruktywne działanie władz w kontrze do wichrzycielstwa nauczycieli, którzy nawet nie wykazali chęci podjęcia debaty. Nie należy więc oczekiwać jakichkolwiek znaczących ustaleń, poza drobnymi korektami, których zadaniem będzie nadanie sensu całemu przedsięwzięciu.

   Z drugiej strony jednak, cokolwiek zorganizuje w najbliższej przyszłości Związek Nauczycielstwa Polskiego pod nazwą okrągłego stołu, również będzie pozbawione realnego znaczenia. Przede wszystkim dlatego, że i tutaj w debacie zabraknie drugiej strony – będzie to więc symetryczna konsultacja społeczna, głównie w gronie ludzi sympatyzujących (z bardzo różnych powodów) ze strajkiem nauczycieli. W najlepszym razie, pod warunkiem dobrego przygotowania, okazja do inwentaryzacji pomysłów rodzących się w opozycji do reformy Zalewskiej. To wcale niemało, ale z pewnością nie zapowiedź przełomu. Ten może nastąpić jedynie pod warunkiem istotnego tąpnięcia na scenie politycznej. Największą szansę daje wyrównany wynik wyborów parlamentarnych, wymuszający na partiach politycznych konieczność większego otwarcia. Co przy obecnej retoryce i nastrojach społecznych w sposób oczywisty zakrawa na science-fiction.

   Naprawdę złą wiadomość zostawiłem na koniec. Edukacja jest tylko niewielkim wycinkiem obrazu Polski pogrążonej w politycznym konflikcie, coraz bardziej pogłębiającym podziały w społeczeństwie. Bez okrągłego stołu poświęconego całemu wachlarzowi obecnych problemów czeka nas prawdopodobnie pozostanie w politycznym i społecznym klinczu jeszcze przez długie lata. Niestety, obawiam się jednak, że piękną wizję uczynienia z edukacji wyspy zgody na morzu narodowych konfliktów można włożyć między bajki. Niech będzie, że pomiędzy te najpiękniejsze…

Wróć

Dodaj komentarz

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Ulega Pan wizji TAMTEGO okrągłego stołu. Wtedy rzeczywiście były 2 strony, choć też zróżnicowane, a grupy/ludzi spoza tego podziału eliminowano lub tworzono swoje wydmuszki. Dziś stron jest naprawdę wiele ... Ja bym postawił, na początek, raczej na dyskusję publiczną ludzi mających realny, praktyczny DOROBEK i DOŚWIADCZENIA, potem wypracowanie jakiejś wspólnej koncepcji (czy minimum wspólnych poglądów). Tu powinni dyskutować LUDZIE, a nie przedstawiciele -po pierwsze wybór przedstawicieli wyklucza posiadaczy najlepszych pomysłów, po drugie reprezentant myśli o INTERESACH organizacji delegującej. Dopiero potem powinny być dyskusje polityków - raczej bez rozgłosu, a wreszcie niezbyt duży zespół, który już taką realizacyjną koncepcję do dyskusji publicznej przedstawi...

Skomentował Jarosław Pytlak

Ja nie uległem wizji, ale szczerze (i od początku) uważam, że był to polityczny cud wyzyskania ówczesnej koniunktury. Dyskutując od dłuższego czasu w gronie ludzi mających dorobek I doświadczenia, doświadczam jałowości tegoż. Ale oczywiście Pańska uwaga jest cenna, bo prezentuje nieco inne spojrzenie na możliwość działania. Niestety, to o czym napisałem w ostatnim akapicie artykułu ma szansę skutecznie uniemożliwić realizację obu naszych świetnych pomysłów.
A tak na marginesie, te rozważania na temat okrągłego stołu wyszły mi troche przypadkiem, na boku pisania innego artykułu, który opublikuję w kolejnym poście. Dzisiaj zarysowałem scenografię, meritumnastąpi :-).

Skomentował Włodzimierz Zielicz

Dyskusje ludzi z doświadczeniem i dorobkiem odbywają się u nas kameralnie i na dodatek silosowo (wyznawcy określonych genialnych pomysłów w swoim kółeczku) ... :-(

Skomentował Xawer

Nie nazywałbym tego "obradami", tylko właśnie "teatrum".
Nie sądzę jednak, by to polskie społeczeństwo było ich adresatem - raczej ten cyrk adresowany jest do nauczycieli. Społeczeństwa to raczej nie obchodzi i nie interesuje się takimi eventami.

"pozytywny skutek akcji strajkowej"
A niby w czym ta "namacalna pozytywność" się objawia? W biciu propagandowej piany? W osiągnięciu konsensu co do tego, że kondycja psychiczna młodych Polaków jest coraz gorsza? Czy jeszcze jakiegoś truizmu?

"to za sprawą strajku upowszechniła się w społeczeństwie świadomość, że polski system oświaty jest bardzo chory i coś z tym trzeba zrobić"
Naprawdę? A niby o czym piszę od 10 lat? Dopiero strajk uświadomił mi, że ten system jest chory, bo jeszcze miesiąc temu uznawałem go za doskonale zdrowy?
Prawdą natomiast jest obserwacja, że upowszechniła się świadomość, że "coś z tym trzeba zrobić" - w szczególności (by zacytować poetycki greps Morawieckiego) nie dolewać ani kropli benzyny do dziurawego kanistra.

"Organizacja debaty w formule okrągłego stołu ma sens wtedy, gdy istnieją co najmniej dwie skonfliktowane strony, mające wszakże wolę porozumienia się w imię realizacji jakiegoś wyższego celu."
Nieprawda! Formuła okrągłego stołu ma sens wtedy, gdy dwie przeciwne strony chcą:
-- jedna oddać władzę, w zamian za zachowanie twarzy, bezpieczeństwo osobiste i pewne przywileje,
-- druga tę władzę bezkrwawo przejąć.
O żadnych wyższych celach mowy nie ma.
Od czasu, gdy Pinocheta aresztowano w Anglii na żądanie hiszpańskiego sędziego, nawet ta formuła traci sens, bo okazuje się, że okrągłostołowe porozumienia, gwarantujące bezpieczeństwo dyktatorowi, oddającemu władzę, nie są już honorowane, ale mogą być łamane przez strony w okrągłym stole nie uczestniczące.
Formuła "okrągłego stołu" ma sens wyłącznie przy braku demokracji i konflikcie rewolucjonistów z dyktaturą. Przy uznaniu, że Polska jednak jest państwem demokratycznym, wszelkie sprawy podlegają powszecnej ocenie i wybraniu najszerzej pasującej opcji w formie wyborów parlamentarnych. Przedstawicielem społeczeństwa są politycy - posłowie na sejm. A nie żadne grupki, siadające przy jakimś okrągłym stole.

Spór, oczywiście jest polityczny, ale żadne "stoły" nic tu nie wnoszą - sprowadza się on do prostych, fundamentalnych i nie podlegających kompromisowi kwestii aksjologicznych. W pierwszym rzędzie przymusowości szkolnictwa (a tym samym jego jednolitości i państwowemu ścisłemu, szczegółowemu nadzorowi realizacji tej jednolitości). Pluralizm bez zniesienia przymusu jest niemożliwy, a jednolitość, niezależnie jaka, będzie zawsze komuś nie pasować. Nikt nie ma tu interesu w zawieraniu jakichkolwiek porozumień czy kompromisów.

Tak długo, jak obowiązuje przymus, to strona przymusowi poddana nie może mieć równych praw z tą, przymus egzekwującą. Nie jest również ani zainteresowana, ani zapraszana do dyskusji, jak ten przymus ma być realizowany. Jedynym, satysfakcjonującym rozwiązaniem, jest dla niej "wcale nie będzie egzekwowany". Może najwyżej z zadowoleniem przyjąć, że przymus zostanie trochę złagodzony. Od jutra nadzorcy będą używać kijów, a nie batów!

"debatujące strony muszą uznać i uszanować swoje równe prawa"
Tyle, że uznanie prawa kończy dyskusję grzecznym "do widzenia". Strona egzekwująca przymus, jeśli uzna prawo do wolności strony przymusowi poddanej, to ostatecznie kończy to temat - jeden fakt zniesienia niewolnictwa nie pozostawił nic do dyskutowania o ustaleniu optymalnej organizacji funkcjonowania plantacji bawełny.

"O ile mediatorzy wydają się niezbędni"
Nie są. Poza Panem nie ma nikogo zainteresowanego mediacją. Jakoś zresztą nawet Pan nie przedstawił żadnego stanowiska, które mogłoby być mediowane z przeciwnym do niego. A w szczególności nie określa, co takiego konkretnie miałoby mediacji podlegać.

Skomentował Adam

Najpierw o strajku nauczycieli.
Uważam, że powinien być zabroniony. Z oczywistych powodów. Ale najpierw zakazane powinno być zakazane doprowadzanie nauczycieli do sytuacji, w której mieliby ochotę strajkować.
Po drugie o stole.
Nie ma żądnego znaczenia, ile ma boków, z czego jest zrobiony czy gdzie stoi. Byle by było na czym wodę postawić i położyć notatki. Liczy się kto przy nim usiądzie, czy będzie miał coś pożytecznego do powiedzenia i czy będzie się chciał dogadać.
I w ten sposób dochodzimy do aspektu ostatniego - jakości dialogu.
Mam wrażenie, że Szymborska miała okropną intuicję, kiedy opisała to jakoś tak:
- Masz takie piękne ręce.
- To stare dzieje, ostrze przeszło
nie naruszając kości. - Nie ma za co,
mój drogi, nie ma za co. - Nie wiem
i nie chcę wiedzieć, która to godzina.
(Na wieży Babel)
Tak właśnie wygląda u nas społeczny dialog. Może tylko stał się nieco brutalniejszy. Wszystko dla dobra najsłuszniejszej sprawy ;-)

Nasza strona używa, do prawidłowego działania używa technolgii ciasteczek. Więcej informacji na ten temat na stronie: Więcej...